Jesień 2024, nr 3

Zamów

Komentarz w (nie tylko) mojej sprawie

Ks. Alfred Wierzbicki w Usnarzu Górnym 27 sierpnia 2021. Fot. Grzegorz Dąbrowski / Agencja Wyborcza.pl

Czas milczenia w trakcie postępowania dyscyplinarnego pozwolił mi na głębsze przemyślenie sytuacji, w jakiej się znalazłem. Ze smutkiem stwierdzam, że problemem jest kryzys Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. To powinno być przedmiotem publicznej debaty.

Od października 2020 r. toczyła się sprawa dyscyplinarna wobec mnie jako pracownika naukowego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Do chwili wydania wyroku przez komisję dyscyplinarną z reguły nie komentowałem publicznie stawianych mi zarzutów czy sposobu prowadzenia dyscyplinarki.

Dziś, 3 lutego, komisja w składzie orzekającym: ks. dr hab. Ambroży Skorupa (przewodniczący), dr hab. Małgorzata  Nowak-Barcińska, prof. KUL, i dr hab. Dariusz Wadowski wydała orzeczenie. Jego treść sprowadza się do uniewinnienia mnie w odniesieniu do części zarzutów oraz umorzenia postępowania w zakresie pozostałych zarzutów (jako dotyczących kwestii światopoglądowych).

Sprawa moja czy sprawa uczelni?

Mogę więc stwierdzić, że komisja dyscyplinarna stanęła na wysokości zadania. Jej członkowie postąpili zgodnie z prawem i zasadami kultury akademickiej. Nadal jednak przeżywam gorycz i ból, że do tego postępowania w ogóle doszło. Rzuca to cień na sposób sprawowania władzy przez rektora KUL ks. prof. Mirosława Kalinowskiego, który sprawę zainicjował. Co prawda, zwyciężyła piękna tradycja naszego uniwersytetu i wzniosłe zasady akademickie, ale jednak problem pozostaje. Dlatego zabieram obecnie głos w swojej sprawie, wydaje mi się ona bowiem bardziej sprawą mojej uczelni niż moją osobistą.

Rektor KUL lepiej przysłużyłby się kulturze uniwersyteckiej oraz dialogowi w Kościele, gdyby zamiast wszczynać postępowanie dyscyplinarne za głoszone przez profesora poglądy, zainicjował debatę w przestrzeni uniwersyteckiej

Ks. Alfred Marek Wierzbicki

Udostępnij tekst

Od samego początku postawienie mi zarzutów dyscyplinarnych budziło zainteresowanie opinii publicznej. Kilka ośrodków naukowych w Polsce wydało oświadczenia wyrażające obawę, że władze KUL ograniczają wolność debaty naukowej. Niektóre osoby rezygnowały ze współpracy z uniwersytetem – z wielką wdzięcznością myślę o gestach ks. Andrzeja Szostka, Rocca Buttiglionego i Mai Komorowskiej. Sprawę monitowało Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Głos zabierały gremia społeczno-kulturalne. Petycję absolwentów KUL podpisało ponad 850 osób. Otrzymałem wiele listów wsparcia od ludzi oburzonych decyzją rektora KUL.  

Tokowi postępowania przyglądały się media. Informacje, jakie dziennikarze otrzymywali od służb prasowych mojej uczelni, były szczątkowe i wymijające. Nie chciano nawet ujawnić stawianych mi zarzutów. W tej sytuacji sam – upewniwszy się, że mam do tego prawo – postanowiłem je przekazać mediom. Wcześniej upubliczniłem mój list adresowany do prof. dr. hab. Waldemara Bednaruka, rzecznika dyscyplinarnego KUL prowadzącego postępowanie wyjaśniające. Nie akceptowałem powołania ks. prof. Pawła Bortkiewicza na biegłego w mojej sprawie. Uważałem, że zachodzi tu zadawniony konflikt interesów. Ks. Bortkiewicz już wcześniej publikował nieprzychylne mi, wręcz agresywne wypowiedzi. Moja prośba nie została uwzględniona.

Poza tymi dwoma wyjątkami zachowywałem milczenie na temat dyscyplinarki. Zakończenie prac uczelnianej komisji dyscyplinarnej zamyka trudny etap zmagania się ze stawianymi mi zarzutami. Czas milczenia pozwolił mi na głębsze przemyślenie sytuacji, w jakiej się znalazłem. Ze smutkiem stwierdzam, że problemem jest kryzys uniwersytetu i to ta kwestia powinna stać się przedmiotem publicznej debaty.  

