Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Pobojowisko tętni życiem

Szklany most w Kijowie, wrzesień 2022. Fot. Marek Zapór

Po kijowskim Chreszczatyku przewala się tłum ludzi, okupują ławki i kawiarniane stoliki. Jak gdyby tej wojny nie było. Ale jej odłamek każdy ma za skórą.

Kijów na przełomie września i października 2022 roku. Stolica kraju ogarniętego wojną, centrum decyzji i oporu, najczęściej wymieniane w tym roku w światowych serwisach informacyjnych miasto. Po marcowych i przed październikowymi nalotami Rosjan. Najczęściej można tu usłyszeć: „Nie odpuścimy. Będziemy walczyć aż do zwycięstwa”. Z pewnością ostatnie ataki tego nie zmieniły, bo tego już chyba nie zmieni nic.

A co, jeśli ogłoszą alarm?

Przy wjeździe od strony trasy żytomierskiej olbrzymi korek: trzeba przejechać przez posterunek na granicy miasta.

Okazuje się, że zarezerwowane przez nas na Bookingu mieszkanie znajduje się na dwunastym piętrze. Przy wejściu na klatkę strzałka kieruje do schronu w piwnicy budynku. Ale, jak czytamy w windzie, korzystanie z niej w trakcie alarmu jest zabronione. Pojawia się dylemat: co robić, jeśli ogłoszą alarm? Uznajemy w końcu, że we cross that bridge when we came to i idziemy spać.

A żyć trzeba

Jesienne poranki w Kijowie mają swój zapach. Jakby nocna mgła osiadała wszędzie i niby absorbent perfumiarza zbierała woń miasta. Są w niej schnące na słońcu liście, opadłe kasztany, wilgotna stara cegła, mokry asfalt, parująca ziemia. Zapach rozprasza się na głównych ulicach, ale trwa w bramach, podwórkach, w bocznych uliczkach. Dzień słoneczny, ciepły. Ruszamy do centrum zobaczyć, co zmieniło się od ostatniego pobytu, czyli wtedy, zanim wojna zawitała także pod kijowskie dachy.

Oleg, kierowca Ubera, słyszy polszczyznę i wita nas po polsku: „dzień dobry”. Opowiada, że przez rok był kierowcą w Zakopanem. – Ale tam jeździłem busem – dodaje.

Oleg na wieść o wybuchu wojny zostawił pracę i, podobnie jak dziesiątki tysięcy ukraińskich mężczyzn, wrócił do kraju. Zgłosił się do obrony terytorialnej w Kijowie, ale mobilizacyjne potrzeby ukraińskiego wojska już były zaspokojone. W komendanturze zapisano jego dane i od tego czasu czeka, aż go powołają. A żyć trzeba. Dlatego zaczął jeździć w Uberze. – Teraz jest już lepiej, ale na wiosnę w ogóle ruchu nie było – mówi. – Kijów był pusty.

– Teraz jest tu dużo ludzi. Wszystko wydaje się normalne. Ale wtedy, wiosną, wyglądało to jak z apokaliptycznego filmu – opowiadała później nam jedna ze znajomych kijowianek. Spędziła w Kijowie pierwsze tygodnie wojny. Mieszka w dzielnicy, nad którą permanentnie latały pociski. – To było nie do wytrzymania przede wszystkim fizycznie. Chodzi o ten straszliwy hałas – wspomina z bólem.

Potem zdołała wyjechać do Lwowa, ale po miesiącu wróciła. – Idę całkiem pustą ulicą, na jezdni zasieki, a po niej tylko wiatr przesuwa pustą foliową torbę – wspomina.

Szczątki potworów

W końcu września Kijów był pełen ludzi – stałych mieszkańców i uchodźców z terenów frontowych. Sofijski sobór się nie zmienił, ale pomnik Chmielnickiego na placu obłożono workami z piaskiem. Nie widać spod nich nawet głowy hetmana.

Na placu przed monasterem św. Michała ustawiono zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy: czołgi, transportery, działa samobieżne, fragmenty pocisków, samochody. Wszystko wypalone i rozbrojone przez ukraińskie wojsko, ale dalej jeszcze wywołujące mieszaninę grozy i wstrętu. Jak szczątki potworów już martwych a wciąż strasznych. W zestawieniu ze złotymi kopułami i delikatną architekturą monasteru wyglądają jak tarantula na bezowym torcie.

Na placu przed monasterem św. Michała ustawiono zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy
Na placu przed monasterem św. Michała ustawiono zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy: czołgi, transportery, działa samobieżne, fragmenty pocisków, samochody. Kijów, wrzesień 2022. Fot. Marek Zapór

Na murze okalającym zespół klasztorny wzdłuż ulicy Trójcy Świętej ciągnie się ściana pamięci poległych w rosyjsko-ukraińskiej wojnie. Zaczyna się od 2014 roku i prowadzi nas kolejno, latami, setkami, tysiącami zdjęć żołnierzy, którzy zginęli w Donbasie. Ostatni fragment rozpoczyna się datą 24 lutego 2022 roku. Kilkaset zebranych zdjęć, a później pustka, jakby ktoś porzucił pracę, bo zorientował się, że miejsca na murze z pewnością nie starczy.

