rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Tomasz Mann – czarodziej czy hochsztapler?

Thomas Mann, 1937. Fot. Carl van Vechten / Van Vechten Collection at Library of Congress / Wikimedia Commons

W nowej powieści Colma Tóibína autor „Czarodziejskiej góry” daleki jest od wizerunku wielkiego intelektualisty czy duchowego przywódcy. Raczej nie rozumie świata, odgradza się od niego, pozostaje bierny wobec wydarzeń, nie nadąża za zmianami.

Napisanie wielkich powieści może i niesie legitymację do przewodzenia demokratycznemu światu, ale niekoniecznie wyposaża pisarza w słuszne argumenty polityczne. Ciekawe, jak demokracja wybiera na swoich patronów wybitnych pisarzy i poetów, jak oczekuje od nich mądrych słów o ludzkości i obowiązkach. Zdarza się jednak, że brzmią one zaskakująco banalnie.

W duchu tych rozważań Colm Tóibín napisał powieść „Czarodziej” [„The Magician” — wszystkie cytaty w tłumaczeniu K.K.]. Rozciągająca się na całe życie bohatera, książka opowiada o losach Tomasza Manna od kołyski aż po późną starość. Składa się z kilkunastu rozdziałów opisujących wybrane epizody. Prace nad niązaczęły się w 2018 roku — Tóibín skończył wtedy cztery pierwsze rozdziały i dowiedział się, że ma raka jąder z przerzutami na wątrobę i płuca (wspomina o tym w pełnym ironii eseju dla LRB). Czuł, że musi przyspieszyć tempo prac, by zdążyć przed śmiercią. Na sam koniec z i tak monumentalnej powieści usunął ponad 55 tysięcy słów — miało zostać samo sedno, sama akcja, nic zbędnego. Tóibín wykorzystał tu swój ulubiony styl pisania w „intymnej trzeciej osobie” (third person intimate), wszedł w umysł i emocje Manna wciągniętego w nieprzewidywalny bieg historii.

Powieść dowodzi, jak bardzo absurdalne jest powszechne oczekiwanie, by dany pisarz miał być mędrcem narodu, kimś, kto wskaże właściwy kierunek rozwoju państwa, i który znajdzie odpowiednie słowa do skomentowania (a wcześniej określenia) ważnych wydarzeń politycznych. Zrywa z powszechnym odczytaniem twórcy „Czarodziejskiej góry” jako ojca demokratycznych i europejskich Niemiec, który zawsze wiedział, z której strony wieje wiatr historii. Tomasz Mann w perspektywie Tóibína jest zupełnie pogubiony w próbie zrozumienia wydarzeń — w jednej ze scen powieściowy bohater z żalem zauważa, że nigdy nie czytał żadnych książek z filozofii politycznej i miał jedynie szkicową wiedzę o filozofii niemieckiej. To jednak nie powstrzymało go przed napisaniem „Rozważań człowieka apolitycznego”, książki pomyślanej jako odpowiedź na pro-socjalistyczne artykuły brata Heinricha, w której na poważnie analizował esencję niemieckiego ducha (wraz z odrzuceniem zachodnich wartości w postaci demokracji, rozumu i racjonalności oraz indywidualizmu).

Jedyną przestrzenią wolności okazała się dla Manna jego praca. Tylko ją traktował śmiertelnie poważnie, tylko ona dawała mu poczucie sprawczości

Katarzyna Krzyżanowska

Udostępnij tekst

Tóibín wspomina o recepcji tej książki, wydanej w 1918 roku, krótko: Mann pomyślał ją jako głos w debacie, ale „kiedy została opublikowana, debata już poszła naprzód. Podczas gdy niektóre z recenzji były nieprzyjemne, niewiele z nich wyjaśniało, co dokładnie nie podobało się ich autorom. Za to nową powieść Heinricha chwalono”. W tych krótkich zdaniach streszcza się wizerunek Tomasza jako pisarza nienadążającego za zmianami politycznymi, który bardziej niż o świecie i dla świata pisze w polemice i rywalizacji ze swoim starszym bratem. 

