Jesień 2024, nr 3

Zamów

Prawdziwie uczestniczyć w synodzie czy tylko „zaliczyć” synod?

Papież Franciszek podczas synodu biskupów o rodzinie. Watykan, październik 2015 r. Fot. Mazur / catholicnews.org.uk

Co zrobić, by synod o synodalności nie skończył się „wielką klapą”, jak wiele poprzednich?

Od pewnego czasu trwa w Kościele dyskusja nad rolą synodalności, wyraźnie stymulowana przez papieża Franciszka. Wkroczyła ona też do Polski, czego dowodem są poświęcone jej artykuły m.in. na łamach „W drodze”(nr 6, 2021) i w „Więzi” (nr 3, 2021), których autorzy – wszyscy zaangażowani w życie Kościoła – zgodnie uważają wprowadzenie dawno temu wymyślonej w Kościele synodalności za jedną z podstawowych przesłanek przełamania istniejącego w nim kryzysu.

Postanowienia schowane w archiwach

Redakcja „W drodze” postawiła sześciu osobom pytanie: „czy Kościół w Polsce potrzebuje synodu?”. Autorzy odpowiedzi zwracają uwagę na różne aspekty tego problemu. Analizują doświadczenia poprzednich synodów i obecną sytuację Kościoła, wskazując na szereg negatywnych cech, których należało by uniknąć, jeśli kolejny synod ma prowadzić do rzeczywistej reformy Kościoła.

Ks. Grzegorz Strzelczyk stwierdził, że Polski Synod Plenarny (1990-1999), mimo że pozostawił kompetentnie przygotowane dokumenty, zakończył się „wielką klapą”. Z kolei Adam Dylus, oceniając dorobek II Synodu Archidiecezji Katowickiej, napisał: „Nasze wnioski i spostrzeżenia, przekazane sekretarzowi synodu, a następnie przedłożone ojcom synodalnym, zostały bardzo życzliwie przyjęte i w dużej mierze znalazły się w ostatecznym dokumencie synodalnym”.

W synodzie powinien być zagwarantowany zrównoważony udział reprezentacji świeckich i duchownych, ci pierwsi muszą być pełnymi uczestnikami, a nie tylko konsultantami. I wpływ na wprowadzanie uchwał synodalnych w życie

Andrzej Paszewski

Udostępnij tekst

Z kolei odnosząc się do synodu w Archidiecezji Krakowskiej (1972-1979), ks. Adam Boniecki podkreślił w „Tygodniku Powszechnym”: „Podstawą jego prac był dorobek blisko pięciuset synodalnych zespołów studyjnych, złożonych przede wszystkim ze świeckich”. Jednak ani Dylus, ani ks. Boniecki nie potrafią powiedzieć, jakie konkretnie pozytywne skutki przyniosły te synody dla Kościoła. Dokumenty utknęły w archiwach kościelnych. Curia locuta, causa finita…

Ks. Strzelczyk pisze: „Zapisy tych dokumentów trzeba było jeszcze wprowadzić w życie. A biskupi nie byli do tego przygotowani”. I trzeba dodać, że pasterze Kościoła chyba nie widzieli też takiej potrzeby. W ich własnej formacji nie dostrzegano konieczności większej aktywizacji świeckich w życiu Kościoła, o czym świadczą wypowiedzi dyskutantów.

„Dotychczasowe gremia świeckich nie są bowiem reprezentatywne dla wspólnoty Kościoła. Świeccy eksperci są dobierani tak, by utwierdzali biskupów i księży w ich przekonaniach, a jednocześnie oddzielali od wszelkich głosów krytycznych. […] Przez lata Kościół wykształcił sobie «specjalistów», których rolą jest serwilistyczne podtrzymywanie hierarchów w przekonaniu o własnej nieomylności oraz straszenie wiernych zagrożeniami współczesnego świata” – pisze Marcin Dzierżanowski na łamach „W drodze”. Zaś ks. Strzelczyk stwierdza: „Jak wziąć pod uwagę głos świeckich, skoro nikt nie jest do tego przygotowany. Świeccy […] szybko się zorientują, że wszyscy mają ich w nosie”.

Mamy tylko „pozwolić być kierowanym”?

To, do czego odnoszą się w swych wypowiedziach Dzierżanowski i ks. Strzelczyk, wiązało się bez wątpienia z mentalnością przedsoborową biskupów, której zmianie nie sprzyjała ani wojna, ani okres komunizmu, ponieważ Kościół był dla społeczeństwa w tych okresach ostoją sprawiedliwości i wolności. To zaś nie skłaniało do realizacji zasady Ecclesia semper reformanda.

Dowartościowanie świeckich w Kościele wymaga zasadniczych zmian w mentalności hierarchów, co jest trudne ze względu na strukturę Kościoła. Przypomina o tym amerykański dominikanin Thomas Doyle. Kościołem, który jest społecznością złożoną z ponad miliarda wiernych, rządzi, jak pisze zakonnik, „około trzech tysięcy osób – arystokracja, która jest bez wyjątku patriarchalna, funkcjonująca w celibacie, męska i wyświęcona, i nikt z jej członków nie jest rodzicem. Według prawa kanonicznego Bóg chce, aby tak było. Papież Pius X wyraził to w sposób jednoznaczny w encyklice «Vehementer nos» w 1906 roku”.

