Zima 2024, nr 4

Zamów

Wojciech Marczewski: Szczęście jest jak lekkie dotknięcie pędzla

Wojciech Marczewski, kwiecień 2022. Fot. Marcin Kiedio

Gdybym znowu miał dwadzieścia lat, pewnie sumienniej studiowałbym filozofię, a nie zaledwie przez trzy semestry. Nie wiem tylko, czy to by mi pomogło. Urok życia polega na tym, że pytania nie znikają, a raczej się mnożą – mówi Wojciech Marczewski w książce „Świat przyspiesza, ja zwalniam”.

Damian Jankowski: Niedawno miał pan urodziny. Siedemdziesiąt siedem lat – to dużo czy mało?

Wojciech Marczewski: Znośnie. Nie odczuwam fizycznych ograniczeń związanych z wiekiem. Może poza tym, że po godzinie dwudziestej drugiej potrafię czuć się zmęczony, ale nie jest to powód do skargi.

Mam natomiast poczucie, i ono nasila się z biegiem lat, że wielu rzeczy nie zdążyłem zrobić, bo wydawało mi się, że „jest jeszcze czas”: wielu książek nie przeczytałem, wielu egzystencjalnych problemów nie zgłębiłem. Gdybym znowu miał dwadzieścia lat, pewnie sumienniej studiowałbym filozofię, a nie zaledwie przez trzy semestry. Nie wiem tylko, czy to by mi pomogło. Urok życia polega na tym, że pytania nie znikają, a raczej się mnożą.

W kulturze funkcjonuje obraz starca, do którego ludzie zwracali się po mądrość. Kiedy jednak sam przekroczyłem próg, za którym można powiedzieć, że jestem stary, nieco się temu dziwię – skąd ci starcy znali odpowiedzi? Ja nie znam

Wojciech Marczewski

Udostępnij tekst

Z wiekiem nie jest łatwiej?

– Z wiekiem, panie Damianie, człowiek odkrywa, że Sokratejskie „wiem, że nic nie wiem” to nie błyskotliwa formuła, tylko szczera prawda, wobec której musimy pozostać bezradni. W kulturze europejskiej funkcjonuje jeszcze obraz starca, co to „wie więcej”, do którego ludzie zwracali się po rady, po mądrość. Kiedy jednak sam przekroczyłem próg, za którym można powiedzieć, że jestem stary, nieco się temu dziwię – skąd ci starcy znali odpowiedzi? Ja nie znam.

Przyznaję, że ostatnio więcej staram się znajdować czasu na refleksję. Ale i na zachwyt pięknem, jedno z drugim jest połączone. Niedawno dostałem od zaprzyjaźnionej osoby rzeźbę „Myśliciel” Rodina, kopię oczywiście. Czuję, że staje mi się ona coraz bliższa, że przestaje być tylko interesującym obiektem, a zaczyna wrastać w moją codzienność. Potrafię zejść na dół domu, usiąść na schodach i przez dłuższą chwilę przyglądać się jej, tak po prostu.

A nie myśli pan o emeryturze?

– Nie, absolutnie nie! Życie rentiera byłoby dla mnie czymś rozpaczliwym. Miałem dobrego nauczyciela witalności w osobie Andrzeja Wajdy, który wyraźnie ignorował czas. Pamiętam, kiedy świętowaliśmy jego osiemdziesiąte ósme urodziny, powiedział: „Słuchaj, Wojtek, ósemka to nieskończoność, u mnie teraz podwójna nieskończoność, jeszcze jest trochę czasu…”. Miał do samego końca wiele aktywności, kręcił filmy, udzielał się w Szkole, otwierał wystawy, brał udział w dyskusjach. Gdy przychodził prowadzić zajęcia, zawsze był gruntownie przygotowany, wcześniej przeczytał wszystkie potrzebne teksty, zrobił notatki. Nigdy się też nie zdarzyło, by mi powiedział w sprawach związanych ze Szkołą: „Nie mam czasu”. Zawsze miał, do samego końca, nawet gdy pochłaniała go realizacja filmu.

