Myślenie papieża było mocno osadzone w przekonaniu o nadzwyczajnym, niemal sakralnym charakterze powołania. Ta świadomość implikowała konieczność ochrony wszystkich, którzy do tego grona w ten nadprzyrodzony sposób trafili.
Poruszające wypowiedzi Anny Karoń-Ostrowskiej i Karola Tarnowskiego w filmie Marcina Gutowskiego „Bielmo” oraz w książce pod tym samym tytułem zmuszają do skonfrontowania się z pytaniami, jakich nie chciałoby się zadawać. Zapewne odpowiedzi na te pytania szybko nie znajdziemy – choć wielu je już ma. Sądzę, że te udzielane dziś są jednak zbyt pospieszne, a przez to dość jednostronne i powierzchowne – podobnie jak pospieszny, a przez to jednostronny i powierzchowny był proces beatyfikacyjny.
Jedni mówią o świadomym ukrywaniu, tuszowaniu i pobłażliwości. Drudzy o tym, że papież nie wiedział, a jednak zrobił wszystko, co mógł. Na pierwszy rzut oka dla każdego, kto choć trochę przyglądał się Karolowi Wojtyle, takie sądy muszą wydać się niewiarygodne.
Udzielane dziś odpowiedzi są zbyt pospieszne, a przez to dość jednostronne i powierzchowne – podobnie jak pospieszny, a przez to jednostronny i powierzchowny był proces beatyfikacyjny Jana Pawła II
Trudność w dociekaniach przynoszą nam jego najbliżsi współpracownicy, którzy milczą lub powtarzają infantylne zaklęcia. Widocznie obcując na co dzień z tym niezwykłym człowiekiem, nie dostrzegali i dziś dalej nie dostrzegają jego wielkości, której nie trzeba chronić tajemnicą. Chyba że tajemnica chroni w tym wypadku nie jego…
Język
Wśród licznych prób wytłumaczenia postawy Jana Pawła II wobec skandali obyczajowych w Kościele w czasie jego pontyfikatu dość rzadko zwraca się uwagę na pewien rys jego osobowości, który może tłumaczyć to, co tak dramatycznie porusza w pytaniach Anny Karoń-Ostrowskiej i Karola Tarnowskiego. Niekiedy mówi się o tym, że Wojtyła był impregnowany na informacje o złym postępowaniu księży, że jeśli przedstawiali mu je ludzie świeccy, zdawał się je odrzucać, lekceważyć, że zmieniał wówczas aurę relacji.
To zrozumiałe zachowanie, jeśli weźmie się pod uwagę specyficzny klerykalizm Karola Wojtyły. Nie był ten klerykalizm przybraną pozą, formą, sposobem bycia, jak to jest w przypadku wielu duchownych i świeckich bliskich kuriom. To nie był klerykalizm zakłamany, fasadowy, jaki obserwujemy choćby u ludzi, którzy zaczynają wspinać się po szczeblach kościelnej hierarchii i z każdym z tych szczebli nabierają „właściwych” urzędowi cech języka, a nawet sposobu poruszania się.
Nie, klerykalizm Karola Wojtyły, jak wszystko u niego, wydawał się na wskroś autentyczny. Jego klerykalny język, maniery, sposób wyrażania emocji – to wszystko, choć takie niemal samo, jak u innych hierarchów tamtego (ale i obecnego) czasu było z gruntu prawdziwe, wypływało z jego głęboko przyjętej eklezjologii oraz z doświadczenia osobistego.
I, niestety, autentyczne mogły być też konsekwencje tej mocno zakorzenionej postawy – wobec Kościoła i wobec siebie samego jako duchownego, który „przedziwnym zrządzeniem Opatrzności” został „powołany na stolicę Piotrową”. Celowo przytaczam te sformułowania. Następcy Jana Pawła II o swoim wyborze nie mówili już takim językiem. Zresztą, nie mówili o tym prawie w ogóle.