Autor „Doktora Faustusa”, jak przyznawał Tóibín w wywiadzie dla Belivermag, był tylko powieściopisarzem, który rzeczywiście nieco orientował się w muzyce, ale był kompletnie pogubiony co do polityki i historii. Fantastyczne są w „Czarodzieju” opisy, kiedy to wydarzenia polityczne raz po raz zaskakują Manna. Choć ludzie wokół mówią o wojnie w 1914 (nawet jego najstarsze dzieci zbierają plotki z ulicy wskazujące na niepokoje społeczne), pisarz, właściwie nie wiadomo dlaczego, jest twardo przekonany o niemożliwości ziszczenia się tych przestróg. I wybucha wojna.

Potem w Monachium ustanowiona zostaje rewolucyjna Bawarska Republika Rad, składająca się z „poetów, marzycieli i przyjaciół Heinricha”. Tomasz z pogardą obserwuje te wypadki, a obawy, jakie miewa, nie dotyczą przyszłości Niemiec i ewentualnego zagrożenia sowieckim wpływem, a jedynie strachu przed skonfiskowaniem jego własności i naruszeniem burżuazyjnego spokoju. Potem pojawia się zgiełk pogłosek o coraz silniejszej pozycji nazistów w Monachium — a Mann wciąż nie może dostrzec, że pierwsze prześladowania Żydów są złowrogim zwiastunem przyszłości (i konsekwentnie nie podejmuje żadnych działań). 

Tóibín zdaje się niemal znajdować przyjemność w podkreślaniu indolencji politycznej niemieckiego pisarza, ukazuje jego ciągłe zdziwienie rozwojem wypadków, i wskazuje na świadomą izolację Manna od społeczeństwa. W krótkim akapicie zauważa, że w pewnym momencie jedynym przyjacielem twórcy „Buddenbrooków” (i ojcem chrzestnym jego córki Elizabeth) był aktywny politycznie pisarz, późniejszy nazista, Ernst Bertram, z którym stale wymieniał poglądy polityczne.

Irlandczyk bezlitośnie pisze o podejściu Manna: „Tomasz przeglądał wiadomości o Adolfie Hitlerze bez większego zainteresowania. Zawsze przecież byli w Monachium dziwacy i fanatycy”. Takiemu pisarzowi daleko do herosa intelektualnego i duchowego przywódcy; ma raczej poglądy niczym niewyróżniającego się ówczesnego średnioklasowego obywatela. Na potępienie Führera zdecydował się dość późno: w 1938 roku, po powrocie z serii wykładów ze Stanów, bo chciał mieć czytelników nawet i w nazistowskich Niemczech. Tóibínowy Mann, potraktowany z dużą dozą ironii, decyduje się na publiczne sprzeciwienie się Hitlerowi w przypływie złości na Erikę i Klausa, swoje najstarsze dzieci domagające się od ojca moralnego zachowania.

To właśnie takiej osobie powierzono kształcenie powojennych Niemców na demokratów. Gdy Mann z początkiem wojny wyemigrował wraz ze swoją rodziną do Stanów Zjednoczonych, zainteresowała się nim amerykańska administracja. Jeszcze w 1938 roku Amerykanie dostrzegli w pisarzu figurę „największego Niemca naszych czasów” — w powieści tak właśnie wpływowa właścicielka „Washington Post” Agnes Meyer rekomenduje go Rooseveltom. Amerykanie po prostu zorientowali się, że mogą wykorzystać Manna do prowadzenia swojej polityki w Europie, zorganizowali mu więc możliwość nagrania wykładów niemieckich dla BBC. Fetowany jako obrońca humanizmu i demokracji, zaangażował się w wielką politykę nieco z przypadku, na pewno nie z własnego wyboru. Wolałby raczej siedzieć w domu, pisać swoje opowiadania i powieści.

The Magician
Colm Tóibín, „The Magician”, Penguin Books 2022

To prowadzi nas do pytania o wolność. Mann z „Czarodzieja” ma bardzo niezdeterminowane życie, sprawy po prostu mu się przydarzają. Tóibín pisze tak, jakby bohater jego książki nie panował do końca nad swoim losem, jakby wynikał on z zastanych okoliczności, których pisarz nie miał ambicji zmieniać. W młodości to matka zarządzała jego obowiązkami i pracą zawodową. Potem dość łatwo dawał możliwość podejmowania decyzji swojej żonie Katii oraz córce Erice. Charakterystyczna jest scena, kiedy to te właśnie trzy osoby muszą podjąć decyzję co do pogrzebu syna Manna, Klausa — i jak bardzo Tomasz jest poirytowany, że nikt wokół niego pierwszy raz w życiu nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za ustalenie daty i miejsca.

