Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Nie musimy cierpieć, pomoc jest możliwa. Rozmowa z Lucyną Kicińską

Fakt, że ta sama sytuacja mnie wyprowadziła z równowagi, a dla kogoś innego nie stanowiła problemu, nie znaczy, że jestem kimś gorszym – mówi Lucyna Kicińska, ekspertka Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Dziś Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego.

Katarzyna Jabłońska: Obchodzimy dziś Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Jego organizatorzy apelują w tym roku: „Uczyń zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie dla wszystkich globalnym priorytetem”. Istnieje mnóstwo groźnych chorób, z którymi obecnie boryka się ogromna liczba ludzi. Dlaczego właśnie te związane ze zdrowiem psychicznym miałyby być traktowane priorytetowo?

Lucyna Kicińska: Choćby dlatego, że Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że do 2030 r. depresja będzie najczęściej występującą chorobą na świecie, w tej chwili zajmuje niechlubne drugie miejsce.

Przez dziesięciolecia skupialiśmy się na zdrowiu fizycznym, na edukowaniu, jak się o nie troszczyć, na mobilizowaniu, żeby nie bagatelizować niepokojących objawów, bo to pomaga w zdiagnozowanie choroby na wczesnym etapie jej rozwoju i zwiększa szanse na wyleczenie. Byliśmy zachęcani do podejmowania różnorakich działań profilaktycznych – wszystko to jest oczywiście niezbędne i godne najwyższego poparcia. Szkoda jednak, że w tego rodzaju słuszne inicjatywy nie włączaliśmy, albo robiliśmy to zbyt rzadko i w niewystarczającym wymiarze, edukowania w zakresie zdrowia psychicznego.

Jesteśmy jak płatki śniegu. Pozornie tacy sami, ale każdy z nas jest innym światem przeżyć, uczuć, potrzeb, doświadczeń, umiejętności i zasobów

Lucyna Kicińska

Udostępnij tekst

Tymczasem mamy obecnie do czynienia z chorobami natury psychicznej, które są skutkami ubocznymi szybko rozwijającej się cywilizacji. Choroby te wcześniej nie występowały w takim nasileniu jak teraz, ponieważ nie byliśmy narażeni na tak wiele niezwykle silnie stresujących czynników bardzo negatywnie wpływających na nasze zdrowie psychiczne. Stresujący styl życia, jaki obecnie jest udziałem większości z nas, nie pozostawia złudzeń – niebawem choroby z obszaru zdrowia psychicznego będą tymi dominującymi.

Problemy związanie ze zdrowiem psychicznym przez całe dziesięciolecia były również traktowane jako coś deprecjonującego, a ludzie, których one dotyczyły, byli stygmatyzowani. Obecnie mówi się o nich coraz częściej, pojawiają się kampanie społeczne, w których znane postaci życia publicznego ujawniają, że np. chorowały na depresję. Czy to, że coraz więcej mówi się i o tych chorobach i o skali ich występowania sprawia, że w istotny sposób zmieniło się podejście do nich?

– To podejście na szczęście rzeczywiście zmienia się na lepsze, choć dokonuje się to dość powoli i nie w proporcjonalnym tempie do wzrostu zachorowań. Jednak każdy progres cieszy. Szczególnie optymistyczny moment wzrostu pozytywnych zmian w postrzeganiu kryzysów psychicznych oraz osób, które je przeżywają, przypadł na czas pandemii i tuż po niej. Zanotowano wówczas znaczący wzrost liczby osób zwracających się po pomoc.

Co skłaniało, aby po tę pomoc sięgano?

– Wiele mówiono o tym, że w czasie pandemii pojawiają się bodźce – np. izolacja, poczucie zagrożenia o zdrowie swoje i bliskich, sama choroba i jej przebieg – które mogą wywoływać kryzysy psychiczne.

Dzięki temu ludzie zrozumieli, że to, co się z nimi dzieje w wymiarze zdrowia psychicznego, jest naturalną reakcją na pewne oczywiste czynniki zewnętrzne, i dlatego częściej sięgali po pomoc. W czasie pandemii często również wyjaśniano, na czym polega pomoc psychologiczna i psychiatryczna. To oswajało z myślą, że korzystanie z niej jest czymś zwyczajnym i oczywistym, a nie wstydliwym.