Wybranie
Klerykalizm Karola Wojtyły był mocno osadzony w przekonaniu o nadzwyczajnym, niemal sakralnym, a na pewno nadprzyrodzonym charakterze powołania. Przekonaniu termu dawał wyraz niejednokrotnie w swoich przemówieniach i wywiadach (zwłaszcza w wywiadzie dla André Frossarda oraz w „Darze i tajemnicy”).
Nie chodzi tu, oczywiście, o olśniewające serce i umysł jednorazowe zdarzenie, jak u Mertona. Nie był to także rezultat konkluzji o intelektualnym charakterze ani efekt zwyczajnego rozeznania. Jego powołanie wynikało z odczytania znaczenia splotu wydarzeń, które w dość nieoczekiwany, a tym samym nadprzyrodzony, sposób podprowadziły go na Franciszkańską.
Karol Wojtyła, chłopak z Wadowic, student polonistyki, próbujący swych sił jako poeta i aktor, dotknięty przez życie dość dramatycznymi wydarzeniami osobistymi, szukający swego miejsca w świecie, w okupowanym kraju, mający świadomość, że jego rówieśnicy aktywnie angażowali się w działalność konspiracyjną, która choć stanowiła bezpośrednie zagrożenie życia, była epokowym wyzwaniem pokolenia – ten Karol Wojtyła znajduje swój świat w religijnych poszukiwaniach, do których skłania go krakowski mistyk-amator. Wraz z pogłębianiem się jego osobistej relacji z Bogiem dochodzi do decyzji o wstąpieniu do seminarium.
Z wypowiedzi papieża odnoszących się do jego kapłaństwa i kapłaństwa w ogóle (choćby w „Darze i tajemnicy”, w „Przekroczyć próg nadziei” i „Wstańcie, chodźmy”) wnioskować można, że swoje powołanie traktował jako niezasłużone i niespodziewane wybranie (dar) do szczególnej roli, służby, do ekskluzywnego świata pomocników Boga. Przyjmował więc kapłaństwo nie jako alternatywny sposób życia, formę poświęcenia się, rezygnację ze świata na rzecz sacrum, ale jedyną możliwą drogę, która jest zgodna z tym wybraniem, a tym samym Bożym planem na niego. Nie miał wątpliwości, że to nie tylko funkcja w Kościele, nie tylko sprawowany urząd, nie tylko rola w życiu, ale życie po prostu.
Może więc ten sposób widzenia święceń będzie miał później istotne znaczenie dla oceny innych duchownych, ich roli w Kościele i ich postępowania, a nawet zarzutów, jakie im stawiano? Kapłaństwo jako powołanie, wybranie przez Boga w akcie indywidualnej nadprzyrodzonej interwencji, było dla niego gwarancją obecności Boga w życiu każdego(!), kto poszedł tą drogą.
Osoba wyświęcona była dla Wojtyły kimś wyjątkowym ze względu na ten właśnie wybór. Przymioty osobiste nie miały w tak pojętym kapłaństwie najistotniejszego znaczenia. Nie zakładał też chyba, że święcenia można przyjąć bez przekonania o tym szczególnym wyborze, na skutek racjonalnego rozeznania duchowego, a czasem nawet nieuczciwie, z pobudek znacznie mniej mistycznych.
W rezultacie takiego postrzegania kapłaństwa każdy przejaw niechęci do duchownego, obarczanie go odpowiedzialnością za czyny niemoralne, a nawet tylko nieadekwatne do pełnionej roli, każda informacja o naruszeniach kościelnej dyscypliny i etycznego porządku w pierwszej kolejności mogły wywoływać w nim dystans do sformułowanego zarzutu i osoby, która ten zarzut formułowała. Być może także do posłańców tej niedobrej nowiny?