Doyle cytuje dosłownie tę encyklikę: „Wspólnota pasterzy dzierży konieczne prawo i władzę ustalania celów tej społeczności i kierowania wszystkimi jej członkami ku temu celowi: jedynym obowiązkiem wspólnoty wiernych jest przyzwolenie na bycie kierowanymi i, jak przystało posłusznemu stadu, podążanie za pasterzami” (cytat za Magazynem „Kontakt”).

Podobne stanowisko zaprezentował – ponad 100 lat po ogłoszonej przez Piusa X encyklice – abp Stanisław Gądecki. W czasie ingresu nowego biskupa gdańskiego przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski wspomniał o „głowie” i „ogonie” Kościoła, co, jak zauważył Józef Majewski w „Tygodniku Powszechnym”, nawiązywało do narracji pewnego apokryfu z IV wieku. Narracja ta była później często zastępowana operacją „pasterską” z figurami pasterza i owiec.

Profetyczna wizja kontra klerykalna mentalność

Wspomniana powyżej wypowiedź abp. Gądeckiego wskazuje na mentalność wielu hierarchów, o której mówi Thomas Doyle i która jest jedną z największych trudności w przełamywaniu klerykalizmu. „Problem w tym – pisze ks. Jacek Prusak SJ w „Tygodniku Powszechnym” – że model dotychczasowego funkcjonowania biskupów w Kościele jest niezwykle trudno zmienić. Zauważmy, z jakim oporem spotyka się próba reformowania przez Franciszka kurii rzymskiej – ciała przecież służebnego […]. Franciszek wskazuje na synodalność jako alternatywę dla klerykalizmu. Przy czym synodalność rozumie nie jako odgórne działanie biskupów posługujących się klerem, tylko jako oddolny ruch, zaczynający się od świeckich. To profetyczna wizja”.

Klerykalna mentalność nie bierze się znikąd – jest w dużym stopniu klonowana w kolejnych pokoleniach seminarzystów. A spośród nich wywodzą się przecież ci, którzy powoływani są na urząd biskupi. Dlatego mówiąc o szansie powodzenia synodu ks. Strzelczyk zauważa: „wiele zależy od tego jak będą formowani księża w seminariach”.

Identyczny postulat stawia wenezuelski teolog Rafael Luciani, ekspert Rady Episkopatu Ameryki Łacińskiej, który w rozmowie z Zuzanną Radzik w „Tygodniku Powszechnym” jasno konstatuje: „Trzeba zacząć od seminariów – to jeden z centralnych punktów.[…] Tu jest przestrzeń na zmianę mentalności To się nie stanie w rok lub dwa, raczej dwadzieścia czy trzydzieści lat”.

Stąd zmiana mentalności kleru wydaje się podstawowym warunkiem, aby synody przyniosły pożądane zmiany w Kościele, zaczynając od parafii.

Przeświadczeni o własnej wyjątkowości

W tym kontekście dużo do myślenia dają wypowiedzi kleryków, byłych kleryków, księży i byłych księży zebrane przez Mariusza Sepiołę w wydanej w ubiegłym roku przez „Znak” książce „Klerycy”. Jako że nie jest to ankieta, nie wiadomo, na ile poszczególne wypowiedzi są reprezentatywne dla całego kleryckiego i księżowskiego środowiska w Polsce. W wypowiedziach tych nie ma też odniesień do różnic między seminariami. Niemniej owe wypowiedzi stanowią, jak sadzę, materiał do solidnych przemyśleń, szczególnie dla hierarchów i wychowawców seminaryjnych. Chciałbym zwrócić tu uwagę na kilka z nich, nawiązujących pośrednio do koncepcji „głowa – ogon”:

– „Już w nowicjacie przekonuje się ciebie, że jesteś człowiekiem wybranym, swego rodzaju elitą. Ja wtedy czułem się częścią takiej elity. Nie dlatego, ze jestem taki «fajny», «lepszy», ale dlatego, że zostałem powołany do bycia księdzem”.

– „Skoszarowany tryb życia. Kleryk wszystko ma «podstawione pod nos». Oprócz serwowanego trzy razy dziennie posiłku dostaje coś jeszcze: przeświadczenia o własnej wyjątkowości”.

– „W seminarium mówią ci: masz być silny i posłuszny, liczymy na ciebie. Nie ma w tym namysłu nad Ewangelią. Jezus sam musiał się sprzeciwiać panującemu porządkowi saduceuszy, faryzeuszy, fałszywych kapłanów. Kościół tego nie robi. Brnie z uporem odurzonego ferworem walki żołnierza, w którego uszach brzmi tylko jedno: rozkaz przełożonego”.

Tak formowani klerycy – późniejsi księża – nie oczekują od świeckich niczego innego poza pomocą w realizacji ich pomysłów. Poza tym świeckich, przychodzących z jakimiś uwagami lub propozycjami, często po prostu przeganiają (chociaż zwykle w sposób uprzejmy), czego i sam doświadczałem.

W „Klerykach” znajdujemy oczywiście wiele innych opinii – także takich, które są niezwykle ważne dla oceny seminariów i potrzeby ich reformowania. Na podkreślenie zasługuje wypowiedź doświadczonego kapłana – ks. Bartosza Rajewskiego, ponieważ w niej wybrzmiewa również echo innych głosów: „Dzisiaj mamy w polskim Kościele wiele bolesnych spraw związanych z wykorzystaniem seksualnym dzieci, młodzieży i osób dorosłych przez niektórych duchownych. Myślę, że dużym problemem w przyszłości może okazać się inna kategoria: wykorzystanie duchowe, czy nawet duchowe znęcanie się księży (ang. spiritual abuse) nad ludźmi powierzonymi ich trosce, na przykład właśnie nad klerykami. Wiele spraw czeka na wyjaśnienie; wiele istnień ludzkich zostało złamanych; wiele powołań zmarnowanych. To kolejna «kościelna szafa», z której mogą wypadać w przyszłości «trupy»”.