Uruchomiono wtedy również liczne linie telefonicznie, gdzie można było porozmawiać z psychoterapeutą lub psychologiem. Izolacja skłaniała do korzystania z nich, ponieważ ludzie, zwłaszcza ci żyjący samotnie, głodni byli kontaktów z drugim człowiekiem. Tego rodzaju działania to dobry kierunek, wciąż jednak mamy jeszcze bardzo dużo do zrobienia w kwestii edukacji na temat higieny zdrowia psychicznego.

Dotyczy to na przykład uświadomienia, że kryzysy psychiczne przytrafiają się każdemu z nas. A życia nie można przeżyć bez trudnych doświadczeń oraz stresujących sytuacji, którym nie zawsze potrafimy sprostać.

 – A co za tym idzie – że w takich momentach warto szukać pomocy. Każdy z nas na tę pomoc zasługuje i każdy powinien móc z niej skorzystać. Jeżeli więc wskutek stresujących sytuacji lub biologiczno-genetycznych uwarunkowań dojdzie do rozwinięcia się u nas np. epizodu depresjjnego czy choroby afektywno-dwubiegunowej należy udać się do specjalisty, który – podobnie jak np. chirurg w sytuacji ataku wyrostka robaczkowego czy lekarz pierwszego kontaktu w sytuacji infekcji dróg oddechowych – zajmie się leczeniem tych konkretnych dolegliwości.

LĘKI I STEREOTYPY

Niechęć do korzystania z pomocy psychiatry wynika nierzadko z lęku przed przyjmowaniem leków psychotropowych. Mamy tu chyba do czynienia z podobną sytuacją, jak w wypadku morfiny i innych opioidów (leków o charakterze narkotycznym), które z powodzeniem wykorzystywane się w opanowywaniu bólu, ale część pacjentów ma przeświadczenie, że włączenie ich w leczenie to znak złych rokowań, a ich stosowanie prowadzi do uzależnienia.

– Owszem, opioidy to narkotyki, ale przecież my jako organizmy biologiczne sami również je produkujemy, bo endorfiny to właśnie opioidy.

Endorfiny popularnie nazywane się hormonami szczęścia, ponieważ, jak udowodniły badania, pozytywnie wpływają na nasze samopoczucie i nawet potrafią łagodzić odczuwanie bólu.

– Nasz lękowy stosunek wobec tego rodzaju leków wynika z niewiedzy i utrwalonych stereotypów. Pani użyła tu określenia „leki psychotropowe” – ono rzeczywiście może źle się kojarzyć. Dziś mówimy o lekach psychoaktywnych, bo one zawierają właśnie substancje psychoaktywne. Często zapominamy, że takie znajdują się także w herbacie, kawie, tytoniu czy alkoholu.

A herbatę i kawę wielu z nas ma w codziennym jadłospisie.

– I jakoś nas to specjalnie nie niepokoi. Wracając jednak do leków psychoaktywnych: otóż, tego rodzaju leki nowej generacji nie są uzależniające.

Niestety, ta informacja wciąż nie została upowszechniona.

– Bardzo mnie to martwi. A jednym z moich marzeń jest to, aby leki psychoaktywne zaczęły być traktowane jak antybiotyki. Oczywiście są osoby, które unikają antybiotyków, ale zasadniczo, kiedy lekarz nam je chce zapisać, nie protestujemy, i następnie przyjmuje je według jego zaleceń. Lekarz każe nam stosować je przez tydzień dwa razy dziennie, to przyjmujemy je w takim trybie, bo w większości mamy już wiedzę, że tak należy postępować. Mamy też świadomość, że nie wolno zaprzestać przyjmowania antybiotyku wcześniej, nawet jeśli obserwujemy wyraźną poprawę zdrowia. Wiemy, że leczenie antybiotykiem trzeba doprowadzić do końca.

I tu wracam do leków psychoaktywnych: oczywiście każdy lek wymaga stosowania dokładnie według zaleceń lekarza. W wypadku leków psychoaktywnych konieczna jest jednak świadomość, że ich działanie uruchamia się dopiero po dwóch lub trzech tygodniach przyjmowania. To jest zresztą informacja, z którą pacjent powinien wyjść z gabinetu lekarskiego.

Podkreślmy więc: leki psychoaktywne nie działają w trybie natychmiastowym, jak np. te znieczulające u dentysty.