Może odbierał to jak podstępny atak sił zła na nadprzyrodzony pierwiastek w Kościele hierarchicznym? Nadprzyrodzony, bo będący skutkiem Bożego wybrania. Może sądził, że to próba wzbudzenia wątpliwości co do autentyzmu i wiarygodności misji, jaką w Kościele pełnią osoby wyświęcone? Tak odczytuję to, że, jak twierdzą jego świeccy przyjaciele – mimo swej otwartości i życzliwości, zainteresowania życiem swych bliskich znajomych i ich rodzin, gotowości rozmowy o wielu sprawach – porzucał niejako tę bliskość, wycofywał się z aury przyjaźni, gdy mówili mu o złym postępowaniu tego czy innego księdza.
Tajemnica
Stosunek Wojtyły do święceń i kapłaństwa urzędowego (ciekawe, czy on użył kiedykolwiek tego określenia) ukształtował się dość wcześnie i pozostał w nim jak wszystko, co nabywamy we wczesnym etapie rozwoju. To trochę rezultat nasiąknięcia obrazem, ideą, z którą jest się od zawsze.
Nie wolno w sposób przewrotny, jak czynią to rzekomi przyjaciele papieża Wojtyły, zamykać pytających ust. Przede wszystkim wtedy, gdy pada najtrudniejsze z pytań: gdzie w świadomości i sercu Jana Pawła II byli skrzywdzeni?
Karol Wojtyła wychował się przecież przy kościele. Był ministrantem i współuczestnikiem rozlicznych praktyk religijnych swego ojca, później zaś ukształtował własną, dość intensywną pobożność. Był więc bliskim świadkiem najświętszych tajemnic, do których jednak nikt poza duchownym nie miał pełnego dostępu.
Celebrans wyposażony był przez Kościół we władzę i wyłączność. Był kimś stojącym wyżej od innych i bliżej tajemnicy Boga. Duchowny żył między ludźmi, ale w chwili sprawowania obrzędów był niejako kimś innym, kimś więcej niż pozostali uczestnicy sakralnych wydarzeń. Z tego powodu należał mu się inny rodzaj traktowania i dość odległy od dzisiejszego sposób komunikowania się. Wyjątkowość czynności, które jako jedyny mógł wykonywać, czyniła jego samego kimś wyjątkowym.
Czy taki człowiek nie powinien pozostać pod szczególną ochroną? Czy nie powinien być wyłączony z normalnego traktowania, nawet wówczas gdy popełnia zło? Przecież ma „udział z Nim”…
Rodzina
Karol Wojtyła wstąpił do seminarium, gdy został na świecie niemal sam. Po kolei tracił najbliższych, nie miał oparcia w nikim, z kim czułby bliską, rodzinną więź. Teatr praktykowany w ukryciu nie dał mu szansy zbudowania oczekiwanych relacji. Mistyka, w którą stopniowo się wtapiał, też nie przyniosła poczucia przynależności, bo z natury jest mocno indywidualistyczna.
Wstąpienie do seminarium było więc dla niego jak odnalezienie nowej rodziny. Tam poczuł się wśród swoich, podobnie myślących, podobnie postrzegających rzeczywistość i – trzeba to dodać – w znakomitej większości przyzwoitych ludzi. Poczuł się bezpiecznie, na ile bezpiecznie można było czuć się w okupowanym Krakowie. Seminarium, a ściślej dom biskupa krakowskiego, stało się dla niego domem rodzinnym, kardynał Sapieha – ojcem, seminaryjni koledzy – braćmi. To byli jego najbliżsi.
I tak mu zostało do końca. Wojtyła to człowiek wtopiony całym swym życiem w Kościół zbudowany z kurii, biskupów, urzędników kurialnych, klerykalnych relacji, klerykalnego sposobu komunikowania się. On ten świat znał, rozumiał i podziwiał. W dodatku miał dla niego głęboką wdzięczność, że w najtrudniejszym momencie życia dał mu wszystko, czego potrzebował. Stan duchowny, do którego wszedł na mocy „szczególnego” wybrania, stał się jego nowym, a w pewnym sensie pierwszym, światem. W nim się odnalazł i był sobą.