Marzenie o uniwersytecie

Otrzymałem wielką pomoc ze strony obrońców uczestniczących w procesie. Moim pełnomocnikiem prawnym jest mec. Tomasz Przeciechowski, działający pro bono. Wielu profesorów z KUL i innych ośrodków krajowych deklarowało swą gotowość pełnienia roli obrońcy.

Ponieważ mogłem powołać tylko trzech obrońców, przyjąłem z wielką radością pomoc dwóch wybitnych uczonych związanych z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim. Podjęcie się tej roli przez ks. prof. Andrzeja Szostka i prof. Piotra Olesia dało mi poczucie, że głęboka ideowa wspólnota zbudowana na etosie uniwersyteckim nadal istnieje w mojej macierzystej uczelni, niezależnie od bolesnych dla mnie działań władz uniwersyteckich, budzących konsternację i oburzenie w wielu kręgach.

Intelektualnie i moralnie zostałem uformowany przez KUL. Przez 30 lat pracy naukowej starałem się współkształtować oblicze tego uniwersytetu w duchu służby prawdzie i dobru. Nie unikałem mierzenia się z trudnymi problemami, jakie niesie współczesna kultura i aktualna kondycja Kościoła. Starałem się patrzeć na nie w perspektywie chrześcijańskiego humanizmu, którego ideał odnajduję w Chrystusowej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Także i teraz pragnę wznieść się ponad uczucia zawodu i rozgoryczenia, aby – w kontraście do moich przykrych doświadczeń z władzą uniwersytecką – myśleć o ideale uniwersytetu, o jego dostojeństwie.

Marzę o uniwersytecie wolnym od presji ideologicznej, politycznej i ekonomicznej. Czasem słyszałem, że przeze mnie KUL jest narażony na straty finansowe. Słyszałem również, że denerwuję biskupów. Uważałem jednak, że nie mogę ulegać tego typu perswazji, gdy chodzi o świadectwo prawdzie. Fakt, że wszczęcie postępowania dyscyplinarnego nastąpiło w momencie, w którym ministrem resortu został Przemysław Czarnek, pozostawiam bez komentarza.

Rozszerzenie listy zarzutów

Nie potrafiłem zrozumieć stawianych mi zarzutów. Zaskoczony byłem rozszerzaniem ich spektrum przez rzecznika dyscyplinarnego. W piśmie z 8 października 2020 r. rektor KUL określił zakres postępowania wyjaśniającego „w przedmiocie tych publicznych wypowiedzi ks. dr. hab. Alfreda Wierzbickiego, które stanowić mogą krytykę stanowiska Konferencji Episkopatu Polski, władz kościelnych lub nauki Kościoła w sprawie tzw. LGBT+”. Natomiast prof. Bednaruk przedstawił mi sześć zarzutów. Są one już publicznie znane, więc nie ma potrzeby przytaczania ich.

Trudno nie zauważyć, że w piśmie rektora jest mowa o kwestiach doktrynalnych – odnoszących się zarówno do nauczania Konferencji Episkopatu Polski (chodzi o dokument w sprawie LGBT ogłoszony w 2020 r.), jak i szerzej rozumianej doktryny Kościoła rzymskokatolickiego. Podejrzenia o błędy doktrynalne w żadnym przypadku nie powinny być przedmiotem postępowania dyscyplinarnego, lecz ewentualnie powinny zostać rozważone przez Wielkiego Kanclerza KUL, który powinien procedować zgodnie z regułami określonymi przez Stolicę Apostolską.

Tymczasem rzecznik dyscyplinarny refrenem swojego stanowiska uczynił zdanie: „Będąc nauczycielem akademickim na wydziale kościelnym uczelni katolickiej, naruszył swoje obowiązki…” – a więc wyraźnie odnosił się do kwestii doktrynalnych. Ponadto nastąpiło rozszerzenie zarzutów przez rzecznika dyscyplinarnego, polegające na tym, że obok kwestii doktrynalnych znalazły się: 1) zarzuty dotyczące obyczajów, a dokładnie: zarzut obrażenia ks. prof. Tadeusza Guza oraz zarzut użycia niestosownych słów o Kościele; 2) zarzut działań sprzecznych z wychowawczą funkcją uniwersytetu.

