Ewangelizacja kroczy w Kościele w Polsce bardzo nieśmiałymi krokami. Zdaje się milknąć wobec hałaśliwej tendencji konfrontacyjnej z kulturą współczesną.
Ostatnie raporty CBOS – „Dlaczego Polacy odchodzą z Kościoła?” (sierpień 2022), „Polski pejzaż religijny – z dalekiego planu” (lipiec 2022) oraz „Zmiany religijności Polaków po pandemii” (czerwiec 2022) – potwierdzają galopującą sekularyzację, zwłaszcza młodego pokolenia. Dla wielu czytelników ostatniego raportu, podobnie jak dla prof. Mirosławy Grabowskiej, kierującej CBOS, rzeczą uderzającą jest wyraźny brak potrzeby religijnej. Spróbuję spojrzeć na ten fenomen w perspektywie filozofii religii; chciałbym też zastanowić się nad jego aspektami pastoralnymi w odniesieniu do aktualnej kondycji Kościoła katolickiego w Polsce.
Klerykalizm hamuje upodmiotowienie wszystkich członków Kościoła i przyśpiesza sekularyzację
Według raportu z sierpnia 17 proc. badanych deklaruje brak potrzeby religijnej jako przyczynę odejścia z Kościoła. Jest on czynnikiem najczęściej podawanym, dopiero na dalszych miejscach sytuują się między innymi: krytyka Kościoła (częściej „ogólna” niż odnosząca się do spraw konkretnych), brak wiary, ateizm, racjonalizm, zachowanie księży, skandale pedofilskie, uwikłanie Kościoła w politykę, stosunek Kościoła do spraw materialnych, pandemia, wiara bez praktyk. Badani mogli podawać kilka czynników jednocześnie, więc o odejściu z Kościoła może decydować całokształt relacji ze wspólnotą kościelną uzyskujący masę krytyczną. Szybka sekularyzacja młodego pokolenia, ludności miejskiej oraz ludzi z wyższym wykształceniem rysuje obraz kryzysu Kościoła katolickiego w Polsce na początku trzeciej dekady XXI wieku.
Nie można pominąć kwestii: czy brak potrzeby religijnej jest wynikiem jej utraty? A może trzeba go tłumaczyć inaczej? Skłaniam się ku poglądowi, że w zjawisku tym wyraża się głębsza przemiana świadomości społecznej Polaków.
W tradycyjnym społeczeństwie religia nadawała mu spójność ideową i funkcjonalną, religia rozumiana (zgodnie zresztą ze swą łacińską etymologią) jako więź (religio) organizowała ład społeczny, była zasadą uspołecznienia. Pierwsza fala sekularyzacji zainicjowana przez prądy oświeceniowe traktowała świeckość jako alternatywę dla konfesyjnej religii, co w rezultacie powodowało, że świeckość sama przejmowała rolę religii, a właściwie stawała się bardziej lub mniej ukrytą „religią”. Projekty modernistyczne zakładały – podobnie jak wizje tradycyjne – jednorodność społeczeństwa, dlatego przedstawiały się jako wielkie narracje o charakterze quasi-religijnym, eksponując swą moc więziotwórczą.
Najkrócej mówiąc, religia w tym modelu jest tym, co porywa ludzi i pozwala im być razem. Co więcej, „bycie razem”, na przykład poprzez silne zinstytucjonalizowanie religii może wypełnić całość sfery religijnej, ograniczając lub eliminując w niej elementy duchowe i mistyczne. Nie tylko wiara może konstytuować religię, religia rozumiana jako więź może również przetrwać bez wiary jako aktu duchowego adresowanego do Boga.
Inaczej jest w społeczeństwach postmodernistycznych, stają się one bezreligijne (niektórzy autorzy mówią „irreligijne”), nie konstytuuje ich żadna wyłączna zasada. Oczywiście mogą w nich nadal trwać wiary tradycyjne i świeckie, ale nie spełniają one już roli osi, wokół której rozwija się życie społeczne. Nie mieć potrzeby religijnej w społeczeństwie postmodernistycznym to tyle, co należeć tylko do siebie, żyć bez trwałych więzi, próbować różnych doświadczeń bez pretensji uniwersalizującej. A ponieważ nie da się żyć całkowicie bez wiary, gdy w jakiś sposób przejawia się, pozostaje ona wiarą prywatną, z której nie wypływa więź społeczna, relacje międzyludzkie stają się płynne.
