rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Królowa Elżbieta – dziecko arystokracji i imperium

Elżbieta II, 1959. Fot. Government of Canada

Bliscy mówią o jej cierpkim dowcipie, talentach imitatorskich i o bystrej inteligencji, wspieranej przez niezwykłą pamięć dotyczącą ludzi i zdarzeń. Poza wąskim kręgiem osób nikt tego nie widział.

Hanowerczycy i Windsorowie mają charakterystyczne twarze, ale rozmaite temperamenty, od potulnego do lekkomyślnego, od ostrożnego do niedbałego, od nabożności do podłości. Królowa nie tylko wiele się nauczyła od swojej rodziny, ale też najwyraźniej znajduje się na tym krańcu rejestru, na którym występuje poczucie obowiązku, ostrożność i nabożność. Nawet z bardzo wczesnych zdjęć patrzy ze spokojną, niewzruszoną i wyraźnie Windsorowską pewnością siebie.

Ta pewność siebie i opanowanie to praktycznie cechy wrodzone, w końcu urodziła się w świecie spokoju, porządku i przywilejów. Ale poza ścianami budynku przy Bruton Street pod numerem 17 w dzielnicy Mayfair, gdzie o 2.40 nad ranem 21 kwietnia 1926 roku za pomocą cesarskiego cięcia przyszła na świat Elżbieta, Wielka Brytania była krajem rozdartym. Niebawem, bo już 3 maja, zaczął się strajk generalny, który zdaniem bardzo wielu miał zapoczątkować socjalistyczną lub komunistyczną rewolucję podobną do tej, która przed dziewięcioma laty zmiotła w Europie niektórych krewnych nowo narodzonej dziewczynki.

Z jednym tylko znaczącym wyjątkiem, jakim było małżeństwo z księciem Filipem, Elżbieta nigdy nie zrobiła niczego, co byłoby sprzeczne z oczekiwaniami

Andrew Marr

Udostępnij tekst

Okazało się jednak, że Brytanii miały być oszczędzone polityczne wstrząsy, patriotyczne i konserwatywne nastawienie klasy średniej miała wesprzeć monarchia, a Elżbieta, której narodziny witała przed budynkiem niewielka grupa życzliwych, miała się stać największą królową tego kraju w dwudziestym stuleciu. Jeden z najbardziej przenikliwych historyków tamtego okresu David Cannadine powiedział, że była dzieckiem dwóch światów: „Jest dzieckiem arystokracji, jej matka była oczywiście arystokratką, ale nie pochodziła z rodziny królewskiej, jest też dzieckiem imperium, jej ojciec i dziadek byli imperatorami Indii, co stanowiło część wiecznego porządku rzeczy według wyobrażeń z 1926 roku”. […]

Nie wydawało się, by miała kiedykolwiek panować

Czterech najsławniejszych lekarzy opiekowało się księżną i po trudnym porodzie wczesnym rankiem poinformowano pałac Buckingham o narodzinach córki. W burzliwych dniach poprzedzających strajk generalny książę Yorku z niepokojem przysłuchiwał się debatom parlamentarnym. Król w rozmowie z jednym z właścicieli kopalń nie ukrywał prywatnej sympatii do górników. „Zanim pan ich osądzi, niech pan spróbuje przeżyć za ich pensję”, skwitował wybuch lorda Durhama przeciwko tym „przeklętym rewolucjonistom”. (Interesy monarchii nie są tożsame z interesami wielkich pieniędzy; monarchia potrzebuje jeszcze większej stabilności niż pieniądze).

