rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Towarzystwo Maciejowe. Odc. 2: Jezuickie (nie)rozpoznanie

Obłóczyny w Towarzystwie Jezusowym. Fot. Nowicjat.jezuici.pl

Po dominikańskim raporcie, który sam współtworzyłem, mam świadomość, że jako jezuici popełniliśmy w sprawie Macieja Sz. błędy takie, jak dominikanie popełnili w przypadku Pawła M. – mówi o. Jakub Kołacz, były prowincjał.

Opisane historie są trudne i bolesne, mogą więc ranić osoby skrzywdzone seksualnie. Bardzo prosimy Zranionych o refleksję przed lekturą artykułu. Pierwszy odcinek cyklu można przeczytać tutaj. Kalendarium sprawy i jej streszczenie zostało przedstawione tutaj.

Nazwisko zakonnika zostało poniżej ukryte, choć nie jest to prawem wymagane. Ale właśnie ze względu na to, że nie zapadł żaden wyrok w jego sprawie, a wiele wątków tej historii jest tu opisywanych po raz pierwszy, pozostawiamy tylko inicjał jego nazwiska. Imiona skrzywdzonych kobiet zostały zmienione.

*

„Magis” to jezuicki ruch młodzieżowy, którego formułę jeszcze na studiach w Rzymie wymyślili ojcowie Maciej Sz. i Andrzej Migacz. „To było połączenie tradycji oazowych i harcerskich w duchu ignacjańskim” – mówi o. Migacz.

„Magis” miał trzy filary: 1) osobiste życie duchowe, 2) budowanie wspólnoty i więzi, 3) ewangelizację. „Chcieliśmy stworzyć naturalne środowisko wzrastania dla młodych ludzi” – wyjaśnia o. Migacz.

„Córka wróciła z Czechowic zapłakana. Po dwóch tygodniach dostała ataku nerwowo-lękowego, trzęsło ją całą” – wspomina mama Wiktorii

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Jak czytamy na stronie Towarzystwa Jezusowego, „Magis” obejmuje swym działaniem „młodzież od drugiej klasy gimnazjum po maturę”. Nazwa – jak piszą jezuici – „nawiązuje do jezuickiego MAGIS – życia «bardziej» i na chwałę Boga, czyli jednej z podstaw duchowości ignacjańskiej”. Formacja od początku czerpała z duchowości Ruchu Światło Życie i tradycji harcerskich, ale podstawą formacji była zawsze duchowość ignacjańska.

„Myślałam wtedy, że jak mnie przytulał, to było to ojcowskie”

Budowanie wspólnoty w Kłodzku zaczęło się od akcji promocyjnych w gimnazjach i liceach. „To było po śmierci Jana Pawła II. Ojciec Maciej bardzo reklamował wtedy «Magis» w szkołach” – mówi Wiktoria.

Po pierwszych spotkaniach Wiktoria czuła się „porwana”. „Ojciec Maciej jest bardzo dobrym mówcą i od początku miał duży autorytet wśród młodzieży. Jakby to, co mówił, było niepodważalne. Dla mnie to była taka mocno oświecona osoba”.

Na początku Wiktoria była z boku, nie udzielała się. „Potrzebowałam po prostu dużo więcej czasu do takiej adaptacji, żeby poczuć się komfortowo wśród tych obcych ludzi”.

Wiktoria wychowywała się bez taty. Materialnie nie było łatwo – samotne wychowanie dwóch dziewczynek w trudnych latach po transformacji było wyzwaniem. Ale mamie Wiktorii, pani Annie, udało się utrzymać dorastające córki blisko Boga.

„Jedyne, czego mi brakowało w życiu, to takiego męskiego autorytetu, a tutaj się pojawił gość, który tak porywająco mówi o Bogu i tak po prostu otwiera umysły ludzi” – wspomina Wiktoria.

„Cieszyłam się, że jest ktoś, kto zastępuje jej ojca, że przybliża do Boga” – mówi jej mama. „To był dobry czas, córka dostała się do najlepszego liceum, chodziła trzy razy w tygodniu na spotkania, na różaniec” – wspomina.

Po pierwszych „Magisowych” rekolekcjach Wiktoria zaczęła częściej rozmawiać na osobności z ojcem Maciejem: „On znał moje problemy, dopytywał się, co się dzieje” – relacjonuje. Szybko zaczął brać Wiktorię na rozmowy na osobności w swoim pokoju.

„Myślałam wtedy, że jak mnie przytulał i głaskał po dłoni, to było to takie ojcowskie. Nie powiem, nawet nie odczuwałam, że coś jest nie tak. Z jednej strony, to jest trochę nienormalne, że ksiądz tak się zachowuje. Ale z drugiej strony, skoro mamy taką bliską relację i ojciec Maciej tak mocno angażuje się w moje życie, to chyba jest OK” – myślała wówczas 14-letnia Wiktoria, zafascynowana ojcowskim podejściem zakonnika. O. Maciej pisze też do Wiktorii smsy – dużo i często.

Na pożegnanie pokaże ptaszka…

W 2006 r. Maciej Sz. odchodzi z Kłodzka. Jedzie do Jastrzębiej Góry na tzw. trzecią probację (nieoficjalnie jezuici mówią mi dziś, że jak nie wiadomo, co z jakimś bratem zrobić, to wysyła się go na probację i że bywa to wygodne oddalenie decyzji w jego sprawie na rok).

Chciałam zapytać ówczesnego prowincjała, o. Krzysztofa Dyrka, o nagłe zniknięcie o. Macieja z Kłodzka, ale nie chciał rozmawiać. Odpisał jedynie: „Nie będę mógł Pani pomóc”.

Na to samo pytanie odpowiedział jednak obecny prowincjał, o. Jarosław Paszyński: „O. Maciej z Kłodzka został posłany na ostatni etap formacji podstawowej – probację – nie ma więc bezpośredniego przeniesienia z Kłodzka do Czechowic-Dziedzic”.

We wspomnieniach młodzieży znamienne jest pożegnanie ojca Macieja w Kłodzku. Duszpasterz spotyka się z nimi w salce. Dla żartu mówi, że teraz „pokaże ptaszka” – relacjonuje Wiktoria.

Jej wspomnienie potwierdza chłopak z duszpasterstwa „Magis”: „Ojciec Maciej ściągnął spodnie i stanął na jednej nodze w samej bieliźnie, z rękami wyciągniętymi na boki. To był ten ptaszek” – mówi dzisiaj mężczyzna.

„Jedna dziewczyna, która miała już wtedy problemy psychologiczne, okaleczała się, powiedziała, że to jest obrzydliwe i wyszła z sali” – mówi Wiktoria.

„Znalazła w ojcu Macieju światełko w tunelu – i to światełko ją zabiło”

Minął rok probacji ojca Macieja w Jastrzębiej Górze. Nowa przydzielona mu placówka to od 2007 roku Czechowice-Dziedzice – tam, gdzie skrzywdzi Ninę (co opisałam w poprzednim odcinku).

Dziewczyny z Kłodzka postanawiają odwiedzić swego duszpasterza. „To były wakacje i po rekolekcjach stwierdziłyśmy z dwoma koleżankami, że pojedziemy odwiedzić ojca Maćka” – wspomina Wiktoria. „Uprosiła mnie, żeby mogła z koleżankami jechać, ja nie widziałam w tym nic złego” – mówi mama Wiktorii.

W ostatnim dniu pobytu w Czechowicach-Dziedzicach Wiktoria nie czuła się dobrze i gdy koledzy i koleżanki z grupy wyszli na koncert, ona została w salce u jezuitów.

