Czy warto wierzyć Bogu, który oznajmia niestosowność bycia Bogiem i dobrowolnie idzie na śmierć z nami wszystkimi?
Dziś znów jest ta noc. Noc, w której chcemy spać jak uczniowie tamtego przedwieczornego zmierzchu w Getsemani. Dziś, choć bardzo tego nie chcemy, usłyszymy po raz kolejny: „wszyscy jesteśmy winni!”. Gdy niedawno słowa te wysłał nam papież Franciszek, przytłoczeni grozą rosyjskiej inwazji na Ukrainę, wiadomościami o okrutnych torturach, gwałtach i mordach w Buczy oraz innych miejscowościach, zaprzeczaliśmy nieprzytomnie.
My – wybrańcy Nowego Testamentu – nie byliśmy skłonni się wybudzić z naszego lęku przed jedynym wyznaniem, do jakiego ostatecznie ta noc nas popycha. Przecież nogi zostały nam obmyte. Zakosztowaliśmy chleba aniołów i dopiero co z radością piliśmy z kielicha, który On nam podawał. Nie byliśmy już skłonni pamiętać, co mówił dalej: „Kto ze Mną spożywa chleb, ten podniósł na Mnie swoją piętę. Już teraz, zanim się to stanie, mówię wam, abyście, gdy się stanie, uwierzyli, że JA JESTEM” (J 13,18-19).
Rosyjski lewiatan po raz kolejny w dziejach otworzył swoją paszczę, by dowieść, że dobro w tej nocy nie ma żadnych szans. A przecież w moim kraju tysiące ludzi wystąpiło w niesamowitym zrywie przeciw tej ukazywanej przez szyderstwo „prawdziwej zasadzie bytu”
Pytamy: a co niby może się w tę noc stać Bogu, któremu mamy uwierzyć? Takiego pytania lepiej nie zadawać, a jeśli już zadane, nie wolno na nie odpowiadać. I tak wystarczająco przeczuwamy, co się wydarzy.
Był kiedyś polski Żyd, który rozpaczliwie próbował wierzyć w tego Boga, na którego w tę noc zostaje podniesiona pięta. I taki dał zapis wiedzy o nieuchronności tego, co nastąpiło i wciąż dzieje się, a dziś znów raz jeszcze dopełnia się za czarnymi wodami ukraińskiego Cedronu w ukraińskim Getsemani przed ukraińską Golgotą:
Może wiemy ale co
a może raczej
coś wiedzieliśmy—
wiedzieliśmy
ale to
to jak ołów
spadło na spód wód
zapomnienia.
I blask sieje niewiedzenia
w czarnych wodach.
Może wiemy, że wiedzieliśmy.
Może wiemy,
że my wiemy,
żeśmy coś wiedzieli!
czego wiedziećśmy niegodni,
czego wiedzieć nam nie wolno.
Może wiemy, że wiedzieliśmy, że coś wiemy,
co wiedzieliśmy, że nie wiemy wiedzieć —
ale co
ale co
ale co
ale co
(Aleksander Wat, „Nocturny” 4)
Bóg Judasza
Był kiedyś ktoś, kto tej nocy nie chciał być niegodnym wiedzy o Bogu, który, zanim udał się do Getsemani, mówił swym uczniom, by w niego wierzyli. Ów ktoś nazywał się Judasz Iskariota. On jako pierwszy zdał sobie sprawę, że Pan i Nauczyciel, mając naturę Boga, jak zapisał później w słynnym hymnie z Listu do Filipian św. Paweł, „nie uznał za właściwe skorzystać ze swojej równości z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjmując naturę sługi i stając się podobnym do ludzi (Flp 2,6). Czy warto wierzyć Bogu, który oznajmia niestosowność bycia Bogiem i dobrowolnie idzie na śmierć z nami wszystkimi? Judasz odpowiedział sobie, że to nie może Bóg godny ludzkiej wiary oraz zaufania. I trwał w swym przekonaniu nawet wtedy, gdy zakosztował ciała i krwi tego Boga.