Rząd Jerzego V miał świadomość nadchodzącego kryzysu społecznego i anarchii, zmobilizował więc klasy średnie i wyższe, żeby przeciwstawiły się wojowniczym tendencjom związków zawodowych. Sir William Joynson-Hicks, minister spraw wewnętrznych, człowiek krewki, musiał przerwać przygotowania do politycznego kryzysu, by być świadkiem narodzin księżniczki. Ta absurdalna tradycja wywodzi się rzekomo od podejrzeń, że żona Jakuba II po udawanej ciąży przemyciła do pałacu niemowlę płci męskiej, choć prawdopodobnie jest bardziej związana z dawnym obyczajem dworaków, by gromadzić się wokół rodziny królewskiej w istotnych momentach, choćby w sali porodowej. Tak czy inaczej, nawet w 1926 roku wydawało się to trochę dziwne. Poczucie tradycji oznacza także rozeznanie, którą z tradycji należy spokojnie odrzucić.

W tamtej sytuacji można się było spodziewać, że o narodzinach królowej nie będzie się zbyt dużo mówić. Choć była trzecia w kolejności do objęcia tronu, to jej wuj i jego brat byli jeszcze stosunkowo młodymi mężczyznami. Gdyby jej matka w późniejszym terminie urodziła syna, zgodnie z brytyjskim prawem sukcesji od razu przeskoczyłby Elżbietę. Nie wydawało się więc zbyt prawdopodobne, by to złotowłose dziecię miało kiedykolwiek panować.

A jednak narodziny córki księcia Yorku przyciągnęły uwagę gazet, które w tych ponurych dniach poszukiwały jakichkolwiek optymistycznych wiadomości. Na ulicy natychmiast zebrał się tłum i gromadził się tam przez wiele tygodni. Jedna z gazet zastanawiała się, czy to dziecko będzie w przyszłości królową Elżbietą, ale ogólnie panowała raczej radość z powodu powiększenia się niedużej, przynajmniej według nowoczesnych standardów, rodziny królewskiej, w której nie było wiele dzieci.

Elżbietę ochrzczono w pałacu Buckingham wodą z rzeki Jordan i podczas tej ceremonii płakała. Wkrótce oddano ją pod skrzydła Clary Cooper, czyli Alah Knight, zdecydowanej, chudej córki farmera z Herefordshire, która zajmowała się jej matką od pierwszego miesiąca życia. Tego lata niemowlę zabrano do zamku Glamis, rodzinnego domu jej matki, a potem z powrotem do Londynu. Ale już w styczniu 1927 roku, kiedy dziecko miało dziewięć miesięcy, rodzice zostawili je i wyruszyli w sześciomiesięczną podróż morską długości trzydziestu tysięcy mil do Australii i Nowej Zelandii. Matka ze smutkiem zostawiała dziecko, ale imperium wzywało, więc Elżbieta musiała zostać z nianią i dziadkami. Zanim jeszcze mogła to sobie uświadomić, obowiązki królewskie i życie rodzinne już ciągnęły w przeciwne strony.

Prawdziwa królowa
Andrew Marr, „Prawdziwa królowa Elżbieta II, jakiej nie znamy”, przeł. Hanna Pawlikowska-Gannon, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2017

Czy tak długa nieobecność potwierdza brutalną ocenę jednego z królewskich bibliotekarzy, który stwierdził: „Dom Hanowerski tak jak kaczki rodzi złych rodziców, depczących swoje małe”. Niezupełnie. W latach dwudziestych klasy wyższe znacznie rzadziej widywały swoje dzieci, niż uchodziłoby za normalne dzisiaj. Pielęgniarki, nianie, a potem szkoły z internatem pozostawiały rodzicom więcej swobody w zajmowaniu się własnym dorosłym życiem. Dzisiaj może nam się to wydawać okrutne, wówczas było czymś zwyczajnym.

Poza tym jednak ciężar korony i imperium spoczywał na Windsorach, a ciężar ten wprost trudno sobie wyobrazić komuś z zewnątrz. Przez siedemdziesiąt lat pięcioro monarchów – Wiktoria, Edward VII, Jerzy V, Edward VIII i Jerzy VI – nosiło imperatorskie czy cesarskie „I” po królewskim „R”, a to „RI” oznaczało globalną rolę. Ci królowie i królowe mieli poczucie, że sami są historią, a ich zadaniem jest przeniesienie narodowej historii do następnej generacji. Jeśli na przykład rodziły się wątpliwości na temat długoterminowej lojalności Australii i Nowej Zelandii wobec imperium, wtedy rola rodziny królewskiej polegała na tym, żeby postarać się zdecydowanie załagodzić sytuację. Każdy przecież rozumiał, że tęsknota matki za dzieckiem to sprawa znacznie mniejszej wagi.