– Lekarz powinien się upewnić, czy pacjent zdaje sobie sprawę, że na pierwsze efekty działania leku psychoaktywnego trzeba cierpliwie poczekać właśnie dwa, a nawet trzy tygodnie. Powinien też uświadomić pacjenta, że działanie tych leków ujawnia się etapami. Najpierw wypływają one na napęd (czyli niwelują apatię, brak sił), potem na nastrój (podwyższają go), a w trzeciej kolejności na funkcje poznawcze (czyli np. na koncentrację). Chciałabym tu zaznaczyć, że dobra komunikacja z lekarzem ma przełożenie na proces zdrowienia pacjenta. Sprawia, że stosował się on będzie do zaleceń lekarza.

Wychodząc od lekarza z receptą na lek psychoaktywny pacjent powinien więc wiedzieć, że zdrowienie dzięki przyjmowaniu tego leku oznacza proces. Najpierw poczujemy, że mamy więcej siły, jednak nastrój dalej będzie pod psem. Potem, ten nastrój troszeczkę się poprawi, ale fajerwerków nie będzie. Z czasem smutku, bezsilności, rozczarowania będzie mniej, jednak dopiero po pewnym czasie stosowania leku, będzie nam łatwiej koncentrować uwagę, aż wreszcie zaczniemy funkcjonować, jak przed epizodem depresyjnym.

Dlatego psychiatra zazwyczaj przepisuje lek psychoaktywny na trzy miesiące, bo tyle czasu potrzeba, aby ocenić, czy zadziałał on w optymalny sposób. Jeśli objawy, z którymi zwróciliśmy się do lekarza, po tym czasie regularnego przyjmowania leku w istotny sposób nie ustąpiły, wtedy zazwyczaj lekarz proponuje zmianę leku lub sposobu dawkowania.

DEPRESJA JAK… ALERGIA

Obrazując sposób działania leków psychoaktywnych posłużyła się Pani przykładem zaburzenia, jakim jest epizod depresyjny. Słowo „epizod” wskazuje na to, że jest to choroba, która ma swój początek i koniec.

– Rzeczywiście, chociaż u niektórych dorosłych zdarza się, że leczenie depresji może mieć długi przebieg. W przeważającej większości mamy jednak do czynienia z epizodami depresyjnymi, które po okresie leczenia farmakologicznego i psychoterapii ustępują. Na skutek splotu pewnych czynników mogą się w przyszłości jeszcze pojawić, ale istnieje również prawdopodobieństwo, że już nigdy nie wystąpią. A nawet, jeśli się pojawi, to nasz organizm, nasze funkcjonowanie psychologiczne – dzięki oddziaływaniu wcześniejszej psychoterapii i farmakoterapii – będą już inne. Szybciej zaobserwujemy objawy obniżonego nastroju czy apatii i zastosujemy odpowiednie techniki, których się wcześniej nauczyliśmy, żeby sobie z tymi objawami poradzić. A jeśli one nie przyniosą skutku, szybciej pójdziemy do specjalisty i zyskamy pomoc, dzięki której nasze cierpienie będzie krótsze.

Mamy swoje ograniczenia oraz istnieją pewne sytuacje, na które nie mamy wpływu. Jeśli to uznamy i zaakceptujemy, łatwiej nam będzie reagować na różnorakie przeciwności losu, porażki, a nawet na kryzysy natury psychicznej

Lucyna Kicińska

Udostępnij tekst

A samą sytuację pojawienia się epizodu depresyjnego porównałabym do leczenia alergii. Dwa lata temu nieoczekiwanie pojawiło się u mnie uczulenie na pylącą akację, kiedy pylenie minęło – uczulenie ustąpiło. Ten czas mocno dał mi się jednak we znaki. Kontakt z alergenem powodował krokodyle łzy, zapuchnięte oczy, co z kolei bardzo utrudniało codzienne funkcjonowanie, właściwie prawie je uniemożliwiało. Mogłam oczywiście przetrwać ten czas bez przyjmowania leków, ale musiałabym w ogóle nie wychodzić z domu, co wymagałoby zawieszenie większości moich życiowych aktywności. Po co jednak miałabym z nich rezygnować, skoro mogłam po prostu skorzystać z konsultacji lekarskiej, zaaplikować sobie odpowiedni lek antyhistaminowy i niemal normalnie funkcjonować. Podobnie jest z depresją czy innym zaburzeniem natury psychicznej, zamiast cierpieć z ich powodu – a to może być naprawdę dojmujące doświadczenie, wywołujące myśli samobójcze, a nawet targnięcie się na życie – możemy ich objawy w istotny sposób niwelować dzięki przyjmowaniu odpowiednio dobranych leków.