„Struktury grzechu”

Strukturę i funkcjonowanie Kościoła, z jego hierarchią i systemem podporządkowania, nie bez racji porównuje się z wojskiem. Seminaria przypominają bardziej szkoły oficerskie niż uczelnie świeckie.

W obu strukturach są podobne hierarchie władzy i podporządkowania. Sprzyjają one postawom konformistycznym i serwilistycznym, często ułatwiającym awans. Klerycy obserwują pewne „pozycjonowanie” się niektórych z nich wobec przełożonych już w seminariach, a po święceniach kapłańskich jak najbliżej „głowy”.

Strukturę i funkcjonowanie Kościoła nie bez racji porównuje się z wojskiem. Seminaria przypominają natomiast bardziej szkoły oficerskie niż uczelnie świeckie

Andrzej Paszewski

Udostępnij tekst

Zarówno wojsko, jak i Kościół, nie są społecznościami demokratycznymi, w których istnieją mechanizmy osłabiające autorytarne tendencje władzy. Brak takich mechanizmów sprzyja tworzeniu „struktur grzechu” (jak je nazywał Jan Paweł II ), w których takie czy inne zło ma się dobrze, ponieważ nie działają w nich mechanizmy naprawcze, nie funkcjonują sprzężenia zwrotne, które warunkują niecenzurowany przepływ informacji z dołu do góry i sprzyjają transparentności oraz otwartości na środowiska zewnętrzne. O tym świadczą ujawnione dziś, a trwające dziesiątki lat skandale seksualne, wynaturzenia w kościelnych ośrodkach wychowawczych czy malwersacje finansowe (bądź też, otwarcie mówiąc, przestępstwa).

Dlatego w krajach demokratycznych wprowadza się cywilną kontrolę nad wojskiem. Analogicznych rozwiązań w postaci jakiejkolwiek kontroli świeckich nie ma w Kościele. W żadnej sferze jego działalności.

„Wszystko dopiero czeka na zrobienie”?

Realizacja wizji, o której pisze ks. Prusak, powinna przyświecać nowemu synodowi, aby mógł przyczynić się on do rzeczywistych zmian w Kościele, o jakie chodzi Franciszkowi. Jednym z głównych zadań jest podniesienie roli świeckich.

Jako że ruch synodalny zaczyna obejmować cały Kościół (choć ma swoją specyfikę w różnych krajach), warto śledzić także poza Polską jego postęp i doświadczenia. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy w tych działaniach wyprzedzani przez inne Kościoły lokalne, zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej i Niemczech. Jednym z ważniejszych postulatów tam wysuwanych jest możliwość swobodnego przedstawiania swoich poglądów przez świeckich i duchownych bez autocenzury i obawy. Ciekawe, że do braku swobody wypowiedzi przyznają się nawet tam jednak niektórzy hierarchowie. Wspomniany już powyżej Luciani wspomina o stanowisku zaprzyjaźnionego z nim kardynała z Caracas: „On naprawdę uważa, że po raz pierwszy może mówić, co myśli – w wolności i bez strachu. Kościół pozwala ludziom mówić”.

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na wypowiedź Beaty Chojnackiej – koordynatorki procesu synodalnego w Archidiecezji Warszawskiej – na temat przebiegu dyskusji synodalnych w parafiach. Chojnacka bardzo pozytywnie ocenia te spotkania, ale jednocześnie zauważa: „Spotkanie przebiegało […] w atmosferze szacunku i wysłuchania każdej wypowiedzi – co w świetle ogólnopolskich debat w naszym kraju wydaje się wielkim, niemalże cywilizacyjnym osiągnięciem spotkania człowieka z człowiekiem”.

Ta uwaga jaskrawo pokazuje, w jakim stadium debaty się znajdujemy. Jest ona tym bardziej zaskakująca, gdy uświadomimy sobie, że sprawa dowartościowania świeckich stawiana była mocno już kilkadziesiąt lat temu – zarówno w czasie Kongresów Apostolstwa Świeckich (1951,1957, 1967), jak i na Soborze Watykańskim II. Opisał to świetnie Jacek Woźniakowski w wydanej w 1987 r. przez „Znak” książce „Świeccy”.

Warto i teraz przytoczyć zacytowaną przez Woźniakowskiego wypowiedź abp. Kellera z Monastyru (1957) , która pokazuje, jak o roli świeckich już wtedy myślano: „Bezwarunkowo trzeba znaleźć nowy sposób współdziałania księży i świeckich. Nie można jednak oczekiwać by doprowadziła do tego jakaś kodyfikacja praw laikatu. O wiele ważniejsze jest to, by księża znowu zaczęli poważnie traktować funkcję świeckich w całości Kościoła. Jest rzeczą bezduszną obciążać ich wszelkimi możliwymi pracami, odmawiając im jednocześnie samodzielności; nieznośne jest traktowanie laikatu niby stale będącego na zawołanie gońca. Jeśli nawet wymarły już takie sułtańskie poglądy, to jednak można jeszcze zauważyć istnienie swoistego paternalizmu, którego człowiek dzisiejszy już nie wytrzymuje. Powinno się spokojnie uznać wyższość człowieka świeckiego w tych dziedzinach, na których się coś niecoś zna”.

