Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Bielmo”. Nie znaliśmy Jana Pawła II jako „szefa” instytucji, jaką jest Kościół

Jan Paweł II podczas spotkania z młodzieżą. Fot. Pixabay

Milcze­nie najbliższych współpracowników jest czymś właści­wie najgorszym, co można zrobić papieżowi, co uderza w jego postać, w jego świętość, jakby potwierdza stawia­ne zarzuty – mówi Anna Karoń-Ostrowska.

Fragmenty książki Marcina Gutowskiego „Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II”, która ukaże się nakładem wydawnictwa Agora. Książka powstała na podstawie materiałów zebranych do cyklu reportaży „Bielmo” w programie „Czarno na białym” TVN24, dostępnych w TVN24GO. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Ks. Sławomir Oder, postulator procesów beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Jana Pawła II, przyznaje, że słyszał przynaglenia do szybkiej kanonizacji, ale nie z wewnątrz instytucji Kościoła, lecz ze strony Ludu Bożego, który wołał „Santo subito!”, oraz od dziennikarzy, którzy pytali nieustannie, kiedy i dlaczego nie zaraz. Lecz największe przynaglenie miało pojawić się ze strony Boga.

– W dniu beatyfikacji udzielił znaku, który został potwierdzony procesem kanonicznym stwierdzającym zaistnienie cudu[i]. Co pozwoliło bardzo szybko od beatyfikacji przejść do kanonizacji. I to było największe przynaglenie – mówi prałat Oder, dodając słowa Benedykta XVI, które stały się mottem jego pracy: „Proszę pracować szybko, ale dobrze”.

Poszłam do kardynała Dziwisza z ponad stoma listami od Jana Pawła II, mówiąc, że jestem gotowa je przekazać, co on skwitował, że po co, że nie ma co tego ujawniać – mówi Anna Karoń-Ostrowska

Udostępnij tekst

Co do badania kwestii moralnych związanych z wydarzeniami w Stanach Zjednoczonych i tych dotyczących Legionistów Chrystusa ksiądz Oder zapewnia, że „została przeprowadzona bardzo wnikliwa kweren­da w dokumentach watykańskich i odpowiedź, która przyszła, miała charakter bardzo lakoniczny, ale bardzo jednoznaczny – odpowiedź o braku jakiejkolwiek odpowiedzialności za ewentualne niepodjęcie problemów, które były sygnalizowane”[ii].

– Ta lakoniczność informacji jest bardzo ważna i kompromitująca jednocześnie, ponieważ ukazuje brak wnikliwości w prowadzeniu tego procesu – komentuje redaktor naczelny kwartalnika „Więź” Zbigniew Nosowski. – W porządnie przeprowadzonym procesie na to pytanie powinna być udzielona głęboko uzasadniona odpowiedź, a nie tylko krótka adnotacja, że niczego złego nie odnaleziono.

– Czy postulator zadowolił się tym komunikatem, czy może zrobiono coś więcej? – pytam księdza Odera. – Czy promotor iustitiae [promotor sprawiedliwości] zadawał jakieś pytania, poddawał pod namysł jakieś argumenty, które mogłyby kwestionować zachowanie czy postawę Jana Pawła II? – dopytuję po publicznym wydarzeniu z jego udziałem. Przyparty do muru od­powiada niechętnie. Wcześniej skutecznie unikał rozmowy, ratując się ucieczką.

– Zarówno promotor sprawiedliwości, jak i komisja historyczna działali w sposób bardzo kompetentny i zebrali taki materiał, który pozwolił na przedstawie­nie tego argumentu w taki sposób, że był on wystarczający, zadowalający i wyjaśniający wszystkie wątpliwości – odpowiada, gdy udaje mi się go dogonić. […]

Robimy wszystko jak najszybciej

W procesie beatyfikacyjnym na przesłuchania wezwano ponad sto osób, między innymi generała Wojciecha Jaruzelskiego, Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy opowiadali o walce papieża z komunizmem.

– Ale czy jego głównym duchowym osiągnięciem było zniszczenie komunizmu? Politycznym na pewno tak, ale nie duchowym. Dlaczego w procesie beatyfi­kacyjnym nie brali udziału jego przyjaciele – tak zwane Środowisko (grupa duszpasterska, która skupiała się wokół księdza Karola Wojtyły od końca lat czter­dziestych), czy aktorzy Teatru Rapsodycznego, świec­cy znajomi Lolka (jak wołano na Wojtyłę w młodości), pisarze, intelektualiści, robotnicy z Solvay, którzy znali papieża na kolejnych etapach jego życia, nawet sama Wanda Półtawska? – dziwi się Anna Karoń-Ostrowska, która chciała zgłosić się ze swoimi listami, kiedy pojawił się edykt zachęcający wiernych, aby dostarcza­li „wszelkie informacje, które mogą zawierać jakiekol­wiek elementy przemawiające na korzyść bądź prze­ciwko opinii świętości wspomnianego sługi Bożego”[iii].

Bielmo
Marcin Gutowski, „Bielmo. Co wiedział Jan Paweł II”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022

Stary stół z ciemnego drewna w warszawskim mieszkaniu filozofki, wychowanki księdza profesora Józefa Tischnera, szczelnie pokrywają warstwy kopert, zapisanej papieską ręką papeterii, kart okolicznościowych. To grubo ponad sto listów. Karoń-Ostrowska traktowała Jana Pawła II jak przewodnika duchowego, ale nie tak jak miliony ludzi na całym świecie.

Gdy studiowała w Rzymie, była stałym gościem papieskiego apartamentu i niejednokrotnie rozmawiała z papieżem na najbardziej osobiste tematy. Po jej powrocie do Polski więź nie osłabła. Papież towarzyszył jej w najważniejszych chwilach życia. Mimo odległości pozostały listy i częste wizyty, w których organizacji zawsze pośredniczył papieski sekretarz. Do niego zgłosiła się też po rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego.