Ściana pamięci poległych w rosyjsko-ukraińskiej wojnie
Ściana pamięci poległych w rosyjsko-ukraińskiej wojnie. Kijów, wrzesień 2022. Fot. Marek Zapór

Chybiony cel

Park na Wzgórzu św. Włodzimierza z widokiem na zakola Dniepru przesycony jest jesiennym zapachem i zachodzącym słońcem. Pomnik władcy Rusi stoi dumnie na zboczu. Postument jest zabezpieczony, ale stojący na nim pomnik widać dokładnie. Widocznie uznano, że mały Włodzimierz z Moskwy nie jest w stanie zaszkodzić temu Wielkiemu z Kijowa.

Na nowoczesnym szklanym moście, łączącym dwa położone na wzgórzach parki, pełno spacerujących. Dzieci jeżdżą na hulajnogach. Uliczny muzykant śpiewa znany przebój grupy „Płacz Jeremii”. To właśnie ten most kilka dni po naszym wyjeździe Rosjanie spróbują zbombardować, ale wycelowany w niego pocisk chybi o kilka metrów. Trafi w sąsiedni park.

Jednak cel był wybrany dobrze. „Szklana kładka” dla pieszych i rowerzystów otwarta w 2019 roku z inicjatywy mera Kijowa Witalija Kliczki, to rzeczywiście jeden z ważniejszych strategicznych obiektów ukraińskiej stolicy: kto raz przejdzie nim o zachodzie słońca, ten już zawsze będzie chciał tam wrócić.

Nocą do schronu

– Czterdzieści nocy spędziłam w schronie – opowiada zaprzyjaźniona emerytowana nauczycielka muzyki. – Na początku na krzesełku, później udało się zorganizować jakąś leżankę. Nasze osiedle budowali po wojnie niemieccy jeńcy. W planach miało być tymczasowe. Ale schron zrobili porządny, żelbetowy. Z tym że budynki obok stawiali już później i schronów w nich nie przewidzieli, więc na początku wojny nocą ledwo dawało się tam upchać wszystkich chętnych. Dopiero po kilku dniach, kiedy część ludzi wyjechała pociągami ewakuacyjnymi, zrobiło się luźniej.

Przyjmuje nas w swoim mieszkaniu na piętrze typowego radzieckiego powojennego bloczku, jakimi upstrzona jest przestrzeń od Brześcia po Władywostok. Parter i piętro, dwie klatki schodowe, osiem mieszkań. Kilka takich baraczków, czekających na decyzje o rozbiórce, dziwnie wygląda w otoczeniu żelbetowych bloków z lat siedemdziesiątych. 

– Ojciec jednego z moich uczniów służy tu w obronie terytorialnej. Bardzo nalegał, żebym w noc chodziła do schronu, bo gdyby jakaś rakieta, to nasze budynki po prostu zdmuchnie. Więc chodziłam. A rano wracałam tu, żeby pospać kilka godzin, a potem ruszałam w kurs. Tu, w blokach dookoła, jest dużo starych ludzi, którzy już nie wstają z łóżek. Ktoś musiał się nimi zająć.

Pani Hałynie stuknęła osiemdziesiątka, ale energii może jej pozazdrościć wiele młodszych osób. W dalszym ciągu uczy w pobliskim ognisku muzycznym i jeszcze narzeka, że ma za mało uczniów – tylko dwóch stacjonarnych i dwóch online, bo z matkami ewakuowali się za granicę. 

– Z jedzeniem nie było problemu, ale z lekarstwami ciężko. W okolicy czynna była tylko jedna apteka i z czasem wszystkiego zaczynało brakować. A dalsze spacery stały się niebezpieczne, bo Rosjanie podeszli blisko, ich oddziały próbowały tędy dotrzeć do centrum miasta. 

Najgorsze były noce

Początek to był chaos – opowiada Andrij, menedżer średniego szczebla, w obronie terytorialnej od pierwszego dnia wojny. – Ja już od miesięcy ćwiczyłem z bronią i wiedziałem przynajmniej, jak się zachować i gdzie się zgłosić. Ale większość tych, którzy stanęli w kolejkach pod komendą uzupełnień, albo nigdy broni nie trzymała, albo było to bardzo dawno. Ale chcieli walczyć i teraz są już dobrze przeszkoleni.