„Siedziałam sobie na kanapie, miałyśmy wtedy z dziewczynami ze sobą śpiwory, pod którymi spałyśmy. Ojciec Maciek przyszedł i rozmawialiśmy jak zawsze, czyli przytulał mnie, głaskał po ręce. No i tak naprawdę nie wiem, kiedy i jak to się stało, że ojciec Maciej zaczął mnie dotykać. Wszędzie”. Przykrył Wiktorię śpiworem, dotykał w miejsca intymne.

„Przecież ja miałam skończone 16 lat, w takich sytuacjach się reaguje” – wyrzuca sobie do dzisiaj Wiktoria. „Ale byłam w takim szoku, że w ogóle nie zareagowałam. Ja po prostu milczałam i byłam sztywna, a jego ręka wędrowała po całym moim ciele, wszędzie” – wspomina kobieta.

„Byłam zła na siebie. Dlaczego ja nic nie zrobiłam, dlaczego na to pozwoliłam? Tak naprawdę przecież mogłam zrobić cokolwiek. Byłam jednak sparaliżowana” – mówi dzisiaj.

Gdy zaczęli wracać koledzy, ojciec Maciej „po prostu zabrał się i poszedł do siebie”.

Wiktoria nie powiedziała wtedy nikomu o tym, co się stało. Następnego dnia na rozmowę na osobności bierze ją ojciec Maciej: „Z tego, co pamiętam, zapytał mnie, czy jego zachowanie jakoś mnie dotknęło”. Idąc na tę rozmowę, Wiktoria czuła strach. „Wie pani, to był taki strach, jakiego nie da się opisać” – mówi dzisiaj.

„Córka wróciła z Czechowic zapłakana. Po dwóch tygodniach dostała ataku nerwowo-lękowego, trzęsło ją całą” – wspomina jej mama.

„Chciałem tę sprawę wyjaśnić, chciałem, żeby w końcu był prowincjał, który przetnie ten łańcuch błędów” – mówi o. Jakub Kołacz

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

„Mnie się to do dzisiaj nie mieści w głowie, jak można prowadzić kogoś do Boga i zrobić coś takiego” – mówi 30-letnia dziś Wiktoria. „To była ważna część mojego życia, to dzięki niemu zaczęłam się interesować Bogiem, i on to wszystko przekreślił”.

„Jako dziewczyna wychowywana bez ojca znalazła w ojcu Macieju światełko w tunelu, i to światełko ją zabiło” – mówi jej mama.

„Chciałabym tylko jego skruchy”

W 2009 r. umiera opiekun „Magisu” we Wrocławiu. Wiktoria jedzie na uroczystości pogrzebowe. Mszę odprawia o. Maciej.

„To jest poza moimi wyobrażeniami. Jak ktoś taki może ciągle służyć i rozdawać komunię. Od tego dnia przestałam chodzić do kościoła” – wspomina Wiktoria.

„Ona nie tylko przestała chodzić do kościoła, ona nie mogła nawet wejść do kościoła. Mdlała. Nawet jeśli chciała, to nie mogła” – dodaje mama Wiktorii.

Dziewczyna opuściła się w szkole. Trafiła do psychologa. Podczas terapii zdecydowała się opowiedzieć o doznanej krzywdzie nowemu opiekunowi „Magisu” w Kłodzku, o. Witoldowi. Ten jednak miał powiedzieć jej, że ojciec Maciej jest jego bratem, więc nie może nic zrobić…

Ojciec Witold utrzymywał później z Wiktorią kontakt telefoniczny, który trwa do dziś. Niestety nie udało mi się skontaktować z nim, mimo wielokrotnych prób kontaktu głosowego i smsowego, na właściwy numer telefonu.

„Młodsza córka była bardzo wścibska i pewnego dnia zauważyła, że Wiktoria opisała anonimowo na forum internetowym całe zdarzenie z ojcem Maciejem i zakończyła je słowami: «A potem umarłam»” – wspomina mama Wiktorii, pani Anna.

Dziewczyna przeszła przez próby samobójcze i uzależnienie od narkotyków. Wikłała się w toksyczne związki z mężczyznami. Po odwyku i terapii jej życie zaczęło się wreszcie układać. Stanęła na nogi. Po latach terapii postanowiła wyjść za mąż i jest szczęśliwa.

Nie chciała wracać do tej historii, ale zdecydowała się po namowach mamy i siostry, bo nie chciałaby, aby została skrzywdzona kolejna kobieta.

– Czego by pani dzisiaj chciała? – pytam.

„Chciałabym tylko jego skruchy. Ale jak widzę, miał się dobrze na rekolekcjach w Zakopanem. I cały czas w internecie można znaleźć jego filmy jako nagrania z autorytetem. Gdy to widzę, to czuję i wiem, że tej skruchy nie ma. I wiem, że tak nie powinno być” – odpowiada.

„Chcę, by ojciec wiedział, że skrzywdził mnie wtedy bardzo”

18 września 2014 r. Nina dostaje maila (jej historię opisałam w poprzednim odcinku). Jest godz. 17:54. „Ogromnie się ucieszyłem. Ufam, że żyjesz dobrze” – napisał do niej o. Maciej.

Okazało się, że koleżanka Niny, nieproszona, przekazała „pozdrowienia” od niej ojcu Maciejowi. Wiedziała, że Nina i duszpasterz znają się z „Magisu”, ale nie znała historii Niny.

Mail ożywił wspomnienia. Nina natychmiast odpisała odruchowo i kurtuazyjnie, że tak, życie sobie układa. 

O 18:35 pojawia się nowa wiadomość od ojca Macieja: „To się cieszę, że układasz sobie dorosłe życie. Ludzie z MAGIS-u dużo Ci zawdzięczają. Więc i ja jestem Tobie ogromnie wdzięczny za Twoje ogromne zaangażowanie i pomoc w Cz-Dz [Czechowicach-Dziedzicach – przyp. P.G.]. Miej świadomość, że to nie są jedynie słowa – masz prawo do mego życia”.

Ostatnie słowa zabolały Ninę. Wieczorem postanawia napisać bardziej stanowczo. Zaczyna spokojnie, z wdzięcznością, którą udało jej się wypracować na terapii – bo przecież w „Magisie” była też szczęśliwa. Tam poznała nie tylko swojego oprawcę, ale też swojego przyszłego męża.

Nina stanowczo pisze w odpowiedzi do ojca Macieja: „Stosunki między nami były w tamtych czasach jednoznacznie złe. To się nie miało prawa tak potoczyć. I wiele pracy musiałam włożyć w to, by się od tej sytuacji psychicznie uwolnić. (…) Chcę, by ojciec wiedział, że skrzywdził mnie wtedy bardzo. Na tyle, na ile Bóg mnie uzdolnił, to wybaczyłam i ojcu, i samej sobie. I ufam nareszcie, że On też mi to już dawno wybaczył. Jednak ja celowo nie utrzymuję z ojcem częstszego kontaktu i raczej niech tak pozostanie”.

Po godzinie przyszła odpowiedź od ojca Macieja: „Tak, wiem, rozumiem, przepraszam (prawdziwie jest mi przykro, żałuję, nie powinno się to zdarzyć, przeżywam moją winę, mam nadzieję, że Miłosierdzie Boże pozwoli mi jakoś odpracować ją w tym życiu – potrzebuję Twojej modlitwy bardzo i dziękuję za Twój wysiłek przebaczenia). (…) Wzrastaj Nino proszę. Modlę się za Ciebie szczerze, by Pan Jezus był Ci Drogą i Światłem”.

Ojciec Maciej przyznaje się tu do winy – czyli do wykorzystywania seksualnego Niny. Do tego, że krzywdy miały miejsce, przyznał się zresztą także przed swoim prowincjałem Wojciechem Ziółkiem.

Nina uznaje kolejny etap za „zamknięty”.