Deklarowanie braku potrzeby religijnej przez 17 proc. odchodzących z Kościoła w Polsce może oznaczać po prostu brak potrzeby religii jako więzi. Oczywiście zjawisku temu towarzyszy również brak wrażliwości religijnej, obojętność na poszukiwanie transcendentnego sensu rzeczywistości i własnej egzystencji. Dodać jednak należy, że wrażliwość religijna wcale nie musi być żywa w socjologicznym modelu religii. Żarliwość religijna cechująca proroków i świętych, jak pokazywał Bergson, jest tylko jednym ze źródeł religii, często tłumi ją wypływająca z innego źródła instytucjonalna postać religii. Teza, że zmysł religijny stanowi stałą antropologiczną, nie znajduje empirycznego potwierdzenia.
Wraz z rozpadaniem się socjologicznego modelu religii ujawnia się, że życie religijne ma różne poziomy, można być „religijnym” na poziomie przynależności do instytucji religijnej bez bycia „religijnym” w wymiarze osobowo-duchowym. Kiedy zanika potrzeba uczestniczenia w religii jako sferze więzi społecznej, zachodzi uświadomienie sobie, że bez religii można żyć, gdyż jest ona nieobecna w głębszej strukturze osobowościowej konkretnego człowieka.
Ten stan może być trwały, sprzyjać się mu zdaje kultura płynnej ponowoczesności eksplorująca doznania chwili. Ale możliwe jest również przebudzenie religijne. Nie tylko św. Augustyn przeżywał „niepokój serca”, ale stanowi on również egzystencjalną bazę współczesnego procesu desekularyzacji, który wcale nie cofa sekularyzacji, lecz czyni ją procesem bardziej złożonym i wieloznacznym.
Nie można jednak powiedzieć, że sekularyzacja jest całkowicie niezależna od Kościoła. W sytuacji, w której duszpasterze nie respektują podmiotowości ludzkiej, nie promują komunikacji i dialogu w parafii, zwracają się do współczesnych ludzi w anachronicznym – paternalistycznym, roszczeniowym i moralizatorskim – języku, wykazują niespójność własnego życia z ideałami Ewangelii, co gorsza uchylają się od odpowiedzialności za skandale pedofilskie lekceważąc powagę zranienia, zrozumiałe z moralnego punktu widzenia jest oburzenie i wreszcie odejście z Kościoła. Oprócz sporej grupy ludzi obojętnych religijnie z Kościoła odchodzą również ludzie o głębokiej świadomości aksjologicznej, otwarci na autentyczne doświadczenie religijne. Strata jednych i drugich jest winą Kościoła.
Być może Kościół mniejszościowy okaże się bardziej zdolny do reformy opartej na głębokich duchowych przemianach. Sam jednak spadek liczby członków Kościoła nie przekłada się jeszcze na ewangeliczny ferment. Należy sądzić, że wśród osób pozostających w Kościele jest jeszcze znaczny procent religijnie obojętnych, których identyfikacja z Kościołem wynika z innych motywów niż świadoma i zakorzeniona we własnym wyborze wiara. Ich pasywność będzie raczej prowadzić do odejścia aniżeli otwarcia się na ewangelizację.
Zwłaszcza, że ewangelizacja kroczy w Kościele w Polsce bardzo nieśmiałymi krokami, zdaje się milknąć wobec hałaśliwej – dominującej w pejzażu duszpasterskim – tendencji konfrontacyjnej z kulturą współczesną. Mniejszościowy Kościół kontrkulturowy, atakujący zło w świecie i ignorujący zło w samym Kościele, może doprowadzić wręcz do marginalizacji pierwiastka chrześcijańskiego we współczesnej świadomości.