W trakcie postępowania wyjaśniającego skorzystałem z prawa do odmowy zeznań, w moim imieniu występował pełnomocnik prawny. Nie chciałem sam komentować zarzutów prof. Bednaruka, gdyż samo rozszerzenie ich liczby już budziło nieufność i wskazywało na wyraźną próbę „szukania na mnie haków”. Odrzucenie mojej prośby o zmianę biegłego jeszcze pogłębiło moje wątpliwości co do intencji rzecznika. Dalszy rozwój postępowania wyjaśniającego oraz przebieg rozprawy przed komisją dyscyplinarną potwierdziły słuszność mojej decyzji odmowy współpracy z rzecznikiem.

A jednak chodzi o poglądy

Odbyły się dwie rozprawy przed komisją dyscyplinarną: w dniach 26 listopada 2021 r. i 27 stycznia 2022 r.. Przewodniczący składu orzekającego stwierdził już na początku postępowania, że jego przedmiotem nie są moje poglądy, lecz wykroczenia przeciwko obowiązkom nauczyciela akademickiego.

Z punktu widzenia procedur, jakimi powinna kierować się komisja dyscyplinarna, jest to rozstrzygnięcie słuszne. Inaczej rzecz ujął jednak rektor KUL, kierując moją sprawę do rzecznika dyscyplinarnego. Również sam rzecznik wyraźnie kilkakrotnie stwierdzał, że naruszyłem obowiązki nauczyciela akademickiego na wydziale kościelnym KUL poprzez publiczne wypowiedzi w materii doktrynalnej. Rzecznik sam bowiem ocenia je jako poglądy niesłuszne i bezzasadne, czyli wyrażające określone pod względem doktrynalnym przekonania.

Intelektualnie i moralnie zostałem uformowany przez KUL. Teraz pragnę wznieść się więc ponad uczucia zawodu i rozgoryczenia, aby – w kontraście do moich przykrych doświadczeń z władzą uniwersytecką – myśleć o ideale uniwersytetu, o jego dostojeństwie

Ks. Alfred Marek Wierzbicki

Udostępnij tekst

Rygory logiczne nakazują odróżnianie kategorii: albo chodzi o poglądy, albo chodzi o działania (czyny, gesty, słowa). Z oskarżenia rzecznika wynikało, że inkryminowanymi działaniami są w znacznej mierze moje poglądy. Ta konfuzja ma swą genezę w decyzji ks. rektora Mirosława Kalinowskiego. Polecił on bowiem wprost zbadać, czy moje wypowiedzi mogą stanowić krytykę stanowiska władz kościelnych, w tym Konferencji Episkopatu Polski. W swej opinii nawet ks. prof. Bortkiewicz – mimo uznania moich poglądów za niezgodne z nauką Kościoła – podkreśla, że krytyka Kościoła jest dopuszczalna.

Szkoda, że nie rozumie tego rektor KUL. Dobrze, że zrozumiała to komisja dyscyplinarna KUL, umarzając w tym zakresie postępowanie.

Polifonicznie czy polemicznie

Rektor lepiej przysłużyłby się kulturze uniwersyteckiej oraz dialogowi w Kościele, gdyby zamiast wszczynać postępowanie dyscyplinarne za głoszone przez profesora poglądy (nawet gdy dotyczą one stanowiska biskupów), zainicjował debatę w przestrzeni uniwersyteckiej. Przypuszczam, że moja dyskusja z autorami opinii teologicznych w postępowaniu dyscyplinarnym, a więc z ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem i ks. Antonim Bartoszkiem, a być może także z udziałem kogoś z biskupów, przyniosłaby raczej chlubę niż wstyd uniwersytetowi.

O sprawach trudnych, także tych kontrowersyjnych należy na uniwersytecie rozmawiać. Inaczej staje się on atrapą, a nie instytucją poszukiwania prawdy na drodze ścierania się poglądów, ścierania się z zachowaniem pokory epistemicznej. Czyż uniwersytet sam nie wyklucza się ze wspólnoty akademickiej, gdy jego rektor za kryterium prawdy uznaje zgodność ze stanowiskiem biskupów? Autorytety należy szanować, co więcej szacunek ten wzrasta, gdy ci, którym przysługuje autorytet urzędowy, sami są otwarci na dyskusję i potrafią przyjmować krytyczne opinie.

Jestem przekonany, że gruntowne, oparte na rzetelnym namyśle analizy pomogłyby biskupom ująć inaczej, przynajmniej w niektórych aspektach, swe stanowisko. Byłbym rad, gdybym miał szansę lepiej zrozumieć to stanowisko i gdyby biskupi przynajmniej wysłuchali moich (zresztą nie tylko moich) zastrzeżeń. Sam na pewno wiele bym skorzystał z takiej debaty, na pewno więcej niż wskutek dyscyplinowania mnie i administracyjnego nękania.

