Jesień 2024, nr 3

Zamów

Przekraczać instytucjonalne i mentalne granice Kościoła

Ks. Bartosz Rajewski na lotnisku Manston w Wielkiej Brytanii 24 grudnia 2020. Fot. Mazur / catholicnews.org.uk

Chodzę wszędzie tam, gdzie mogę spotkać ludzi religijnie obojętnych. Jak reagują? Najczęściej zdziwieniem. To kruszy obojętność.

„Ksiądz nie powinien. Księdzu nie wypada. Osobie duchownej nie przystoi. To chyba lekka przesada. Oburzające” – te i podobne opinie mogłem usłyszeć w ostatnim czasie na temat mojego udziału w wakacyjnych wydarzeniach motoryzacyjnych, jak premiera nowego modelu BMW czy w rajdzie Baltic Race 2022.

Jednak nie o tych imprezach, skądinąd rzeczywiście wyjątkowych, będzie niniejszy tekst, lecz o naszym – ludzi Kościoła – stosunku do współczesnego świata. Oczywiście do takich opinii, jak wyżej przytoczone, zdążyłem już przywyknąć i, inaczej niż było to jeszcze przed kilkoma laty, nie wyrządzają mi one żadnej szkody.

Nie wystarczy powiedzieć: przyjdźcie do nas, bo jesteśmy wspólnotą otwartą na każdego. Nie przyjdą. To my musimy do nich pójść

ks. Bartosz Rajewski

Udostępnij tekst

Dlatego też świadomie, licząc się z podobnymi reakcjami, od zawsze i niezmiennie zamieszczam w moich mediach społecznościowych informacje o udziale w różnych nie tylko pobożnych wydarzeniach. Jednak zanim to zrobię, wnikliwie analizuję treść wpisu, oraz dokładnie planuję czas publikacji.

Duchowi poszukiwacze

W obecnym czasie (z perspektywy Londynu widać to bardzo wyraźnie) z roku na rok przybywa ludzi, którzy zapytani, jaką wyznają religię, odpowiadają – żadną. Socjologowie nazywają ich po angielsku „nones” („Więź” proponowała swego czasu polski przekład: „żadni”). Ci ludzie tworzą trzecią pod względem liczebności – po chrześcijanach i muzułmanach – grupę. Zadeklarowani ateiści stanowią jedynie niewielki ułamek całości. Zdecydowana większości w coś wierzy.

Od lat uważam, podobnie jak ks. Tomáš Halík, że przyszłość Kościoła będzie zależeć przede wszystkim od tego, czy my – chrześcijanie – będziemy umieli się porozumieć z duchowymi poszukiwaczami z grona owych „żadnych”. Nie chodzi tu jednak o prozelityzm czy apologetyczne i misjonarskie podejście w próbach wciśnięcia tych ludzi w instytucjonalne i mentalne ramy Kościoła. Takie działanie jest zawsze skazane na porażkę, która zrodzi frustrację. Trzeba raczej te instytucjonalne i mentalne granice Kościoła przekroczyć i otworzyć. Szerzej pisze o tym ks. Halík w swojej prorockiej książce „Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany” (s. 152-157).

Taka jest właśnie nadrzędna motywacja moich (głęboko przemyślanych i przemodlonych) działań duszpasterskich, także tych w mediach społecznościowych: przekraczanie granic i otwierania Kościoła, by dotrzeć do „nones”, a pośród nich do „seekers” – poszukiwaczy. I nie chodzi wyłącznie o prostą prowokację, chociaż i o to trochę na pewno też. Chodzi przede wszystkim o coś o wiele głębszego, od czego – jak wskazuje ks. Halík – zależy przyszłość Kościoła.

To właśnie dlatego, gdziekolwiek mówię lub piszę o naszej parafii, zaznaczam, że jest to otwarta na każdego wspólnota ludzi wierzących, wątpiących i poszukujących. To wspólnota Kościoła, ale też swoisty „dziedziniec pogan”. Podobnie jak w Kościele jest miejsce dla każdego, tak również w naszej parafii każdy może znaleźć swoje miejsce.

Widzę jednak, że zapraszanie poszukujących do Kościoła, na dziedzińce naszych świątyń, dzisiaj już nie wystarcza. Kard. Bergoglio dzień przed wyborem na papieża cytował słowa Jezusa: „Oto stoję u drzwi i kołaczę” (Ap 3,20). Dodał jednak, że dziś Jezus puka z wnętrza Kościoła i chce wyjść na zewnątrz, a my musimy Go naśladować.

Dokąd iść?