Jakże więc miałby przez wszystkie lata bycia biskupem (rzymskim zwłaszcza) przyjmować z wiarą opowieści o złym postępowaniu swoich braci? Jakże mógłby akceptować bez żadnych wątpliwości podawane mu tu i ówdzie fakty o nadużyciach władzy, o ekscesach seksualnych itd.? Przecież to była jego rodzina, centrum jego aktywności, to byli jego bracia…
Nie czuł się kimś spoza tego grona, kto mógłby osądzać czy wydawać negatywne opinie. Inna rzecz, w jaki sposób go informowano o wszystkich złych zdarzeniach, i kto go informował. Jeśli robili to duchowni, to używali pewnie tych niedookreślających sformułowań o okazaniu słabości czy braku roztropności. To mogło nie być przekonujące. Z kolei komunikaty wypowiadane przez świeckich traktował jak napływające z innej rodziny, a więc z założenia podejrzane.
Świętość
Trzeba przy tym podkreślić, że ten wyjątkowy, momentami zaskakujący, stosunek Wojtyły do własnego powołania i kapłaństwa w ogóle miał bardzo pozytywny wymiar. Świadomość nadprzyrodzonego wybrania nie była u niego większa i silniejsza niż praktyczna konsekwencja wyboru. Traktował swoje święcenia niezwykle poważnie. Wiedział, że na ten święty dar musi odpowiedzieć najdoskonalej, jak tylko potrafił. I tak właśnie odpowiadał. Trudno o lepszy przykład szczerości i prawdziwości powołania.
Nie byłem świadkiem jego codzienności, mało kto z nas był, ale można żywić przekonanie, że był człowiekiem niezwykle dojrzałym, zharmonizowanym, miał wielką duchową kulturę opartą na wewnętrznej prawdzie i akceptacji systemu wartości, któremu służył. Myślę, że nawet przy wielkich aktorskich talentach nie dałoby się grać tak potężnej roli. Karol Wojtyła taki po prostu był.
Ale czy to właśnie nie stało się jego przekleństwem, które każe nam dziś stawać wobec tych trudnych pytań? Jan Paweł II mierzył bowiem innych swoją miarą! Na dar wybrania odpowiedział nieudawanym życiem. Sam wielki, uczciwy, prawdziwy, wolny od wielu słabości, nie był w stanie przyjąć, że inni uczestnicy tajemnicy kapłaństwa mogli robić coś, czego on sobie nawet nie wyobrażał.
Nie tolerował więc docierających do niego informacji o przestępstwach duchownych, bo zwyczajnie nie dawał im wiary, odrzucał je jako nieprawdziwe, wyolbrzymione, zmanipulowane, użyte w złym zamiarze. Czy tak mogło być?
Gdzie byli skrzywdzeni?
Klerykalizm Karola Wojtyły to świadomość, głębokie przekonanie, a nawet wiara w to, że tylko na mocy szczególnego wybrania Bożego można stać się członkiem ekskluzywnej wspólnoty szczerze i stale dążących do osobistej świętości szafarzy zbawiennych tajemnic. Ta świadomość implikowała konieczność ochrony wszystkich, którzy do tego grona, w ten właśnie nadprzyrodzony sposób, trafili.
Czy da się taką postawę zrozumieć? Tak, zwłaszcza uwzględniając doświadczenie i historię świętego papieża. Nie można jednak przejść obojętnie wobec pytania, czy klerykalizm ów nie zaprowadził Jana Pawła II na manowce błędnego postrzegania rzeczywistości. Warto może przyjrzeć się temu dokładniej, by lepiej zrozumieć Jana Pawła II i nie poddawać się uproszczonym sądom.