Wczytajmy się dziś raz jeszcze w przerażający Janowy opis: „To powiedziawszy Jezus doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi». Spoglądali uczniowie jeden na drugiego niepewni, o kim mówi. Jeden z uczniów Jego – ten, którego Jezus miłował – spoczywał na Jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: «Kto to jest? O kim mówi?» Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: «Panie, kto to jest?» Jezus odparł: «To ten, dla którego umaczam kawałek [chleba], i podam mu». Umoczywszy więc kawałek [chleba], wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka [chleba] wszedł w niego szatan. Jezus zaś rzekł do niego: „Co chcesz czynić, czyń prędzej!”. Nikt jednak z biesiadników nie rozumiał, dlaczego mu to powiedział. Ponieważ Judasz miał pieczę nad trzosem, niektórzy sądzili, że Jezus powiedział do niego: „Zakup, czego nam potrzeba na święto”, albo żeby dał coś ubogim. A on po spożyciu kawałka [chleba] zaraz wyszedł. A była noc”.
Niektórzy Ojcowie Kościoła zastanawiali się, czy ów kawałek chleba, który został podany Judaszowi, Jezus zamoczył w pobłogosławionym przez siebie winie. Gdyby przyjąć taką interpretację, trzeba by stwierdzić, że nawet spożycie Eucharystii nie chroni przed wejściem szatana do wnętrza człowieka – czasami takie wejście prowokuje. Tak było w przypadku Judasza, ale czy tylko jemu przytrafiło się coś takiego?
Ten apostoł mógł właśnie przyjąć wtedy współcierpiącego z nim Boga, ale zdecydował się Go odrzucić. Na co człowiekowi Bóg rezygnujący z wszechmocy po to tylko, by doświadczyć do końca ludzkiego losu w cierpieniu i śmierci? W ten sposób objawiająca się boskość nie przynosi żadnego kojącego sensu. Lepiej już takiego słabego Boga wydać pod osłoną nocy złu.
Judasz uznał, że jako człowiek został zdradzony przez Stwórcę i w tym znalazł usprawiedliwienie nie tylko dla siebie, ale – tak właśnie mógł sądzić – dla każdego człowieka. Nie zyskał żadnej boskiej sankcji dla swego losu, ale nie musiał też pochylić się przed słabą boskością. Wydanie Boga na pastwę zła oznacza też bycie poza Bogiem – w miejscu, w którym nie działa już jakakolwiek zasada sprawiedliwości ani nie ma nawet osobowej jaźni.
Wydaje mi się, że w tę noc Judasz mówi słowami z innego wiersza Aleksandra Wata:
Tu nie istnieje przestrzeń ni wola
tu jest tylko nie-czas, bez-wola
nie-nic i bez-rzecz — miraż i kamień —
anty-energia w próżni omamień.
Tu jest tylko tautologicznie
nigdy i zawsze i bez-ustawicznie.
Nic nie powstało, nic nie zniszczeje.
Nic się nie stanie, nic się nie dzieje.
Tu ja nie jestem ja ani nie-ja
tu nie postanie nigdy nadzieja
nie ma tu ruchu ani spoczynku
nie ma odejścia, nie ma ratunku
tu jest tylko bez-chęć i bez-sens
tu jest tylko bez-głos i bez-deń.
Nie ma wyroku. Nie ma oskarżeń.
Oko nie widzi. Ręka nie karze.
Noc zła
„A była noc”… Od dzieciństwa, kiedykolwiek je słyszę, przeraża mnie to zdanie z Janowej Ewangelii. W jaką rzeczywistość wszedł wtedy Judasz po spożyciu (przyjmijmy, że tak właśnie było, jak przypuszczali niektórzy Ojcowie) eucharystycznego chleba i wina? Czym była w swej istocie tamta nocna groza?
Ks. Józef Tischner w swojej „Filozofii dramatu” pisał: „Noc zła to noc, w której wszystko jest ogarnięte szyderstwem. Szyderstwo nie ma tu charakteru estetycznego, lecz metafizyczny. Poprzez szyderstwo ma się ukazać prawdziwa zasada bytu: byt jest oparty na bezsensie. Bezsens istnienia na tym polega, iż dobro musi zginąć w potyczce ze złem. A nawet więcej: dobro istnieje tylko po to, by być żertwą dla zła. Naiwni ludzie ulegają pokusom, myśląc, że mogą swym poświęceniem coś przeciwko temu zaradzić”.