Żona innego wojskowego przytoczyła nam opowieść męża z początków wojny. „Dowódca zebrał nas i powiedział, że to już nie są ćwiczenia, bo Rosjanie idą na Kijów, i trzeba będzie się bić na ulicach. Że on nie wie, czy damy radę obronić miasto. Dlatego ci, co chcą zadbać o rodzinę, albo nie są pewni swoich sił, w tej chwili mogą się wycofać. Bez pretensji, bez konsekwencji. Później już nie będzie takiej możliwości”. Dwóch chłopaków się wycofało. Reszta została. Prawie pięćdziesięciu.

– Najgorsze były noce – ciągnie opowieść Andrij. – Po Kijowie kręciły się grupy rosyjskich dywersantów, ubranych w nasze wojskowe mundury. Do miasta próbowały też przenikać oddziały rosyjskiego specnazu. Widzisz wojskową ciężarówkę i nie wiesz – swoi czy obcy. Albo zatrzymujesz samochód po godzinie policyjnej i nie wiesz, czy za kierownicą cywil, który z głupoty czy pilnej potrzeby wyjechał na miasto, funkcjonariusz którejś ze służb czy dywersant. Nasi zlikwidowali kilka takich wywrotowych grup, ale zdarzało się też, że komuś puszczały nerwy i ktoś ginął niepotrzebnie.

To kwestia przestrzeni

Czebureki smaży się w głębokim tłuszczu, a jantyki są pieczone w piecu. W środku zwiniętego placka nadzienie. Klasyczne – z baraniną albo wołowiną. Ale mogą być bryndza, grzyby, szpinak, pomidory. A także różne kombinacje tych składników. Tym sposobem już na wstępnym etapie wędrówki przez menu stajemy przed poważnym dylematem. A przecież są jeszcze pide, czyli tatarska odmiana pizzy, są kebaby, szaszłyki i różne rodzaje mant. No i płow, prawdziwy, nasycony smakiem i zapachem.

Restaurację Musafir założyli Tatarzy, którzy emigrowali z Krymu po 2014 roku. Szybko zdobyli popularność, co w Kijowie nie jest wcale łatwe. Nawet teraz, w totalnym turystycznym off season, przyszło nam poczekać na stolik dłuższą chwilę. 

Walczymy z jantykami, a nasza znajoma przedstawia swoją teorię przyczyn konfliktu: – Sądzę, że to przez inne podejście do organizacji przestrzeni – mówi Natalia. – Ukraińcy zawsze starali się ogarnąć przestrzeń obok chaty, jakoś ją zagospodarować. Bo to „jest moje”, więc trzeba postawić płotek, założyć warzywnik, zasadzić sad. Organizować się wewnątrz pewnych granic. Rosjanie mają tej przestrzeni za dużo, nawet nie próbują jej ogarnąć. Ona ich wciąga. Putin niby żartem mówił, że Rosja nie ma granic. A to wcale nie jest żart. W ich mentalności ten wymiar nie istnieje. Nie ma: „odtąd dotąd”, więc zamiast zająć się porządkami u siebie, nieustannie się rozpychają, dopóki nie natrafią na opór.

– Nie wiem, ile to potrwa ani jaką cenę przyjdzie zapłacić. Ale wiem jedno: wygramy – mówi odwożący nas do domu taksówkarz. – Tego nic nie zmieni – ani mobilizacja, ani broń jądrowa. W narodzie jest taka złość i determinacja, że nic tego nie zmieni – dodaje. Kierowca jest przedstawicielem starszego pokolenia. To rosyjskojęzyczny były radziecki wojskowy. Podobne opinie wyrażają jednak wszyscy – niezależnie od wieku, zawodu, preferowanego języka, osobistej życiowej historii. 

Nie boicie się tu żyć?

Syreny dopadły nas podczas zakupów w wielkim hipermarkecie. „Dla Kijowa ogłoszono alarm powietrzny. Zalecamy udanie się do schronu” – poinformował uprzejmy kobiecy głos z megafonu. Rozglądam się dookoła. Rozumiem, że w każdej chwili ta wielka hala może zamienić się w morze odłamków i płomieni, ale wydaje się to tak nierzeczywiste, że nie daje impulsu do jakiegoś działania. Bo co można zrobić? Odstawić wózek i pędzić do schronu? Ale gdzie on jest? Pewnie tam, gdzie idą wszyscy. Jednak nie widać żadnego ruchu.

Wszyscy spokojnie kontynuują zakupy. Zupełnie jakby ogłoszono nie alarm, a promocję na kaszę jaglaną. Z głośników znów płynie łagodna muzyka. Zresztą – poprzednie rosyjskie rakiety spadły na Kojów w czerwcu. Nie ma się czego bać. Ale to nie tak.