Myśląc o tym wszystkim, co jest tak trudne dla każdego, dla kogo Jan Paweł II był i jest, a zapewne dla wielu dalej będzie, punktem odniesienia, kimś, kto realnie wpłynął na jego życie, kimś, kto inspirował do najważniejszych wyborów i decyzji – nie wolno w sposób przewrotny, jak czynią to rzekomi przyjaciele papieża Wojtyły, zamykać pytających ust. Przede wszystkim wtedy, gdy pada najtrudniejsze z pytań: gdzie w świadomości i sercu Jana Pawła II byli skrzywdzeni?
Więcej na ten temat pisaliśmy w tekstach:
Anna Karoń-Ostrowska: Oddzielne zamknięte światy Jana Pawła II
Henryk Woźniakowski: Jan Paweł II, czyli świętość niedoskonała
Ks. Alfred Wierzbicki: Nie lękajcie się… prawdy o Janie Pawle II
Tomasz Polak w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim: Abp Paetz, papież Jan Paweł II i odpowiedzialność
Tomasz Krzyżak: Dlaczego Wanda Półtawska przemycała list do papieża pod bluzką?
Michnik, Nosowski, ks. Szostek: I wielki, i omylny. Jakim przywódcą był Jan Paweł II?
Wielki człowiek, wielki intelektualista z mentalnością mieszkańca góralskiej wioski, przekonanego że wszyscy z naszej wsi są i muszą być dobrzy bo są Nasi? A jak ktoś z innej wioski mówi coś złego o kimś z Naszej to nie wolno mu wierzyć bo nie jest Nasz a więc na pewno łże….
Wielkość człowieka mierzy się też umiejętnością wyjścia czasem poza Siebie, spojrzenia na Siebie z boku, zweryfikowania swoich najgłębszych przekonań, zderzenia ich z rzeczywistością, odczytywania sygnałów płynących ze świata by weryfikować i korygować to we Mnie, co nie wytrzymuje próby czasu.
Widać tego nie potrafił.
Mi brakuje jakby połowy artykułu
Po zdaniu:
“Nie można jednak przejść obojętnie wobec pytania, czy klerykalizm ów nie zaprowadził Jana Pawła II na manowce błędnego postrzegania rzeczywistości. Warto może przyjrzeć się temu dokładniej, by lepiej zrozumieć Jana Pawła II i nie poddawać się uproszczonym sądom.”
oczekiwałem jakichś wyjaśnień tych “manowców” a ich brak.
Dlaczego auto nie przyjrzał się temu dokładniej ?
Generalnie tak to mogło wyglądać, zgadzam się z tym, ale z taką postawą i takim rozumieniem kapłaństwa mógł być jakimś mnichem czy mistykiem a nie papieżem, który powinien i miał obowiązek dbać o najsłabszych.
Sorry ale mnie to nie przekonuje.
@ Jerzy2: Mnie tez to nie przekonuje. Ale nie moge nic wiecej napisac, bo zostalem zbanowany…
Nie został Pan zbanowany, lecz tylko skasowany został jeden Pański komentarz. Panu takie przygody właściwie się nie zdarzają, inni są do kasowania bardziej przyzwyczajeni. A my jesteśmy przyzwyczajeni do idei, żeby tutaj dyskutowano nieco inaczej niż na FB.
Hm, a co Redakcja ma na myśli, postulując by dyskutować “nieco inaczej niż na FB”? Pytam poważnie.
Żeby nie pisać wszystkiego, co ślina na klawiaturę przyniesie.
No mamy teraz wysyp psychologow-amatorow doglebnie analizujacych umysl Jana Pawla, odwaznie obalajacych fakty i mity na temat zmarlego, ktory nie ma odwagi sie bronic przed argumentami nie do odparcia.
Adrian, przyznaję, wiele tych spraw można by było wyjaśnić sięgając do dokumentów. Problem polega na tym, że w przypadku kanonizacji wszystkie dokumenty są utajniane. Co w świetle zarzutów jest bardzo wygodne, bo niczego już nie da się potwierdzić. Pozostaje więc albo pokornie pogodzić się, że papież świętym człowiekiem był, albo zwątpić w prawdomówność Kościoła.