„Wiedzieliśmy, że była ofiara małoletnia, ale nie znaliśmy jej tożsamości”

Dlatego Nina nie jest wcale szczęśliwa, gdy w 2019 roku – 10 lat po jej rozmowie z ojcem Ziółkiem, a pięć lat po ostatniej wymianie mailowej z o. Maciejem – z prośbą o spotkanie zwraca się niej kolejny krakowski prowincjał jezuitów, Jakub Kołacz.

Jest wtedy napięty klimat po filmie braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” i prowincjała dręczy sprawa z przeszłości. Po studiach podyplomowych w Centrum Ochrony Dziecka oraz wielokrotnych rozmowach i kontaktach z o. Adamem Żakiem o. Kołacz wie, że sprawca krzywdy Niny de facto nigdy nie został ukarany.

„Chciałem tę sprawę wyjaśnić, chciałem, żeby w końcu był prowincjał, który przetnie ten łańcuch błędów. Jeszcze kiedy byłem socjuszem u prowincjała Wojciecha Ziółka mówiłem mu, że ta sprawa jest jedną z najważniejszych w naszej prowincji” – mówi dziś o. Kołacz.

– Czyli pobyt na „Górce” nie był karą? – pytam.

„Sygnalizowałem jeszcze za prowincjalatu Wojciecha Ziółka, że sprawa jest niezałatwiona, bo nigdy nie było oficjalnego śledztwa”.

– Wiedzieliście, że może być więcej ofiar już wtedy?

„Nie mieliśmy dowodów, ale wiedzieliśmy”.

– Także o dziewczynie niepełnoletniej?

„Tak, wiedzieliśmy, że była ofiara małoletnia, ale nie znaliśmy jej tożsamości”.

„Liczyłem, że Rzym zajmie się sprawą w oficjalnym dochodzeniu”…

Ojciec Jakub Kołacz mówi mi, że gdy zabrał się ponownie za tę sprawę, wierzył, iż każdy na tym skorzysta, na poczuciu sprawiedliwości. Jednak, jak zaznacza, sam czekał z tą sprawą zbyt długo, odkąd przejął małopolską prowincję w 2014 roku. „Mogłem zająć się tym wcześniej. Nie zrobiłem tego, nie wiem dlaczego. Po filmie Sekielskich wiedziałem z całą mocą, że trzeba się tym na nowo zająć”.

Po spotkaniu z Niną prowincjał Kołacz sporządza protokół, który jako dochodzenie wstępne wysyła do Rzymu. Odnajduje jeszcze jedną kobietę skrzywdzoną nieprawidłowym zachowaniem ojca Macieja (jako dorosła), mieszkającą obecnie zagranicą. Magda, krzywdzona równolegle z Niną, nie decyduje się na oficjalne zeznania.

Kiedy prowincjał Kołacz wznawia sprawę, przenosi ojca Macieja z Zakopanego do krakowskich Przegorzał. Zakazuje mu jakiejkolwiek publicznej działalności duszpasterskiej do czasu wyjaśnienia sprawy. Ojciec Maciej może odprawiać Mszę świętą jedynie w domu, prywatnie.

Pytam o Wiktorię. „Wiedziałem, że jest jeszcze jedna ofiara, z Kłodzka, ale po wstępnym kontakcie z jej siostrą kontakt się urwał” – mówi o. Kołacz.

O. John Dardis, odpowiedzialny za komunikację w jezuickiej Kurii Generalnej, wyjaśnia, że Dykasteria Nauki Wiary „nie tłumaczy swoich decyzji i w tej sprawie także tak się stało”

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

Być może czas nie był sprzyjający – siostra Wiktorii urodziła akurat dziecko – albo starania jezuitów w dochodzeniu wstępnym nie były wystarczająco stanowcze, ale ojcu Kołaczowi nie udało się porozmawiać z Wiktorią. Jedyne co „zdobył” w dochodzeniu wstępnym, to potwierdzenie od jej siostry, że doszło do skrzywdzenia osoby niepełnoletniej.

„Liczyłem, że jeśli Rzym zajmie się sprawą, to w oficjalnym dochodzeniu dotrą do tej dziewczyny i być może także do innych. Boleśnie się przekonałem, że tak się nie stało”.

…ale Kongregacja procesu nie wszczęła

W 2020 r. zgłoszenie zostaje wysłane do Kongregacji Nauki Wiary.

W tym samym roku o. Kołacz kończy kadencję prowincjalską, licząc, że sprawa doczeka się pełnego procesu kanonicznego. Po odejściu z urzędu Jakub Kołacz nie ma już dostępu do danych sprawy o. Macieja.

Na pytania dotyczące rzymskiego postępowania w sprawie Macieja Sz. odpowiada zatem obecny prowincjał Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego, o. Jarosław Paszyński. Rozmawialiśmy w jezuickiej kurii na Małym Rynku w Krakowie.

Dowiaduję się w tej rozmowie, że po wysłaniu dokumentów dochodzenia wstępnego przez o. Kołacza, zgodnie z obowiązującymi zasadami, generał jezuitów wysłał sprawę krzywdy osoby małoletniej do Kongregacji Nauki Wiary (zwanej potocznie CDF, dziś już: Dykasterii). Przypomnieć trzeba – wysłał bez zeznań osoby pokrzywdzonej, bo Wiktoria swoje świadectwo składa po raz pierwszy w niniejszym artykule.

„Generał przekazał dokumentację z własną opinią do Kongregacji Nauki Wiary w październiku 2020 roku. Wszystko zostało przeprowadzone według procedur kanonicznych” – mówi mi o. Paszyński. Ale Kongregacja procesu nie wszczęła, mimo że wraz z informacją o skrzywdzeniu osoby niepełnoletniej otrzymała dossier „spraw osób dorosłych” – co przecież poważnie uprawdopodobniało popełnienie przestępstwa kanonicznego.

Zapytałam Kurię Generalną Jezuitów w Rzymie, jak przebiegała tam sprawa o. Macieja Sz. Otrzymałam potwierdzenie, że jezuicka kuria poprosiła Dykasterię Nauki Wiary o wszczęcie pełnego procesu karno-administracyjnego w sprawie wykorzystania osoby niepełnoletniej, ale „CDF poprosiła nas, by nałożyć na o. Sz. nakaz karny z ograniczeniem duszpasterstwa osób małoletnich”.

„Kongregacja nie tłumaczy swoich decyzji”

Zapytałam, czy Dykasteria wyjaśniła, dlaczego nie podjęła się procesu. O. John Dardis, odpowiedzialny za komunikację w Kurii Generalnej, wyjaśnił, że „CDF nie tłumaczy swoich decyzji i w tej sprawie także tak się stało”. Jezuita doprecyzował, że sekretarz Dykasterii zasugerował, iż „w tej sprawie raczej może zostać wydany nakaz karny zgodnie z Kanonem 49 i 1319, niż proces administracyjny – i jest to kurs działań, jaki obraliśmy”.

Taki nakaz ma na celu – według Vademecum tejże dykasterii – „ochronę dobra wspólnego i dyscypliny kościelnej” (nr 78). Jak mówią kanoniści, nakaz karny to jeden z karnych środków zaradczych, który ma uchronić wspólnotę Kościoła przed nowymi przestępstwami. Jest on stosowany – zamiast procesu – zazwyczaj wtedy, gdy dowody na popełnienie przestępstwa są zbyt słabe, aby je udowodnić, a jednak poszlaki na tyle mocne, że uznaje się zagrożenie w przyszłości. W tym wypadku Dykasteria uznała prawdopodobnie, że nie uda się dotrzeć do osoby skrzywdzonej, więc nie widząc szans na udowodnienie winy w procesie, poleciła zastosowanie nakazu karnego.

Ojciec John Dardis podkreślił również, że „Towarzystwo Jezusowe traktuje wszystkie zgłoszenia wykorzystywania bardzo poważnie”. Natomiast „w sprawach oskarżeń wobec dorosłych – nie podlegają one kompetencji CDF i w Towarzystwie Jezusowym oskarżenia tej natury są rozpatrywane przez lokalnych zarządzających”.