Życie pod nieustanną obserwacją

Mimo wszystko Elżbieta urodziła się w zżytej, pełnej fizycznej czułości rodzinie, pewnie została wychowana w cieplejszej i bardziej bezpiecznej atmosferze niż wiele dzieci z wielkich arystokratycznych dynastii międzywojennych Wielkiej Brytanii. Dużo wiemy o tym wychowaniu z powodu niedyskrecji guwernantki księżniczki, Marion Crawford, która spędziła z rodziną szesnaście lat, od 1933 do roku 1949, po czym w 1950 roku napisała książkę o swoich doświadczeniach „The Little Princesses” („Małe księżniczki”).

Crawford, szkocką nauczycielkę, która chciała pracować z dziećmi z ubogich rodzin, polecili Yorkom utytułowani krewni i została ze wszech miar oddaną i energiczną opiekunką Elżbiety i jej młodszej siostry Małgorzaty. W książce Crawford nie ma ani jednego faktu godnego potępienia, niczego w jakikolwiek sposób zawstydzającego, a Elżbieta przedstawiona w niej jest jako bardzo poważna i zrównoważona, a także dobra, łagodna i kochająca. A jednak kiedy ukazała się ta książka – już ponad sześćdziesiąt lat temu – emerytowaną guwernantkę brutalnie odcięto od wszelkich kontaktów z rodziną królewską. Po krótkiej i niechlubnej karierze dziennikarki magazynu udała się na rzeczywiste wygnanie, od dawna odkładała zamążpójście. Na jej pogrzebie nie zjawił się nikt z rodziny królewskiej. Jej nazwiska nigdy się nie wymienia.

Warto się zastanowić nad tym gilotynowym ostrzem milczenia. W końcu Crawfie, bo tak ją nazywała sama Elżbieta, była osobą, która znała przyszłą królową bardzo dobrze, i to w okresie jej dojrzewania. Nie należała do rodziny, ale była kimś bliskim. Być może właśnie dlatego, że Crawfie wydawała się niemal rodziną, jej zachowanie aż tak zabolało. Według dzisiejszych standardów popełniła stosunkowo niewielkie przestępstwo, z całej książki bije jej przywiązanie, wręcz uwielbienie dla podopiecznych. Więc skąd tak ostry gniew? Odpowiedź brzmi: bo ona była pierwsza. Przed nią nikt z bliskich Windsorów nie „paplał”.

Życie królewskie nie jest prywatne w taki sposób, jak my wyobrażamy sobie prywatność. Nawet jeśli rodzina królewska nie jest akurat na widoku publicznym, niemal nieustannie otaczają ją pokojowcy, służące, kamerdynerzy, oficerowie ochrony, kierowcy i tak dalej. Członkowie rodziny królewskiej nie mogą zaczerpnąć tchu nieobserwowani. Wiedzą, że najdrobniejsze wydarzenia z ich życia są obiektem niewyczerpanej ciekawości, podobnie jak nawet najkrótsze wypowiedziane przez nich komentarze.

Mało kto wytrzymałby życie pod nieustanną obserwacją, ciągle komentowane; wystarczy sobie wyobrazić, że ktoś obserwuje, jak jemy śniadanie, szczotkujemy włosy, ubieramy się, wykonujemy ćwiczenia, dopijamy ostatniego wieczornego drinka. Toteż milczenie najbliższego otoczenia jest nie tylko sprawą wygody. Ma zasadnicze znaczenie, by życie stało się znośne, żeby zaistniała choć jakaś półprywatna przestrzeń. W pałacu Buckingham nawet wyżsi rangą współpracownicy bardzo się starają, żeby przypadkiem nie natknąć się na królową czy na księcia Edynburga.