Zastanówmy się ilu pójdzie tą drugą ścieżką?
Nie uwazam Wojtku, zeby wspomniane na koncu 2 opcje sie wykluczaly. Swiety nie znaczy doskonaly, tylko ze nie poszedl po smierci do piekla, a przedstawiciele Kosciola w jego 2000-ej historii lgali ile wlezie, co nie znaczy ze papiez w sprawach wiary i moralnosci nie jest nieomylny, gdy wypowiada sie ex cathedra.
Fałszywa definicja świętości (przynajmniej tej w odniesieniu do doktryny katolickiej). Ogłoszenie świętości osoby zmarłej – potwierdzenie, że cieszy się na 300% pełnym zjednoczeniem z Bogiem.
Jestem przekonany, że to żart. Ponad 100 moich znajomych od Vancouver poprzez Seattle, Oregon, kończąc na LA, – moja polska droga – Łódź, Warszawa nie popiera PiS, nikt, a z ich członkami plebejuszami z ex PZPR, ORMO, PGR nie chce mieć nic wspólnego.
Cyt. To już było:
PiS jest klasyczną partią etatystyczną. Lewicową w wymiarze gospodarczym, lekko nacjonalizującą w wymiarze kulturowym, lekko konserwatywną obyczajowo. W XX-leciu międzywojennym byliby kwalifikowani jako lajtowi narodowi-socjaliści. A Lewica to socjaliści internacjonalni. Pól wspólnych jest bardzo dużo. Stąd i miętę do siebie czują.
Kończąc, przegrana PiS będzie pierwsza w polskiej historii, kiedy winni doświadczą karnej odpowiedzialności.
JPII mity i rzeczywistość
Smutne jest, a zarazem zrozumiałe, jak na naszych oczach tworzy się i rozrasta mit osoby papieża Jana Pawła II.
Poprzez mit osoby rozumiem przypisywanie człowiekowi, który mógł, (choć niekoniecznie na pewno je posiadał) odznaczać się ponadprzeciętnymi zdolnościami intelektualnymi, fizycznymi czy psychicznymi (np. wybitną inteligencją emocjonalną) cech boskich, nadnaturalnych, odrywających go od zwykłego człowieczeństwa i kreującym obraz nadczłowieka, herosa-bohatera czy – w terminologii katolickiej – świętego.
Powyższy mechanizm obserwować można wokół wielu osób współczesnych i postaci historycznych takich jak Hitler, Stalin, Mao, Madonna, M. Jackson czy wreszcie Jan Paweł II. Oczywiście każda z tych osób różni się od siebie swoimi czynami. Jedni byli zbrodniarzami i psychopatami, inni tylko kukłami medialnymi z dozą talentu, jeszcze inni uczynili ludziom wiele dobra (jak wspomniany papież). Wszyscy za życia cieszyli się już kultem i przypisywano im nadludzkie zdolności.
Opisany mechanizm u papieża Jana Pawła II przejawia się w wielu aspektach. Mogłyby one stać się tematem szerokiego studium z zakresu psychologii i socjologii religii. Wymieńmy dla przykładu:
1. Że władał nadzwyczajnie wieloma językami. Z tego, co pamiętam znał 7 języków, a więc rzecz możliwa do osiągnięcia dla wykształconego i pracowitego człowieka. Wystarczy wspomnieć, że historia zna ludzi, którzy władali kilkudziesięcioma językami (np. XIX-wieczny kard. Mezzofantti znał 70 języków)
2. Że był niesłychanie ciepłym człowiekiem. Tylko, że ciepłych i dobrych ludzi, o szlachetnym sercu jest wielu i niekoniecznie dysponują środkami masowego przekazu, by za swoją dobroć odbierać tyle hołdów, co JP2. To, że papież jest ciepłym człowiekiem i jest to jakaś wyjątkowa cecha u papieży, świadczy o mierności kleru, który raz na 450 lat jest tylko w stanie wykrzesać z siebie ciepłych papieży.