Pewne światło na raporty CBOS rzuca opublikowana w ostatnim czasie krajowa synteza synodalna. Mimo wygładzenia problemów ukazuje ona przebieg synodu jako fakt pozostający na obrzeżach parafii i wspólnot kościelnych. Wzięła w nim udział mała liczba świeckich i księży. Autorzy syntezy podkreślają jednak, że „synod angażował bardziej świeckich niż księży”. Z syntezy wynika, że wspólna refleksja o Kościele okazywała się czymś kłopotliwym dla księży, w niektórych diecezjach prowadzono obrady w osobnych grupach. Ujawnia się w tym nie tylko rachityczność kultury spotkania i rozmowy w Kościele nad Wisłą, ale również jej źródło, jakim jest zakorzeniony klerykalizm.
W samej syntezie o klerykalizmie jest bardzo mało. Między wierszami daje się wyczytać, że osłabiał on istotnie proces synodalny. Hamuje on zarówno upodmiotowienie wszystkich członków Kościoła, jak i przyśpiesza sekularyzację. Chyba nie szybko poradzimy sobie z tym garbem naszego życia religijnego.
Przeczytaj także: Czego o Kościele w Polsce dowiadujemy się z diecezjalnych syntez synodalnych?
A może Kościołowi zbyt wiele rzeczy przychodzi zbyt łatwo? Skoro tyle dostaje od państwa z pieniędzy podatników to dlaczego wierni mają się angażować? Może pomógłby model amerykański w którym takiej pomocy nie ma i gdyby nie pieczenie przez parafianki ciasteczek to parafia by zbankrutowała. Skoro ksiądz, biskup i tak się trzyma bez wiernych to ani klerowi nie chce się wchodzić we wspólnotę z wiernymi, ani wiernym z księżmi. Żyją sobie obok siebie, wierni spełniają minimum księża mają święty spokój…
Nie muszą się spotykać w tramwaju, w pociągu, w kolejce do lekarza, w teatrze, na koncercie.
Ideał.
Z tego mądrego artykułu wynika, że prawdopodobnie w ankiecie CBOS było nieprecyzyjne pytanie. Brak potrzeby religijnej może wynikać z tego, że światopogląd bardziej niż kiedyś oparty jest na scjentyzmie, socjobiologii, czy też treściach kulturowych nie zakładających istnienia Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej. Albo odwrotnie – może oznaczać niechęć do przezywania jakichkolwiek takich odczuć we wspólnocie, szczególnie takiej jaką spotykamy w najbliższej parafii. No i z nieprecyzyjnej odpowiedzi każdy sobie może wyprowadzić dowolne wnioski zależnie od tego co mu w duszy gra – jeden o głupim biskupie czy proboszczu, drugi o klerykalizmie, trzeci o pedofilu
No nie, problem leży zupełnie gdzieś indziej raz, to Kościół głosi, że jest moralnym autorytetem i antagonizuje różne grupy jak Zachód, LGBT itd. generalnie w wystąpieniach abp. Jędraszewskiego jeżeli by wymazać nazwę grupy i jego nazwisko, to można by pomyśleć, że to słowa Hitlera w odniesieniu do Żydów przed II WŚ. Dalej – ukrywanie pedofilii, do tego statystyki wskazują, że w spraw duchownych związanych z pedofilią jest ponad 2x więcej niż kolejnej grupy. Do tego mówią o życiu w ubóstwie, a biorą gigantyczne miliardy. Kościół zabrał pieniądze na telefon zaufania, który jest utrzymywany teraz z internetowych zrzutek. Brak opodatkowania za dochody, gdy ja co miesiąc oddaje państwu 40% swoich przychodów, a kościół nie musi. Generalnie duchowni głoszą najczęściej tezy, które nie są zgodne ze słowami Jezusa, ich czyny często są jeszcze gorsze i sprzymierzyli się z rządem, więc bardziej to wygląda jak walka o wpływy, władze i kasę, a nie głoszenie wiary, więc jeśli tak zachowują się pasterze, to owieczki coraz bardziej mają wrażenie, że ktoś ich okłamuje. Problemem są działania kościoła, oraz w dużej mierze nauczanie. Ludzie nie chcą takich treści. Kościół niszczy się sam, w zasadzie to działania Kościoła to wyglądają jak działania agenta, który ma zniszczyć Kościół.