Od poranka 24 lutego mierzę się ze świadomością podpieraną wspomnianym przez Tischnera szyderstwem. Rosyjski lewiatan po raz kolejny w dziejach otworzył swoją paszczę, by dowieść, że dobro w tej nocy nie ma żadnych szans. A przecież w moim kraju tysiące ludzi wystąpiło w niesamowitym zrywie przeciw tej ukazywanej przez szyderstwo „prawdziwej zasadzie bytu”. Straszliwe podejrzenie nieustannie wychodzi jednak na wierzch mimo solidarności z walczącymi w obronie Ukrainy i troski o uchodźców. U początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę dał temu wyraz filozof Piotr Augustyniak, który w zeszłym roku dumnie obwieścił, że pożegnał się z chrześcijańskim Bogiem w Chrystusie w imię chwalby – sławionego przez starożytnych Greków – wiecznego życia. Wiadomość o wojnie dotarła do autora „Jezusa Niechrystusa”, gdy był właśnie w Grecji. Zapisał tam przejmujące zdania:
„Chora ambicja, chora duma, chora dusza. Może nic się z tym nie da zrobić? […] Jestem znów w Grecji. Wracam pamięcią. Jest ostatni dzień przed powrotem. Byliśmy na wulkanie. W Kameni Chorze, wiosce na zboczu wielkich zastygłych kamieni lawy. I jechaliśmy wyżej, krętą drogą między wulkanicznymi szczytami, przez żyzne, choć księżycowo wyglądające, kratery. Aura kosmiczna, archaiczna i pozaświatowa. Miejsce wypalonego początku. Wielki i wieczny pokój w miejscu pradawnej eksplozji świata. Idąc w tej dudniącej ciszy po wulkanicznym żwirze i śliskich, omszonych kamieniach, weszliśmy na Świętego Eliasza. Wierzchołek z malutkim kościołem. Fascynujący widok otwiera się stamtąd. Wyspy Sarońskie na zamglonym morzu: Egina, Angistri i maleńkie wysepki Pelopsa, porozrzucane na morzu jak szczątki jakichś monstrualnych, archaicznych stworów. Dlaczego jest tak strasznie na świecie? Z oszalałym Putinem. I z głupim Zachodem, który nagle zszokowany próbuje się przebudzić. Co to za dno, co za kloaka, co za szambo. Strach pomyśleć. Strach. Dlaczego?
Dlaczego na Świętym Eliaszu nie może spotkać się na chwilę cała ludzkość? Spotkać się i uciszyć. Zamilknąć. Poczuć, że wcale nie trzeba tyle mocy, tyle siły, tyle władzy, tyle cierpienia, tyle głupoty, tyle nonsensownego uporu. Jest strasznie, strasznie. Strasznie… A wystarczyłoby na chwilę stanąć na Świętym Eliaszu. Przejechać przez Kameni Chorę. Dotknąć stopą wulkanicznego krateru. Jakim otumanionym zwierzęciem jest dzisiejszy człowiek. Każdy. Nie tylko Putin. Zaprawdę Putin jest everymanem. Jest paranoidalnym adoratorem własnej wielkości, a więc każdym z nas i każdą. Stojąc na Świętym Eliaszu, zrozumiałem. Zrozumiałem to”.
Nawet spożycie Eucharystii nie chroni przed wejściem szatana do wnętrza człowieka – czasami takie wejście prowokuje. Tak było w przypadku Judasza, ale czy tylko jemu przytrafiło się coś takiego?
Czy nie dziwi, że radykalny apostata z chrześcijaństwa zdaje się dzielić z katolickim papieżem ten sam w gruncie rzeczy ogląd rzeczywistości? A może taki sąd jest jedynym możliwym do przyjęcia w doświadczaniu nocy zła? Dzielimy go dziś raz jeszcze razem z Judaszem.