Badanie zarzutów dotyczących osób dorosłych – pisze O. Dardis – „jest pozostawione lokalnej Prowincji. Niemniej jednak (…) Kuria Generalna zachęciła władze lokalne do rozeznania właściwej posługi dla o. Sz. oraz do zapewnienia odpowiedniego wsparcia duchowego i terapii psychologicznej. Na bieżąco chcieliśmy także pozostać poinformowani o pomocy oferowanej ofiarom przez Prowincję”.

O. Dardis podkreślił także, iż w Kościele nie ma uniwersalnych wytycznych postępowania wobec skrzywdzonych osób dorosłych. „Niektóre Kościoły lokalne i prowincje zakonne mają wytyczne, inne nie. Jest to sprawa, która z pewnością wymaga uwagi” – podkreślił jezuita w mailowej korespondencji.

Kanoniści potwierdzają, że nie dysponujemy w Kościele powszechnie stosowanymi wytycznymi w sprawach osób dorosłych, jednak, jak zaznaczają, wiele elementów procedury kanonicznej jest analogicznych do postępowania wobec osób małoletnich. Należy do nich dochodzenie wstępne, proces karny (administracyjny lub sądowy), a także zastosowanie karnych środków zaradczych lub środków dyscyplinarnych niemających charakteru karnego, jeśli nie można wymierzyć kary w sensie ścisłym (np. przy przedawnieniu przestępstwa, co może mieć miejsce w przypadku skrzywdzonych dorosłych opisanych w tym artykule).

Większa jest tu odpowiedzialność lokalnych ordynariuszy (czyli także prowincjałów zakonnych), na których nie ciąży obowiązek przesyłania tego typu spraw do Stolicy Apostolskiej, jednak wszelkie możliwości stosowania sankcji karnych to oni mają w ręku. Zreformowana przez papieża Franciszka w 2021 r. księga VI Kodeksu prawa kanonicznego zdecydowanie nakazuje przełożonym kościelnym stosowanie przepisów i procedur karnych. W trudniejszych sprawach dotyczących osób dorosłych mogą oni także zwrócić się do Kongregacji ds. Duchowieństwa, której zostały w 2009 r. udzielone uprawnienia specjalne, pozwalające karać nawet wydaleniem ze stanu duchownego za niektóre przestępstwa seksualne względem dorosłych.

„W prawie jest taka zasada, że się dwa razy nie karze za to samo”

A co z krzywdą osoby małoletniej? „Kongregacja nie zarządziła przeprowadzenia kanonicznego procesu karnego, ale zasugerowała o. Generałowi zakazać o. Maciejowi kontaktu z osobami małoletnimi i jakiejkolwiek pracy duszpasterskiej z nimi” – potwierdza o. Paszyński.

Dożywotnio? – pytam.

„O. Generał udzielił zakazu na czas określony, na dwa lata” – mówi prowincjał.

Ponieważ zaś ukaranie „za sprawy dorosłych” leży w kompetencji lokalnego prowincjała, o. Paszyński, jak mówi, podjął „konkretne działania, żeby te sprawy uregulować”. W związku z tymi sprawami prowincjał nadał ojcu Maciejowi pokutę i nakazał przeprowadzenie testów psychologicznych.

Zapytałam zatem, jakie są te działania (za skrzywdzenie, które w konsekwencji rzutuje na całe życie tych osób), a także na czym polega pokuta ojca Macieja. Prowincjał nie chciał mówić o szczegółach pokuty. Zaznaczył natomiast, że jeszcze prowincjał Ziółek ukarał o. Macieja, wysyłając go na „Górkę” i nadał mu pokutę: „Zostały zatem podjęte działania karne względem ojca Macieja. W prawie jest taka zasada, że się dwa razy nie karze za to samo”.

Zapytałam prowincjała, jaką ma gwarancję, że po tych dwóch latach kary Maciej Sz. nie skrzywdzi kolejnej osoby dorosłej.

O. Paszyński: „Nie skieruję go do pracy z małoletnimi i młodymi dorosłymi. Mam jednak świadomość, że konstrukcja natury ludzkiej jest taka, iż człowiek jest wolny i my nie możemy nigdy za nikogo na 100 procent ręczyć”.

– Ale jako Kościół mamy obowiązek chronić bezbronnych – mówię.

Ojciec Paszyński: „W związku z tym zostały podjęte takie działania, o których powiedziałem – jest odsunięty od pracy z małoletnimi”.

– Na dwa lata…

„Tak, ale potem będzie miał już taką pracę, aby czegoś takiego nie było, żeby dalej nie miał kontaktu i pracy z małoletnimi i młodymi dorosłymi. Będzie też pod uważnym nadzorem przełożonego” – mówi prowincjał.

Dopytałam także, jakie poniesie kary kanoniczne poniesie Maciej Sz. na mocy kan. 1371 par. 2, gdyby złamał nałożone ograniczenia.

„Ponieważ podany jest kanon, to instancja, która nałożyła wcześniej karę [generał – przyp. P.G.], nałoży kary kanoniczne w przypadku złamania zakazu” – odpowiada o. Paszyński.

Zdaniem konsultowanych kanonistów nie ma tu jednak mowy o dwukrotnym karaniu za to samo, gdyż o. Ziółek nie zastosował procedur karnych, nie udowodnił winy, a więc wszystko wskazuje na to, że nie wymierzył żadnych kar. Ponadto o. Kołacz w ramach dochodzenia wstępnego odnalazł jeszcze inną skrzywdzoną osobę dorosłą – za co o. Maciej nigdy nie został ukarany.

Występuje tu – mówią kanoniści – nadużywanie zasady ne bis in idem, która nie pozwala karać dwukrotnie za to samo; nadużywanie dość podobne do tego, jakie zostało opisane w raporcie dominikańskim. Zakaz karania dwa razy za to samo dotyczy formalnej przeszkody prowadzenia postępowania karnego w sprawie tego samego czynu. Należy też podkreślić, że ani nakaz karny wymierzony przez generała, ani wymierzona decyzją prowincjała pokuta czy skierowanie na testy psychologiczne nie są karami w świetle Kodeksu prawa kanonicznego.

Pokrzywdzona u prowincjała

Po decyzji, jaka zapadła w Rzymie, prowincjał przywrócił ojcu Maciejowi możliwość pracy w parafii w krakowskich Przegorzałach. Ojciec Maciej odprawia tam regularnie Msze święte, ale nadal ma zakaz spowiadania.

O. Paszyński podkreśla również, że spotkał się z Niną, by przekazać jej wyrok w sprawie ojca Macieja. „Przeprosiłem Panią Ninę za krzywdy wyrządzone przez o. Macieja. Zapewniłem ją, że o. Maciej po odbyciu kary nie zostanie skierowany do pracy z małoletnimi, a w powierzonej mu pracy będzie pod uważnym nadzorem”.

Z drugą osobą pełnoletnią o. Paszyński spotkał się online i także ją przeprosił. Zapewnił również, że testy psychologiczne zostały przez ojca Macieja wykonane, zgodnie z poleceniem prowincjała.

Sprawa niepełnoletniej ofiary była prawdopodobnie znana jezuitom jeszcze przed 2008 rokiem. Zgłaszała ją bowiem psycholog Wiktorii. Nie prowadzono jednak wówczas żadnej dokumentacji zgłoszeń

Paulina Guzik

Udostępnij tekst

A jak pamięta to spotkanie Nina?

W styczniu 2022 r. – 13 lat po pierwszym zgłoszeniu swojej krzywdy do o. Ziółka i dwa lata po wysłaniu dokumentów do Kongregacji Nauki Wiary przez o. Kołacza – kobieta dostaje maila od o. Paszyńskiego, który zaprasza ją na spotkanie: „Chciałbym Pani powiedzieć, jaki jest wynik postępowania”.