Wypowiedź ta wpisywała się w atmosferę ożywionego dialogu, który zaczynał się toczyć wewnątrz Kościoła, o którym z taką radością pisał Paweł VI w encyklice „Ecclesiam suam”: „Bardzo pragniemy, by ów rodzinny dialog toczył się w atmosferze pełnej wiary, miłości i dobrych uczynków. Był jak najżywszy i jak najbardziej zażyły. Jest to dla nas widok radosny i krzepiący, ze już rozpoczął się dialog wewnątrz Kościoła i poza nim. Kościół bowiem jest dziś bardziej żywotny niż kiedykolwiek! Ale gdy się dokładnie zastanowić, wydaje się że wszystko dopiero czeka na zrobienie”.

Taki dialog miał być jednym z czynników odnowy Kościoła. Tymczasem, po zaledwie kilkudziesięciu latach, Kościół znalazł się on w głębokim kryzysie, co nie pozostaje bez wpływu na przebieg synodu i na jego wyniki.

Wyjdźmy z baniek, bez tabu

Powracając na nasze podwórko, przyznaję, że nie widzę za bardzo, aby klerycy i księża mieli pełną swobodę szczerego stawiania pytań oraz prezentacji swoich opinii w gronie osób duchownych (dotyczy to zresztą również – do pewnego stopnia – kręgów świeckich wiernych).

Z lektury „Kleryków” wynika, że na pewno nie we wszystkich seminariach taką swobodę mają. Jeśli mówi się, że w trakcie synodu trzeba szukać odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób wychowywani są w Kościele świeccy, to należy również pytać, w jaki sposób powinna przebiegać formacja kleryków w seminariach. Bo przecież od niej właśnie będzie w pierwszym rzędzie zależała działalność parafii oraz zaangażowanie świeckich. Ostatecznie to ona także wpływa na postawy obecnych i przyszłych biskupów. Nie odnoszę wrażenia, żeby hierarchia chciała na ten temat dyskutować ze świeckimi, choć bez wątpienia oni również mają coś do powiedzenia. Ważne jest wypracowanie katalogu spraw, w których nie tylko duchowni będą mieli głos decydujący. 

Bp Piotr Jarecki powiedział w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że ważne jest aby „wyjść ze swoich «baniek» i zacząć właściwy dialog”. Mówi się o dialogu, ale w podejmowanych na synodzie działaniach praktycznych mowa jest raczej o konsultacjach i to raczej jednokierunkowych: to świeccy mają być wysłuchiwani przez duchownych. W poprzednich polskich synodach też świeckich wysłuchiwano, ale ostatecznie zawsze Kościół hierarchiczny decydował, co z tymi „wysłuchaniami” zrobić. Jak już zostało wspomniane tu wcześniej, kończyło się to „wielką klapą”. 

Dlatego wydaje się właściwe, żeby świeccy i duchowni debatowali w swoich gronach, ale już na wyższych szczeblach (np. diecezji) powinni wychodzić ze swoich „baniek”, aby obie grupy mogły konfrontować swoje przemyślenia i dezyderaty ( niekoniecznie dochodząc do uzgodnienia we wszystkich kwestiach).

Jakkolwiek mówi się, że w rozmowach nie ma żadnych tematów tabu, to jednak bp Jarecki ostrzega: „Gdy patrzymy na Kościół niemiecki […] to widać, że niektóre dyskusje skręcały niebezpiecznie w kierunku zmiany doktryny”. W podobny sposób mówi ks. Matteo Campagnaro – drugi koordynator procesu synodalnego – ostrzegając, że proponowane zmiany mogą prowadzić do protestantyzacji.

Istotnie Niemiecka Droga Synodalna, wspólnie prowadzona przez Konferencję Episkopatu Niemieckiego (KEN) oraz Centralny Komitet Niemieckich Katolików (CKNK), w swych projektach reform idzie dosyć daleko, m.in. w propozycjach dotyczących traktowania par homoseksualnych, osób rozwiedzionych i pozostających w ponownych związkach, antykoncepcji czy dostępu kobiet do święceń kapłańskich. Działający w ramach tej niemieckiej inicjatywy wypowiadają się też za możliwością wpływu organów świeckich na wybór biskupów. Co ważne: przedstawiciele KEN i CKKN współdziałają na zasadach partnerskich i wspólnie głosują nad przyjęciem wypracowanych wniosków (uzyskując przy tym konsensus w wielu spornych kwestiach). Nie znaczy to, że wszystkie one muszą być wprowadzone w życie w całym Kościele.

Trzeba pogodzić się z tym, że Kościół działa w różnych kulturach i tradycjach, stąd jego reforma nie musi prowadzić do ujednolicenia we wszystkich sprawach, nawet doktrynalnych. Nie wywołujmy zbyt śpiesznie ducha Wielkiego Inkwizytora. Jeszcze wielu z nas pamięta czasy gdy uważano, że od doktryny odchodzili tacy wybitni teologowie jak Henri de Lubac i Yves Congar.

Przygotujmy się, a nie narzekajmy

Może warto więc dowiedzieć się więcej, co myślą zaangażowani w Drogę Synodalną niemieccy katolicy. Nie możemy uważać, że nie towarzyszy im Duch Święty.