3. Że był jak ojciec dla zbłąkanego świata. Rzecz, która zależy od punktu siedzenia. Tym, którzy mają dobrych ojców nie potrzeba drugiego, z którym zresztą mogą spotkać się praktycznie tylko za pośrednictwem TV lub na odległość w tłumie. Czy wskazywał drogę zagubionemu światu? Również zależy od nastawienia do religii w ogóle. Na Zachodzie papież był wielokrotnie krytykowany nie zawsze bezpodstawnie.
4. Że jego myśl była niesłychanie oryginalna, twórcza i głęboka. Mimo że papież nie uprawiał systematycznie poezji, wielu zachwyca się jej pięknem, choć sam autor miał powiedzieć, że pewno nigdy nie byłaby znana, gdyby ten, kto ją stworzył nie został wyniesiony do tak wysokiej godności. Encykliki, adhortacje i listy były papieżowi pisane przez sztab wyspecjalizowanych do tego teologów. Wiele z nich zawiera prawdy powszechnie znane, liczne banały o życiu, mimo to uważa się za przejaw niemal objawienia. Osobliwością niespotykaną nawet u przed soborowych, a więc bardziej skoncentrowanych na sobie, papieży wprowadzoną przez JP2 jest “autocytowalność” Bardzo często JP2 w swoich pismach cytuje samego siebie, by niejako potwierdzić ciągłość nauczania w wielowiekowej Tradycji Kościoła, tyle, że jest to nauczanie z trzech ostatnich dekad (od 1979). Nie czynili tego tak często nawet tak ortodoksyjni papieże jak Pius IX czy Grzegorz XVI.
Każdy z pytanych ludzi, którzy przeżyli mocno śmierć JP2 twierdzi, że był to im człowiek niesłychanie bliski (przyjaciel, ojciec, nauczyciel, wujek, towarzysz, Lolek). Miażdżąca większość z nich nigdy z nich nie znała. Wielu polskich hierarchów rezygnuje z kazań opartych na własnych słowach i potrafi tylko cytować ustępy z pism zmarłego papieża. Podobnie wszyscy fani M. Jacksona mówią o nim poufale Michael, tak jakby go osobiście znali. Młodzież Hitlerjugend albo komsomolcy z ZSRR wspominali, że towarzyszyło im niezwykłe podniecenie związane z wyjazdami na “osobiste” spotkanie odpowiednio z Fuhrerem czy Towarzyszem Stalinem. Spotkaniom tym towarzyszyła odpowiednia quasi liturgiczna oprawa, fanatyczny aplauz, w którym meritum słów nie miało znaczenia, uniesienie i poczucie wspólnoty. Dokładnie te same nastroje i uczucia panowały na pielgrzymkach papieskich, z zastrzeżeniem, że nie służyły one promowaniu zbrodni i złego życia. Uśmiech papieża, machnięcie laską czy wspólne klaskanie z młodzieżą, tak niecodzienne podczas oficjalnych spotkań, potrafiło spowodować ekstazę radości u młodzieży.
Na popularność papieża wpływają zatem odwieczne słabości ludzkiej natury opisane przez takich klasyków jak Erich Fromm. Jest to m.in.:
a. escape from the freedom- ucieczka od wolności. Wolność, rozumiana przeze mnie przede wszystkim jako wolność od dogmatycznego myślenia, wolność poszukiwania samemu prawdy, która nigdy nie jest prosta i łatwa budzi niepokój. W człowieku istnieje napięcie między bezpieczeństwem a wolnością. Często zatem wybiera to pierwsze, żeby uwolnić się od bolesnego poszukiwania prawdy o sobie samymi znaleźć proste odp.