„Jechałam do Krakowa trochę z ręką na sercu. Nie wiedziałam, czy o. Maciej tam będzie siedział, czy to ja dostanę jakąś karę?” – wspomina.

Spotkanie z prowincjałem pamięta jako serdeczne i oficjalne. Przyjęła kolejne przeprosiny, nie otrzymała żadnego potwierdzenia słów prowincjała na piśmie, a z rozmowy pamięta jedynie, że o. Maciej został ukarany dwuletnim zakazem pracy z młodzieżą.

Ojciec Paszyński poinformował także współbraci o karach ojca Macieja. Tak zapamiętali to jezuici – jako „karę”. Nie tłumaczył, że w zasadzie nie są to kary.

Zresztą, jak podkreślają specjaliści prawa kanonicznego, prawidłowy nakaz karny powinien grozić konkretnymi, oznaczonymi karami za naruszenie zakazu (kan. 1319), natomiast nakaz wydany przez generała – zgodnie z informacjami, jakie przekazał mi o. Paszyński (bo przecież samego dokumentu nie widziałam) – odwołuje się jedynie do kar na mocy ówczesnego kan. 1371 par. 2 Kpk, który mówi ogólnie o sprawiedliwej karze. Znów można więc mówić o analogii do analiz dominikańskiego raportu – tym razem w kwestii kompetencji jezuickich kanonistów.

Potrzebny jest audyt pamięci

Poprzedni prowincjał, o. Jakub Kołacz, który wysłał dokumenty Macieja Sz. do Rzymu, tak zareagował na wiadomość o ograniczeniu posługi dla swojego współbrata: „Miałem wrażenie, że jedynym ukaranym jestem ja. Płakać mi się chciało. Mieszkamy przecież w jednym domu”.

– I w tym domu ojciec Maciej nie okazuje skruchy? – pytam.

„Nie widzę jej” – odpowiada o. Kołacz.

– A był ojciec na imprezie, którą o. Maciej zorganizował z okazji swojego „ukarania”?

„Skoro wie pani o tej imprezie, to wie pani, że tego skruchą nazwać nie można” – mówi były prowincjał.

Zapytałam superiora domu w podkrakowskich Przegorzałach, o. Dariusza Dańkowskego, czy ojciec Maciej przestrzega zakazów nałożonych na niego przez prowincjała i generała, i czy to prawda, że w Przegorzałach pojawiają się u o. Macieja kobiety, które może prowadzić duszpastersko.

„W sprawie o. Macieja chcę powiedzieć, że w pełni przestrzega on nakazów i zaleceń Ojca Prowincjała” – odpowiedział mi o. Dańkowski.

Pytam też o. Kołacza, który mieszka z o. Maciejem pod jednym dachem, czy widział kobiety pojawiające się u Macieja Sz.

„Widziałem. Ale nie mogę nic więcej o tych spotkaniach powiedzieć. Ma takie odwiedziny. Kto to jest – nic więcej nie wiem” – słyszę w odpowiedzi.

W 2021 r. o. Jakub Kołacz wszedł w skład tzw. komisji dominikańskiej pod przewodnictwem Tomasza Terlikowskiego, badającej sprawę Pawła M. Mówi mi dziś: „Wchodząc do komisji, mówiłem pozostałym jej członkom, że jedynym moralnym przyczynkiem, dla którego mogę w niej być, jest to, że dwa lata wcześniej podjąłem na nowo i przekazałem do Rzymu podobną sprawę, którą mamy w zakonie”.

– I to była sprawa ojca Macieja? – pytam.

„Tak, to była ta sprawa” – potwierdza o. Kołacz, dodając: „Po dominikańskim raporcie, który sam współtworzyłem, mam świadomość, że popełniliśmy w sprawie Macieja Sz. błędy takie, jak dominikanie popełnili w przypadku Pawła M.: prowincjałom wydawało się, i nadal wydaje, że Maciej został ukarany – a przecież nie było pełnego procesu kanonicznego. Pod koniec prowincjalatu Wojciecha Ziółka w 2014 roku zlecił on dla Macieja testy psychologiczne – wyszły śpiewająco, więc pozwoliliśmy na to, by dalej posługiwał na «Górce». Takie same błędy popełniał prowincjał dominikanów – były dobre wyniki testów, a Paweł M. krzywdził w tym czasie siostrę zakonną. Maciej wplatał w duchowość kontakt fizyczny. Ta pseudoteologia «otwierania się» na siebie – to też analogia do Pawła M.” – mówi o. Jakub Kołacz.

Na pytanie, dlaczego nie przeprowadził w prowincji audytu i czy teraz taki audyt by pomógł, odpowiedział: „Audyt nic nie da, bo w tych sprawach nie ma wcześniejszych dokumentów. Nikt nie robił notatek ze spotkań. Nikt przed 2014 rokiem ich nie dokumentował. Potrzebny jest audyt pamięci”.

O to, czy przed prowincjalatem o. Wojciecha Ziółka, czyli przed 2008 rokiem, pojawiały się zgłoszenia dotyczące ojca Macieja, chciałam zapytać o. Krzysztofa Dyrka, prowincjała z tamtego okresu, ale, jak już pisałam, odpowiedział jedynie, że nie będzie mógł mi pomóc.

Udało się natomiast dotrzeć do informacji, że psycholożka Wiktorii – skrzywdzonej przez o. Macieja jako 16-latka – zgłaszała sprawę „do jezuitów”. Kobieta nie pamięta jednak, w którym to było roku i do kogo ją zgłaszała. Z kalendarzowych obliczeń z Wiktorią i jej mamą wynika, że zgłoszenie przez jej psycholożkę musiało odbyć się przed jesienią 2008 r., czyli za prowincjalatu Krzysztofa Dyrka.

Zapytałam również o. Paszyńskiego, obecnego prowincjała, czy w archiwach są jakiekolwiek informacje o niewłaściwych zachowaniach ojca Macieja z czasu, kiedy był w Kłodzku. Nie otrzymałam jednak konkretnej odpowiedzi.

Niezabliźniona rana

„Wybaczyłam mu. Niech Pan Bóg też mu wybaczy. Ale nie zapomnę nigdy, co ten człowiek zrobił naszej rodzinie” – mówi dzisiaj mama Wiktorii, nastolatki wykorzystanej przez o. Macieja.

„On zniszczył cały nasz świat” – podkreśla pani Anna. Od początku do końca naszej rozmowy cały czas płacze, mimo że od krzywdy jej córki minęło już 15 lat.

Duszpasterstwo o. Macieja w Kłodzku wciąż wymaga głębszego zbadania. Z relacji Wiktorii wynika, że koleżanki z „Magisu” nie chcą mówić o tamtych latach. Mówią o „zamkniętym rozdziale”, nie chcą to tego czasu wracać.

Wiktoria pamięta natomiast, że jedna z dziewczyn okaleczała się w tamtym czasie. Nie udało się jej się jednak przekonać tej kobiety do rozmowy ze mną.

Nina przyznaje, że także w Czechowicach-Dziedzicach mogą być inne skrzywdzone.

„Jeśli tylko są jakieś sprawy, to zachęcam, by jak najszybciej je zgłosić” – mówi o. Jarosław Paszyński. „Jeśli są jakieś ofiary, które zostały skrzywdzone przez o. Macieja, proszę jak najszybciej skierować je do mnie. Sprawy te zostaną podjęte i przeprowadzone zgodnie z procedurami kanonicznymi, a zgłoszenia dotyczące osób małoletnich poniżej 15. roku życia zostaną niezwłocznie przekazane organom ścigania” – podkreśla obecny prowincjał małopolskiej prowincji jezuitów.