Szereg spraw przez nich rozważanych prawdopodobnie nie będzie dziś przedmiotem debat parafialnych w zespołach synodalnych w Polsce. A jeśli nawet tak się zadzieje, niekoniecznie znajdzie to swoje odbicie w ostatecznych sprawozdaniach z synodu w Polsce. Obserwując zmniejszającą się w naszym kraju liczbę wiernych (szczególnie gwałtowny odwrót od wiary i praktyk religijnych zauważalny jest wśród młodzieży) oraz drastyczne zmniejszanie się liczby wstępujących do seminariów duchownych, episkopat powinien zastanowić się, czy bardziej grożą naszemu Kościołowi dociekania doktrynalne katolików niemieckich, czy też raczej powtórzenie losu Kościoła irlandzkiego. Trzeba się liczyć z tym, że problemy, przed którymi stają dziś katolicy niemieccy, staną również – może wcześniej niż myślimy – przed Kościołem w Polsce. Warto się do tego przygotować.

Trzeba pogodzić się z tym, że Kościół działa w różnych kulturach i tradycjach, jego reforma nie musi prowadzić do ujednolicenia we wszystkich sprawach, nawet doktrynalnych

Andrzej Paszewski

Udostępnij tekst

W pracach synodu powszechnego chodzi przecież nie tylko o sprawy dotyczące strukturalnych i funkcjonalnych aspektów działania Kościoła, ale też o pogłębioną refleksję teologiczną nad jego doktryną (a ta przecież ewoluuje, o czym świadczy jego historia). Ważne jest, żeby swobodnej dyskusji towarzyszyła równie duża pokora, która otwiera nas na działanie Ducha Świętego

Bp Jarecki widzi konieczność zmiany wciąż trwającej wizji Kościoła odchodzącego od tego jaki – wedle biskupa – „jest jego pierwowzór, który mamy w Ewangelii i Dziejach Apostolskich i który był realizowany w pierwszym tysiącleciu, aż do reformy gregoriańskiej. W drugim tysiącleciu zaczęliśmy pierwotną wizje Kościoła wypaczać, odeszliśmy od idei Kościoła jako przemierzania drogi razem”.

W tym kontekście warto przytoczyć też myśli kard. Jean-Clauda Hollericha z wywiadu udzielnego dla „La Croix”: „Mamy teologię, której za 20 czy 30 lat nikt już nie będzie rozumiał. Ta cywilizacja do tego czasu przeminie. […] Kiedy jakiś dyskurs traci na znaczeniu, nie wolno nam uparcie go używać, ale musimy szukać innych dróg”.

W kierunku zmian doktrynalnych idą rozważania ks. prof. Roberta Woźniaka w opublikowanym na łamach „W drodze” wywiadzie: „Teolog musi bowiem stale poznawać terytorium wiary w świetle całego rozumienia świata, a nasze pojmowanie świata przecież nieustannie się zmienia, bo jest coraz doskonalsza nasza wiedza o rzeczywistości. Teologia służy zatem zarówno Magisterium, jak i ogółowi wiernych. Powinna być odważna, krytyczna, ale wierna zarówno Objawieniu, jak i doświadczeniu wiernych. Ma oczyszczać wiarę. W tym procesie może się oczywiście mylić. Dlatego nie można utożsamiać katolickiej teologii z Magisterium. Teologia zaś powinna być otwarta na korekty, a nie tylko oczekiwać zmian po stronie Magisterium”. 

Myślę, że bardzo przydatne dla organizatorów i uczestników synodu mogą być też inne uwagi ks. Woźniaka zamieszczone w tymże wywiadzie: „Dzisiaj Kościołem miotają różne tendencje, często wzajemnie sprzeczne. To nie jest sytuacja, w której trzeba podejmować przełomowe decyzje, to raczej czas na modlitwę, rozpoznawanie i pokorne słuchanie tego, co Bóg ma nam do powiedzenia.[…] Kościół żyje w różnych miejscach świata, jego wierni posługują się wieloma językami, cechuje go wewnętrzna wielość interpretacji, sposobów myślenia, istnienia, modlitwy, obrzędów liturgicznych, dróg do świętości i powołań. […] Katolickość jest sztuką trwania w napięciu miedzy tym, co partykularne i powszechne […].To sztuka bycia sobą z uwzględnieniem drugiego, ze świadomością, że świat i Kościół to więcej niż mogę ogarnąć, to w końcu otwarcie na całe bogactwo perspektyw. Wynika to wszystko ze świadomości, że Trójca jest bardzo hojna w stwarzaniu i że cała rzeczywistość jest w jakimś stopniu jej cieniem, śladem, obrazem”.

Synod nie załatwi wszystkiego

Spore nadzieje w powodzenie synodu w swojej Archidiecezji Warszawskiej ma wspominany już bp Jarecki. W rozmowie z Polską Agencją Prasową podkreślił, że zostanie stworzony szeroki zespól synodalny, reprezentujący poszczególne środowiska diecezjalne – radę kapłańska, radę duszpasterską, uniwersytety katolickie i świeckie, środowiska katolików świeckich, takie jak Klub Inteligencji Katolickiej, „Więź” itd. Zadeklarował nawet: „Jeśli środowiska LGBT wyrażą wolę zaangażowania w synod, nie wykluczamy ich”. To ważne deklaracje, ponieważ potrzebujemy reformy wieloaspektowej i dotyczących spraw wymagających profesjonalizmu wychodzącego poza kompetencję zespołów parafialnych.