„Wyjść” i „naśladować” to dla mnie słowa klucze, podobnie jak wcześniej wspomniane „przekroczyć” i „otworzyć” (dodałbym tu także „towarzyszyć”). Nie wystarczy już tylko coś – czasem nawet duszpastersko lub kulturalnie bardzo atrakcyjnego – robić, zapraszać i czekać. Trzeba wyjść i być. Dokąd iść? Gdzie wyjść? Prawie wszędzie, gdzie nas zapraszają i gdzie zwłaszcza nas – księży – jeszcze chcą. Wszędzie, gdzie możemy być znakiem zapytania, impulsem do refleksji, kroplą drążącą skałę wszechobecnej obojętności.

Dlatego już dawno przyjąłem zasadę, że chodzę prawie wszędzie. Odmawiam jedynie niektórym mediom, zwłaszcza tym propagandowym, które z jednej strony potrafią bezwzględnie niszczyć ludzi, deptać ludzką godność, kłamać i szczuć, a z drugiej zapraszają duchownych, by ci uwiarygodniali ich esbeckie metody.

Chodzę zatem na wystawy, wykłady, odczyty, biorę udział w konferencjach, pojawiam się na imprezach sportowych, weselach, przyjęciach czy koncertach. Niemal zawsze w koloratce. Owszem, w wypastowanych butach i niepoplamionym garniturze, bo to również ma znaczenie. A rozmowa o wierze już nie raz zaczęła się od stwierdzenia przypadkowej osoby: „Nigdy jeszcze nie widziałem/am gustownie ubranego księdza”.

Spieszę jednak natychmiast, by dodać, że chodzę też do jadłodajni, noclegowani dla bezdomnych (kiedyś w Rzymie spędziłem z bezdomnymi rodakami całą noc pod mostem), szkół czy szpitali. Rozmawiam z totalnie antyklerykalnymi youtuberami. Spotykam się z Żydami, muzułmanami, chrześcijanami różnych tradycji.

Chodzę wszędzie tam, gdzie mogę spotkać „nones” – osoby religijnie obojętne. Jak reagują? Najczęściej zdziwieniem. A zaskoczenie i właśnie zdziwienie często są początkiem kruszenia obojętności. Owszem, to ryzykowne. Trzeba czasem zmierzyć się z niewygodnymi pytaniami, innym razem uderzyć się w pierś, a jeszcze innym przyjąć słowa bolesnej, lecz zazwyczaj usprawiedliwionej krytyki.

Nie bardzo nam wyszło

Zakończyliśmy krajowy etap synodu. Papież Franciszek mówił: nie zajmujcie się tylko tymi, którzy są w Kościele, ale idźcie na peryferie. Niezbyt nam to wyszło, bo choć w naszej parafialnej grupie synodalnej były również osoby z peryferii, to jednak było ich stanowczo za mało.

Cieszę się jednak z tego, że synod dał nam okazję do refleksji i poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co powinniśmy zrobić, by wyjść i prowadzić dialog w kluczu: ja słucham, ty słuchasz – dialog, w którym się spotykamy bez oceniania.

W najbliższym czasie będzie dostępne podsumowanie prac naszej parafialnej grupy synodalnej. Okazało się też, że mamy dobrą świadomość tego, co pokazał raport CBOS, że Polacy odchodzą z Kościoła, ponieważ nie mają potrzeby Boga. To są właśnie owi „nones”. Niczym w tym względzie Polacy w UK nie różnią się od Polaków w kraju. Takim osobom nie wystarczy powiedzieć: przyjdźcie do nas, bo jesteśmy otwartą na każdego wspólnotą ludzi wierzących, wątpiących i poszukujących. Oni nie przyjdą, dzisiaj dobrze już o tym wiemy.

Wesprzyj Więź

To my musimy do nich pójść. To ja – ksiądz – muszę wyjść do ludzi. Nie zgadzam się jednak z tym, co proponuje abp Adrian Galbas, że powinniśmy ludzi pytać: co robisz, czym żyjesz, co jest dla ciebie ważne, jakie masz wartości, jakie priorytety, czego szukasz?

Nie powinniśmy pytać, stawiając się w pozycji wszechwiedzących omnibusów, znających odpowiedzi na wszystkie egzystencjalne pytania ludzkości. Nie powinniśmy też odpowiadać na pytania, których nikt nam nie zadaje. Mamy po prostu wyjść i zwyczajnie z ludźmi być. Nie pytając i nie odzywając się zbytnio bez pytania. Jeśli będą chcieli, zapytają sami. Moje doświadczenie pokazuje, że pytają zawsze. Wystarczy po prostu być: otworzyć, przekroczyć, wyjść i towarzyszyć.

Przeczytaj też: Marek Kita, Pogorzelcy spod znaku nadziei

Podziel się

3
Wiadomość

Dobry tekst, ale się nie zgadzam z autorem. Dla mnie kluczowe dla zachęcenia „nones” do włączenia się w wspólnotę katolików, jest aby ta wspólna była zdrowa, inkluzywna, warta by w niej być. Teraz tak nie jest, ludzie z KK odchodzą. I nie dlatego że nie chcą Boga, tylko dlatego że w KK Boga nie widzą. Widzą pazerność, kłamstwa, bufonadę itd. Sorry.