„Nie możemy sobie dzisiaj w Kościele pozwolić, żeby takie sprawy nie były traktowane poważnie. Wyrzucam sobie, że nie zająłem się tą sprawą wcześniej, zaraz jak zostałem prowincjałem. Być może, tak jak pani, dotarłbym do Wiktorii” – mówi o. Jakub Kołacz, poprzedni prowincjał, który zgłosił sprawę do Rzymu.

Nazywać zło po imieniu

„Wykorzystanie seksualne w Kościele niesie ze sobą wszystkie możliwe rany, potęgując ich skutki. Jako ksiądz i jako człowiek, który tego nie doświadczył, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jaki to ból i jak bardzo wszystko jest rozorane. Świadomość, że tak wielu cierpi w ten sposób z winy ludzi Kościoła boli mnie i zawstydza” – dodaje o. Wojciech Ziółek.

„Po ludzku jest mi po prostu wstyd, że mój współbrat czegoś takiego się dopuścił. Czuję cierpienie, które te osoby doświadczają przez wyrządzoną im krzywdę. To nie jest takie proste, żeby to cierpienie uleczyć. Wiem, że moimi słowami go nie uleczę. Ze strony zakonu, jako jego przedstawiciel, mogę przeprosić za krzywdy i pokazać, jakie działania podjęliśmy, aby za to ukarać, wyciągnąć konsekwencje i zabezpieczyć na przyszłość, okazując gotowość wszelkiej pomocy ofiarom. To też uczyniłem względem osób skrzywdzonych przez o. Macieja. Głęboko czuję, że jego zachowania były niezgodne nie tylko z powołaniem kapłańskim i zakonnym, ale były zwyczajnie nieludzkie wobec drugiej osoby. Były to zachowania głęboko niemoralne. Nie ma jakiejkolwiek zgody na to, żeby takie zachowania akceptować” – deklaruje o. Paszyński.

„Wykorzystanie seksualne to nie jest wyłącznie kwestia przeszłości, choć wydawać by się mogło, że wielu z nas, prowadzących dochodzenia, tylko na tym się skupia. To nie jest wyłącznie kwestia wyśledzenia i ukarania winnych. Dochodzenia i kary mają dać wszystkim poszkodowanym elementarne poczucie sprawiedliwości i ochronić tych, którzy mogliby się stać kolejnymi skrzywdzonymi. Wykorzystanie seksualne, także osób dorosłych, to tragedia nas wszystkich. Wynika ona z myślenia, które musimy zmienić – nazywając zło po imieniu. Musimy podjąć ten problem poważnie, naprawdę poważnie, także po to, aby ta większość duchownych, która ma czyste sumienia, mogła żyć i pracować normalnie” – podsumowuje o. Jakub Kołacz.

Równolegle z publikacją tekstu na łamach Więź.pl świadectwo Wiktorii – niepełnoletniej ofiary o. Macieja Sz., której wysłuchałam – zostanie przesłane do Dykasterii Nauki Wiary w Stolicy Apostolskiej za pośrednictwem Nuncjatury Apostolskiej w Polsce i do prowincjała, o. Jarosława Paszyńskiego, zgodnie z papieskim motu proprio „Vos estis lux mundi”. Do świadectwa Wiktorii zostanie dołączony niniejszy tekst.

O. Paszyński deklaruje: „Jeśli się okaże, że zgłoszenie w sprawie osoby małoletniej jest wiarygodne, dokumentacja będzie przesłana do o. Generała, a potem do Dykasterii Nauki Wiary. W zależności od opisanych krzywd może to skutkować karą wydalenia z kapłaństwa i tym samym z zakonu”.

Wesprzyj Więź

W opisywanych przypadkach mogło dojść także do przestępstw w świetle państwowego prawa karnego. Jak wiadomo, prawo kanoniczne i prawo państwowe stosują różne definicje i kategorie przestępstw. Jeśli po konsultacji z prawnikami przynajmniej niektóre z opisanych czynów będą się kwalifikowały do zgłoszenia do organów ścigania, uczynimy to w porozumieniu z osobami skrzywdzonymi.

PS.  

Autoryzując swoje wypowiedzi (nie zmieniły ani słowa z tego, jak zanotowałam rozmowy z nimi), Nina i Wiktoria dodały, że czują ulgę. „Wreszcie czuję się wolna od tej historii” – powiedziała mi Wiktoria po przeczytaniu tekstu. Nina dodała: „Straszna jest świadomość, że takich osób jak my na przestrzeni lat może być więcej, że nie znały drogi, by nie zostawać samotnie z tym doświadczeniem. Modlę się z całego serca, by ten artykuł był takim bodźcem, który doda im siły”.

Zranieni w Kościele

Podziel się

56
20
Wiadomość

Pani Paulino, powinna Pani otrzymać medal za zasługi dla Kościoła. Biorąc jednak pod uwagę, że Kościół jest przejęty przez ateistów których interesuje jedynie kasa, władza i seks – szanse są marne.

Kiedy ktoś w imieniu instytucji głoszącej czystość i panowanie na żądzami molestuje dziewczynę wierzącą w to, co mówi Kościół skutki muszą być straszne, o wiele gorsze niż w przypadku dziewczyn – jak by to powiedzieć – “o wiele gorzej wychowanych”.
Czy to wina doktryny czy wykonawców? A może i jedno i drugie do przemyślenia i remontu?

„Pytam też o. Kołacza, który mieszka z o. Maciejem pod jednym dachem, czy widział kobiety pojawiające się u Macieja Sz.
„Widziałem. Ale nie mogę nic więcej o tych spotkaniach powiedzieć. Ma takie odwiedziny. Kto to jest – nic więcej nie wiem” – słyszę w odpowiedzi.„

Pytanie: Czy w klasztorze jezuickim już nie obowiązuje klauzura w myśl kanonu 667 Kodeksu Prawa Kanonicznego? Czy nie odpowiada za nią rektor domu zakonnego? Jak wygląda w ogóle „klauzura” u jezuitów w dniu dzisiejszym?

Oczywiście, że nie są zakonem klauzurowym. Ale i w takich zakonach, zgromadzeniach zakonnych istnieje swoiście rozumiana i określona przez zakonną konstytucję czy statuty „klauzura”. Przypuszczam, że i jezuici mają swoje rozumienie klauzury. Dotyczy to przede wszystkim podziału domu zakonnego na część otwartą (np rekolekcyjną) gdzie mogą przebywać i nocować świeccy – zwłaszcza osoby przeciwnej płci oraz zamkniętą, klauzurową. Do tej drugiej (pamietam to z rekolekcji u salezjanów i werbistów) wejścia nie było.
Czy Konstytucje Towarzystwa Jezusowego mówią o klauzurze i jak się ją stosuje? Może jakiś jezuita byłby tak miły nam to wyjaśnić. Pzdr

Zgrozą jest to, że wiedząc o wykorzystaniu (do którego przecież przyznał się sam sprawca w e-mailu do jednej z Kobiet) o. Kołacz mówi o odwiedzinach nowych kobiet u Macieja Sz. parafrazując: widziałem, nie wiem. Przecież to znowu umywanie rąk. Naprawdę nikomu się nie zapala czerwona lampa na to, że do osoby, która dopuściła się wykorzystania, zakonnika, przychodzą w odwiedziny kobiety? To skandal, że znowu słyszymy “nie wiem” a potem jak już ktoś napisał będziemy rozdzierac szaty, że znowu doszło do “nadużycia” (piszę to w cudzysłowie, ponieważ jestem w najwyższym stopniu oburzona kościelna nowomowa, która nie może nazwać wprost wykorzystywania seksualnego i gwałtu wykorzystywaniem i gwałtem tylko “nadużyciem”).
Oczywiście opieram się na tym, co zostało napisane w artykule, ponieważ chciałabym wierzyć, że o. Kołacz próbował się dowiedzieć i interweniować w sprawie odwiedzin kobiet ale z przyczyn wyższych nie mógł nic z tym zrobić. Jednakże tego nie mówi.
Jestem po prostu załamana tym wszystkim

Redaktorka pisze językiem drwiny. /Towarzystwo Maciejowe, jezuickie /nie/ rozpoznanie/. W tekście są manipulacje, insynuacje… Biedne dziewczyny. Czy rozdrapywanie ran nie jest powrotem do kolejnego przeżywania traumy? traumy? Co chce Pani osiągnąć?