– Poszłam wtedy do kardynała Dziwisza z ponad stoma listami od Jana Pawła II, mówiąc, że jestem gotowa je przekazać, co on skwitował, że po co, że to była taka prywatna, intymna relacja, nie ma co tego ujawniać. Mówił, że później jeszcze będą mnie gdzieś ciągać, zadawać jakieś dziwne pytania. Że w tych listach nie ma niczego, co mogłoby wzbudzać jakiekolwiek wątpliwości moralne. Nie wiedziałam, o co chodzi, one po prostu, jak i cała bardzo bogata korespondencja papieża z różnymi ludźmi, pokazywały jego samego, jego głębokie, wielowymiarowe relacje. Wtedy jednak chciałam być lojalna wobec księdza kardynała i nie zrobiłam tego. Teraz myślę, że może popełniłam błąd – zastanawia się Anna Karoń-Ostrowska.

Mogłaby opowiedzieć o swoim „drugim ojcu”, opiekunie, przyjacielu, przed którym założyli sobie z mężem obrączki i który, o czym jest przekonana, wymodlił narodziny ich syna. Mogłaby opowiedzieć o papieżu, który zawsze czekał na wieści od znajomych, który w pry­watnych listach był przyjacielem, czytał o planach na wakacje, o sytuacji w Polsce, o Kościele i tym, co się w nim dzieje dobrego, a co trudnego i bolesnego. Choć mimo problemów papież nie dopytywał, nie roztrząsał, tylko polecał modlitwie. Odpisywał albo: „Dziękuję, że mi o tym napisałaś”, albo: „Módlmy się, aby dobro zwyciężyło”. Trudne sytuacje najchętniej przenosił w wymiar duchowy.

– To był inny jego świat – tłumaczy Karoń-Ostro­wska. – Był inną postacią.

– Nie znaliśmy prawdziwego Jana Pawła II, władcy absolutnego?

– Myślę, że tak. Coraz bardziej mam takie wra­żenie, że my, świeccy, nie znaliśmy Jana Pawła II jako „szefa” instytucji, jaką jest Kościół, jako władcy, który niósł na sobie dziedzictwo wieków kształtowania się systemu hierarchicznego, korporacyjnego, z zamknię­tym światem wspólnych interesów, gdzie obowiązywały odwieczne niepisane zasady, przemilczanie i pod osłoną świętości tolerowanie błędów, win, korupcji, po prostu dulszczyzny, tego, że brudy pierzemy we własnym gronie.

Wiele wskazuje na to, że w tym właśnie gronie i według podobnych schematów decydowano o wyniesieniu polskiego papieża na ołtarze.

– Myślę, że pomysł na tę beatyfikację i później kanonizację był taki, że robimy wszystko jak najszybciej, wielu rzeczy nie ujawniamy, w tym dokumentów, świadectw, a potem już tylko będzie gloria chwały. Niestety, obróciło się to wszystko przeciwko dobrej pamięci o papieżu i otaczającym go świecie – mówi Karoń-Ostrowska, nie kryjąc rozczarowania. […]

Nie widział w ludziach zła

Filozofka przyznaje, iż nasilające się wątpliwości wokół Jana Pawła II sprawiają, że przechodzi przez jeden z najtrudniejszych okresów w życiu. Jednocześnie jest przekonana, że musi uczciwie zmierzyć się z pytaniami, rozważyć różne możliwości, konteksty, motywy, które mogły kierować Wojtyłą. Jak ten, że bronił duchownych przed fałszywymi zarzutami, do których przywykł w komunistycznym kraju.

Jan Paweł II był kom­pletnym beztalenciem w dobieraniu sobie ludzi. Miał tutaj jakiś rodzaj braku słuchu. Był kompletnie niemu­zykalny na jakość ludzi, którzy mieli odgrywać ważne role w Kościele. Niestety – mówi Karol Tarnowski

Udostępnij tekst

– Miał poczucie, że musi to swoje stadko, ten swój dom chronić, i myślę, że poszedł w tej ochronie za daleko. Nie mógł albo raczej nie chciał zobaczyć tego wszystkiego. Bardzo różnił się od kardynała Wyszyńskiego, który w tym samym komunizmie trzymał księży bardzo krótko i dbał o ich morale, wiedząc do­skonale, że Służba Bezpieczeństwa wnikliwie śledziła wszelkie potknięcia polskiego kleru i potem poprzez szantaż wciągała księży do współpracy. A papież był takim dobrym tatą, który chciał chronić i bronić, uwa­żając, jak się okazało niesłusznie, że tylko wrogowie Kościoła atakują duchownych. Z takich tłumaczeń korzystało, jak myślę, wielu złoczyńców w sutannach. Karol Tarnowski, bliski przyjaciel papieża, powiedział mi kiedyś, że Jan Paweł II nie widział w ludziach zła. Może nie chciał zobaczyć, jakimi ludźmi się otacza, byli wygodni, jako podwładni, cenił księży zaradnych, umiejących zdobywać pieniądze, ale i manifestujących swoje uduchowienie. Podobnie było w czasach krakow­skich. Może nie potrzebował partnerów do dyskusji nad wspólnymi wizjami Kościoła, tylko wykonawców? – Moja rozmówczyni się zamyśla.

W każdym z tych światów miał być nieco inną po­stacią, jakby zmieniał maski. Był poetą i aktorem, co stanowiło ważną cechę jego osobowości, ponieważ kre­ował zarówno siebie, jak i swoje relacje w tych różnych wymiarach. Z wystąpień publicznych pamiętamy jego serdeczną, kordialną twarz. W rozmowach służbowych pozostawał bardziej stonowany.

– Ksiądz Tischner powiedział mi kiedyś, że papież był „jakby za szybą”, której nie dało się przeniknąć – doda­je Anna Karoń-Ostrowska. – Oddzielał relacje z księż­mi od prywatnych bliskich kontaktów ze świeckimi przyjaciółmi.

– Ale to oznaczałoby, że w żadnym z nich być może nie był prawdziwy? – pytam.