Jego funkcja publicznego intelektualisty, powtórzmy, po prostu mu się przydarzyła — ktoś uznał, że przyda się Amerykanom, a trasa jego podróży po powojennej Europie była ściśle kontrolowana przez CIA. Mężem stał się również przypadkiem (któregoś razu zobaczył w monachijskim teatrze córkę bogatego matematyka oraz artysty i uznał, że to ją musi poślubić), tak samo jak ojcem. W powieści homoseksualne pragnienia Manna, obecne przez całe jego życie, nie są urefleksyjnione, po prostu są. Wielkie wydarzenia historyczne nie dewastują jego życia, nagrody literackie (w tym Nobel) nie przynoszą satysfakcji, a życie rodzinne nie daje większego poczucia sensu. Ostatecznie, nie zachodzi w nim żadna większa przemiana: wyostrzają mu się tylko pewne niechęci i upodobania.

Jedyną przestrzenią wolności okazała się dla Manna jego praca. Traktował ją śmiertelnie poważnie: w jednej ze scen, gdy dowiaduje się o śmierci syna, dostrzega jakiś papier ze swoimi notatkami i – ku zgorszeniu Eriki – „w naturalnym odruchu” zaczyna dopisywać kolejne zdania. Albo inny przykład: Claudio Magris w jednym z esejów referował, że Katia i Erika, chcąc obwieścić ojcu wybuch drugiej wojny, obawiały się wejść do jego pokoju, żeby nie przerwać mu pracy.

To twórczość dawała mu poczucie sprawczości i władzy — nic więc dziwnego, że w „Buddenbrookach”, powieści wzorowanej na jego rodzinie, to siebie ustanowił głównym bohaterem, pomijając resztę rodzeństwa. Ten gest to prztyczek wobec rodziców i starszego brata, który od dziecka był kształcony na wielkiego pisarza, to z nim rodzina wiązała literackie nadzieje. W powieściach Tomasz mógł swobodnie modelować losy osób sobie znanych. Było tak choćby w przypadku tworzenia postaci Adriana Leverkühna z „Doktora Faustusa”, wzorowanego na kompozytorze Arnoldzie Schönbergu (ten prawdziwy i zrozpaczony kradzieżą swojego wizerunku powtarzał ludziom, że w przeciwieństwie do Leverkühna wcale nie jest syfilitykiem). 

Poza tym wyimaginowanym światem, Mann w ujęciu Tóibína nie czuje żadnej swobody ani nie dąży do poszerzenia zakresu swojej wolności. Właściwie jego powszechnie znany pseudonim — Czarodziej — w kontekście tej książki staje się ironicznym komentarzem do jego życia, które było nudne, sztywne i kierowane przez kogoś innego.

Dopiero pod koniec powieści widzimy Tomasza wyrywającego się do wolności: zrywa wtedy z planem podróży ustalonym przez Amerykanów i jedzie wygłosić wykład w Niemczech Wschodnich. Dzieje się to już jednak po śmierci Klausa i Heinricha, dwóch mężczyzn, których opinii jednocześnie bał się i pragnął; kiedy jest już stary i nie ma wiele do stracenia; kiedy jego sława za Oceanem i tak już zmierzcha. Ten jeden moment wolności łączy się z poczuciem klęski: Mann odkrywa, że całe życie oszukiwał, był hochsztaplerem (a nie czarodziejem) wśród tych, którzy żyli na poważnie. Odnajduje esencję swojego życia w postaci, którą sam niegdyś stworzył: w Feliksie Krullu, niemieckiej wersji Sorela. Tóibín w jednym z ostatnich wewnętrznych monologów swojego bohatera ujmuje zwięźle ten moment zrzucenia masek: „Gdyby miał szansę powiedzieć ostatnie słowo o ludzkim duchu, zrobiłby to w stylu komediowym, pomyślał; udramatyzowałby ideę, że ludziom nigdy nie można ufać, że mogą oni zmienić swoją historię tak, jak zmienia się kierunek wiatru, że ich życie jest ciągłym, wycieńczającym i śmiesznym wysiłkiem, by okazać się wiarygodnym. I w tym właśnie, tak czuł, tkwił czysty geniusz człowieczeństwa, a także cały patos”.