Ważniejszych członków rodziny królewskiej otacza mur. W jego obrębie oczekuje się bezwzględnej lojalności. Crawford nie opowiedziała jedynie kilku błahych historyjek o kolorze tapet, nie przytaczała słodkiego paplania małej księżniczki Małgorzaty. Odchyliła kurtynę odsłaniającą istotną część życia księżniczki Elżbiety, jej dzieciństwo i lata dojrzewania, kiedy kształtowała się osobowość królowej. Jednak Crawford nie poprzestała na tym, pogłębiała swój grzech, pisząc nadal w prasie o młodej kobiecie na podstawie swojej domniemanej wiedzy. Proszę sobie wyobrazić, jak musiała się czuć Elżbieta, patrząc na członków zaufanego personelu, którzy widywali ją czasami rozluźnioną i zrelaksowaną, i zastanawiając się, kto następny napisze książkę.

Nie jest prawdą twierdzenie, że królowa była źle wykształcona. Była po prostu wykształcona inaczej

Andrew Marr

Udostępnij tekst

W latach pięćdziesiątych Elżbieta nie mogła przewidzieć, do jakiego stopnia w późniejszym okresie życie jej rodziny zostanie wyeksponowane, w nie najmniejszym stopniu zresztą przez zdradzieckich członków samej rodziny. Marion Crawford mogła być nierozsądna, nawet chciwa, nie była jednak podła ani – przynajmniej według własnych kryteriów – nielojalna. Członków rodziny królewskiej obowiązują bardziej surowe zasady. Wystarczy przekroczyć linię, a ona się zamyka. Już nigdy nie uda się powrócić w jej obręb.

Jednak każdy, kto naprawdę interesuje się królową, wiele zawdzięcza anegdotkom i opisom Crawford. Historyk A. N. Wilson posunął się jeszcze dalej, twierdząc, że Crawford tak długo mieszkała z księżniczkami, a dzieciństwo to najważniejsza część życia, więc „Crawfie pozostanie najważniejszym historykiem królewskim dwudziestego stulecia, a jej książka będzie zasługiwała na uwagę jeszcze długo po tym, kiedy zapomniani zostaną wszyscy konstytucyjni eksperci i wszyscy podglądacze przez królewskie dziurki od klucza z obecnej generacji”. Bez względu na ocenę samej Crawfie według królewskich kryteriów jednak trzeba to nazwać nielojalnością.

Nie wypowiedziała publicznie ani jednego szokującego zdania

Najważniejsza rewelacja wyjawiona przez tak niekonwencjonalnego historyka sprowadza się do tego, że królowa miała bardzo szczęśliwe i bardzo bezpieczne dzieciństwo, wspierane poczuciem humoru matki, uwagą ojca i towarzystwem siostry. W książce Crawford jest wystarczająco dużo opowieści o figlach w kąpieli, przebierankach, wygłupach i zabawach, by uczynić ją całkowicie wiarygodną.

Jerzy VI, zarówno jako książę Yorku, jak i jako król, był aktywnym ojcem, gotowym na lekcje konnej jazdy i zabawy z córkami. Jak mówiono, nie tyle miał poczucie humoru, ile umiał się bawić, a dla małych dzieci jest to znacznie ważniejsze. Lubił karty, szarady, przedrzeźnianie i udawanie, podobnie jak jego córki. Crawford ujawnia w swojej książce, że księżna napisała do niego kartkę na wypadek własnej śmierci, przypominając mu, by „nie ośmieszał swoich dzieci i nie wyśmiewał ich. Kiedy mówią coś śmiesznego, jest to na ogół niewinne… zawsze staraj się mówić do dzieci spokojnie… Pamiętaj, że twój ojciec krzyczał na Ciebie i stawiał Cię w niekomfortowej sytuacji, przez co stracił Twoje szczere uczucia. Żaden z synów nie był mu przyjacielem”.

