Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Trylemat energetyczny. Jak sprostać wyzwaniu „końca miesiąca”, nie przyspieszając „końca świata”?

Jakub Wygnański. Fot. Dorota Kaszuba/Muzeum Powstania Warszawskiego, Michał Warda

Problemem nie jest tylko to, że energia staje się zbyt droga. Trzeba wreszcie zrozumieć, że ona jest drogocenna, czyli powinniśmy ją oszczędzać, nawet gdyby było nas na nią stać, choćby i była za darmo. Trzeba o niej myśleć trochę tak jak w Polsce myślało się o… chlebie. Nie wolno go było wyrzucać, trzeba go było szanować.

Piszę ten felieton w sierpniowy upalny dzień. Za oknem dobrze ponad 30 stopni. Mam włączony wiatrak i boli mnie głowa od jego regularnego szumu. Powoli uczę się, że w takie dni nocą przy otwartych oknach trzeba do domu napędzić chłodniejszego powietrza i starać się w dzień zasłaniać okna.

Nie mam w domu klimatyzacji i jakoś ciągle nie mieści mi się w głowie, że mógłbym ją mieć. Ale przyznaję, że raz czy dwa sprawdzałem ceny klimatyzatorów. Można je łatwo wstawić do domu, trzeba tylko za okno wystawić rurę wyprowadzającą ciepło z pomieszczenia. W domu będzie chłodniej – tam na zewnątrz cieplej (no, trudno…).

Do tego niezbędna jest jednak energia – w tym wypadku prąd elektryczny. Dużo prądu. Na tyle dużo, że w Polsce zapotrzebowanie na energię elektryczną w upalne dni bywa wyższe niż zimą. Innymi słowy, więcej prądu potrzebujemy na klimatyzatory niż na farelki.

Samorząd będzie mógł np. zamykać szkoły, których nie może ogrzać, i przenosić dzieci do edukacji zdalnej. A jeśli to błąd? Może to szkoły powinny być ogrzewalniami, gdzie poza edukacją można liczyć na ciepły posiłek?

Jakub Wygnański

Udostępnij tekst

Zmienia się bardzo wiele. Dotarliśmy do momentu, w którym sprawy energii, a właściwie jej deficytu, nie są już wyłącznie przedmiotem troski specjalistów, ekspertów i aktywistów, lecz zaczynają dotyczyć, a właściwie boleśnie dotykać, każdego z nas.

Staramy się czytać ze zrozumieniem „zaszyfrowane” rachunki za energię (boimy się otworzyć kopertę!), nerwowo spoglądając na coraz wyższe kwoty, które pojawiają się na końcu wydruku. Wyższe do tego stopnia, że potrafią zrujnować nasze, często zbilansowane na styk, domowe budżety. Koszty energii stają się tak wielkie, że nie dają się nigdzie pomieścić. Ci z nas, którzy do transportu używają samochodów, wpatrują się z niepokojem w wyświetlacze z cenami umieszczane przy stacjach benzynowych. Ma to też swoje dobre strony – myślimy częściej o tym, czy naprawdę musimy skorzystać z samochodu.

Prawdziwe wyzwania są jednak dopiero przez nami. Upał niebawem zelżeje. Z obawą zaczniemy sprawdzać długoterminową prognozę pogody. Czy zima okaże się łaskawa? Pewnie ci, którzy sami muszą ładować do pieca, starają się policzyć, ile ton węgla pozwoli im poczuć się bezpiecznie. Ile drewna muszą zgromadzić? Problemem staje się nie tylko ilość, ale także dostępność i cena. No i, rzecz jasna, rodzaj paliwa, z którego korzystamy. To, jakiego paliwa używamy, ma znaczenie nie tylko dla nas i naszego zdrowia, ale także dla przyszłości planety. Powraca pytanie, jak sprostać wyzwaniu „końca miesiąca”, nie przyspieszając „końca świata”. Czy to w ogóle możliwe?