Wesprzyj Więź

I wreszcie, na sam koniec, warto wspomnieć, że „Czarodziej” to przecież też meta-książka. Irlandzki autor po raz kolejny znajduje przyjemność w wyobrażaniu sobie losów pisarza: w jednej ze swoich wcześniejszych książek, „Mistrzu”, podobnie sfikcjonalizował życie i myśli Henry’ego Jamesa. Tym razem, opierając się na dziennikach, powieściach i biografiach, wymyślił Tomasza Manna w sytuacjach społecznych, w momencie dochodzenia do pomysłów, które potem rozpoznajemy w jego twórczości.

Tóibín pokazuje, jak on sam wyobraża sobie proces twórczy, i jak wiele charakterów literackich wzorowało się na rzeczywistości. Pojawia się jednak pytanie o zabarwieniu etycznym: na ile można wykorzystać cudze życie do własnych celów literackich? Mann w „Czarodzieju” zastanawia się, czy żyjący Schönberg nie wytoczy mu procesu o naruszenie dóbr osobistych. Tóibín może spać spokojnie, nikt nie upomni się prawnie o dobre imię bohatera jego książki. Losy słynnego pisarza z Lubeki stały się szansą do pokazania przygodności wydarzeń, której doświadczają ci ogłaszani patronami wolności. 

Przeczytaj też: „Być albo nie być” według Thomasa Manna

Podziel się

2
2
Wiadomość

Zazwyczaj czytam książki i czasopisma od deski do deski, ale lektura “Buddenbrooków” była jak picie destylatu z melisy – ta książka ululałaby nawet buhaja do snu… Mann jest upupiony jako “Wielki Pisarz”, tymczasem wielu z moich rozmówców przyznawało, że jego twórczość to flaki z olejem.
Kiedyś była taka seria w kioskach Pisarze Nobliści XX. Wieku (czy jakoś tak), jakieś 25 tomów. I ile z tego było rozczarowaniem – taka “Gra szklanych paciorków” czy “Most na Drinie”! Klasycy klasykami – te wszystkie listy X-książek, które trzeba przeczytać, bo to Literatura przecież! – ale chyba najlepiej samemu sobie wyrobić zdanie. Przynajmniej dzięki słabym książkom można rozpoznać te lepsze.
Wiadomo, jednych zachwyci 100-stronicowy opis wewnętrznej burzy emocjonalnej bohatera “W poszukiwaniu straconego czasu” nt. czy iść, czy jednak nie iść do teatru – inni określą to jako grafomanię i szmyrgną książkę w kąt preferując diametralnie inni styl (np. takiego Cormac’a McCarthy’ego; dość powiedzieć, że z kolei innych totalnie odrzuci jego “Dziecię boże”). I bądź tu, człowieku, mądry literacko!

Bardzo ciekawy tekst relacjonujący, ale też przenikliwie i krytycznie komentujący książkę Toibina. Nie można jej bowiem czytać i odbierać trywialnie, jako “demaskującą” genialnego pisarza. Człowieczeństwo Thomasa Manna najpełniej wyraziło sie w jego twórczości, nie podważy jej wartości pokazanie na słabe strony Manna jako męża, ojca rodziny, młodszego brata czy postaci politycznej. Miał z pewnością daleko idącą krytyczną samoświadomośc, która znalazła choćby wyraz w mojej ulubionej przezabawnej i mądrej powieści “Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla”. Co potwierdza autorka: „Gdyby miał szansę powiedzieć ostatnie słowo o ludzkim duchu, zrobiłby to w stylu komediowym, pomyślał; udramatyzowałby ideę, że ludziom nigdy nie można ufać, że mogą oni zmienić swoją historię tak, jak zmienia się kierunek wiatru, że ich życie jest ciągłym, wycieńczającym i śmiesznym wysiłkiem, by okazać się wiarygodnym. I w tym właśnie, tak czuł, tkwił czysty geniusz człowieczeństwa, a także cały patos”.