Bez względu na to, czy Jerzy potrzebował tej wspaniałej rady, córki były jego przyjaciółkami. Przez większość czasu rodzina mieszkała w dość dziwacznie rozbudowanym wiktoriańskim domu zwanym Royal Lodge, który obecnie zajmuje książę Andrzej, aktualny książę Yorku. Dom usytuowany na terenie parku windsorskiego otaczają wielkie drzewa, obok stoi kaplica i znajduje się piękny ogród, wystarczy tam wejść, by oddalić się setki mil od Londynu. Dom przebudowano w latach czterdziestych, ale w latach dwudziestych dwudziestego wieku znajdował się w kiepskim stanie i pilnie wymagał remontu, którego Jerzy się podjął.

Później, kiedy rodzina opuściła swój ostatni prywatny dom – wysoki budynek wychodzący na Green Park po drugiej stronie Piccadilly, zbombardowany w czasie wojny, obecnie nieistniejący – król zaczął wprowadzać Elżbietę w jej konstytucyjną rolę, upewniając się, że czyta gazety, rozumie sprawy publiczne i ma dobre przygotowanie do polityki. Jednak od wczesnych lat bliskość rodzinnej „czwórki” powodowała poczucie bezpieczeństwa i przynależności, którego Elżbieta nigdy nie straciła. Jeśli nawet jej rodzina odbiegała od normalności z powodu bogactwa, odgrywanej roli i swojej historii, mimo wszystko trochę przypominała wzorcową „podstawową komórkę społeczną” „Janet i John”, jaka powstawała w latach trzydziestych dwudziestego stulecia na brytyjskich przedmieściach.

Jednak z opowieści Crawford wynikało jasno, że księżniczki są niemal zupełnie oderwane od zwykłego życia. Nie mają żadnych przyjaciół poza wąskim kręgiem kuzynów i kilku dobrze urodzonych rodzin. Jeśli świat gapił się przez sztachety na młode dziewczyny bawiące się w prywatnym londyńskim ogrodzie, to dwie siostry z okien na górnym piętrze również przypatrywały się jadącym samochodom i tłumom za ogrodzeniem. Ich odosobnienie wzmogło się jeszcze po sprezentowaniu w 1931 roku Royal Lodge, wspaniałej rezydencji odnowionej z przepychem przez księcia i księżną, w której rodzina mogła spędzać weekendy z dala od tłumów. W ogrodach znajdował się „dar od narodu walijskiego”, czyli wykonany w odpowiedniej skali model chaty walijskiej krytej strzechą i otynkowanej, z całkowicie urządzonymi izbami, gdzie księżniczki mogły się bawić.

Czyniono próby wprowadzenia dziewczynek w prawdziwy świat Londynu – jazda metrem i wizyta w siedzibie organizacji kobiecej YWCA (Young Woman’s Christian Association), zwiedzanie muzeów, jazda autobusem i wycieczki na baseny pływackie. Jednak jeśli nie usunięto ludzi zawczasu, przy każdym pojawieniu się księżniczek natychmiast zbierał się tłum, którego krzyki uniemożliwiały kontynuowanie zajęć. Wkrótce kampania prowadzona przez IRA stworzyła „problemy bezpieczeństwa”, które miały prześladować Elżbietę przez całe życie, co stanowiło kolejny argument za tym, by otaczający mur był bardzo wysoki. Kiedy księżniczki przeniosły się do pałacu Buckingham, stworzono specjalną grupę Girl Guide, co miało im pomóc w utrzymywaniu stosunków z rówieśnicami. Było to doświadczenie udane, choć trudno je uznać za radykalne; wszystkie pozostałe skautki i zuchy były córkami krewnych. Nic więc dziwnego, że królowa z ogromną ciekawością traktuje życie swoich poddanych.