– Może był prawdziwy tylko przed Bogiem – odpowiada. […]

Był częścią instytucji

Swoją osobistą opowieść o Janie Pawle II ma też profesor Karol Tarnowski – ich przyjaźń zaczęła się od spowiedzi u księdza Karola Wojtyły.

– Byłem uderzony uwagą, z jaką słuchał i wchodził w samo sedno rzeczy naszych dyskusji filozoficznych, moralnych, światopoglądowych, zupełnie nie zwraca­jąc uwagi na to, że pod konfesjonałem rośnie kolejka – wspomina krakowski filozof.

– Jan Paweł II był szalenie lojalny wobec instytu­cji Kościoła. Był niewątpliwie człowiekiem Kościoła w każdym wymiarze, bo rozumiał istotę Kościoła jako Ludu Bożego, ale dla niego ten Lud Boży wcielił się w przedstawicieli tej instytucji, którzy zostali namasz­czeni, przez co stawali się niemal nietykalni – wyjaś­nia zapytany o różne światy papieża.

– Miał ogromne zaufanie do ludzi Kościoła z racji święceń i pełnienia różnych funkcji. Nie pozwalał mówić o nich źle, bo sam widział ich dobre strony. Miał też poczucie lo­jalności wobec duchowieństwa. Pamiętam sytuację, gdy w czasie jednego z pobytów w Watykanie wspo­mniałem o problemach z arcybiskupem Paetzem i od razu włączył się kardynał Dziwisz, który myślę, że był w ogromnej mierze odpowiedzialny za krycie niektó­rych negatywnych faktów. Próbował to bagatelizować, natomiast Jan Paweł II w ogóle nie podjął tego tematu. To nie znaczy, że nic nie zrobił, bo powołał komisję, ale nie chciał tego nagłaśniać.

– Skoro nie chciał o tym rozmawiać, to może było tak, że rozumiał tę grę w instytucji kościelnej, która nie zawsze jest czysta, i ze względu na lojalność wobec tej instytucji nie chciał się dzielić prawdą o niej?

– Tak, myślę, że tak też mogło być. To mogło być działanie w ramach tej polityki zamiatania pod dywan.

– No właśnie, polityki. A gdzie ofiary? Gdzie jego personalizm, jego programowa encyklika „Redemptor hominis”, w której pisał: „Ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnia­niu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawo­wą drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa”?

– On wiedział, że to są złe czyny, tylko nie miał odwagi wyjść poza pewną rutynę kościelną, która po­legała na tym, że tych rzeczy się nie ujawnia. Był częś­cią instytucji, która wtedy tak postępowała, która mia­ła wdrożone pewne mechanizmy psychologiczne.

– Ale był na szczycie hierarchii tej instytucji, był jej władcą absolutnym.

– Tak, ale był członkiem pewnej tradycji, co do której wiadomo było, że jest większa niż jej poszcze­gólni przedstawiciele. On szanował tradycję szalenie. Pomimo tego wszystkiego, czego dokonał na sobo­rze, na pewno nie czuł się władcą absolutnym, czuł się elementem pewnej struktury, która jest sakralna z de­finicji. Myślę, że nie miał tych zapędów rewolucjoni­sty jak papież Franciszek. Jan Paweł II chciał popychać pewne sprawy do przodu, ale nie burzyć konsensusu postępowania w tej instytucji.

Zabrakło wyobraźni

– Używa pan profesor takich słów jak konsen­sus, mechanizm, instytucja. A człowiek, a dobro, a zło, a istota tego wszystkiego, czego nauczał Jan Paweł II? Gdzieś się zagubiła?

– Na pewno wszędzie tam, gdzie mógł dotykać konkretów, to ich dotykał, zwłaszcza tam, gdzie cho­dziło o obronę jakichś indywidualnych przypadków. Kiedyś omawialiśmy z żoną prywatnie sprawę anty­koncepcji. I on powiedział: „No, słuchaj, ja całe ży­cie nad tym pracowałem. Nie mogę tego zmienić, ale zmień spowiednika”. Ale co to znaczy: „zmień spo­wiednika”, kiedy spowiednik się czuje związany zasadą – ideą grzechu ciężkiego w stosunku do antykoncep­cji? On był wrażliwy na indywidualność, na jednostko­wość przypadków, ale jednocześnie nie chciał naruszać jakiejś całości. Całości doktryny Kościoła.

– Nawet gdyby te zachowania były złe, hanieb­ne? Potrafił być surowy dla południowoamerykań­skich teologów wyzwolenia, a miał tak dużo wyrozu­miałości wobec tych obok siebie, którym tak bardzo ufał? Potrafił być tak bardzo srogi, być może czasem niesprawiedliwie, a dla swojego otoczenia aż nadto wyrozumiały?

– […] Miał szalone zaufanie do ludzi, którymi się otaczał. Do episkopatu, który z całą pewnością był pod wpływem arcybiskupa Kowalczyka i kardynała Dziwisza. Papież ufał im i nie był skłonny do krytykowania. […] Mnie się wydaje, że jemu zabrakło wyobraźni. On nie zdawał sobie sprawy, że można tak postępować, jak postępują różni księża i biskupi.

– Ale o niektórych musiał wiedzieć!

– No właśnie! To jest wielkie pytanie, wielkie py­tanie – powtarza profesor Tarnowski. – Czy jeżeli wie­dział, to jak reagował. A jeżeli reagował zbyt łagodnie, to dlaczego. Nie wiem, ale mnie się wydaje, że on był naprawdę człowiekiem osobiście świętym i nie wyob­rażał sobie, że można do tego stopnia świnić, do tego stopnia przekraczać bardzo elementarne obowiązki wobec bliźnich, zwłaszcza wobec dzieci. Przecież był szalenie wrażliwy na dzieci, więc albo tego w ogóle nie wiedział, albo, jak sądzę, nawet nie dopuszczał do sie­bie myśli, że można coś takiego robić. Był przekonany o ich dobrej woli i ich namaszczeniu przez święcenia. Był człowiekiem zaufania i w tym sensie był naiwny. Pod tym względem nie kontrolował ludzi, którymi się otaczał. Nie miał skłonności do pilnowania. Ufał. I trzeba otwarcie powiedzieć, że Jan Paweł II był kom­pletnym beztalenciem w dobieraniu sobie ludzi. Miał tutaj jakiś rodzaj braku słuchu. Był kompletnie niemu­zykalny na jakość ludzi, którzy mieli odgrywać ważne role w Kościele. Niestety.