Sadzę, że w przyszłym synodzie powinien być zagwarantowany zrównoważony udział reprezentacji świeckich i duchownych, przy czym ci pierwsi muszą być pełnymi uczestnikami, a nie tylko konsultantami. Muszą też mieć wpływ na wprowadzanie uchwał synodalnych w życie. Marcin Dzierżanowski przypomina, że w Kościele uznawany jest powszechny „zmysł wiary” (sensus fidelium), chociaż, jak dotąd, nie można powiedzieć, że w Kościele odwoływanie się do niego było nadużywane.

W obszernym, liczącym 50 stron „Vademecum” synodalnym widać, że na kolejnych szczeblach procesu synodalnego wzrasta rola Kościoła hierarchicznego, a zmniejsza się rola „ludu Bożego”. W dokumencie czytamy: „Biskup może przejrzeć syntezę diecezjalną we współpracy z diecezjalną osobą kontaktową [którą sam powołuje – przyp. AP] zanim zostanie ona przedłożona konferencji episkopatu”. Nie bardzo wiadomo, czy może wprowadzić w takiej syntezie zmiany bez porozumienia z zespołem. Wiadomo natomiast na pewno, że „konferencje episkopatów i synodu Kościołów Wschodnich przedłożą następnie zebraną przez siebie syntezę Sekretariatowi Generalnemu Synodu Biskupów”.

Moje szczególne obawy wzbudza to, że procedury synodalne, prowadzone dokładnie według wytycznych „Vademecum”, mogą po prostu skończyć się, mówiąc kolokwialnie, „zaliczeniem” synodu na szczeblu parafii, diecezji czy kraju. Cos takiego miało miejsce w poprzednich synodach.

W debatach synodalnych możliwe jest dochodzenie do konsensu w wielu sprawach, niekoniecznie we wszystkich. Z wypowiedzi publikowanych na łamach „W drodze” wynika, że nie zawsze będzie łatwo o jednomyślność. Przecież rożne poglądy i alternatywne rozwiązania mogą mieścić się w doktrynie katolickiej, podobnie jak rożne hipotezy teologiczne. O tym wspomina ks. Woźniak i o tym również świadczy historia Kościoła. 

Wesprzyj Więź

„Nawet jeśli jedynym dokumentem po takim synodzie – pisze Monika Białkowska – będzie protokół rozbieżności, to i tak posuniemy się kilka kroków naprzód”. Podobnie bp Jarecki uważa, że nie można oczekiwać, iż synod załatwi wszystkie sprawy. Chodzi tu raczej o powrót do synodalności jako stałej aktywności Kościoła, jako przejawu jego reakcji na pojawiające się pytania i problemy.

To wymaga jednak wypracowania jakiejś permanentnej formuły funkcjonowania synodu np. w postaci rady działającej pomiędzy plenarnymi zgromadzeniami, realizującej postulat Ecclesia semper reformanda.

Przeczytaj też: Synodalność po latynoamerykańsku

Podziel się

1
1
Wiadomość

Synod ze skompromitowanymi biskupami, przeciw którym toczą się procesy kanoniczne i świeckie…… brak skruchy i dymisji tychze biskupów, Watykan, który o osobach wykorzystanych w Polsce zapomniał, utajnione wyroki wobec księzy i biskupów, kard. Dziwisz uniewinniony przez Watykan……. z kim ten synod i o czym? Najpierw prawda i dymisje!!

Czy dla wiekszosci polskich księży synod jest do czegoś potrzebny? Czy rozwiąże jakiś ich realny, życiowy problem? Dopóki są wierni, są pieniądze, panuje księża omerta wzmocniona ostatnio zwrotem uwagi publicznej na Ukrainę to po co ruszać coś co jeszcze jakoś działa?
Dopiero kiedy przestanie działać to się pomyśli…..

A – synod. Brałam udział w jednym spotkaniu.
Moja mama – w podsumowaniu. Nie ma po co. Szkoda nerwów.

Nie rozpuścicie tej skorupy. Bardzo Wam kibicowałam wtedy. To była ważna rozmowa.
https://www.facebook.com/wiez.info/videos/245302537032184

Ale skorupa dalej jest.

https://wiez.pl/2021/01/18/mozemy-walczyc-o-wiarygodnosc-ewangelii-nie-kosciola/

Mam inny obraz wspólnoty – kwiatek na betonie. Od dwóch lat.
To, że czasem wyrośnie – nie oznacza, że system się zmienił.
Na chwilę system osłabł i wykruszył się kawałek. I to też jest nasze dobro. Na chwilę.
Ale to za mało, by zmienić system. To nawet działa na jego korzyść – nasze dobro.
Znów powtórzę – zupa na gwoździu. Cygan. NIE.

Dla mnie KRK to jak zabetonowane źródło – woda w butelce – 3 zł za sztukę.

Ja nie wchodzę w te struktury. Ja ich nie bronię.
I nie trzymam się franciszkowej spódnicy. Cały czas pytam o Ewangelię.

Przepraszam – chyba już widać, że czasem nie ma po co.
I komentuję częściej i po co ? Cisza. Ale – to było miłe – cofnąć się w czasie.
Zobaczyć, że cały czas zgodnie z sumieniem piszę.