Kiedy miała dziesięć lat, rysowała się przed nią jej prawdopodobna przyszłość. Na szczęście emocjonalnie stabilny początek życia pozwolił jej bez skargi deptać ów dywan w kolorze czerwonego wina. W rodzinnej historii królowej był niepokój, bunt, psychologiczne urazy i transformacja. Ale niemal nic z tego nie zdarzyło się w okresie kształtującym charakter, królowa po osiemdziesiątce ma uderzająco podobne usposobienie, jak to opisywane w niemowlęctwie i dzieciństwie.

W jej otoczeniu wujowie, siostry, synowie i synowe zachowywali się źle, wściekali się na los albo dokonywali niewłaściwych wyborów. Z jednym tylko znaczącym wyjątkiem, jakim było małżeństwo z księciem Filipem, nigdy nie zrobiła niczego, co byłoby sprzeczne z oczekiwaniami. Nie wypowiedziała publicznie ani jednego szokującego zdania. Nie istnieją żadne wiarygodne przekazy o tym, by królowa straciła panowanie nad sobą, używała wulgarnych słów czy odmówiła wykonania swoich obowiązków.

Milczenie jako taktyka

Przekazany przez Crawford portret dziewczynki, która lubi gry i wygłupy, powtarza się w opowieściach dzisiejszych przyjaciół królowej. Ludzie bliscy mówią o jej cierpkim dowcipie, talentach imitatorskich i o bystrej inteligencji, wspieranej przez niezwykłą pamięć dotyczącą ludzi i zdarzeń. Poza wąskim kręgiem osób nikt tego nie widzi. Publiczność wie, że ma ona uroczy, łatwo przywoływany uśmiech. Jednak zupełnie jakby oszczędzała elektryczność, uśmiech ten nagle gaśnie (zazwyczaj dlatego, że królowa już się koncentruje na następnym zadaniu). Jej najskuteczniejszą i najczęściej używaną taktyką jest milczenie. Politycy twierdzą, że jest mistrzynią lodowatego milczenia, typu: „Może pan już odejść” albo „Nie zgadzam się z tym” czy zwykłego „Nie ja dyktuję tempo”. A poza tym instynktownie zachowuje powściągliwość. […]

Dominującym wydarzeniem w dzieciństwie Elżbiety była ta chwila w 1936 roku, kiedy jej ojciec został królem, bo wtedy stała się następczynią tronu. (Została następcą domniemanym, nie prawowitym, bo jako kobieta mogła jedynie „domniemywać”, że odziedziczy koronę). Chociaż dom Yorków pod numerem 145 przy Piccadilly był miejscem napięć i nerwowych presji, w miarę jak na zewnątrz rozwijał się dramat abdykacji Edwarda, księżniczki trzymano z dala od większości wydarzeń. Wydaje się, że to Crawford powiedziała im, że ich tata wkrótce zostanie królem: „Kiedy powiedziałam Margaret i Lilibet, że niedługo zamieszkają w pałacu Buckingham, popatrzyły na mnie z przerażeniem. «Co takiego? – zawołała Lilibet. – Chcesz powiedzieć, że na zawsze?»”.

Crawford informuje, że w dniu proklamacji Bertie wyszedł „z bardzo ponurą miną”, w mundurze admirała floty. Następnie pisze: „Musiałam im wytłumaczyć, że kiedy tata wróci do domu na obiad o pierwszej, będzie już królem Anglii, a one będą musiały przed nim dygać. Królewskie dzieci od najmłodszych lat składały dworski ukłon przed dziadkami. «Mówisz, że teraz musimy się kłaniać mamie i papie? – spytała Lilibet. – I Margaret też?». «Też, a ty staraj się nie przewrócić». Kiedy król wrócił, złożyły przed nim ukłon. Myślę, że chyba żadne wydarzenie nie uświadomiło mu wyraźniej zmiany jego sytuacji niż ten ukłon. Przez chwilę stał wzruszony i zaskoczony. Następnie pochylił się i obydwie serdecznie ucałował”.