Andrzej bardzo lubił przebywać z ludźmi, pracować wśród nich. Tego trochę mu zazdrościłem. Sam jednak uciekam w odosobnienie, jak panu już mówiłem. Od dzieciństwa do dzisiaj miewam takie okresy, gdy potrzebuję się wyłączyć, pobyć sam ze sobą. Mam to szczęście, że najbliżsi dobrze mnie rozumieją, ta moja potrzeba odcinania się od świata nie stanowi dla nich problemu. Żona – i tylko ona – zawsze wie, gdzie jestem.

Kiedyś przyznałem się Wiktorowi Osiatyńskiemu: „Wiesz, świat przyspiesza, a ja zwalniam”. Tak rzeczywiście jest.

Nabiera pan wtedy dystansu?

– W pewnym sensie – dystansu, spokojnego oglądu, wyciszenia. Wyraźnie czuję, że – jak diagnozowała Olga Tokarczuk – „świata jest za dużo”, że gubię się w mnogości informacji, bodźców, wrażeń, że potrzebuję wówczas „tlenu”, czyli samotności.

[…] A jak pan sobie radzi ze świadomością, że żyjąc, tracimy życie? Nie boi się pan śmierci?

– Wie pan, łapię się na tym, że paradoksalnie kiedyś, w młodości, bardziej się jej obawiałem niż obecnie. Następuje we mnie pewnego rodzaju pogodzenie z losem, wynikające z mojego częstszego obcowania z naturą, z jej potęgą i ciszą.

Jeśli mógłbym wybrać, nie chciałbym się długo męczyć i umierać latami, jak moja Mama, która na koniec wyznała szeptem, że jest bardzo zmęczona i chciałaby już odejść. Zapewniałem ją, że wszystko będzie dobrze, nie wiem nawet, czy sam w to wtedy wierzyłem, chyba nie. Dziś rozumiem Mamę. Wolałbym, żeby śmierć mnie zabrała nagle, jak Ojca. O tak, boję się fizycznego bólu w końcówce życia, chciałbym prosić o szybką śmierć, tylko nie bardzo wiem, do kogo kierować prośby…

Jak pan myśli: na koniec – mówiąc za Iwaszkiewiczem – przyjmie nas na swoje łono nicość czy Bóg?

– [chwila milczenia] Wydaje mi się, że nicość, ale nie jest to aż tak straszna perspektywa. Życie będzie się toczyło nadal i bez nas, ono ostatecznie zawsze zwycięża, przychodzą kolejne pokolenia i ten świat jakoś trwa. Jak to wyraził Iwaszkiewicz w wierszu do prawnuczki: „świat będzie zawsze piękny, Ludko, i beze mnie”. Taka kolej rzeczy.

Opowiadałem panu o Jerzym Mierzejewskim, dawnym dziekanie reżyserii w szkole filmowej w Łodzi. Gdy był już ciężko chory i nie wstawał z łóżka, odwiedzał go Andrzej Wajda, mieszkał niedaleko. Zapytał go raz: „Jak tam, Jerzy? Zajrzałeś już tam, na drugą stronę?”. I usłyszał, po dłuższej chwili milczenia: „Wiesz, nie ma się do czego śpieszyć…”. Może faktycznie nie ma.

Zresztą nie czuję wcale stuprocentowej pewności co do wyboru jednej z dwóch możliwości z tej opozycji Iwaszkiewicza, raczej składam się z samych wątpliwości. Pan, panie Damianie, jest chrześcijaninem, prawda?

Tak, choć muszę przyznać, że Bóg to dla mnie często bardziej pytanie niż odpowiedź…

– Wie pan, że w pewnym sensie moglibyśmy się w tym punkcie spotkać? Chciałbym powiedzieć, że jestem ateistą i racjonalistą, ale nie potrafię, to zbyt proste samookreślenie, byłby w nim fałsz. Czysto materialistyczne patrzenie na świat, na ludzi, na przyrodę nie wystarcza mi. Nieprzypadkowo w „Zmorach” nastoletni Mikołaj wypowiada słowa: „Zła jawa to bezsenna trwoga i gdyby tylko ona i nic więcej, to nie warto by żyć”.