Papież Franciszek mobilizuje cały Kościół do uczenia się synodalności. Uniwersytet wydaje się być tym wspaniałym darem kultury, który powinien sprzyjać budzeniu się ducha synodalnego, abyśmy dzięki poważnej, ale wcale nie łatwej refleksji we wspólnocie – kierującej się raczej zasadą polifoniczności niż polemiczności – szukali rozwiązań problemów naszego czasu.     

Non possumus i przemoc

Większa część zarzutów dotyczy kwestii doktrynalnych, ale to wcale nie oznacza, że rzecznik poprawnie przedstawił moje stanowisko. Ponieważ cytaty, na których oparte zostało oskarżenie, zostały wyrwane z kontekstu oraz opatrzone od razu oceniającymi komentarzami oskarżyciela, wniosłem do komisji o ponowną analizę materiału dowodowego oraz powołanie nowych biegłych. Wniosek ten został poparty przez moich obrońców, wykazujących ponadto sprzeczności zawarte w opiniach biegłych powołanych przez rzecznika dyscyplinarnego. Komisja wnioski te oddaliła, wobec czego skorzystałem z możliwości złożenia wyjaśnień.

Moja krytyka dokumentu KEP nie dotyczyła doktrynalnej warstwy nauczania Kościoła na temat homoseksualizmu. Wiem, że również w tym obszarze toczy się żywa dyskusja w niektórych Kościołach lokalnych, ale celem moich wypowiedzi medialnych w roku 2020 było zwrócenie uwagi na aspekt pastoralny, społeczny i polityczny dokumentu polskich biskupów. Podtrzymuję stwierdzenie, że wygląda on, jakby pisano go na księżycu, a nie w kraju, w którym władza polityczna prowadzi ostrą kampanię homofobiczną. Nie ulega wątpliwości, że dokument ten może być wykorzystywany jako narzędzie mobilizowania katolickiego elektoratu do walki kulturowej, przyporządkowanej doraźnym interesom politycznym.

Nie wyciągnięto koniecznych wniosków z niechlubnych wydarzeń w Białymstoku w lipcu 2019 r. Apel abp. Tadeusza Wojdy „Non possumus” – skierowany przeciw paradzie równości – stał się zarzewiem aktów przemocy fizycznej ze strony nacjonalistów, nie mówiąc już o przemocy werbalnej ze strony grup wiernych zgromadzonych na terenach wokół białostockich kościołów. Chociaż sam arcybiskup potem tłumaczył, że nie było jego intencją zachęcanie do przemocy, nie można pominąć faktu, że tak został zrozumiany przez swych nazbyt krewkich wiernych.

We wschodniej Polsce Kościół wykazał całkowitą bierność wobec gorszących z moralnego punktu widzenia uchwał licznych samorządów lokalnych, proklamujących strefy wolne od ideologii LGBT. Formalnie mowa była o ideologii, ale faktycznie uchwały te budziły niechęć i wrogość do ludzi będących obywatelami Polski, a w wielu wypadkach również wiernymi Kościoła katolickiego. Nikt z duszpasterzy nie stanął w obronie godności ludzi piętnowanych z powodu orientacji seksualnej, co gorsza byli księża, którzy z ambony wspierali tego typu działania.

Zabrakło w tej sprawie również głosu biskupów. Gdyby z równym zaangażowaniem, z jakim przedstawiają treści doktrynalne, stanęli oni w obronie ludzi dyskryminowanych w sferze publicznej (wbrew wskazaniom Katechizmu Kościoła katolickiego, aby osoby homoseksualne traktować z szacunkiem, współczuciem i delikatnością – KKK 2358), wówczas pasterski przekaz zawarty w dokumencie z 2020 r. byłby bardziej wiarygodny.

Wychowywanie fanatyków?

Osobliwością mojej sprawy dyscyplinarnej jest to, że próbowano mnie ukarać za postawę obrony godności człowieka. Kontrastuje to z oskarżeniami w innych głośnych sprawach dyscyplinarnych, jakie w ostatnim czasie miały miejsce na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Uniewinniono ks. Tadeusza Guza, mimo że wygłaszał tezy – rozmijające się ze stanem wiedzy naukowej – na temat mordów rytualnych, rzekomo dokonywanych w dawnej Polsce przez Żydów. Opowieści o żydowskich mordach rytualnych należą do repertuaru antysemityzmu, a odwoływanie się do nich wywoływało pogromy.