U wielu z tych osób, które przeżywają epizodyczne załamanie zdrowia psychicznego, leczenie farmakologiczne jest konieczne tylko przez określony czas. Są jednak choroby, które wymagają przyjmowania leków psychoaktywnych na stałe, a nawet do końca życia.

– To prawda. Pytanie jednak, czym ta sytuacja różni się od tej, kiedy ktoś choruje na cukrzycę, nadciśnienie, hashimoto czy inne choroby wymagające stałego leczenia farmakologicznego. W wypadku wymienionych przez ze mnie chorób istnieje dość powszechna świadomość, że brak ich leczenia oznacza duże niebezpieczeństwo, włącznie ze śmiercią. Podobnie jest z chorobami natury psychicznej. W obu przypadkach chodzi o to, żeby nasze życie trwało i miało jak najwyższą jakość.

Wiele czasu poświeciłyśmy tu lekom psychoaktywnym, które często bywają niezbędne w leczeniu zaburzeń zdrowia psychicznego. Jednak one same nie pozwolą nam na trwałe uporać się z tego rodzaju problemami. Dlaczego?

– Ponieważ leki te działają na objawy, a nie na przyczyny, które wywołały depresję czy inny kryzys psychiczny. W zdecydowanej większości nie są to bowiem zaburzenia natury czysto biologicznej. Mamy tu zazwyczaj do czynienia z współwystępowaniem trzech czynników.

Pierwszy, biologiczny, wynika z naszych genetycznych uwarunkowań i sposobu funkcjonowania ośrodkowego układu nerwowego. Drugi, psychologiczny, ma w sobie elementy zmienne i niezmienne. Cechy naszej osobowości są raczej niezmienne, ale już niektóre cechy charakteru, zasób wiedzy i umiejętności zależą od nas i podlegają zmianom. Jeżeli więc jesteśmy bardzo nieśmiali i mamy niskie poczucie własnej wartości, możemy coś z tym zrobić. Na neurotyczne cechy naszej osobowości mamy wprawdzie niewielki wpływ, możemy jednak uzupełniać naszą wiedzę, jak je rozpoznawać i niwelować ich negatywne odziaływanie. Trzeci typ czynników ma charakter sytuacyjny, czyli związany jest z trudnymi, stresującymi zdarzeniami, których doświadczamy każdego dnia.

ZARZĄDZANIE STRESEM

Na część z nich sami sobie zapracowujemy, mniej lub bardziej świadomie wmanewrowując się w sytuacje czy relacje generujące duży stres. Jednak bardzo wiele z nich zupełnie od nas nie zależy, jak na przykład pandemia coronavirusa czy inwazja Rosji w Ukrainie.

– W odniesieniu do obu przypadków warto przypomnieć sobie, że nie jesteśmy omnipotentni: że mamy swoje ograniczenia oraz istnieją pewne sytuacje, na które nie mamy wpływu. Jeśli to uznamy i zaakceptujemy, łatwiej nam będzie reagować na różnorakie przeciwności losu, porażki, a nawet na kryzysy natury psychicznej. Trzeba uznać, że wszystko to jest naturalnym elementem życia każdego, naprawdę każdego człowieka.

Właściwie tu mogłybyśmy zakończyć nasza rozmowę.

– Ależ nie! Podpisuję się pod wszystkim, co do tej pory powiedziałam. Ale jeśli chodzi o różne sytuacje stresogenne, które mają bardzo istotny wpływ na wystąpienie kryzysu psychicznego, to chcę Panią i naszych Czytelników przekonać, że z wieloma z nich możemy zarządzać.

Jak konkretnie?

– Warto nauczyć się rozpoznawać, jakie sytuacje są dla nas niebezpieczne, czyli szczególnie stresujące. I rozpoznać, które relacje są toksyczne. Jeżeli w pracy doświadczamy mobbingu, powinniśmy – choć to z pewnością niełatwe – „zabrać nasze zabawki i przenieść się do innej piaskownicy”, czyli poszukać nowego miejsca pracy. Tak, wiem, to niełatwe, ale konieczne.

Oczywiście, aby tak zadziałać, potrzebujemy wiedzy, umiejętności oraz poczucia własnej wartości. Ale, znowu, są to kompetencje, które można zdobywać i doskonalić.