W ten sposób próbujemy rozwiązywać tak zwany trylemat energetyczny. Większość z nas nie umie tego nazwać tak fachowo i nawet nie wie, że to robi. O co chodzi? To nie jest byle jakie „trzy po trzy” – tym zajmują się tęgie głowy. Na poziomie krajowym, a nawet międzynarodowym działają specjalne instytucje, które mierzą i raportują co roku, jak różne kraje na świecie dają sobie z tym radę.

Na czym polegają owe trzy bieguny wyboru? Otóż idzie o to, żeby możliwie najlepiej spełnić jednocześnie (!) trzy warunki dotyczące energii. 1. Powinna być ona dostępna zawsze wtedy, gdy jest potrzebna. 2. Powinno być nas na nią stać. 3. Powinna być możliwie najmniej szkodliwa dla środowiska. Łączne spełnienie tych warunków nie jest proste, ale jednak jest możliwe. Aby to lepiej zrozumieć, przyjrzyjmy się bliżej każdemu z nich oddzielnie.

Po pierwsze, chcemy, aby energia była „zabezpieczona” (energy security), a zatem dostępna „na życzenie” – ten warunek oznacza trochę co innego na poziomie całego kraju i na poziomie gospodarstwa domowego. Jako odbiorcy oczekujemy, że energia zawsze będzie w magazynach, w kaloryferach, w gniazdku – i to nie tylko wtedy, kiedy wieje wiatr i świeci słońce.

To prostsze w lecie, bo mimo tego, że popyt na energię dla klimatyzatorów jest zwiększony, da się go uzupełniać energią fotowoltaiczną ze słońca (dzień jest długi, słońca nie brakuje). Całkiem inaczej jest w czasie długich i mroźnych dni zimą… Wtedy trzeba uwalniać energię możliwą do szybkiego użycia, czyli niejako zeskładowaną – w paliwach kopalnych (węgiel, gaz), w biomasie (drewnie, chruście).

W niektórych krajach dochodzą jeszcze inne opcje, tj. hydroenergia, magazyny energii (baterie, wodór, zbiorniki ciepła) czy wreszcie energia zmagazynowana najgęściej, a zatem w jądrach atomów… W Polsce żadna z tych rezerw nie jest dostępna na większą skalę. W ostateczności możemy „włączyć farelkę”, ale wtedy musimy się zmierzyć z rachunkiem za prąd, a ponadto przecież ten prąd w gniazdku też płynie z jakiegoś źródła…

Po drugie, energia powinna być dostępna także finansowo, nie może być zarezerwowana dla nielicznych (energy equity). Tu problem jest nie technologiczny, lecz ekonomiczny i polityczny – chodzi bowiem o jej osiągalność dla poszczególnych gospodarstw domowych (ta kwestia dotyczy też oczywiście przedsiębiorstw, ale one nie głosują, więc władza przejmuje się nimi znacznie mniej).

I tu pojawia się pytanie, czy dostęp do energii powinien być wspierany przez państwo i czy można w ogóle mówić o „prawie do energii”. Oczywiście nie chodzi o jej dostępność w sensie potencjalnym i technicznym, ale praktycznym. Kto ma się przejmować (poza samymi zainteresowanymi) problemem tzw. ubóstwa energetycznego? Zjawisko to jeszcze dwa lata temu dotyczyło około 10 proc. (1,3 mln) gospodarstw domowych w Polsce. Teraz można się spodziewać nawet kilkukrotnego wzrostu ich liczby.

Samo ubóstwo energetyczne definiowane jest (a jakże) przez trzy warunki występujące łącznie. Pierwszy z nich to duże zapotrzebowanie na energię (to oznacza na ogół niską efektywność energetyczną budynku – problem dotyczy ok. 60 proc. budynków w Polsce). Drugi to wysokie koszty energii (a te wzrastają obecnie nawet kilkukrotnie). Wreszcie trzeci warunek: iloczyn zapotrzebowania na energię i jej kosztów jest tak wysoki, że jego wynik trudno zmieścić w rodzinnym budżecie.