b. przekonanie, że rozum i nauka odzierają świat z uczuć i transcendencji, a więc trzeba zwrócić się w stronę jakichś pewników i autorytetów, zamiast w pierwszej kolejności zachować zdrowy krytycyzm
c. zmęczenie postmodernistycznym relatywizmem, który czyni z człowieka łódkę bez sternika, wpaja człowiekowi przekonanie, że rozum i jego prawidła są tylko kwestią wyboru
d. samotność, niska samoocena, potrzeba znalezienia akceptacji i autorytetu, który mnie poprowadzi, bo ja sam jestem zbyt słaby, żeby to zrobić albo zrobię to źle
e. Kościół wytwarza wśród młodzieży wrażenie, że poza nim są tylko narkotyki, seks bez miłości i alkohol.
Literature: Erich Fromm (essay date 1949), Jacques Le Boff, Medieval Civilization 400 – 15… [1991]
“Nie istnieje pojęcie życia poczętego, cywilizacji śmierci, to są wymysły Jana Pawła II. Chrześcijaństwo nie sprowadza się do zaglądania ludziom w łóżka, a szczególnie w pewne miejsce między nogami. Chrześcijaństwo sprowadza się do życia w sposób godny, czyli w dostrzeganiu w obcych bliźniego” – powiedział dr Kazimierz Bem.
Polega na patrzeniu Innemu, Drugiemu na Twarz, a nie między nogi.
“Ta świadomość implikowała konieczność ochrony wszystkich, którzy do tego grona, w ten właśnie nadprzyrodzony sposób, trafili.” Tu artykuł wymaga doprecyzowania: tylko tych, którzy pasowali Karolowi Wojtyle światopoglądowo.
Księża związani z teologią wyzwolenia na wyrozumiałość liczyć nie mogli (może i słusznie). Co innego Sodano i Trujillo – ci mieli szansę na najwyższe zaszyty w Watykanie, mimo że pierwszy wspierał reżim Pinocheta (ma na koncie kilka tysięcy ofiar, w tym kilkadziesiąt dzieci) a drugi był zdeprawowanym seksoholikiem oskarżanym o kontakty ze szwadronami śmierci i mafią narkotykową.
Także kościół austriacki musiał być “ukarany” za zbytnie zbliżenie ze świeckimi. Nominowanie reprezentującego raczej ludyczną pobożność Hansa Groera na arcybiskupa Wiednia wygląda (i bez znajomości jego patologicznych przekroczeń) na celowe upokorzenie za działania jego poprzednika “intelektualisty” Koniga. A już kompletną perwersją było wydarzenie z 1998 roku, kiedy w obecności papieża mianowany na kardynała abp. Schonborn musiał pocałować w pierścień byłego już abp. Groera. Czyli w uproszeniu: kościelny śledczy musiał oddać hołd sprawcy z setkami ofiar na sumieniu.
Tak więc – wbrew temu, co twierdzi autor – BYŁ to klerykalizm zakłamany, fasadowy. I w dodatku głęboko patologiczny. Tworzenie super-kasty duchownych obwarowanej ślepym posłuszeństwem, ale i zwolnionej z odpowiedzialności wobec świeckich, jest wypaczeniem zasady, w myśl której wszyscy jesteśmy kapłańskim Ludem Bożym, a ksiądz to jedynie prezbiter zbierający eucharystyczne ofiary wiernych.
JP2 uczynił z tego klerykalizmu betonowy gorset, który teraz ciągnie KK w przepaść. Jeśli ktoś się zastanawia, skąd u naszych hierarchów ta pycha (“gdy biskup przemawia, to nawet Chrystus musi słuchać”) i opór na wszelkiego rodzaju autorefleksję (nie tylko w sprawie pedofilii), to właśnie to są owoce tego klerykalizmu “magicznego”.
Ps.
Na koniec coś pozytywnego – symboliczne pojednanie:
https://youtu.be/qZgnFIDJjxE