Skorupa dalej jest, gdyż nie ma obiektywnych przyczyn by musiała ona pęknąć. Kościół nadal jest bogaty, w świątyniach nadal są ludzie, politycy nadal wolą na wiele rzeczy przymykać oczy. Niestety, jak by powiedział dziadek Marks aby doszło do rewolucji nie wystarczy nadbudowa, fundamentalne zmiany muszą nastąpić w bazie. A baza nadal jest. Co prawda ma tyle lat ile widać na zdjęciu wprowadzającym do tego artykułu, ale jeszcze jest. Zainwestowane w nieruchomości pieniądze będą generowały zyski, partii która mogła by zdobyć władzę i odciąć Kościół od pieniędzy z podatków nie widać.
Narzekania katolewicy 🙂 nic nie zmienią, niczego nie popchną. Synod na razie nie jest potrzebny. Jej dobrze jak jest.

@ Marek 2 – dokładnie. Oburzeni po prostu zostawią tę wspólnotę. I o to chodzi.
By poszli sobie – niepotrzebnie zakłócają innym błogostan. Nikt ich nie będzie żałował.
Wprowadzają tylko niepotrzebne pytania. Zamieszanie. Prawda?

I na do widzenia usłyszą, że nie byli tu dla Jezusa. Jasne.

Bo jak się ktoś się głębiej zastanowi i zaczyna zadawać pytania, to reszta spojrzy na niego
i odpowie – ale dlaczego mamy coś zmieniać, działa? Działa. Ludzie są – są.
Czasem mniej czasem więcej. Rachunek się zgadza.
Albo inna wersja – bo piękno Ewangelii można tylko realizować w Kościele Katolickim.
No to zero dyskusji. I tak jest z drogą synodalną.
Ja miałam do czynienia w czasie drogi synodalnej z sytuacją w stylu – musimy to zrobić, więc zrobimy, czyli jak wolne wybory, ale i tak wiecie na kogo głosujecie.
Skończyło się na postępowaniu jak na zwykłej radzie parafialnej.
Przegląd.
Miałam to dodać jako komentarz – będzie jako odpowiedź 🙂
Tak – nieruchomości długo pozwolą nie liczyć się z tzw wiernymi.

Prosze pochodzic po parafiach, zajrzec do gablot parafialnych, w nich same ochy i achy o konkretnej parafii… zadnej wzmianki o jakimś tam synodzie… nie ma tez tak mocno zapowiadanych w lutym tego roku plakatach z informacją o Zranionych w Kosciele czyli wykorzystanych .. nie ma tego co ważne .. owszem w jednej gablocie jest ten plakat ale to jest parafia gdzie pewien ksiądz po cichu pomaga takiej osobie…
Synod w diec. szczcinskokamieńskiej z kim? Z Dzięgą? Z tym, ktory 11lat chronił ks…… Dymera, ktorego wyrok kongregacji jest do dzis utajniony. I nie tylko Dymera chronił… ale tak jest w innych miastach takze , tam gdzie jest abp…. Gądecki, abp….. Wojda…. abp…. Jędraszewski ……

Wszyscy już tu są 😉

Wydaje się, że synod tak długo będzie pustą formą jak długo jasno nie określi się oczekiwań strony kościelnej, świeckiej i punktów niemożliwych do „reformy” (doktrynalnych). Bez tego to jest bezcelowe.
Świeccy najczęściej odnoszą się do 3 tematów w krytyce kościoła: doktryny, praktyk-tradycji pozadoktrynalnych, grzechów księży. Jeśli księża nie są gotowi do oczyszczenia to głos świeckich uciszą. Tu reformę muszą podjąć sami duchowni, od wewnątrz. Słuszny wydaje się więc postulat wpływu świeckich na wybór biskupów, dużo dałaby też możliwość zgłoszenia księdza do ewaluacji lub odwołania. Parafianie powinni mieć większy wpływ na plebana, nie być skazani odgórnym wyborem na dobre.
Z drugiej strony świeccy nie mogą liczyć na to, że ich głos zmieni doktrynę, i to bywa dla nich frustrujące, bo tego przed synodom czasem nie stawia się jasno, a jednak duchowni mają tu jasne zdanie.
Pozostaje obszar praktyk-tradycji pozadoktrynalnych (np. kwestia kobiet jako ministrantów) i tu synod miałby sens, ale tylko wtedy kiedy strona duchowna przyjmie możliwość realnych zmian, a nie będzie dobierać klakierów.

„Tu reformę muszą podjąć sami duchowni, od wewnątrz”

„Parafianie powinni mieć większy wpływ na plebana, nie być skazani odgórnym wyborem na dobre.”

Jedno z drugim nie jest aby sprzeczne? Szansa, że księżą zarówno na poziomie parafii, diecezji, Rzymu ograniczą dobrowolnie swoją władzę są delikatnie mówiąc niewielkie. Musiałby ich Duch święty naprawdę solidnie kopnąć, ale oni są przecież specjalistami od dogadywania się z Duchem i przekonywania Go że zawsze mają rację…

Jedyną drogą mogła by być wewnętrzna rewolucja, ale wierni w Polsce tak dalece są wychowywani w kulturze potulnego słuchania i wychodzenia z kościoła bez słowa że szybciej odejdą w ogóle z Kościoła niż zrobią tu raban. Kościół w Polsce wychował sobie takich a nie innych kapłanów, takich a nie innych wiernych. I te postawy są odtwarzane w kolejnych pokoleniach.

A do tego pomysły polityków by karać za wszelkie niestandardowe zachowania wobec księdza… Nie słyszałem, by jakiś biskup twardo wobec tego zaoponował, aby stwierdził, że budzenie szacunku wobec sacrum to zadanie księdza ze Słowem, a nie policjanta z pałką, kajdankami, paralizatorem lub więzienia.