Jeśli naprawdę chcemy się wzmocnić i zrozumieć, np. dlaczego podatni jesteśmy na mobbing, dlaczego w ogóle ktoś decyduje się stosować go wobec nas, a także, jak się przed nim bronić, powinniśmy rozpocząć terapię. Leki psychoaktywne nie dadzą nam odpowiedzi na te pytania. One nas wzmocnią psychicznie, dadzą siłę do podjęcia psychoterapii, ale to dopiero w jej trakcie mamy szansę zrozumieć, dlaczego wobec mobinngu pozostawaliśmy bezbronni. I, co bardzo istotne, zdobyć narzędzia, żeby na przyszłość się przed nim bronić.

Psychoterapia służy temu, żeby się wzmocnić, czyli wyeliminować podatne na zmianę czynniki ryzyka, które wywołały kryzys psychiczny oraz zdobyć narzędzia, aby nauczyć się z nim radzić.

BLISKOŚĆ I ROZMOWA

A jak każdy z nas w swoim mikro świecie może zadbać o własne zdrowie psychiczne? Co mogą zrobić małżonkowie czy partnerzy dla siebie nawzajem? Rodzice dla swoich dzieci, a z kolei dorosłe dzieci dla swoich starszych, a czasem już sędziwych rodziców?

– Niezwykle ważna jest rozmowa. Pomoże nam ona rozpoznać, że coś złego dzieje się z córką, mężem czy babcią. I od razu tu zaznaczę, ze absolutnie nie przekonują mnie argumenty, w rodzaju: ale na rozmowę brakuje nam czasu. Jeśli po powrocie do domu odłożymy smartfona, wylogujemy się z Facebooka, to ten czas – zapewniam Państwa – na pewno się znajdzie. A poza tym wcale nie chodzi o długie niekończące się Polaków rozmowy, bo nie ilość czasu poświęconego na rozmowę ma znaczenie, ale jego jakość.

Pamiętajmy jednak, że rozmowa nie jest pouczaniem, pomniejszaniem czy bagatelizowaniem problemów, z których ktoś nam się zwierza. Rozmowa to bycie razem, wysłuchanie drugiej osoby bez osądzania, bez pouczania, bez dawania dobrych rad.

Bardzo jest też ważne, byśmy rozmawiali o faktach oraz o emocjach, o swoich odczuciach. Zwłaszcza w wypadku dzieci i młodzieży ważne jest, aby stworzyć im bezpieczną przestrzeń, w której nie będą się bały mówić również o negatywnych emocjach. Komunikowanie ich przynosi ulgę.

Rozmowa nie jest pouczaniem, pomniejszaniem czy bagatelizowaniem problemów, z których ktoś nam się zwierza. Rozmowa to bycie razem

Lucyna Kicińska

Udostępnij tekst

Szczególnie, jeśli dorosły będzie umiał przekonać dziecko, że emocje nie podlegają ocenie moralnej. Podlegają jej dopiero nasze czyny, zrobienie czegoś złego, wyrządzenie drugiemu krzywdy.

– Ale ważne jest też dzielenie się dobrymi emocjami i wydarzeniami z minionego dnia. Wielu z nas ma tendencję, żeby koncentrować na tym, co się nie udało, co trudne. I choćby mijający dzień przyniósł wiele dobrego, to niestety często wałkujemy w nieskończoność jakieś przykre doświadczenie.

Warto pytać dzieci: co dzisiaj dobrego ci się przytrafiło? Co dobrego przeżyłaś? Jeżeli dziecko opowiada wyłącznie o niepowodzeniach, to też jest ważny komunikat. Daje możliwość dowiedzenia się, co uważa za porażkę, pozwala zaproponować pomoc, wspólne jej szukanie. Jest to również okazja, aby w tym konkretnym momencie zrobić wspólnie coś przyjemnego: pójść na spacer, na rower, przygotować smaczną kolację, zagrać w grę planszową.

W jednym z moich ulubionych wierszy Czesława Miłosza jest taka fraza: „Abyście byli uważni na to, co jest, chociaż mija. I w każdej chwili wdzięczni, świętujący wszelkie istnienie”.

– O to właśnie chodzi: o uważność, wyławianie z naszej codzienności tych drobiazgów, które sprawiają nam radość czy przyjemność. A jeśli przez długi czas nie potrafimy ich we własnym życiu dostrzec, jeżeli czujemy się źle, nie bójmy się sięgać po pomoc. Naprawdę lepiej jest pójść na jedną, dwie czy kilka konsultacji do psychologa, pedagoga szkolnego, psychoterapeuty czy psychiatry i upewnić się, że wszystko jest w porządku, niż nie pójść i cierpieć w samotności. I jeszcze utwierdzać się w przekonaniu, że z nami jest coś nie tak, bo czujemy się fatalnie, nie mamy sił do życia, a rano najchętniej zostalibyśmy w łóżku.