Są przekonani, że ocalą go milczeniem

– Jestem przekonana, że chciałby te wszystkie trudne sytuacje, niekiedy zakłamane, bulwersujące dla opinii publicznej i dla wspólnoty Kościoła, wyjaśnić i wyczyś­cić – zapewnia Anna Karoń-Ostrowska. – To milcze­nie najbliższych współpracowników jest czymś właści­wie najgorszym, co można zrobić papieżowi, co uderza w jego postać, w jego świętość, jakby potwierdza stawia­ne zarzuty. Trzeba odpowiedzieć na te wszystkie trudne, tak bolesne pytania, wyjaśnić, udowodnić na podstawie dokumentów, jaka była prawda. Niestety, są one wciąż w rękach bezpośrednio zamieszanych w różne afery hie­rarchów Kościoła, którzy nawet nie próbują tego wyjaś­niać. Mijają lata, a zmowa milczenia wciąż trwa.

– Dlaczego milczą?

– Wydaje mi się, że to jest forma obrony.

– Obrony papieża?

– Nie sądzę. Wydaje mi się, że to, co robi kardy­nał Dziwisz i jego otoczenie, jest jedynie dramatyczną obroną siebie, chowaniem się za postać Jana Pawła II. […]

Szukać odpowiedzi na trudne pytania chce też Monika Białkowska, teolożka, dziennikarka „Prze­wodnika Katolickiego”, póki żyje pokolenie świadków, którzy pamiętają Karola Wojtyłę.

– My możemy te rzeczy naprawdę wyjaśnić, mo­żemy dotrzeć do prawdy. Jeżeli dziś nie odpowiemy na te pytania, to one będą wracały. Za jakiś czas lu­dzie nie będą znali kontekstu tych wydarzeń, nie będą rozumieli, w jakich okolicznościach funkcjo­nowaliśmy, jak myśleliśmy, i wtedy zadawanie tych pytań może zszargać dobre imię Jana Pawła II. My jeszcze pamiętamy, jaki był, łatwiej będzie nam zro­zumieć, z czego wynikały pewne decyzje, jakiekol­wiek one były. Jeszcze mamy tę możliwość dotarcia do prawdy, a nie tylko budowania jakiejś historii – ostrzega Białkowska.

– Dobrze, ale są osoby, które twierdzą, że dotarcie do prawdy może być bardzo nieprzyjemne i być może dlatego lepiej jest dalej budować historię.

– W Kościele nie chodzi o to, żeby nam było przy­jemnie. Prawda jest prawdą i trzeba do niej docierać zawsze. […]

– Dlaczego więc ludzie Kościoła nie obronią pa­mięci i dobrego imienia Jana Pawła II, opowiadając, jak było?

– Bo są przekonani, że ocalą go milczeniem. Tak funkcjonuje Kościół od środka. Załatwimy to sami, niczego nie wywlekajmy. Ta budowla jest już na tyle nad­wyrężona, że jak zaczniemy mówić, to jeszcze się posy­pie. Ja jestem przekonana, że prawdziwy, żywy Kościół jest tam w środku, pod tą misternie zbudowaną kon­strukcją, i jeśli odpadnie trochę tego instytucjonalne­go gruzu, to niczemu nie zaszkodzi. Ludzie wciąż będą wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa.

– A czy to sedno dostrzegają też ci, którzy bronią tych zewnętrznych murów?

– Wydaje mi się, że przez to, że próbują bronić instytucji, zapędzają się czasem w kłamstwa. Jak słu­cham niektórych biskupów, to zastanawiam się, czy oni pamiętają, że mają służyć Ewangelii, a nie budo­wać system, reformować państwo, umacniać struktury i bronić swojej oblężonej twierdzy.

W gruncie rzeczy odmówili mu świętości

Z kolei Zbigniew Nosowski zauważa, że ostateczne rozwikłanie zagadek dotyczących postawy Jana Pawła II jest być może niemożliwe.

– Nie ma źródeł wiedzy. Po pierwsze, nie ma do­stępu do archiwów watykańskich, a po drugie, nawet gdybyśmy go mieli, to pewnie nie znaleźlibyśmy tam informacji o tym, co rzeczywiście docierało do Jana Pawła II. Podejrzewam, że to się dokonywało przez ja­kieś struktury nieformalne i ślady na piśmie mogły nie pozostać.

– Dlaczego?

– Bo tak się niestety zarządzało takimi dużymi strukturami jak centralne instytucje Kościoła katolickiego.

Watykańskie archiwa, o ile cokolwiek w nich jest, mogą zostać odtajnione nie wcześniej niż po pięćdziesięciu latach, czyli dokładnie tylu, ile dawniej – przed reformą Jana Pawła II – wynosił obowiązkowy okres oczekiwania z rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego. Kolejny papież może jednak podjąć decyzję o nieodtaj­nianiu dokumentów. […]

Wesprzyj Więź

– Świętość nie polega na tym, że jest się dosko­nałym – dodaje Anna Karoń-Ostrowska. – Ja byłam świadoma jego wad i słabości. Świętość polega właśnie na tym, że zwyczajny człowiek ze swoimi słabościami i niedoskonałościami walczy z nimi, zmaga się, wy­pracowuje w sobie ten możliwie najlepszy kształt. Na tym polega świętość. W gruncie rzeczy Kościół i jego najbliższe otoczenie odmówili mu świętości, tworząc zakłamany wizerunek.