Synod potrzebny jest tylko małemu procentowi tak małemu procentowi świeckich i konsekrowanych że poza ładnymi sprawozdaniami nic z tego nie będzie.

Tylko czy nowe pokolenie będzie inne i czy w ogóle będzie chciało mieć cokolwiek więcej wspólnego z Kościołem niż prezenty na komunię, białą sukienkę na ślubie, księdza na pogrzebie i swiecenie jajek?

Za bardzo skróciłam. Miałam na myśli to, że reforma oczyszczeniowa musi oprzeć się o księży ale gdyby świeccy mieli możliwość uczestniczenia w wyborze to mogliby pchnąć tych, którzy coś robią.
Teraz jest tak, że świeccy sobie, księża sobie, zwłaszcza biskupi. I ci biskupi odsuwają tych, którzy mogliby coś poruszyć. Jak w sprawie Dymera.
Jednak sami świeccy nic nie zrobią, bo spotykają się z wyparciem w tonie „przeciwnicy kościoła”, a nawet bywają wciągani w różne opcje.

Nie wiem po co synod, skoro katolicyzm i chrześcijaństwo ma się świetnie. Przykładem Węgry – społeczeństwo liberalne, duże poparcie dla związków jednopłciowych, aborcja dostępna o wiele szerzej niż w Polsce, a przy tym premier ciągle na kolanach w jakimś kościele, wspólne konferencje z Putinem o ochronie chrześcijan, chrześcijaństwo w konstytucji. Jak wydmuszka i projekt polityczny katolicyzm nie ma żadnych problemów, jest u szczytu powodzenia. Zresztą, jak można mieć komunię z Jędraszewskim i Głódziem – oni sobie świetnie radzą via komisja wspólna rządu i episkopatu. Nie lepiej ich tam zostawić, niech mają swoje paragrafy w kodeksie karnym, prokuratury, dotacje, przekazywanie działek za jeden procent. To jest dziś chrześcijaństwo – ekonomia polityczna w imię wartości 🙂

To jest chyba tak z każdym kościołem, który wejdzie w politykę. Teraz i tak lepiej niż przez wieki, jak papieże wybierali królów. Największe zepsucie teraz to Cyryl. Ciekawe jak by się nam to chrześcijaństwo ułożyło jakby nie Konstantyn.

„LP napisał: Wszyscy już tu są ”

Owszem, wszyscy, tak jest nas mało. A szkoda. To mogło by być dobre miejsce do szerszych spotkań i dyskusji. Szkoda, że Więzi wciąż nie udaje się dojść choć do takiej intensywności dysputy, jaką kiedyś panowała na Frondzie, kiedy był to ciekawy, powazny portal, zanim nie zrobiło się z tego szambo.
Prosiłbym redaktorów Więzi aby przemyśleli, jak ten poziom i intensywność dyskusji uzyskać.

Przewidział 🙂 ojciec Badeni to powtarzał – nie, cynikiem nie zostanę, ale osłabia mnie to co robi Franciszek mimo gorliwych interpretacji i wyważonych analiz jego postawa jest tak dwuznaczna i nie do obronienia.

Dwuznaczna? A może po prostu Atlantyk jest nadal bardzo szerokim oceanem i nawet najszybsze odrzutowce tego nie zmieniają. Nadal bardzo zmienia perspektywy…
Choć podobno jezuici to ponadnarodowa, kosmopolityczna i masońska mafia 🙂 nie lubiana przez wielu katolików.
Jednak Franciszek patrzy chyba na Europę nadal ze swojej perspektywy. Nam wydaje się ona dwuznaczna.

@Marek2 – Dwuznaczność – złe słowo – hipokryzja lepsze. Czyli postawa papieża = martwię się o ofiary konfliktu, bo tak wypada – jak każdy religijny przywódca, a na boku realizuję interesy Kościoła.

Brakuje mi platformy do rozmów z osobami komentującymi teksty.
I nie fb.

Czasem tekst już poza oglądalnością = w czasie się przesuwa i nie ma do niego komentarzy.
A dalej jest ważny.

Popieram Marka2 komentarz z 3 maja – pomysł na ożywienie/stworzenie forum do dyskusji otwartej dla czytelników – ale nie fb.

Brakuje mi pośredniej przestrzeni.
Dziś dopiero odpisałam na komentarz @Marek2 – i nawet nie wiem czy on to przeczyta.
Czasem nie mamy czasu – czasem się zastanawiam czy i jak odpisać, a tekst już przechodzi poza oglądalność. A moglibyśmy sobie porozmawiać 🙂

Tekst długi, ciekawy, ale ucieka od jakichkolwiek konkretnych punktów. Mamy tylko „dialog”, „iść razem”. Dopóki jednak świeccy nie będą mieli jasnego głosu w zarządzie kościoła, to będziecie mieć państwo sytuacje przypominające debaty na plenum PZPR o „potrzebie dalszej demokratyznacji i pogłębiania dialogu.” Znamienne, że przykład udziału świeckich w innych kościołach jest wymieniony raz – gdy biskup ostrzega przed „protestantyzacją” KK. I zresztą słusznie bo obecna struktura KK nie niereformowalna: rzadza księza i biskupi a od świeckich będzie się prosić o kolejne rady, które potem się zupełnie zignoruje. Jak słynny Synod Amazonii. I za 50 lat to samo…