Bardzo mi po drodze z tymi slowami: „Nie zgadzam się jednak z tym, co proponuje abp Adrian Galbas, że powinniśmy ludzi pytać: co robisz, czym żyjesz (…) Nie powinniśmy pytać, stawiając się w pozycji wszechwiedzących omnibusów, znających odpowiedzi na wszystkie egzystencjalne pytania ludzkości. Nie powinniśmy też odpowiadać na pytania, których nikt nam nie zadaje”. Szczegolnie, ze jako belfer ciagle lape sie na tym, ze wymyslam pytania, ktorych nikt sobie nie stawia 😉

@Judyta – mam podobne odczucie po przeczytaniu tego tekstu. A zwłaszcza przykuło moją uwagę zdanie, gdzie Autor pisze o przeżyciu nocy spędzonej pod mostem. Aż chciałoby się zapytać – tylko jednej??

Oczywiście trudno nie zgodzić się z podstawową tezą, że trzeba wychodzić do ludzi. Jezus nie siedział w Nazarecie i nie czekał, aż ludzie do niego przyjadą.. bo jest Bożym Mesjaszem.
Ale wziął i poszedł do nich.
Natomiast dzisiejsi księża to bynajmniej nie naśladowcy Jezusa (choc sami tak o sobie myślą). To panowie na włościach, syci i opływający we wszystkie dobra paniska, albo lepiej magnaci, którzy nastawieni są na wydawanie rozkazów i oczekują że reszta będzie robić to, co każą. A oni będą zbierać za to kasę i zmieniać auta na coraz to nowsze modele. Błąd! Jezus tak nie robił. Widać „czołówka” KK nic nie zrozumiała z przekazu Ewangelii. Stąd wiarygodność kleru jest na poziomie paru procent. I wcale mnie to nie dziwi..

@Kanan
Niestety księża w tzw. formacji gubią osobowość, uczy się ich pewnych postaw i form, przyodziewa w sutanny i ornaty, no i mamy przedstawienie, żałosne przedstawienie niedojrzałości. Zagrają co zechcesz, powiedzą co chcesz, ale kim oni tak naprawdę są? Niestety, seminaria duchowne robią ” ludzką plastelinę”, podczas gdy do spotkania z Bogiem, a następnie z człowiekiem potrzeba osobowości…

„Natomiast dzisiejsi księża to bynajmniej nie naśladowcy Jezusa (choc sami tak o sobie myślą). To panowie na włościach, syci i opływający we wszystkie dobra paniska, albo lepiej magnaci, którzy nastawieni są na wydawanie rozkazów i oczekują że reszta będzie robić to, co każą.” Mam gdzieś księży jako grupę społeczną, wydaje mi się przy tym, że do niedawna decyzja o pójściu do seminarium mogła być decyzją koniunkturalną i wynikającą z pewnego lenistwa. Ale to na pewno nie jest tak, że wszyscy są źli i bogaci – o ile wiem z lektury rozmaitych tekstów o KK w Polsce, parafie są ubogie, wielu księży na prowincji żyje gorzej niż ich parafianie, do tego samotność i i przemocowcy i gnoranci na tronach biskupich. Myślę też, że wielu z księży to osoby dobre i godnie sprawujące swoje obowiązki, wśród nich ten podstawowy – beznadziejna obrona upadłej sprawy, jaką jest ewangelia i opowieść o zmartwychwstaniu.

W artykule brakuje tylko słów „zawiera lokowanie produktu”. Bardziej powinno to skłonić do refleksji co takiego się stało, że ksiądz chcący zachowywać się „jak człowiek” zaczyna budzić zdziwienie? To znaczy wiadomo co się stało, była to kontrreformacyjna appteoza kleru, gdzie duchowni chcąc pokazać, że są potrzebni zaczęli się wywyższać „ponad aniołów”, przyznali sobie władzę nad Bogiem, a w konsekwencji tak we własnych oczach urośli, że lud do którego zostali posłani przestał ich obchodzić. Ta sztuczność stała się z czasem tak naturalna, że „ludzkie” zachowania budzą zdziwienie. Ale budzi to także śmieszność, bo tekst brzmi trochę, jak opowieści pewnego proboszcza, co mówił jak to on rozumie problemy zwykłych ludzi, bo sam sobie gotuje, a nie że robi to służba.

@Wojtek – „kontrreformacyjna appteoza kleru” – w punkt.

Alter Christus i temu podobne hasła głoszone na zewnątrz, a wewnątrz – tonięcie w bagnie.
Z pewnością nie wszyscy, ale tak przez ostatnie stulecia został ukształtowany ten system, który dziś odsłania całą prawdę o sobie i widać z jaką patologią mamy do czynienia. Kościelna „elyta”…