Prowadzone było również postępowanie dyscyplinarne wobec Przemysława Czarnka jako pracownika naukowego KUL za wypowiedzi homofobiczne w trakcie kampanii prezydenckiej w 2020 r. Umorzono je w trakcie postępowania wyjaśniającego, a Czarnek wkrótce został ministrem.           

Na postawiony mi przez rzecznika dyscyplinarnego zarzut złego wpływu wychowawczego na młodzież zareagowałem najpierw śmiechem. Bardzo mi bowiem imponuje znalezienie się w szeregu etyków, którym stawiano ten zarzut (otwiera go Sokrates). W rzeczywistości nie ma się jednak z czego śmiać. Zarzut ten dowodzi albo cynizmu prof. Bednaruka albo jego wykoślawionej koncepcji wychowania – a być może obydwu rzeczy naraz.

Za obraźliwe uznał rzecznik dyscyplinarny nazwanie przeze mnie młodych ludzi z Fundacji Życie i Rodzina rycerzami cywilizacji śmierci. Troszczący się o dobro młodzieży rzecznik zapomniał tylko dodać, że ci młodzi ludzie przez kilka dni stali przed gmachem katolickiej uczelni oraz objeżdżali ulice Lublina z banerem z moją podobizną i żądaniem zwolnienia mnie z uczelni za sądowe poręczenie udzielone Margot. Gdybym miał mniejszą odporność, mógłbym tego nie wytrzymać.

Nie mam pretensji, że nikt z władz uniwersytetu nie wystąpił w mojej obronie, aż tak wiele nie oczekuję od pracodawcy – ale stawianie mi zarzutu, że deprawowałem młodzież, jest przekroczeniem granicy, którego szanujący się naukowiec i wysoki urzędnik akademicki nigdy nie powinien się dopuścić. Czyżby prezentując taki zarzut prof. Bednaruk chciał wpisać do misji Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II zadanie wychowywania fanatyków?

Zobowiązujące dziedzictwo

Koszmarem dla mnie  było wysłuchanie oskarżycielskiej mowy prof. Waldemara Bednaruka, wygłoszonej na rozprawie dyscyplinarnej 27 stycznia br. Był to seans pogardy i obrażania mnie w majestacie prawa. Same inwektywy, zero argumentacji.

Przedmiotem tej kuriozalnej mowy stały się moje rzekome wady, tropione przez rzecznika z inkwizytorską zaciętością. Przedstawiał mnie jako człowieka goniącego za sławą, kreującego się na męczennika, biorącego perfidnie udział w medialnym spisku przeciwko KUL. Podważał znaczenie mojego dorobku naukowego, deprecjonował przyznane mi ostatnio nagrody. Wreszcie wystąpił z wezwaniem do nawrócenia, uważając mnie za kapłańskiego renegata. W mowie tej nie zabrakło zawoalowanych gróźb dotyczących mojego dalszego zatrudnienia na KUL. Sugerował, że jestem kimś, kto źle odczytuje specyfikę uczelni, kimś – jak powiedział – kto przyszedł do pizzerii i prosi o sushi. Wystąpił o ukaranie mnie obniżką pensji o 20 proc. na okres jednego roku.

Wesprzyj Więź

Jeśli kiedyś odejdę z KUL, to nie dlatego, że rzecznik dyscyplinarny tej uczelni chce mnie stąd wypchnąć. Nawiązując do niezbyt wybrednej metafory gastronomicznej, mógłbym powiedzieć, że miałem poczucie, iż nieoczekiwanie dla samego siebie znalazłem się w lokalu, w którym śmierdzi i nie sposób go przewietrzyć. Z goryczą patrzyłem na to, jak KUL oddala się obecnie od tych ideałów, którym przez wiele dekad był wierny – to zaś wyznaczało jego wysoką pozycję w nauce i życiu społecznym. Uczelnia postrzegana kiedyś jako wyspa wolności – zaczęła zaprzeczać tej tradycji. Całe szczęście, dzisiejsze orzeczenie komisji dyscyplinarnej to znak nadziei.