Przeczytaj także:
Anna Karoń-Ostrowska, Oddzielne zamknięte światy Jana Pawła II
Henryk Woźniakowski, Jan Paweł II, czyli świętość niedoskonała 
Tomasz Polak w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim, Abp Paetz, papież Jan Paweł II i odpowiedzialność
Tomasz Krzyżak, Dlaczego Wanda Półtawska przemycała list do papieża pod bluzką?
I wielki, i omylny. Jakim przywódcą był Jan Paweł II?
Maciej Zięba OP, Jan Paweł II, pedofilia i zasada nieoznaczoności


[i] W tym dniu miała zostać uzdrowiona cierpiąca na nieoperacyjnego tętniaka mózgu Kostarykanka Floribeth Mora Diaz, której przypadek został uznany za cud i posłużył w procesie kanonizacyjnym Jana Pawła II.
[ii] „Szklany dom”, scen. i reż. Paulina Guzik, TVP 2021.
[iii] Kalendarium wydarzeń procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Jana Pawła II.

Podziel się

12
4
Wiadomość

” Zarówno promotor sprawiedliwości, jak i komisja historyczna działali w sposób bardzo kompetentny i zebrali taki materiał, który pozwolił na przedstawie­nie tego argumentu w taki sposób, że był on wystarczający, zadowalający i wyjaśniający wszystkie wątpliwości – odpowiada”

Brzmi to trochę groteskowo, zważywszy na postać szefa komisji historycznej procesu beatyfikacyjnego. Postacią tą był skompromitowany ksiądz – skandalista, zwerbowany przez SB, o którego ekscesach słyszał cały Kraków. Sprawa była znana papieżowi jeszcze z czasów, gdy był biskupem krakowskim, nie doczekała się reakcji. A gdy zrobiło się zbyt medialnie, papież „schował” go w Watykanie.

Trudno oczekiwać kompetentnego i rzetelnego zbadania spraw przez kogoś, kogo Jan Paweł II „krył” przed sprawiedliwością.

„– No właśnie! To jest wielkie pytanie, wielkie py­tanie – powtarza profesor Tarnowski.
– Czy jeżeli wie­dział, to jak reagował. A jeżeli reagował zbyt łagodnie, to dlaczego. Nie wiem, ale mnie się wydaje, że on był naprawdę człowiekiem osobiście świętym i nie wyob­rażał sobie, że można do tego stopnia świnić, do tego stopnia przekraczać bardzo elementarne obowiązki wobec bliźnich, zwłaszcza wobec dzieci. Przecież był szalenie wrażliwy na dzieci, więc albo tego w ogóle nie wiedział, albo, jak sądzę, nawet nie dopuszczał do sie­bie myśli, że można coś takiego robić. Był przekonany o ich dobrej woli i ich namaszczeniu przez święcenia. ”

Tu nie ma pytania „czy jeżeli wiedział” bo wiedział na pewno bo pisał nawet na ten temat listy:

https://www.fronda.pl/a/nieznany-list-jana-pawla-ii-w-sprawie-ksiezy-pedofilow,127437.html

„Był to straszny, niewyobrażalny cios dla Jana Pawła II, który tak usilnie walczył o świętość kapłanów, pisał do nich listy na Wielki Czwartek, zachęcał do obchodzenia rocznic święceń i odnawiania przyrzeczeń, który przekonywał „jesteśmy kapłaństwem z kapłaństwa Chrystusa” i swoim osobistym przykładem dawał świadectwo. Ten bezkompromisowy obrońca rodziny i najsłabszych, do których zaliczają się przecież także dzieci, był wstrząśnięty i bolał ogromnie nad ofiarami.

Z tym jakże bolesnym i ogromnie trudnym problemem Jan Paweł II nie poszedł jednak do mediów, jakby sobie tego życzyli łowcy i rozdrapywacze sensacji propagujący de facto zgorszenie. Najpierw w modlitwie powierzył tę ranę Kościoła Panu Bogu, a 11 czerwca – a więc już 3 dni po spotkaniu z amerykańskimi biskupami – napisał do nich list „w związku z przypadkami nadużyć seksualnych popełnionych przez niektórych księży w USA”.”

„Wstrząśnięty Papież pisał do amerykańskich biskupów w 1993 r.:

„Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie”. (Mt. 18,7).

W ciągu ostatnich miesięcy uświadomiłem sobie, jak bardzo wy, Pasterze Kościoła w Stanach Zjednoczonych, wraz ze wszystkimi wiernymi cierpicie z powodu pewnych przypadków zgorszenia, których przyczyną stali się duchowni. Podczas wizyt ad limina wielokrotnie rozmowy szły w kierunku, jak bardzo te grzechy duchownych wstrząsnęły wrażliwością moralną wielu i stały się okazją do grzechu dla innych. Ewangeliczne słowo „biada” ma szczególne znaczenie, zwłaszcza gdy Chrystus stosuje je wobec przypadków zgorszenia, a przede wszystkim wobec zgorszenia „najmłodszych” (por. tamże 18,6). Jak surowe są słowa Chrystusa, kiedy mówi o takim zgorszeniu i jak wielkie musi być to zło, skoro „dla tego, który sieje zgorszenie, lepiej byłoby mieć wielki kamień młyński zawieszony na szyi i utonąć w głębinach morza””

Warto podkreślić:
” jak bardzo wy, Pasterze Kościoła w Stanach Zjednoczonych, wraz ze wszystkimi wiernymi cierpicie z powodu pewnych przypadków zgorszenia, których przyczyną stali się duchowni”

