
Niewiele znaczę w porządku wszechświata, właściwie tyle co nic. Ale świat to przecież ja. Wraz ze mną odejdą moje przeżycia, wspomnienia, łzy i uśmiechy. Wszystkie unikalne, nie do powtórzenia i zastąpienia.
Piąty odcinek cyklu Damiana Jankowskiego „Chodzi za mną wiersz”. Wcześniejsze można przeczytać tutaj
„Mamo, ja muszę bardzo szybko i w krótkim czasie przeżyć całe życie”. Słowa te wypowiedział Krzysztof Kamil Baczyński, zanim zginął w wieku 23 lat. Ale mogłaby się pod nimi podpisać chyba również Halina Poświatowska, która podobnie próbowała uciec przedwczesnej śmierci.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu
Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.
Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram
Porusza mnie szczególnie jeden jej krótki wiersz, zaledwie trzynastowersowy, zaczynający się od incipitu: „czy świat umrze trochę / kiedy ja umrę” – świat, który idzie „ubrany w lisi kołnierz”. I dalej poetka przyznaje: „nigdy nie myślałam / że jestem włosem w jego futrze // zawsze byłam tu / on – tam”.
Napięcie między nią a otoczeniem wypełniało jej pisanie. Świat był „ciemny” i „chłodny”, stale „umykający”, chwytany „otwartymi ustami”. Ciało okazywało się zaś „pożyteczne”, chociaż wymagało „wielu starań”, twarz „zbyt krucha / i zbyt cenna / aby używać jej na co dzień”. No i serce, serce „miłości głodne”.
Trudno przeżywać przyjaźń ze światem, kiedy pierwsze lata życia przypadły na wojnę, a czas wyzwolenia na kryjówkę w zimnej piwnicy. Komplikacje po przebytej tam anginie doprowadziły do powstania u dziesięcioletniej Haliny wady serca. Dzieciństwo spędzała w łóżku lub szpitalach, w ciągłym lęku przed końcem. Potem przyszła wielka miłość, ślub i śmierć ukochanego zaledwie po dwóch latach małżeństwa. Wdowieństwo wkrótce po przekroczeniu dwudziestki. Skomplikowana operacja w Stanach Zjednoczonych, przedłużająca życie. Prestiżowe stypendium, następnie powrót do szarego PRL-u. Związki z partnerami byle jakimi albo żonatymi. Ciągły, niezaspokojony głód.
Jej twórczość bywa określana jako „liryka intymna”. Jest wypełniona prostymi słowami: „aby ślepi w ciemności / nie zgubili / właściwej drogi”. Zdaniem samej Poświatowskiej te wiersze są „nieporadne i szczere”, tak jak i ona – wygadana i przekorna, jednocześnie krucha i uwodzicielska, wątpiąca i poszukująca zarysów odpowiedzi na najważniejsze pytania. Oswajana z najgorszym, od wczesnych lat wie, że śmierć „drzemie w żywym ciele”, jest „odchodzeniem od wiatru”, myślenie zaś o niej może być „bezgranicznym spokojem”.
Sama jednak – choć wypełniona niesprecyzowaną nostalgią i poczuciem obcości wśród zdrowych (określenia tego używa Kalina Błażejowska w biografii „Uparte serce”; pisze, że przyjaciółka Poświatowskiej, Anna, jako jedyna ją rozumie i wie, „co znaczy być obcą wśród zdrowych”) – bardzo chce żyć. Tylko – co przyznaje przyjaciółce – nie zawsze wie jak. Wikła się w romanse bez przyszłości, rozczarowuje, raz nawet próbuje odebrać sobie życie. I pędzi: na przekór bezdusznym wyrokom losu i beznadziei systemu, w którym przyszło jej funkcjonować. Ze świadomością, że czas się kończy. Będzie kochać, doświadczać, pisać – autobiograficzną powieść wyda w wieku zaledwie 31 lat.
Według zaleceń lekarzy powinna się oszczędzać, leżeć, praktycznie nie chodzić i nie pracować. Unikać jakiegokolwiek wysiłku, nawet wchodzenia po schodach. A ona chce jeszcze pojeździć po Europie (zdąży odwiedzić Paryż). Pragnie, powtórzmy, żyć, a nie robić sobie „zajęcia z choroby”. Wybiera aktywność i ryzyko ponownej operacji. Zdaje sobie sprawę, że i tak „wszyscy tracimy wszystko / żyjąc”.
W jednym z wierszy powie swojej duszy, „uparcie i bezsensownie” obiegającej ziemię: „zostań”. Chce się czegoś dowiedzieć: „spytałam / ile jest sensu / w geometrii zdarzeń / w ruchu po kole // mijając mnie / spytała / a ile we mnie?”. Dusza nie odpowie na pytania o sens całości, nie potrafi, może sama nie wie, poleca skupić się na własnej drodze.
Co na to wszystko świat? W jeszcze innym utworze Poświatowskiej, gdy Sokrates pije truciznę, drzewa tańczą, dym „wąską smugą” śpiewa, a światu „kołyszącemu się na nitce” wyrywa się ziewnięcie. Otoczenie okazuje się nieczułe na nasz jednostkowy ból. Słońce będzie świecić jednakowo w chwili, kiedy doznamy szczytów szczęścia, i wtedy, gdy spotka nas tragedia. Czy warto się temu dziwić?
To zresztą znany i popularny motyw w kulturze. Przychodzą mi do głowy dwa skojarzenia. Pierwszy to piosenka „The end of the world” wykonywana w oryginale przez Skeeter Davis. Miłość wokalistki się kończy, dla niej to koniec świata, a ptaki jak gdyby nigdy nic wciąż śpiewają, gwiazdy nadal świecą, „wszystko jest tak, jak było wcześniej”.
Drugie skojarzenie: „Pożegnanie” Tadeusza Różewicza. W utworze tym dziewczyna – pogrążona w rozpaczy? – myśli, że wraz z nią świat jest smutny, że smutne są kwiaty i deszcz, i wesoły dorożkarz, i niebo, i ziemia. A to „kręciły się koła / szybsze i dalsze. // Szerokie bezbrzeżne”. Tak widać musi być.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
Czy aby na pewno? Wracamy do wiersza Poświatowskiej. Jego puenta brzmi: „a jednak / miło jest pomyśleć / że świat umrze trochę / kiedy ja umrę”. Niewiele znaczymy w porządku wszechświata, to prawda, właściwie tyle co nic. Ale indywidualna śmierć jest zawsze czyjąś apokalipsą. Świat to przecież ja – można by powiedzieć. Moje plany i marzenia, twarze, które widzę, historie, które kreuję. Wraz ze mną odejdą moje przeżycia, wspomnienia, łzy i uśmiechy. Wszystkie unikalne, nie do powtórzenia i zastąpienia.
Umierając w wieku 32 lat, poetka już wie: świat umrze wraz z nią, choćby trochę umrze…
Przeczytaj też: Kochajmy amatorów, wędrowców, bożych głupców
Z każdym człowiekiem umiera jego Wszechświat i nigdy już go nie będzie.