Kilka lat temu w opublikowanym w „Więzi” eseju „Wszyscy jesteśmy Judaszami”, konsekwentnie podążając za tropami ukrytymi w „Filozofii dramatu” Tischnera w odniesieniu do relacji między Bogiem i człowiekiem, doszedłem do całkiem podobnej konkluzji. Skoro zdradzamy wtedy, gdy sami jesteśmy zdradzani, Judasz zdradził, bo sam poczuł się przez Boga zdradzony. Nieszczęsny Apostoł nie zdradził Chrystusa, bo był chciwy lub doznał zawodu z przyczyny niespełnienia mesjańskich nadziei, które w Mistrzu pokładał. Nie były to w każdym razie powody pierwszoplanowe. Wszedł w szyderstwo nocy zła ze swoim prawdziwym żalem za swój przeklęty los, który okazuje się losem każdej i każdego z nas.
Bo czyż Judasz nie poczuł, że wszystkim ludziom istnienie zostało dane przez Boga na próbę? Czy jego zdrada nie była odwetem za niedoskonałość stworzenia – a w szczególności niedoskonałość człowieka – która ujawnia się od początku świata? Słaby Bóg solidaryzujący się z takim człowieczym losem w cierpieniu i śmierci nie wydaje się żadnym rozwiązaniem.
Wszyscy jesteśmy Putinami?
W tę noc być może istotnie „wszyscy jesteśmy winni”, „wszyscy jesteśmy Putinami”, „wszyscy jesteśmy Judaszami”. Nasz ewentualny sprzeciw wobec tej pozornie „prawdziwej zasadzie bytu” okazuje się opcją na rzecz nazbyt słabego dobra. Tak się przynajmniej zdaje naszej świadomości, w której „Nie ma wyroku/ Nie ma oskarżeń./ Oko nie widzi./ Ręka nie karze”. W taką noc zaprawdę tylko sen daje możliwość ucieczki od grozy, od Boga, którego już niedługo jego własny Bóg opuści…
Nic dziwnego, że uczniowie towarzyszący w Getsemani Jezusowi zasnęli. Ale z tego snu też trzeba się w końcu obudzić. Tak to przedstawił w swym pierwszym z „Trzech sonetów” Aleksander Wat:
Spać. Choćby dopełnić się miało,
na co czekano z drżeniem od wieków zarania.
Jak senny, jak uchylny jest duch i ciało
w godzinie rozstania.
Spać. Spać w tym obcym ogrodzie,
gdzie Mistrz nasz łka i kona, od wszystkich opuszczony.
Sieci rzucone na brzeg, na wodzie śpią łodzie,
w drzewach wiatr uśpiony.
Spać. Przespać wieczność całą,
śmierć i zmartwychwstanie, piekło i zbawienie.
Albo potępienie.
Kiedy mnie obudził, oko tylko spojrzało.
Ręce były umarłe, usta oniemiałe,
serce skamieniałe.
Potem wszystko toczyło się wedle jednego możliwego scenariusza: zgraja z mieczami i kijami, pocałunek zdrajcy, sługa arcykapłana i jego odcięte ucho, pojmanie. A na koniec: „opuścili Go wszyscy i uciekli. A pewien młodzieniec szedł za Nim, odziany prześcieradłem na gołym ciele. Chcieli go chwycić,lecz on zostawił prześcieradło i nago uciekł od nich” (Mk 14,5-52).
Kim jest ów uczeń, który jako ostatni ucieka od „Boga cierpiącego z nami”? W tym momencie oczywiste jest tylko, że raz jeszcze człowiek – dawno po pierwszym dramacie z Edenu – w rozpaczy uchodzi przed Bogiem ze swoją nagością. Niedługo jednak Bóg sam stanie przed ludźmi nagi i jako nagi umrze. Ale ta noc jeszcze tego nie wie.
Co mówi noc? Nic
nie mówi. Noc
ma usta
zagipsowane. […]
(Aleksander Wat, „Nokturny” 3)
Przeczytaj też: Gdzie jest Judasz. Teologiczne spory wokół apostoła zdrajcy
Kochana Redakcjo, dlaczego zamrażacie moje komentarze w redakcyjnym limbusie? Czyżby miała to być ochrona „mojej osoby” przed skutkami naruszania prześwietnego art. 196 Kodeksu Karnego, na którym dziś opiera się potęga polskiego katolicyzmu? Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni.
Kasujemy te z Pańskich komentarzy, które – ze względu na sposób, w jaki odnosi się Pan do Boga, w którego wierzymy – powodowałyby dyskusje, jakich wolimy unikać w świętym czasie Triduum Paschalnego. Życzymy błogosławionych świąt!