A może tak. Dziękuję za to kazanie. Łukasz Popko OP. Jubileusz dominikanów.
Kraków.
Ryzykuj. Daj nura. Timothy Radcilffe 🙂 Każdy.
Minuta 28.30 – 36.43.
“Dla niektórych ludzi twoje życie może być jedyną Biblią jaką przeczytają.”
I? …
https://www.youtube.com/watch?v=XKhjXk76mCU
warto posłuchać
Chrześcijaństwo opiera się na rachunku sumienia, jednak zamiast w zaciszu własnych myśli, często ten rachunek sumienia urządzamy innym i na forum publicznym. Jako społeczność tak żeśmy się przyzwyczaili do oceniania pod kątem grzeszności, że cechą narodową stało się narzekanie i wytykanie komuś czegoś. Dla wielu, nie tylko młodych ludzi, kościół stał się synonimem wynaturzonego krytykanctwa, nieustannego zmuszania do niechcianego w przestrzeni publicznej rachunku sumienia, nie mającego nic wspólnego z ewangelizacją stygmatyzowania czy pokazywania, jak bardzo zgniły jest Zachód (który tak lubimy w podróżach). Czy można się dziwić, że z takim kościołem nie ma więzi?
Mam troszeczkę inne wrażenie niż powyżej. Przede wszystkim teza, że żyjemy w społeczeństwie postmodernistycznym jest raczej błędna. Postmodernizm był domeną społeczeństw Zachodnich drugiej połowy XX wieku. Dekonstrukcja, zaprzeczenie, wieloznaczność i wielość kontekstów, narracji jednoczesnych. Postmodernizm opiera się o przekonanie, że wartość zależy od kontekstu, a kontekst podlega nieustannej zmianie. Całkiem symbolicznie (bo nie do końca prawdziwie) można za koniec tej epoki uznać łączenie Unii „wartościami europejskimi”. Nie chrześcijańskimi, a europejskimi, czyli na nowo określonymi na bazie historycznej, poddanymi refleksji. Te nowo-stare wartości nie są uznawane za kontekstowe. Są nadrzędne i choć na tym etapie bywają jeszcze sprzeczne to wyznaczają dość spójny społeczny kierunek. W sporej części nie są jednak zgodne z tradycją Chrześcijańską. Dekonstrukcja w samym kościele nie zeszła się z ogólną tendencją. Być może dopiero się dokonuje, a być może nie jest możliwa do dokonania, bo w samej istocie Chrześcijaństwo sprzeciwia się relatywizmowi (w tym warunkowaniu historycznemu). W Polsce sytuacja ma się o tyle inaczej, że nigdy nie zaistniał tu postmodernizm w szerszej formie. Ale neomodernizm można z łatwością dostrzec w postawach ludzi młodych (do 30). Między nimi, a starszymi jest skok kulturowy. Młodzi często mówią jednym głosem i mają wspólne wartości (bycie dobrym dla otoczenia, ekologicznym, praktycznym, zdystansowanym do przeszłości, tolerancyjnym dla mniejszości, w tym LGBT, przystosowanie ponad trwanie). Ile poznaję młodych osób to wszyscy te wartości uznają. I przez ich niezgodność z kościołem odchodzą. Tylko jakoś tego starsi jeszcze nie widzą. Że to neomodernizm, a nie postmodernizm. Czy będzie trwały to inna rzecz. Starsi odchodzą przez „sprawy” młodsi przez wartości.
https://www.youtube.com/watch?v=tEYm2-74Jpk
W świetle tego co napisano w artykule, podrzucam link do kaznodziejskiego Disko polo. Przeintelektualizowanie teologiczne oto problem Kościoła, być może większy od całej ciemnej jego strony, łącznie z pedofilią. Przychodzę do kościoła na mszę, rozumiem jest miejsce na ceremoniał, magicznie gesty i słowa. Ale jest też czas kierowania słów do zgromadzonego ludu, zwanego często niesłusznie wspólnotą. Ceremoniał, ceremoniałem, mało kto się w niego wgłębia, ale z kazania chciałby co nieco uszczknąć, zrozumieć, znaleźć odniesienie do siebie, odnaleźć zachętę do refleksji. A tu kolejne wydumane dyrdymały, bez ładu i składu, ględzenie dla ględzenia. Żeby to choć trwało krótko, ale potrafią kaznodzieje ględzić po pól godziny i więcej i to językiem branżowym. Jakim sposobem wskrzesać w sobie potrzebę?