Jedyna drwina, którą widzę to zakonnik wsadzający łapy pod bluzkę dziewczynie za samym ołtarzem. To nie jest nihilizm? Loyoli nie obrazi? Tytuły są adekwatne, obnażają ironię, z jaką wspomniany człowiek podszedł do nauki, którą sam głosi.

Tak – obraża to Loyolę, ofiary i wielu innych, w tym także uczciwych jezuitów. Dlatego lepiej strzec się przed myśleniem w kategoriach zbiorowej odpowiedzialności, bo łatwo zniszczyć to, co dobre. A co wtedy nam zostanie? Nie znam o. Macieja i nie wiem, czy ma swoje Towarzystwo Maciejowe obrońców i popleczników. Mam jednak prawo przypuszczać, że nierozpoznanie patologii nie dotyczy wszystkich jezuitów. Nie wszyscy mają też takie same możliwości reagowania. Dlatego jezuickie (nie)rozpoznanie jest krzywdzącym (drwiącym?) uogólnieniem, choć redakcyjnie i emocjonalnie chwytliwym. Gdyby tytuły były bardziej “wyważone” te teksty i tak byłby masowo czytane.

@Klaudia
A co miało być w tytule ?
“ziółkowo- dyrkowe (nie)rozpoznanie ?”

Mnie nie interesuje jakie nazwiska mieli ówcześni przełożeni.

Ci ludzie reprezentują Tow. Jezusowe, byli przełożonymi i jako tako odpowiada zawsze zakon, a zakon z kolei może sobie dowoli skarżyć tychże panów regresem o odszkodowanie jeśli taką ma ochotę.

W tytułach nie ma żadnej drwiny. Jest prawda.

@Klaudia Łatwo zniszczyć to co dobre… Najłatwiej zniszczyć młodego człowieka, który jest dobrem.
Co konkretnie w tytułach miałoby obrażać ofiary? „Towarzystwo Maciejowe”. Młode osoby zapisały się do Magisu szukając w Towarzystwie Jezusowym towarzystwa Jezusa. Znalazły wsobną grupę Macieja Sz. i jego natrętne towarzystwo, którym zajął miejsce Jezusa. Dlatego taki tytuł. Pan Maciej zagrabił Towarzystwo dla siebie. „Jezuickie (nie)rozpoznanie”. Jezuici rozpoznanie stawiają sobie za wielką wartość, czasem jednak najtrudniej rozpoznać to co jest najbliżej. Tytuł uświadamia, że trzeba mieć pokorę wobec własnego rozpoznania nawet w poczuciu „łaski”. Przekonania kształtują się na bazie wielu doświadczeń, „rozpoznanie” powinno być bliższe cierpliwemu rozważaniu za i przeciw, a nie objawieniu. Ojcom wydawało się, że postąpili właściwie, zareagowali przecież na problem. A jednak popełnili błędy. Czy zawiodło „rozeznanie” czy wyobrażenie o nim? Dodatkowo tytuł odnosi się do trzeciej probacji, która wedle samych jezuitów ma być okresem „rozpoznania” dalszej drogi i studiów nad Loyolą, a który w przypadku Macieja Sz. Miał miejsce dokładnie pomiędzy wykorzystywaniem 16 latki, a 18 latki. Stawia to więc pod znakiem zapytania skuteczność formuły kształtowania. Rozpisałam, bo nie pojmuję domniemania „obrażenia” wszystkich wkoło łącznie z nieżyjącym Loyolą tytułem, kiedy jedynym obrażającym i niszczącym reputację niewinnych braci jest Maciej Sz. Przytyk o czytelnictwie nie na miejscu.

Klaudia, ale to przecież nie “obraża” Loyoli, tylko w smutny sposób wpisuje się w jego metody. To przecież Loyola wymyślił zasadę zakonną, że intencja usprawiedliwia czyn, choćby ten był sprzeczny z moralnością, czy prawem. A więc skoro jezuici mogli w imię lepszej sprawy kłamać, łamać tajemnicę spowiedzi, czy popełniać przestępstwa, to dlaczego ma nas dziwić, gdy jezuita umie sobie religijnie wytłumaczyć nawet gwałt na młodej dziewczynie?

@Wojtek. To nie jest prawda. Bardzo mnie boli, że czytam to w odpowiedzi na mój post.

@Basia – “Co konkretnie w tytułach miałoby obrażać ofiary?” – myślałam o obrażeniu ofiar czynami, nie tytułem. Tytuł – w moim odbiorze! – obraża dobrą część Towarzystwa Jezusowego i dobrą zasadę rozeznawania, którą Kościół zawdzięcza Ignacemu Loyoli.

@Wojtek, @Jerzy2, @Nobody, @Basia – wszystkie komentarze z uwagą przeczytałam. Dziękuję za przeczytanie moich. Niestety, nie mam możliwości czasowych, żeby się do tak wielu wątków odnieść.

Klaudia, to jest prawda. Cały sukces jezuitów opierał się o metody, które dziś byśmy nazwali “socjotechniką”. Loyola uznał, że odgórne pouczanie w kaznodziejskim stylu jest nieskuteczne, dlatego należy najpierw umiejętnie dostosować się do rozmówcy, by ten poczuł się doceniony i ważny, a następnie zaszczepić mu nowe idee. Cel, jakim jest krzewienie wiary w tym przypadku uświęcał środki, jakimi była jezuicka psychomanipulacja.
Zaś sama historia Kościoła obfituje w przykłady zachowań jezuitów kierujących się tymi zasadami, które doprowadzały do przestępstw lub zbrodni.

Moim zdaniem najbardziej drwiący biorąc pod uwagę całą sytuacją jest fakt, że w tym momencie o. Jakub Kołacz SJ mieszka w jednym domu zakonnym na Przegorzałach w Krakowie z o. Maciejem Sz… SJ. Moim zdaniem ktoś się na kimś delikatnie zemścił.

Pani Anno, serio? Gdzie pani to widzi? I ta metoda “biedne dziewczyny”- dlatego nie mówmy, ukryjmy i pewnie jeszcze dopuśćmy do głoszenia Słowa tego jezuitę. W końcu zorganizował imprezę, ze niedługo może to praktyk “nauczania” wrócić.

Pani Klaudio, cytat dla Pani z Pani bohatera, Ignacego Loyoli:”(…) Gdyby przykładowo skazano kilku ludzi na śmierć lub wygnanie z konfiskatą dóbr, pokazałoby to, że sprawy religii traktujemy poważnie – wówczas metoda okaże się tym bardziej skuteczna. (…)”. List do Piotra Kanizjusza ok. 1554 r., w którym Loyola nakreśla program walki z protestantyzmem i odzyskiwania wpływów przez katolików. Włodzimierz Tasak, “Reformacja. Sukces czy porażka Oficyna Wydawnicza Vocatio,s. 143, 2017. Czasy były krwawe, to prawda. Mimo to w owych czasach część chrześcijan po lekturze Nowego Testamentu odrzucała bardzo radykalnie i konsekwentnie przemoc wobec drugiego człowieka. Nie było wśród nich Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów…On był zwolennikiem mordowania ludzi w imię religii. Jakiż to autorytet dla człowieka współczesnego ?!