Oczywiście często jest tak, że ubóstwo energetyczne i ubóstwo dochodowe idą w parze – ale bywa, że to pierwsze sięga znacznie szerzej. Może nawet dotykać kogoś, kto jest zamożny i na przykład wybudował bardzo obszerny (może zbyt obszerny) dom, którego nie jest w stanie ogrzać. Może dosięgnąć mieszkającą na wsi samotną osobę, która ogrzewa dom piecem na węgiel lub drzewo (jednego i drugiego obecnie brakuje), albo pracujące małżeństwo, które wspólnie opiekuje się dzieckiem z niepełnosprawnością, więc choć w ich rodzinie budżet jest wysoki, to musi być zbalansowany bardzo precyzyjnie i nie ma w nim miejsca na nagłe skoki wartości któregoś ze składników.

Aktualnie kwestia ubóstwa energetycznego to chyba największe wyzwanie przed nadchodzącą zimą. Dotyczy ono zresztą nie tylko gospodarstw indywidualnych, lecz także biznesu oraz obiektów publicznych (urzędów, szpitali, domów pomocy społecznej, przedszkoli czy szkół). W szczególny sposób problem ten dotknie kościoły, przed którymi ograniczone budżety połączone ze spadającą liczbą wiernych postawią bardzo poważne pytania o dostępność tych obiektów.

Już obecnie zmienione zostały przepisy – oto samorząd będzie mógł np. zamykać szkoły, których nie może ogrzać, i przenosić dzieci do edukacji zdalnej. A jeśli to błąd? Może to właśnie szkoły powinny być ogrzewalniami, gdzie poza edukacją można liczyć na ciepły posiłek? W Wałbrzychu samorząd przygotowuje obecnie aż 26 miejskich ogrzewalni – wcale nie dla bezdomnych, lecz dla tych, którzy nie mogą się ogrzać we własnym domu.

Przed nami sporo do przemyślenia i zorganizowania. Dobrze byłoby już teraz (a nie dopiero, gdy mróz zajrzy w okna) zastanowić się, co możemy zrobić samodzielnie i wspólnie. Na razie idzie nam bardzo słabo.

Przed kopalniami w panice ustawiają się kolejki firm i indywidualnych osób, które chcą przed zimą kupić choćby reglamentowaną porcję węgla. Zdarza się, że czekają po kilka dni. Pomysłowi rodacy wrócili do rozwiązania, które część czytelników może pamiętać z czasów bardzo głębokich deficytów okresu PRL, czyli tzw. staczy, którzy stoją za nas w kolejce (dziś jest to już samochód – nawet osobowy). Podobno taka usługa pod kopalnią Bogdanka kosztuje ok. 2 tys. zł. Nasza dawno niewidziana specyficzna innowacyjność (mieszanina sprytu i cwaniactwa) w dziedzinie nadużywania i obchodzenia reguł (smutne dziedzictwo, które jest z nami chyba od czasu zaborów) zapewne po raz kolejny zwycięży nad systemem – szczególnie takim, który dość bezmyślnie i w pośpiechu został stworzony przez aktualny rząd, świadom przecież tych wyzwań od bardzo dawna.

Trzecim wierzchołkiem trylematu energetycznego jest postulat, aby energia pochodziła ze źródeł odnawialnych, a przez to trwałych i zrównoważonych (enviromental sustainability). Innymi słowy, nie wolno nam okradać przyszłych pokoleń (to już nie jest jakaś wyimaginowana ludzkość za lat sto lub dwieście – chodzi o pokolenie naszych dzieci). Dziś już wiemy, że po raz pierwszy od dawna nasze dzieci będą miały w wymiarze ekonomicznym raczej gorzej niż my, ale dobrze byłoby, gdyby miały chociaż czym oddychać.

Można zatem powiedzieć, że chodzi tu o jakość energii. To olbrzymie wyzwanie, bo obecnie aż 80 proc. naszego globalnego zapotrzebowania na energię pochodzi ze źródeł kopalnych. Żeby nie doprowadzić do apokaliptycznego scenariusza, powinniśmy możliwie najprędzej zaniechać korzystania z nich. To będzie bardzo trudne, ale jest niezbędne.