– Nie baliście się tu do nas przyjechać? Bo przecież mogą za chwilę „przyjądrować” – pyta koleżanka, używając nowego, wojennego żargonu. Spotykamy się niedługo po tym, jak rosyjski lider ogłosił światu, że w sprawie ataku jądrowego nie blefuje. – A wy, nie boicie się tu żyć? – odpowiadamy pytaniem na pytanie. Chociaż sami wiemy, że dziś do Kijowa nie przyjeżdża się turystycznie – cudzoziemców widać, ale większość, tak jak my, przybyła tu, żeby pracować na przykład na rzecz programów pomocowych. 

Tymczasem uprzejma pani informuje o odwołaniu alarmu jakieś pół godziny po jego ogłoszeniu, w chwili gdy akurat sięgam po krymską Massandrę stojącą na regale ukraińskich win. Bardzo się przyda za kilka dni, by uczcić zniszczenie konstrukcji Kerczeńskiego Mostu, który zbudowano niedawno na polecenie Putina dla połączenia zaanektowanego półwyspu z kontynentalną Rosją. Dwa dni później, w odwecie na Kijów i inne ukraińskie miasta, znów spadną rakiety. I znów zginą cywile.

Rosjanie odeszli w pośpiechu

Bucza, Irpień, Borodianka, Hostomel – nazwy podkijowskich miejscowości, które w marcu i kwietniu poznał cały świat. Najpierw przez historie ludzi, którzy z nich uciekali. Później przez opowieści tych, którzy w nich zostali i stali się świadkami rosyjskich wojennych zbrodni.

Jedziemy tam od strony Kijowa. Podjeżdżamy do doliny rzeki Irpień, która przez miesiąc była linią frontu. Tu pozostało kilka spalonych domów, kilka zburzonych pociskami artyleryjskimi. Pozostałe też są w jakimś stopniu uszkodzone. Ogrodzenia i metalowe bramy posiekane seriami kul i odłamkami.

Ulice pod kijowem
Ulice pod kijowem, wrzesień 2022. Fot. Marek Zapór

Grupa ludzi czeka na autobus na przystanku, którego ściany są tak podziurawione pociskami, że konstrukcja stała się ażurowa. Stoimy w korku do tymczasowego przejazdu, bo zniszczony most, znany całemu światu z fotografii przedstawiających dramatyczne sceny przeprawy uciekinierów, jest właśnie odbudowywany.

Bucza ze swoją nowoczesną, zanurzoną w zieleni architekturą nadal jest miejscami pokaleczona i popalona. Borodzianka, najmniej obecna w mediach, to najbardziej chyba zniszczona spośród podkijowskich miejscowości.

Jedziemy ulicą Główną. Po obu stronach spalone budynki. Kilkupiętrowe bloki z wielkiej płyty, niektóre tylko częściowo uszkodzone, inne jakby przecięte w połowie tępym nożem, z zachowanymi, wiszącymi nad kilkupiętrową przepaścią fragmentami armatury, resztkami mebli. Inne kompletnie wypalone lub po prostu zamienione w kupę gruzu. Krajobraz znany z telewizyjnych ujęć, ale dopiero zobaczony na własne oczy uzmysławia skalę i grozę wydarzeń.

A jednocześnie to pobojowisko tętni życiem. Cześć domów już połatana, z nowymi, wstawionymi oknami. Działają sklepiki i uliczne stragany. Na ulicy pełno samochodów, a między nimi, omijając prowizoryczne ogrodzenia oddzielające zniszczone budynki, przeciskają się ludzie.

– Rosjanie odeszli nagle. Jakby w pośpiechu – opowiada mieszkanka pobliskiej wioski. – Jeszcze rano na naszej ulicy stał posterunek, a w budynku lokalnej fermy był ich sztab. Ale po południu nikogo już nie było. Następnego dnia w willi, w której kwaterowali Rosjanie, znaleziono zwłoki pięciu mężczyzn. Do dziś nie wiemy, kto to był. Na pewno nasi, ale raczej nie wojskowi, bo mieli na sobie cywilne ubrania.

Ukraina zwycięży

Pogodny sobotni wieczór. Po Chreszczatyku przewala się tłum ludzi, okupują ławki i kawiarniane stoliki. Jak gdyby tej wojny nie było. Ale to nie tak. Tu każdy ma swoją historię. Każdy ma odłamek tej wojny za skórą. Pytani, opowiadają o niej. Spokojnie.

Wesprzyj Więź

Wojna straciła swoją pierwszoplanową pozycję. Stała się częścią życia. Jego ważnym, ale nie jedynym elementem. Wpływającym na możliwości, warunkującym niektóre decyzje, ale nie dyktującym reguły. I co najważniejsze – przejściowym.

Bo w to, że się skończy w nieodległej przyszłości, a Ukraina zwycięży, nikt tu nie wątpi.

Przeczytaj też: Jeszcze do was, bracia Ukraińcy, uśmiechnie się los

Podziel się

5
1
Wiadomość