To jest pokazanie prawdy a nie rozdrapywanie ran Tak jak jest w Ewangelii parafarzując : co szeptaliście na ucho – na dachach głosić będą Tak właśnie dzieje się Redaktorka chce pokazać owoce manipulacji młodzieżą i krzywdy młodych ludzi

Mam poczucie po tym tekście i poprzednim autorki, że jakaś moja wewnętrzna czara się przelała. Także jestem osobą wielokrotnie molestowaną jako 10-11 latka. Wiem jakie spustoszenie i jaka śmierć zadają takie zachowania sprawców. I choć jestem po prawie 10 latach psychoterapii (na szczęście skutecznej) to lektura tego artykułu po prostu mnie przygwiździła. Tak ogromną wściekłość czuję, że kogokolwiek taka krzywda spotyka! Czuję wściekłość na sprawców (wszystkich!). Boli mnie, że to jest ksiądz… Boli mnie, że to mój Kościół. I na teraz nie chce w nim być…choć wiem, że jestem w nim dla Chrystusa. To na teraz nie mam sił.

Ani zamiatanie pod dywan ani hałaśliwe wymiatanie spod dywanu nie rozwiązuje problemu poszkodowanych. Artykuł buduje dramatyczne napięcie, generuje w czytelnikach dobrą i niedobrą złość, generalizuje sprawstwo czynu na wiele innych osób, co potwierdzają komentarze. Zbyt dużo ciężkich emocji, zbyt mało racjonalnego rozeznania.
Osobom poszkodowanym taka narracja może przynieść chwilową ulgę, ale nie uwalnia je od problemu. Owszem mogą na tu i teraz odreagować emocje, a nawet poczuć wsparcie czytelników w wyrażanych przezeń emocjach czy druzgocącej krytyce działań Kościoła.
Zaś długotrwałe powracanie do koszmaru przeżyć może osoby poszkodowane doprowadzić do ukształtowania tożsamości ofiary na bazie traumy. Następuje fiksacja życia na dramatycznym wydarzeniu z zawężeniem myśli, uczuć, działań do tego obszaru życia. Nie zdobywa się więc wobec niego wolności wewnętrznej, zaczyna się czerpać korzyści z bycia ofiarą… Praca nad traumą może odbyć się w ciszy gabinetu terapeutycznego. W procesie terapeutycznym następuje psychiczne rozstanie ze sprawcą przemocy seksualnej. I to jest właściwa pomoc, jeśli osoby takowej potrzebują. Upublicznianie historii doznawania przemocy może być kolejnym łamaniem granic intymności, wzmocnieniem wewnętrznego konfliktu, kontynuacji psychicznego wiązania się ze sprawcą przemocy seksualnej. Chrońmy osoby wykorzystywane przed manipulacjami zewnętrznymi, wykorzystującymi ich traumę dla jakiejś źle pojętej idei, czyniącymi przy okazji krzywdę osobistą i wizerunkową jeszcze innym. W artykule – domniemywanie winy na podstawie niepełnej wiedzy o sytuacji, bo np działania przełożonych nie były dość skuteczne, / jakoby skuteczność miała jedynie zależeć od przełożonych/, rozpraszanie odpowiedzialności ze sprawcy na najbliższe otoczenie, mylenie pokuty z karą, brak poszanowania dla praw rozmówców, przypieranie ich do muru , przekraczanie granic w celu zdobycia informacji itd
A sprawą ofiar niech się zajmą organa do tego powołane i ludzie kompetentni. Ojciec Maciej winien ponieść surowe konsekwencje, by już dziewcząt nie krzywdził. Wśród apostołów uchował się też zdrajca, a mimo to apostołowie pozostali towarzystwem Jezusowym, nie Judaszowym.
Chwała TOWARZYSTWU JEZUSOWEMU za olbrzymi wkład w rozwój duchowy osób poszukujących bliskości z Bogiem.

Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. O jak ja lubię takie niby pochylanie się nad ofiarami by w istocie skrytykować fakt, że artykuł ujrzał światło dzienne. Pisze Pani o ludziach kompetentnych. Jakie ma Pani uprawnienia do tego, żeby oceniać co jest lepsze dla ofiar i rozważać ich psychikę? Jest Pani kompetentna? Ofiary mają pomoc terapeutyczną od lat. Wiedzą co robią. Czy z pozostania w roli ofiary i wspominania traumy czerpie się korzyści? O jakich korzyściach Pani pisze? Owszem mówienie o traumie może nadać sens cierpieniu. Chroni innych. Żadne prokuratury nie zajęłyby się tą sprawą gdyby autorka nie dotarła do ofiar.

Pani Paulino, dziękuję za pani pracę… 20 lat temu również byłam ofiarą MSz(może jedną z pierwszych) i tak jak opisane osoby nie chcę do tego wracać. Niestety czasy były wtedy jeszcze bardziej podłe, gdy powiedziałam jemu, że zrobił coś niestosownego oczywiście się wyparł, a powiedzenie komukolwiek innemu, społeczeństwu skończyłoby się linczem, ale mojej osoby, nie jego, takie miał poważanie. Jeszcze lata później, może z dziesieć, spotkałam koleżankę z tamtych lat, która powiedziała, że MSz został odsunięty od pracy z młodzieżą za oskarżenia. Była zbulwersowana tym że go oskarżyli, a nie że mógł tak się zachować.
Skoro nie jestem jedyna to jednak nie ze mną coś nie tak. Jednak lektura artykułu nie tylko rozdrapuje stare rany ale i nie napawa mnie optymizmem, tzw. “ojciec” skrzywdził fizycznie i psychicznie wiele osób, ja cudem nie popełniłam samobójstwa, nie popadłam w poważniejsze choroby psychiczne i jakoś w miarę normalnie żyję … więc nic dziwnego, że jakakolwiek ofiara nie chce stanąć twarzą w twarz z tym psychopatą i manipulatorem, że nie chce tego rozdrapywać, zwłaszcza że jak w każdym zawodzie np. lekarskim tak i wśród księży obowiązuje solidarność, a ten człowiek powinien przebywać w kontrolowanym odosobnieniu do końca życia, wydalenie z zakonu wcale nie sprawi że przestanie krzywdzić ludzi.

Szanowna Pani,
Dziękujemy za tę wiadomość od Pani. Przekazaliśmy ją oczywiście także Paulinie Guzik.
Sprawa Macieja Sz. została zgłoszona i do prokuratury, i do władz kościelnych. Prokuratura nadal analizuje sytuację.
Jezuici natomiast wszczęli oficjalne dochodzenie wstępne. Mamy pewne informacje, że prowadzone jest ono bardzo rzetelnie, przez osobę całkowicie niezależną od zgromadzenia.
Gdyby zechciała Pani przedstawić swoje doświadczenia, na pewno może je przyjąć od Pani kobieta, osoba niezwykle kompetentna i wrażliwa.
Jeśli uzna Pani, że cokolwiek więcej może Pani powiedzieć, prosimy o kontakt pod adres: online@wiez.pl
Życzymy dużo dobra w nowym roku!

Należałam do Magisu Klodzkiego. Trafiłam tam gdy o Maciej odchodził a role opiekuna Magisu przejmował o Witek. Z o Maciejem miałam styczność zatem przez bardzo krótki czas… Po jakimś czasie zaczynały docierać do Nas pogłoski o tym co spotkało moje koleżanki „za ściana” o tym co działo się w Cz Dz i ze do Zakopanego został wysłany „za karę”… mam ogromna nadzieje ze ukruci się pobłażliwość wobec duchownych i będą oceniani zgodnie z prawem karnym a nie kanonicznym (które jak widać i tak nie jest respektowane). Przez takich „duchowych” ludzie odwracają się od instytucji Kościoła… i wcale się temu nie dziwie…