To, że ta sama sytuacja mnie wyprowadziła z równowagi, a dla kogoś innego nie stanowiła problemu, nie znaczy, że jestem kimś gorszym. Oznacza tylko tyle, że jestem w takim momencie życia, w którym jestem bardziej podatna na zranienie, przytłoczona codziennością. Jesteśmy jak płatki śniegu. Pozornie tacy sami, ale każdy z nas jest innym światem przeżyć, uczuć, potrzeb, doświadczeń, umiejętności i zasobów. Mogę jednak wrócić do równowagi psychicznej, zdobywając określone umiejętności.

Wiele powiedziałyśmy tu o dobrodziejstwie płynącym z korzystania z pomocy psychiatry czy psychoterapii, ale – jak wiadomo – ich dostępność w naszym kraju bywa naprawdę trudna.

– Prawdą jest, że psychiatria w Polsce znajduje się w niezwykle trudnej sytuacji. Jednak, mimo to, w zeszłym roku 56 tys. dzieci było skutecznie leczonych na depresję. To jest fakt! Chciałabym więc przekonać Czytelników „Więzi”, że naprawdę warto szukać pomocy, że można ją znaleźć.

Wesprzyj Więź

Chciałabym też prosić media, aby informowały o miejscach, gdzie tę pomoc można zyskać. Częściej i więcej zajmują się one bowiem patologiami niż dobrymi praktykami. Rozumiem, że reagowanie na to, co złe, jest potrzebne, niestety tego rodzaju informacje zniechęcają do szukania pomocy, utwierdzają tych, którzy jej naprawdę potrzebują w przekonaniu, że znalezienie pomocy i skorzystanie z niej jest niemożliwe. Moim marzeniem jest, aby media mocniej włączyły się w informowanie o miejscach, gdzie pomoc jest z powodzeniem udzielana. Dzięki temu ludziom jest łatwiej uwierzyć, że warto jej szukać.

Lucyna Kicińska – ekspertka Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii, koordynatorka strefy pomocy serwisu „Życie warte jest rozmowy” www.zwjr.pl.

Przeczytaj też: Bezbronni. Rozmowa z Lucyną Kicińską

Podziel się

7
3
Wiadomość

Nie mogę zgodzić się z użyciem w artykule określenia „leki psychoaktywne” w stosunku do leków typu SSRI. To są leki psychotropowe i znacząco różnią się od substancji takich jak opioidy. Opioidy wywołują efekt w zasadzie bezpośrednio. SSRI blokują receptory, co powoduje dopiero wywołanie efektu przez serotoninę. Ze względu na ten złożony mechanizm do leków tego typu trzeba podchodzić z wielką ostrożnością, bo ich działanie utrzymuje się po odstawieniu dłużej. Obecnie z powodu kampanii dla leczenia depresji niejako milczy się o negatywnych aspektach farmakoterapii. Żeby nie zniechęcać ludzi. Tymczasem ludzie mają prawo do pełnej informacji. Leki SSRI mają wiele skutków ubocznych i wiele interakcji. Lekarze często nie uprzedzają pacjentów o efektach ubocznych, a kiedy wystąpią każą przeczekać. Niestety zdarza się, że efekty uboczne są poważne. Jak bezsenność. To czy miną w trakcie leczenia nie jest oczywiste i lekarz powinien ściśle monitorować te objawy odstawiając lek we właściwym momencie tak, żeby efekty uboczne nie były gorsze od choroby, zmniejszając dawkę lub łagodząc inaczej. Zdecydowanie nie docenia się tymczasem psychoterapii. Psychoterapia poznawczo-behawioralna ma ok. 50% remisji. Terapia metapoznawcza nawet ponad 70%. Zanim podejmie się konkretną drogę leczenia, warto porozmawiać z dobrym psychologiem i starannie ocenić nasilenie depresji. Może się okazać, że wybór leków nawet nie jest konieczny. Zależy to oczywiście od przypadku, ale pomijając sytuacje bardzo poważne, zagrażające zdrowiu, lub te gdzie chory nie nawiązuje kontaktu, rozpoczęcie leczenia od terapii jest lepszą drogą niż zaczynanie od leków, choć te w trakcie mogą okazać się oczywiście dodatkowym lub czasem niezbędnym rozwiązaniem.