Nie jak bardzo wy, wykorzystane dzieci, wy wykorzystani klerycy cierpicie przez wykorzystanie przez degeneratów sutannach, tylko jak bardzo cierpicie wy, Pasterze (koniecznie z dużej litery) Kościoła z powodu przypadków zgorszenia…

warto przeczytać cały list. widać wyraźnie kto cierpi i co martwi papieża…

“Chciałbym również zwrócić uwagę na inny aspekt problemu. Uznając prawo do należytej wolności przepływu informacji, nie można zgodzić się na traktowanie moralnego zła jako okazji do propagowania sensacji i zgorszenia.” “(…)Co więcej, czyniąc przestępstwo moralne przedmiotem sensacji, bez odniesienia go do godności ludzkiego sumienia, działa się w rzeczywistości w kierunku przeciwnym dążeniu do dobra moralnego.”
“(…)Dlatego słowa Chrystusa o zgorszeniu odnoszą się również do tych wszystkich osób i instytucji, często anonimowych, które poprzez rozpowszechnianie tanich sensacji otwierają na różne sposoby wrota złu w ludzkich sumieniach, a także w zachowaniach rozległych grup społecznych, zwłaszcza pośród młodych, którzy są na to szczególnie narażeni.(…)”

Widać, że ta kwestia bardzo go martwi bo poświęca na to sporo miejsca. Rozpowszechnianie tanich (sic !) sensacji otwiera wrota złu. Okazuje się, że większym zgorszeniem jest mówienie (sic!) o czynach niemoralnych niż samo ich popełnianie…

A więc nie ten kala gniazdo kto je kala a ten kto o tym mówić pozwala…

Gdyby papież rzekomo nie wiedział to nie pisałby żadnych na ten temat listów.
Skoro pisał to wiedział, być może nie ogarniał skali tego zjawiska ale to już jego wina a nie wiernych !

Chciałbym rzec : DZIĘKUJĘ BARDZO . Już wcześniej (na podstawie jakiś innych wypowiedzi oraz … „calokształtu”) miałem nieodparte wrażenie a może bardziej … OPINIĘ, że JP2 miał jakieś dziwne / nieadekwatne / (e moim rozumieniu 🙂 niereangeliczne rozumienie istoty zgorszenia a przede wszystkim Środków Zapobiegania Zgorszeniu w Kościele… .
Dobrego dnia !

A JPII po prostu zabrakło zrozumienia jak bardzo gorsząca jest to sprawa, jakim echem molestowanie dzieci i młodych ludzi odbije się w świecie, jakie będzie to miało reperkusje, jak bardzo wtrąci Kościół w przepaść. Niestety zwyciężyło polskie „jakoś to będzie”, „ludzie pogadają i zapomną”, „nie odważą się”.
Jakoś nie było, nie zapomnieli i odważyli się. Nawet w Polsce.
Papieżowi zabrakło umiejętności przewidywania zmian moralnych w świecie, zabrakło odwagi stawienia czoła problemowi. Nie rozumiał chyba, że nie komunizm może doprowadzić Kościół do upadku a krzywdzenie bezbronnych. Wybrał walkę z komunizmem nie zdając sobie sprawy że kiedy zniknie ten problem natychmiast na wokandzie stanie to, co zlekceważył.
Podobnie jak kard Wyszyński walczył z komuną, ale nie wyobrażał sobie świata po swoim zwycięstwie. Nie pomyślał o tym, co będzie nurtowało katolików i innych ludzi gdy minie zagrożenie, gdy pojawi się powszechna wolność, gdy nowoczesne środki porozumiewania się spowodują, że elity nie będą już ich kontrolować. Można zmusić elity do milczenia, ale nie zmusi się milionów ludzi przy komputerach.
Był człowiekiem swojej i tylko swojej epoki i nie rozumiał tej, która nadchodzi, między innymi w wyniku jego działań.
Politykom można wybaczyć, ze są tylko politykami. Papieżowi nie wolno byc takim. od papieża oczekuje się że skoro jest personalistą to zastosuje tę filozofię wobec najmniejszego i najbardziej bezbronnego. A on tego nie potrafił. Swoją filozofię zamknął w książkach.

@Marek2
„Papieżowi zabrakło umiejętności przewidywania zmian moralnych w świecie, zabrakło odwagi stawienia czoła problemowi. Nie rozumiał chyba, że nie komunizm może doprowadzić Kościół do upadku a krzywdzenie bezbronnych.”

Dokładnie. Zgadzam się pańskim komentarzem. Była walka z komunizmem a przy tym tolerancja / ignorowanie degeneratów seksualnych w sutannach, jako, że nie było internetu to jakoś to szło a i komuchom było na rękę bo przynajmniej mieli kogo szantażować i zatrudniać jak TW.

Teraz jest walka z lgbt i nadal… tolerancja / ignorowanie degeneratów seksualnych w sutannach i okazało się, że to już nie przejdzie.
Bo po pierwsze jest internet i wieści rozchodzą się z prędkością światła, bez problemu można wyszukać wyroki na całym świecie na duchownych, zdać sobie sprawę z rozmiarów zła jakie KK dopuścił a przez ignorowanie problemu jeszcze go potęgowało !
Tego dla wielu jest za dużo. Obawiam się, że tylko zetknięcie z samym dnem może kogoś w hierarchii obudzić oraz gdy kilku z nich pójdzie do więzienia za ukrywanie przestępców i umożliwianie popełniania kolejnych czynów przestępczych.

Tylko jak to dno ma wyglądać?
Jak u Lema, gdy papież w znoszonej sutannie z tekturową walizką wsiada na dworcu w Rzymie do wagonu 2 klasy (bo na pierwszą go nie stać)?
Jak to ktoś powiedział: „dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię”. Jak ma wyglądać ten kościelny punkt podparcia? Płonące kościoły? Katakumby?
A może powszechna obojętność? To chyba byłoby najgorsze.

Ja bym do tego dodał, że rola Jana Pawła II w obaleniu komunizmu jest ogromnie przeceniana. Papież nie miał nic wspólnego ze studentami rozbijającymi Mur Berliński, ani z Aksamitną Rewolucją w Czechosłowacji, ani na Węgrzech, gdzie uchwalono konstytucję, ani w Bułgarii, czy o wiele bardziej radykalnie w Rumunii. Papież nie był też przecież inicjatorem wymuszonych zmian w na stanowisku I Sekretarza w ZSRR, ani kryzysu wywołanego wojną w Afganistanie. Przypisywanie papieżowi jakiejś sprawczej roli, to taki nasz polonocentryzm i mitomania.