Dziś już wiemy, że po raz pierwszy od dawna nasze dzieci będą miały w wymiarze ekonomicznym raczej gorzej niż my, ale dobrze byłoby, gdyby miały chociaż czym oddychać

Jakub Wygnański

Udostępnij tekst

Problemem nie jest tylko to, że energia staje się zbyt droga. Trzeba wreszcie zrozumieć, że ona jest drogocenna, czyli powinniśmy ją oszczędzać, nawet gdyby było nas na nią stać, choćby i była za darmo. Trzeba o niej myśleć trochę tak jak w Polsce myślało się o… chlebie. Nie wolno go było wyrzucać, trzeba go było szanować. Na energię należy patrzeć jak na rodzaj drogocennej waluty, której ilość jest w pewnym sensie stała.

Ważne też jest to, jak się nią podzielimy zarówno na poziomie lokalnym, jak i globalnym. Na dłuższą metę nie będzie miało znaczenia, czy przetrwamy jako kraj, jeśli nie przetrwamy jako planeta. Weźmy taką Danię – kraj dumny z tego, jak wiele energii czerpie z biopaliw, ale w dużej mierze osiągający te wyniki poprzez import drewna z innych krajów. Nie tędy droga.

Spełnienie łączne wszystkich trzech warunków w opisywanym tu „trójkącie” – zapewnienie energii dobrej, taniej i zawsze dostępnej – jest olbrzymim wyzwaniem, nie tylko dla Polski. W corocznym rankingu przygotowywanym przez Światowe Forum Energii możemy przeczytać, jak z tym zadaniem radzą sobie inne kraje. W 2021 r. na samym szczycie znalazły się Szwecja, Szwajcaria, Dania, Finlandia i Wielka Brytania. Na samym dole są państwa, których ja sam i pewnie wielu czytelników musielibyśmy przez chwilę szukać na mapie: Malawi, Czad, Kongo, Benin i Niger. Na 100 państw w rankingu Polska zajmuje 30. pozycję.

W tej sprawie wiele może się zmienić w kolejnym roku, bo wtedy będą już znane konsekwencje wojny w Ukrainie. Zresztą kwestia energii jest – poza artylerią dalekiego zasięgu – jedną z głównych broni w arsenale Rosji i sięga znacznie dalej niż jej pociski. To są koszty wojny, które na pewno dotkną nas wszystkich.

Niestety i bez tego musimy przyjąć do wiadomości, że po prostu energia będzie kosztować więcej, przynajmniej dopóki nie uda nam się ograniczyć na nią popytu. Zwiększenie efektywności energetycznej wydaje się oczywistym kierunkiem działania. To z kolei zależy nie tylko od postępów technologicznych i wysiłków związanych z termomodernizacją, ale także od naszych nawyków dotyczących korzystania z energii. Aby je zmienić, wystarczy zacząć od prostych rzeczy, chociażby temperatury w domu (w Wielkiej Brytanii jedna z parafii nawet uznała obniżenie temperatury na termostacie za formę postanowień wielkopostnych!) czy prędkości, z jaką prowadzimy samochód (dla tych, którzy nie uważali na fizyce: opór powietrza, który trzeba pokonać energią silnika przy prędkościach powyżej 30 km/h, rośnie znacznie gwałtowniej niż prędkość).

Zresztą warto postawić pytanie nie tylko o to, jak szybko jechać, ale czy w ogóle jechać samochodem. Albo czy warto latać samolotem? Te wątpliwości odnoszą się również do naszych innych nawyków i sprzętów, których używamy (w gospodarstwach, które nie ogrzewają się prądem, za połowę zużycia energii odpowiada… lodówka). Należy pamiętać o tym, żeby gasić światło, nie zasłaniać kaloryfera, nie odkręcać ciepłej wody bez potrzeby itd., itp.

W magazynie „Pismo” z lutego 2022 r. Tomasz Ulatowski podaje w swoim arcyciekawym artykule na temat energii właśnie, jak zmieniały się potrzeby energetyczne człowieka w kolejnych okresach historycznych. Dowiadujemy się, że obywatel starożytnego Rzymu potrzebował rocznie przeciętnie 18 tys. megadżuli, a współczesny obywatel USA konsumuje – bo nie jest wcale pewne, że tyle potrzebuje – ok. 300 tys. megadżuli. Wziąwszy pod uwagę, że jest nas 8 mld, a ma być więcej, to nie może się udać. Nasz apetyt rośnie bardzo szybko, a zasoby energii nie wzrastają – to inna wersja smutnej maltuzjańskiej przepowiedni.