Widzę, że w Polsce nie ma najmniejszej refleksji, że skoro najczęściej podawanym powodem odchodzenia z Kościoła jest brak dostrzegania potrzeby i sensu bycia w nim, to znaczy, że ludzie nie wiedzą po co jest chrześcijaństwo, a nie wiedzą, bo w ostatnich paru dekadach Kościół sam głosi, że po nic 🙂
Nauka o kręgach przynależności do Kościoła odbija nam się niezłą czkawką.
Ja tu zgadzam się z @Basia.
Młodzież patrzy na przekaz KRK jak na jakieś gusła.
@Wojtek tu też rozumiem, jak bywa ciężko.
Ale trudno się dziwić, jak złe duchy wyganiane są kawałkiem skarpetki………..
Przeczytałam w RP. Świeżutki przykład. Wow. Szacun.
Cóż u Malińskiego tłuki żarówki, bo zły duch w nich siedział. Zatem o czym tu mowa.
Młodzi słyszą o katastrofach ekologicznych i interesuje ich czy za 30 lat na Ziemi nie usmażą się
z powodu globalnego ocieplenia. Wiem, bo rozmawiam z synem. Greta Thunberg.
Kochają czasem bardziej zwierzaki niż ludzi. Starsi też mają swoje dziwactwa 😉
Lubią myśleć o sobie, że są dobrzy, a ci starzy to maja jakieś dziwne wierzenia.
I wymagania.
A przekaz Kościoła taki powierzchowny wygląda niestety na zabobony.
Gdzie ta Miłość. No …
Synod też sporo pokazał nam. Brałam udział w jednym spotkaniu. W życiu go nie zapomnę.
No i jest cała sieć do dzielenia co katecheta ostatnio powiedział.
Krindż 🙂
Plus tolerancja, która u młodych działa w obie strony czyli: daj mi spokój, a ja tobie dam spokój..
Nie czepiaj się mnie, a ja nie czepię się ciebie.
Nie wymagam niczego od nikogo. Dobre to na jakiś czas. Jak pewnie wiemy żyjąc ciut dłużej.
Trafiłam na taki film. Parę lat temu.
https://www.youtube.com/watch?v=eT_V2zol5sM
Dziewczyna zatrzymała świat na pięć minut, czy jakoś tak.
Severn Suzuki.
Te „dzieciaki” mają wielką wrażliwość. I oczy otwarte.
Też tacy byliśmy w ich wieku, nie od razu wiedzieliśmy, czego chcemy.
Warto z nimi rozmawiać. Bo … inaczej będziemy jak dinozaury.
A one … wyginłęły.
W USA, gdzie mieszkam ksieza traktuja wiernych bardzo indywidualnie, sa przychylni komunikacji w parafii, promuja dialog z wiernymi, uzywaja wspolczesnego jezyka, internetu, mediow spolecznosciowych, zero moralizatorstwa, za to sporo psychologii, Kosciol nie uchyla sie od wyplacania odszkodowan ofiarom molestowania (dostaja spore pieniadze, tak ze parafie musza sprzedawac budynki na pokrycie kosztow). Czyli wszystko to, co mialoby niby pomoc Kosciolowi w Polsce jest robione. A mimo to sekularyzacja dalej postepuje i coraz mnie ludzi widze na mszy z roku na rok. Naiwnym jest myslenie, ze takie zmiany odwroca proces. Niewiele to nie pomoze. Zrodlo problemu jest gdzie indziej. Nie mowie, zeby dac sobie spokoj z naprawa Kosciola, ale poki Pan Bog nie powola swietych jak Franciszek, z Asyzu, Katarzyna ze Sjeny lub Ignacy z Loyoli, to prozne nasze nadzieje.