„Była walka z komunizmem a przy tym tolerancja / ignorowanie degeneratów seksualnych w sutannach, (…) i komuchom było na rękę bo przynajmniej mieli kogo szantażować i zatrudniać jak TW.

Teraz jest walka z lgbt i nadal… tolerancja / ignorowanie degeneratów seksualnych w sutannach i okazało się, że to już nie przejdzie.”

@Jerzy2, a ja mam wrażenie, że podobny schemat właśnie „przechodzi”.

Dawniej wrogiem była komuna, i Kościół by w stosunku do niej w opozycji. A pomimo to, słabe jednostki wśród duchowieństwa dały się werbować na współpracowników i krzywdzić dzieci.

Dawniej było spięcie na linii rząd i komuna, kontra Kościół i opozycja. Teraz jest spięcie na linii LGBT i zachód, kontra Kościół i rząd.

Dawniej rząd werbował z Kościoła TW, żeby rozbijać opozycję, a teraz co? Rząd sobie zwerbował/zaskarbił większość episkopatu, żeby walczyć z LGBT. Tylko teraz ten werbunek najzupełniej jawnie funkcjonuje i nazywa się współpracą.

Jak się przyglądnąć tej układance, to Kościół zmienił pozycję i nie jest już z tymi ucieśnionymi i ubogimi, choć sam twierdzi że właśnie jest, i że to on sam jest najbardziej atakowany.

Tu bym chciała nieśmiało dodać do Pana Tomasza: mam wrażenie, że przykładając rękę do walki z LGBT wbrew pozorom nie chroni Pan dzieci, które mogłyby zostać skrzywdzone i których bezpieczeństwo leży Panu na sercu, ale wspiera Pan całą machinę obłudy biskupów. Po prostu powtarza Pan, niechcący retorykę jednego biskupa z Krakowa. A chyba są powody aby temu biskupowi Pan nie ufał?

Pani Anno, bp z Krakowa to nie mój biskup, nie jestem w Krakowie. I nie walczę z osobami LGBT bo to są dzieci Boga tak jak my i za nich również Jezus oddał swe zycie na Krzyżu aby mogli żyć. Nie chcę tylko abysmy w myśl niby to tolerancji pozwalali na niszczenie niewinności dzieci! Przecież w Niemczech politycy chcieli legalizacji pedofili !! Wiem ze wielu biskupow nas ma za nic, wiem ale reportaż BIELMO mocno to pokazuje. To milczenie kard Dziwisza… odmowa wypowiedzi przez kard. Re. Co się działo przez ostatnie lata życia JPII w Watykanie? Skąd az tyle błędnych decyzji personalnych, które do dzis w Polsce przynoszą tragiczne szkody. Czy poznamy przyczyny? Abp. Kowalczyk tez milczy.. a wie ogromnie dużo!

@Marek2
„Tylko jak to dno ma wyglądać?
Jak u Lema, gdy papież w znoszonej sutannie z tekturową walizką wsiada na dworcu w Rzymie do wagonu 2 klasy (bo na pierwszą go nie stać)?”

Mniej więcej. Tak uważam i od dawna o tym piszę:
Tylko pusta sakiewka, puste ławki i puste brzuchy przemówią im do rozsądku i nauczą… moralności i przyzwoitości !

Chrystus ich tego nie nauczy bo wielu z nich wogóle obawiam się w Niego nawet nie wierzy.

Tak jak alkoholik czy inny uzależniony dopiero wtedy się często budzi gdy słyszy od lekarza, że umrze jeśli tak będzie kontynuował tak samo i hierarchia jak w końcu zrozumie, że prowadzą do zgonu KK być może zrozumieją, że albo zmiana albo koniec.

Oj Panie Jerzy, nawet jesli Koscioły w Polsce będą puste to oni czyli biskupi się sami wyżywią, mają tyle nagromadzonego majątku ziemskiego ze głód im nie grozi. I nie bedą się przejmować proboszczami, ktorzy zbankrutują, im pomocy nie udzielą, wręcz przeciwnie nadal bedą wyciagać swe pazerne dłonie do proboszczów o pieniadze jak ostatnio w Krakowie ….

@ Marek2
Kościół, który „przetrwa” bez wiernych, faktycznie nie przetrwa. Nie przetrwa, zarówno z powodu wiernych, jak i posługi kapłańskiej ( chyba, że w tym miejscu nastąpią zmiany, wówczas przełożą się one na ogólny stan kościoła). Kryzys jest dwutorowy. Czy sądzi Pan, że młodzi chłopcy, chcąc doświadczać Boga, postawią na karierę w korporacyjnej instytucji kościelnej i wystąpią w roli „sprytnych szczurów”? Czy ktoś przy zdrowych zmysłach wyrzeknie się dla takiej posługi życia? Pewnie tak, zakompleksiony wieczny chłopiec, dla którego sensem życia jest, by otoczenie i matka głaskała go codziennie po głowie. Czy wielu z nich zechce być pomagierami, tj. prawą ręką tego, czy innego skompromitowanego biskupa, albo tego czy innego pseudo rektora uczelni katolickiej? Nie sadzę. Może jeden. Ludzie jednak mają głęboką potrzebę doświadczenia godności i honoru. Czy sądzi Pan, że młode dziewczęta przyglądając się zależnym od księży zakonnicom, zwłaszcza tym honorowanym bezpodstawnymi nagrodami i tytułami, w przynależnej bliskiej i oddanej wzajemnej posłudze”, zechcą nimi zostać? Czy to przekona młode kobiety? Nie. Klerykalizmowi można dać odpór w jednej sposób: usuwając go ze swojej przestrzeni. Pomimo tego, że kościół zbudował dla niego ideologiczną podbudowę i związał ze zbawieniem, nie ma on nic wspólnego z relacją z Bogiem. Tak, jak i coraz mniej kościół KK, który miejscami, przy tym stanie morale, charyzmatycznych emocjach i niepopartych nauką zabobonów może zmierzać w kierunku sekty.