Tu już pojawiają się zatem trudniejsze zadania: musimy ograniczyć apetyt. Tu już nie wystarczy przyhamować. Musimy się cofnąć. To będzie bardzo trudne w świecie, w którym dogmatem jest to, że zawsze należy spodziewać się i domagać się więcej. Czy da się uzyskać polityczną zgodę na wrzucenie wstecznego biegu – a tylko tak możemy się uratować? Jak wyciągnąć konsekwencje z tego, że po prostu skręciliśmy źle?

Sposób, w jaki musimy się mierzyć w wielu krajach z tymi dylematami, jest przedmiotem poważnego namysłu ekspertów, ale także osnową umów społecznych zawieranych z szerokim udziałem obywateli. Nie podważają oni roli ekspertów, ale są niezastąpieni w formułowaniu swoich oczekiwań dotyczących np. sprawiedliwego rozłożenia ciężarów związanych z kosztami transformacji. Ten rodzaj werdyktu wymaga często dość zaawansowanych technik partycypacji. Jedną z nich są deliberacje prowadzone przez wylosowaną i reprezentatywną grupę obywateli (tzw. panel obywatelski). W ostatnich latach takie ćwiczenia prowadzone były w kilku krajach europejskich (np. we Francji, Irlandii, Wielkiej Brytanii), pisałem tu o tym w „Więzi” nr 2/2021. Także w Polsce proces taki był organizowany na poziomie miejskim (m.in. w Gdańsku, Lublinie, Krakowie, Warszawie, Łodzi).

Obecnie Fundacja Stocznia wraz z grupą partnerów chce po raz pierwszy uruchomić go na poziomie ogólnopolskim. Wylosowana grupa 100 osób z całego kraju poświęci kilka weekendów na to, żeby – wysłuchawszy opinii ekspertów – sformułować swój werdykt w sprawie kosztów energii, a właściwie tego, co jest do zrobienia w związku z tym, że koszty te rosną. W momencie pojawienia się drukiem tego numeru „Więzi” inicjatywa ta ma się właśnie zaczynać. Poprzedziły ją lokalnie prowadzone (w ok. 50 miejscowościach) tzw. Narady Obywatelskie o Kosztach Energii. Więcej na ten tematy można się dowiedzieć na stronie www.naradaoenergii.pl.

W kwestii energii pewne jest jedno: przed nami bardzo trudny czas. Będzie bolało. Panel obywatelski jest metodą budowania założeń umowy społecznej, w której obywatele – zapoznawszy się z argumentami ekspertów – wyrażą swój werdykt na temat tego, jakich działań oczekują od rządzących, a także jakie ciężary gotowi byliby ponosić.

Zbliżający się kryzys wydobędzie z nas nieuchronnie i to, co najlepsze (w szczególności troskę o siebie nawzajem), i to, co gorsze (troskę wyłącznie o siebie). Całkiem inni będziemy już na wiosnę. Miejmy nadzieję, że trochę mądrzejsi, roztropniejsi i gotowi do zmiany nawyków. Nie ma na to gwarancji. Może będziemy tak samo niemądrzy. Czas pokaże.

Wesprzyj Więź

Brzmi to dramatycznie, więc nie mogę wręcz powstrzymać się od zakończenia fragmentem z zapomnianego już nieco ks. Pierre’a Teilharda de Chardina. To swoisty manifest nadziei, której tak bardzo nam potrzeba: „Pewnego dnia, gdy człowiek już opanuje wiatr, fale i grawitację, odnajdzie też energię miłości. A to będzie tak, jakby na nowo odkrył ogień”.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2022

Przeczytaj też: Marzy mi się Senat. Współczesny Senat Wielki

Podziel się

1
Wiadomość