Za murem instytucji

Przeprowadzka do pałacu Buckingham była jeszcze większym szokiem. Matka przyszłej królowej określa ją jako najgorszą przeprowadzkę w życiu, a Crawford uważa, że pałac jest skrajnie niewygodny, maluje obrazek ponurej upadłej wielkości z niewygodnie umieszczonymi kontaktami elektrycznymi, z niekończącymi się korytarzami i zimnymi pokojami pełnymi myszy. Nie dworzanie ani kamerdynerzy zrobili wrażenie na Crawford, tylko pałacowy odszczurzacz, który patrolował teren uzbrojony w najróżniejsze przybory, w tym w „lepką pułapkę” – kawałek tektury z kupką nasion anyżku pośrodku, otoczoną oceanem melasy. W końcu nowa rodzina królewska uczyniła pałac Buckingham – ten wielki hotel i kwaterę główną personelu brytyjskiej monarchii – trochę bardziej przytulnym, ale Crawford wspomina swoją pierwszą noc w tym miejscu „z dreszczem… Wiatr jęczał w kominkach jak tysiące duchów, tęskniłam za domem tak bardzo jak niemal nigdy dotychczas”.

Inne dziecko mogłoby przeżywać nie tylko przeprowadzkę ze znajomego domu do otoczonej murem instytucji, ale i perspektywę zupełnie odmienionej przyszłości. Wprawdzie jedna z opowieści o dzieciństwie Elżbiety mówi o tym, że modliła się bardzo gorąco o narodziny brata, ale wydaje się to zbyt powieściowe. Księżniczka Małgorzata opowiadała, że spytała Elżbietę, czy wstąpienie ojca na tron oznacza, że pewnego dnia Elżbieta też będzie królową. „Tak, chyba tak” – odparła siostra. O ile nam wiadomo, nie poruszała więcej tego tematu i wydawało się, że na swój uporządkowany sposób traktuje to ze względnym spokojem.

Po koronacji ojca 12 maja 1937 roku Elżbieta napisała dla rodziców własną relację z tego wielkiego wydarzenia. W tej pogodnej, dosłownej i w dużej mierze płynącej z wrażliwości jedenastoletniej dziewczynki relacji stwierdza, że zakończenie uroczystości było „raczej nudne, bo były to same modły”, wyraża entuzjazm z powodu „kanapek, faszerowanej rolady, oranżady i lemoniady”, które potem podano, przyznaje się też do wielkiego zmęczenia na zakończenie dnia. Jednak najwyraźniej Elżbieta jest raczej podekscytowana niż onieśmielona wprowadzeniem do rodzinnego interesu: „Było to bardzo, bardzo wspaniałe, mam nadzieję, że i dla opactwa. Łuki i belki u góry spowijał rodzaj mgiełki zachwytu, kiedy tata był koronowany, ja przynajmniej tak uważałam”.

To nie są słowa dziewczynki przerażonej tym, że pewnego dnia ona też może zostać królową. W 1937 roku, kiedy ojciec był jeszcze stosunkowo młody, ten dzień musiał się wydawać niewyobrażalnie odległy. Ale od tego momentu prasa traktowała księżniczkę z jeszcze większą uwagą i serdecznością, a ona wkrótce się przekonała – w dużej mierze dzięki babce Marii – jak poważnej postawy oczekuje się od osoby z królewskiego rodu.

A poza postawą czego jeszcze się uczyła? Nigdy nie chodziła do szkoły, toteż często się mówi, że królowa jest źle wykształcona, nie zetknęła się nigdy z formalnym programem nauczania ani ze strukturą normalnej klasy szkolnej. Crawford przytoczyła rozkłady zajęć lekcyjnych, które sporządziła, i rady królowej Marii dotyczące dodatkowych lekcji; skarżyła się też, że księżna miała zwyczaj zabierać dziewczynki z lekcji na jakieś bardziej zabawne i błahe zajęcia.