Życie rozumiane jako tajemnica elektryzuje mnie i męczy, każe mi nieustannie stawiać pytania. Uznaję, że dociekanie, co oznaczają życie, świat, Bóg, wiara, goni za mną od dzieciństwa i będzie mi towarzyszyło do samego końca.

Pozostańmy jeszcze przy Iwaszkiewiczu. Jest taki bardzo mi bliski cytat z „Sérénité”: „I pomyśleć, że pomimo tylu zachwytów, tylu cierpień, tylu śmiałych myśli, tylu mądrych słów – ta gwiazda zaranna nad moją głową na zawsze będzie dla mnie czymś niezrozumiałym”.

– No tak, takie ogólnie jest życie, nie tylko moje: biegniemy w nim, najpierw szukając jak najwięcej wrażeń i doznań, kieruje nami eros, a potem pędzimy, żeby coś zrozumieć, by dowiedzieć się, po co to wszystko, a i tak ostatecznie wszystkiego nie zrozumiemy. Samych siebie w pełni nie znamy, a chcemy poznać – zabrzmi to szumnie – sens istnienia?

[…]

Zacząłem od pytania o pańskie siedemdziesiąte siódme urodziny. Teraz przypomniał mi się wiersz Tadeusza Różewicza „dwie siekierki”. Poeta siedzi z ojcem, piją wódkę z okazji jego siedemdziesiątych siódmych urodzin właśnie. W pewnym momencie pada pytanie: „Tato, powiedz mi, czy warto jest żyć?”. „Pewnie, że warto!” – odpowiada ojciec. I jeszcze spogląda na syna: „Co z tobą… Tadziu!…”.

– Odpowiedziałbym tak samo: pewnie, że warto żyć. Życie, panie Damianie, jest piękne. Żeby to jednak dostrzec, trzeba się czasem wysilić. Trochę jak ze spacerem po lesie, kiedy unosi się mgła. Dobrze jest się wtedy zatrzymać, wytężyć zmysły, by zobaczyć jej urok, ale i coś poza nią. Może chwilę poczekać, aż opadnie.

Nie oznacza to wcale, że mamy negować ciemną stronę rzeczywistości, ból i cierpienie, których w życiu nie da się uniknąć.

Wspomniany już przez nas kilkakrotnie prof. Marcin Król notował: „Cierpienie jest rzeczywiste i jest częścią naszego losu. Dlatego też unikanie cierpienia jest całkowicie zrozumiałe. Niezrozumiałe są dwie rzeczy: nadzieja, że się uda uciec poza cierpienie, i nadzieja, że stopniowo będziemy mogli o nim zapomnieć”. To niepopularne słowa, żyjemy raczej w hedonistycznej kulturze.

– No cóż, przyjemność i sukces są w życiu ważne, każdy ich potrzebuje. Zbyt długie wakacje nad morzem mogą jednak człowieka zmęczyć, wielogodzinne przebywanie na słońcu jest w dodatku najzwyczajniej niezdrowe.

W życiu twórcy na przykład ważne są porażki. Zatrzymują go one w biegu, napędzanym przez wcześniejsze uznanie czy nagrody, pozwalają zrobić krok wstecz, nabrać nieco dystansu. Niebezpieczne byłoby uwierzyć, że jest się genialnym artystą. Takim artystą – jak już chyba wspomnieliśmy – najwyżej się bywa…

A szczęśliwym: jest się – czy się bywa?

– Raczej się bywa i najczęściej człowiek nie ma pełnej świadomości, że doświadcza właśnie takiego momentu. Szczęście jest jak lekkie dotknięcie pędzla.

Wesprzyj Więź

Luty-kwiecień 2021

Fragment książki „Świat przyspiesza, ja zwalniam”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa „Więź”. Tytuł od redakcji

Przeczytaj też: Wojciech Marczewski: artysta wolny i profetyczny

Podziel się

5
2
Wiadomość

Dziekuje za to zdanie: “W kulturze funkcjonuje obraz starca, do którego ludzie zwracali się po mądrość. Kiedy jednak sam przekroczyłem próg, za którym można powiedzieć, że jestem stary, nieco się temu dziwię – skąd ci starcy znali odpowiedzi? Ja nie znam” Bardzo jest mi z nim po drodze…