@Judyta
Oprócz idealistów są jeszcze ludzie zdemoralizowani, lecacy na łatwy pieniądz, łatwy luksus, łatwych mężczyzn. Oni przychodzili, przychodzą i będą przychodzić. Jak mawiał feldkurat Otto Katz: Zastępuję Nieistniejącego i dobrze z tego żyję.
Reguły korporacji to nie reguły świata spoza niej.

@Marek 2
Zgadzam się, że w tej branży są „ludzie zdemoralizowani”, przyjmują ordery nagrody bez zasług, wystawiają pierś do załatwionych nagród i tytułów, robią wizerunkową szopkę dla zatarcia codziennego blefu, dotyczy to księży i zakonnic. Przy czym, nie zgadzam się z Tobą, że jest to przepustka do luksusu, ale do wegetacji, utrzymania się na powierzchni, po to, żeby jeszcze wyjść na ulicę i jakoś się w tym świecie znaleźć, naopowiadać rodzinie o tzw. sukcesach okupionych poświęceniem samego siebie. Jest to wegetacja, podparta kompromitacją, utratą godności i dobrego imienia. Myślę, że z jednej strony mamy wszechogarniający bezwstyd i arogancję, potęgującą zapaść moralną, z drugiej strony załamanie się całej infrastruktury kościelnej. Dobrą diagnozę podał ks. prof. Wierzbicki w odniesieniu do małego środowiska katolickiej uczelni, ale można ja rozciągnąć szerzej, krótko mówiąc: instytucja kościelna straciła powagę, utrata pogłębiona jest demoralizacją. Patrząc na ludzi, którzy wepchnęli się na czoło tej instutucji, żebrząc o zauważenie. Przyglądając się ich arogancji, warto zadawać pytanie, z jakiego powodu w tym miejscu się znaleźli? Ile to ich „kosztowało”?

Każdy sam swoje ścieżki kreśli. To co dla jednych jest wegetacją to dla drugich będzie życiem bez trosk. Taki zdemoralizowany pastor szybko wypadnie z zawodu, bo wierni podziękują mu za pracę w parafii. ksiądz katolicki jesli ma nad sobą biskupią „kryszę” może tak wygodnie wegetować dziesięcioleciami skoro głos parafian znaczy niewiele dopóki nie zrobią oni awantury z taczkami i reporterami Gazety Wyborczej.
Niestety, zawód księdza w Polsce nadal jest zawodem łatwym dla tych, którzy nie chcą z własnej inicjatywy go sobie utrudnić i przyjemnym dla tych, których nie ciągnie zbytnio do kobiet czy dzieci. Zbyt niskie są wymagania, zbyt głęboko wrośnięta w system pobłażliwość.
Gdyby wierni mogli co kilka lat oceniać swoich księży i gdyby ta ocena na czymkolwiek ważyła…. Ale przecież Kościół nie składa się z samobójców. Nie zgodzą się.
Może najwyżej ktoś zrobi portal „Oceń księdza” tak jak np ocenia się w sieci lekarzy. Kler by tego nie lubił, ale mogło by to być ważne.

Wniosek jest jeden i nasuwa się nieodparcie: JP2 był ucieleśnieniem klerykalizmu, który tak bardzo krytykuje i zwalcza Franciszek. Odrzucając polonocentryzm: mimo wszystkich słabości obecnego Papieża, w świetle powyższych faktów, uważam , że „nasz” ? Jan Paweł nie dorasta Franciszkowi do pięt. Wyznacznikiem ewentualnej wielkości (nie mówiąc o „świętości” jest wyrastanie ponad swoje czasy i narzucanie im zmiany siłą swojego autorytetu. Tymczasem nic takiego się nie działo, wręcz przeciwnie: był niewolnikiem doświadczeń, które wyniósł z rodzinnego kraju i nie potrafił ogarnąć złożoności problemów światowych.

JPII miał na pewno wiele wad, można a nawet powinno się o nich rozmawiać, ale pomijanie czy umniejszanie roli jaką odegrał w polskim społeczeństwie nie ma sensu. Należę do „pokolenia JPII” i pamiętam czym były papieskie pielgrzymki w latach 80tych. To był festiwal wolności i nadziei. Jak ktoś nie przeżył, nigdy nie zrozumie.

Nie zgodę się. Nie oceniła bym Franciszka jako lepszego. Natomiast pontyfikat jest wieloaspektowy. JPII należał do soborowych postępowców i pierwsza część jego pontyfikatu względem czasów była bardzo postępowa. On zasadniczo umocnił założenia soboru. Problem jest w konkretnym aspekcie.

Basia, największym, bo z największą władzą. To, że Sobór do dziś nie został zrealizowany jest winą właśnie Jana Pawła II. To on zabił kolegialność. To on zabił cały rozwój posoborowej teologii, zamykając usta praktycznie wszystkim ojcom soborowym.

„„Bielmo”. Nie znaliśmy Jana Pawła II jako „szefa” instytucji, jaką jest Kościół”

A w zasadzie to dlaczego słowo „szefa” podane jest cudzysłowie? Sugestia, że nie on był szefem Kościoła? Że ktoś rządził za jego plecami?
Nie sądzę, choć wielu chce właśnie w ten sposób zdjąć z niego odpowiedzialność.

Bardzo dziękuję Panu Gutowskiemu za „Bielmo”, a zwłaszcza za rozmowę z prof. Tarnowskim i dr. Karoń-Ostrowską. Wreszcie poważne i mądre wypowiedzi ludzi dorosłych, a nie infantylny szczebiot o tym, że „on jeździ na nartach”.