Ani Crawford, ani królowa Maria nie były pod szczególnym wrażeniem odpowiedzi księżny na prośbę o większą liczbę książek. Kiedy książki nadeszły, okazało się, że autorem wszystkich jest P. G. Wodehouse. Jednak Elżbieta miała dobrą guwernantkę francuską i wcześnie nauczyła się mówić płynnie w tym języku. Musiała wytrzymać długi szkolny dzień, kładziono nacisk na tańce, rysunki i konną jazdę, a także francuski, matematykę i historię, ale w sumie był to całkiem przyzwoity program.

Kiedy Elżbieta miała trzynaście lat, historii uczył ją królewski archiwista. Wysłano ją także do Eton na lekcje historii ustroju prowadzone przez trochę ekscentrycznego rektora szkoły Henry’ego Martena, znanego z żucia własnych chustek do nosa i połykania kostek cukru, które nosił w kieszeniach. Tymczasem król zaczął pokazywać Elżbiecie dokumenty państwowe i łagodnie wyjaśniał jej obowiązki, które będzie musiała podjąć pewnego dnia.

Nie jest więc prawdą twierdzenie, że królowa była źle wykształcona. Była po prostu wykształcona inaczej. Była i jest bardzo szybka w przyswajaniu informacji, zawsze odznaczała się zadziwiającą zdolnością koncentracji. Bardzo wcześnie nauczyła się oceniać ludzi, dobrze pamięta twarze i nazwiska. Choć uczęszczanie do prawdziwych szkół mogłoby jej pomóc zrozumieć życie niekrólewskie, to brak formalnej edukacji nie upośledził jej intelektualnie.

Od pierwszego wejrzenia

Inny zasadniczy moment we wczesnej młodości Elżbiety miał miejsce w lipcu 1939 roku, kiedy jako trzynastolatka zobaczyła księcia Filipa greckiego, żywiołowego osiemnastoletniego kadeta w Królewskim Kolegium Marynarki w Dartmouth. Przypłynęła wraz z rodzicami królewskim jachtem „Victoria and Albert” na dwudniową wizytę w Królewskim Kolegium.

Księcia Filipa wyznaczono do opieki nad dziewczynkami – choć niewykluczone, że sam się do tego wyznaczył – z powodu epidemii świnki wśród kadetów. Bawił się z księżniczkami, przeskakiwał przez siatkę do tenisa, pochłaniał mnóstwo jedzenia i nie przestawał baraszkować, w końcu płynął swoją wiosłową łódką za królewskim jachtem, póki król nie kazał mu zawrócić. Na znaczącej fotografii – pierwszej przedstawiającej tych dwoje w jednym kadrze – Elżbieta przygląda się czemuś intensywnie, uroczysta i raczej samotna. Na dalszym planie Filip zaśmiewa się z jakiegoś żartu.

Surowa Crawfie uważała, że przez te dwa dni Filip zanadto się popisywał, Elżbieta jednak była zachwycona i nie spuszczała z niego wzroku. Zaczęła korespondować z księciem i kontynuowała to przez całą wojnę, podczas której służył w marynarce na Morzu Śródziemnym i na Dalekim Wschodzie. Postawiła zdjęcie Filipa w swojej sypialni. Kiedy zwrócono jej uwagę, że stwarza pole do plotek, zamieniła pierwsze jego zdjęcie na podobiznę z dużą krzaczastą brodą, mając nadzieję, że to skuteczne przebranie.

Wesprzyj Więź

Wydaje się, że z jej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia. (Może niezupełnie, bo tych dwoje spotkało się wcześniej, na królewskich zaślubinach i na koronacji w 1937 roku, ale owe nic nieznaczące spotkania dzieci właściwie się nie liczą). A prawdziwa miłość, klasyczne coup de foudre, zdarza się tak rzadko, że królowa naprawdę należy do szczęśliwych kobiet.

Fragment książki Andrew Marra „Prawdziwa królowa Elżbieta II, jakiej nie znamy”, przeł. Hanna Pawlikowska-Gannon, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2017

Przeczytaj także: Łukasz Kobeszko, Tęsknota za utraconym królestwem

Podziel się

1
Wiadomość