Życzę mojemu środowisku intelektualnemu, któremu tak wiele zawdzięczam, aby potrafiło odnowić swą polifoniczną kulturę akademicką, aby kultywowało styl debaty wolnej od politycznej presji. Zobowiązuje nas do tego dziedzictwo tych, którzy budowali naszą uniwersytecką markę: dziedzictwo Radziszewskiego i Woronieckiego, Słomkowskiego i Swieżawskiego, Wojtyły i Granata, Sławińskiej i Kłoczowskiego, Stycznia i Gałkowskich, Szostka i Życińskiego.  

Przeczytaj także: Jak wyjść z opozycji między katolicyzmem a nowoczesnością. Laudacja na cześć ks. Alfreda Wierzbickiego

Podziel się

68
5
Wiadomość

Szokujące jest to wszystko co pisze ks. Prof. Wierzbicki. I jeszcze ta ubiegłoroczna nagroda stowarzyszenia związanego z KUL dla abp. A. Dzięgi , pasterza diec. szczecińskokamieńskiej, tego samego, który przez 11 wynosił do wysokich stanowisk pedofila ks…. Dymera . Odwołał go dopiero na parę dni przed śmiercią….. Do dziś nie spotkał sie z osobami wykorzystanymi w diec. szczecińskokamieńskiej. Tu obowiązuje cisza, zakaz rozmów o tym… czas w diec. szczecińskokamieńskiej zatrzymał się w latach osiemdziesiątych.

Szanowny Panie Profesorze, cenię Pana w równym stopniu, jak Sokratesa.
Rektor KUL, wybrał do sprawy nieodpowiednie narzędzia . Materia nadawała się do debaty, konferencji naukowej, a zastosowano środki dyscyplinujące. Przerażające rozpoznanie sprawy! W debatach z innymi uniwersytetami [ w moim przekonaniu wydarzenia nieudane, wydaje się, że przeprowadzone dla poprawy wizerunku ] Rektor przekonuje, że warto rozmawiać. Widać po uczynkach. Ten proces jest porażką Rektora.Niestety, ale i uniwersytetu. Należy zadać także pytanie o kulturę w środowiskach kościelnych, czy jest to wychowanie do wolności, czy hołduje się kulturze inkwizycji?

Postawa, jaką wyraża ten Wykładowca katolickiej uczelni może się nie pokrywać z trendami głoszonymi dziś w instytucjach kościelnych, ale pokrywało się w zupełności z nauką Chrystusa. Etat na katolickiej uczelni nie jest tożsamy z zaprzedaniem się w kwestii głoszonej doktryny moralnej. Tej miary profesora i tego poziomu moralnego mistrza pragnęłaby niejedna szanująca się uczelnia. Mimo tego rozważnego werdyktu, na całej sprawie stracili wyłącznie atakujący. Mimo że z trudem, lecz warto stawać w obronie dobra.

Na naszych oczach ginie (już zginął?) wypracowany przez dziesięciolecia autorytet KUL-u, a ja pamiętam, że w PRL-u zbiórka na ten Uniwersytet była wydarzeniem religijnym i kulturalnym. Taca w Kościele zapełniała się „papierkami”, odczuwaliśmy dumę i zaszczyt, że możemy mieć udział w jedynej katolickiej uczelni na wschód od Łaby. Mój śp. tata namawiał i to z pozytywnym skutkiem, do przelewów na rzecz KUL swoje przedwojenne koleżanki ze szkoły powszechnej. Wspaniałe staruszki z trudem czytające gazetę dawały ojcu pieniądze na przelew, a on za tydzień przywoził im pokwitowanie przelewu. To co zrobiono w ostatnich latach z KUL-em, to jest moralna zbrodnia, którą nasi biskupi przełykają nawet bez popicia wodą. O miernotach kierujących uczelnią można tylko napisać tyle, że świetnie wyczuwają skąd płyną konfitury.

W tej całej sprawie w ogóle brakuje chrześcijaństwa. Obrzucono człowieka kamieniami, choć jak na dłoni widać, że uczyniono to w jakimś pogańskim zacietrzewieniu. Pożal się Boże rektor i jego totumfacki najchętniej przywróciliby do życia wielką inkwizycję i podpalali stosu „konsekrowanymi dłońmi”. Żałosne.

@Bruckner: możesz szczegółowiej opisać ten pogański charakter kamienowania widoczny na twej dłoni? Czy druga część twojej wypowiedzi to już wstęp twojej literackiej opowieści na kanwie wydarzeń na KUL? Jeśli tak, to poproszę o pogłębienie psychiki rektora. Może jakiś przykład symulacji jego wewnętrznych monologów albo ukrytych pragnień? 😉