Anna Morawska urodziła się dokładnie 100 lat temu. Była jedną z najbardziej inspirujących kobiet, o jakich słyszałam.
Gdy wpiszecie w wyszukiwarkę hasło „Anna Morawska”, dowiecie się zapewne, że kobieta o tych personaliach prowadzi sklep wielobranżowy w Bydgoszczy albo że ktoś taki wykłada psychologię na UJ. I to właściwie dobrze oddaje miejsce w zbiorowej pamięci, które zajmuje dziś Anna Morawska – filar intelektualny środowiska „Znaku”, „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”, publicystka, pisarka, tłumaczka, aktywistka.
Zostało po niej parę autorskich książek, kilka tłumaczeń, mnóstwo tekstów, ale przede wszystkim wielu przyjaciół z różnych kontynentów, bo też w swoich zainteresowaniach nie znała granic. Nie tylko pisała o wyznaniach i religiach z całego świata – przypomnę, że mówimy tu o latach 60. w Polsce! – ale również głęboko zaangażowała się w proces pojednania polsko-niemieckiego, co wówczas wymagało nie lada odwagi.
Jeden z jej niemieckich przyjaciół, teolog Theo Mechtenberg, wspominał ją jednak bez pomnikowego sznytu: „Zwykle z papierosem w ręku, serdeczna, trochę ironiczna, zwykle też uśmiechnięta, umiejąca uważnie słuchać. Piekielnie inteligentna, trzeźwa w ocenie i przy tym ciepła. A także – autentyczna, bez masek, nieodgrywająca ról; autentyczna także w swej bezradności, którą próbowała ukryć. Szybko dojrzała, dojrzałością, do której zdolny jest tylko człowiek, który przeszedł przez ciemność i cierpienie”.
Morawska nie tylko pisała o wyznaniach i religiach z całego świata, ale również głęboko zaangażowała się w proces pojednania polsko-niemieckiego, co wówczas, w latach 60., wymagało nie lada odwagi
Redakcyjny kolega Morawskiej z „Więzi”, Jan Turnau, wspomina z kolei jej upiorną pracowitość: „Gdy akurat nie pisała, tłumaczyła na przykład z niemieckiego teologiczne teksty Karla Rahnera, tego wielkiego teologa, może największego ze współczesnych katolickich. Ktoś, kto zna się dobrze na jego teologii i języku niemieckim, mówił mi później, że myśl Rahnera – przecież bardzo trudna – stała się zrozumiała w Polsce właśnie dzięki jej tłumaczeniom. Choć kto inny twierdził, że to były jednak wręcz parafrazy. W każdym razie dzięki temu dało się to czytać. Pisała i tłumaczyła dla zwyczajnych ludzi! A przetłumaczyła w ten sposób rzecz dla wierzących fundamentalną: nazywała się «O możliwości wiary dzisiaj» i była mimo swojej uczoności jakoś gorąca. Pamiętam taką scenę z zebrania redakcyjnego: Anna siedzi obok mnie, tłumaczy tego Rahnera i nagle po cichu komentuje: «Ale zrzyna z Heideggera!»”.
Tych nitek łączących Morawską z kulturą niemiecką było więcej. To ona odkryła dla polskiego czytelnika Dietricha Bonhoeffera (o nim właśnie traktuje wydana przez Więź w 1970 roku książka „Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy”). Jak pisała o tej książce Hanna Malewska: „to również portret człowieka, który mówi «nie», ale jest uwikłany w dwuznaczne moralnie sytuacje polityczne, trudne do jednoznacznego przewartościowania w sumieniu. Tylko to «nie» i tylko cena, jaką za nie się płaci, ocala. Jest to więc portret chrześcijanina w diasporze przemocy”.
Malewska pisała o Morawskiej wielokrotnie, bo rewolucyjne na polskim rynku idei tezy tej ostatniej spotykały się często z niezrozumieniem nawet w jej własnym środowisku. Tadeusz Żychiewicz oskarżał ją o „teologiczną nieodpowiedzialność”, którą stanowiło rzekomo serwowanie czytelnikom tych wszystkich nowinek religijnych. Wtedy redaktorka naczelna „Znaku” mówiła wprost, że teksty Morawskiej świetnie podejmują „znaki czasu”: „Znaki, poprzez które ujawnia się głos wielu ludzi. Ten głos powinien zostać wysłuchany, to głos, przed którym nie można zatykać sobie uszu”.
Hannę Malewską i Annę Morawską łączyła nie tylko publicystyka – obie były bez wątpienia wizjonerkami, a jednocześnie musiały być osobowościami silnymi i bezkompromisowymi, bo funkcjonowały przecież w męskim świecie panów redaktorów, nie dziwi zatem, że szybko znalazły wspólny język i zbudowały piękną, wieloletnią przyjaźń. Listy obu pań są pełne ciepła, serdeczności, życzliwości – widać w nich bardziej filuterne oblicze tych „kobiet z żelaza”.
31 maja 1968 r. Morawska pisała w liście do przyjaciółki: „Najmilsza, dziękuję za śliczną kartkę, jak zawsze Twoje talenta uświadamiają mi na nowo, jak nieprzezwyciężalnie inną sortą stworów jesteśmy (i pomyśleć, że od lat kalam się takim terminem bez pokrycia właściwie jak «gatunek człowiek», a w dodatku tak go polubiłam!)”.
Ostatnie dwa lata życia Morawskiej upłynęły jej na dalekich podróżach. Żyła intensywnie, zawsze głodna wiedzy i nowych doświadczeń. Anna Głąb pisała: „pracowała do niemożliwości, a jej znajomi byli do tego przyzwyczajeni. Wydawało się, że Morawska nie może żyć inaczej. Jej żywa inteligencja i twórczy niepokój towarzyszyły jej w każdej chwili”. W 1970 roku ruszyła w podróż do Azji i pisała w kartkach do Malewskiej: „Już z kretesem znudziły mi się Niemce, należy jednak rzeczywiście zajmować się Azją, o ile rzecz prosta człowiek może się jeszcze czymkolwiek zajmować”.
Tadeusz Mazowiecki komentował: „Czasem nie można było za nią nadążyć, rzadko kiedy jednak jej ziemia obiecana okazywała się jałowa”. Jej drogę życiową podsumował krótko: „była zaangażowana – mówiąc trochę patetycznie, ale i zupełnie po prostu – w walkę o lepszy świat”.
Anna Morawska urodziła się dokładnie 100 lat temu – 24 stycznia 1922 roku. Zmarła, mając zaledwie 50 lat. Od dawna mam dla niej specjalne miejsce w sercu i nie wstydzę się przyznać, że jest jedną z najbardziej inspirujących kobiet, o jakich słyszałam. Gdyby żyła, chciałabym powiedzieć jej jedno: Pani Anno, kocham Panią.
Gdybyście chcieli poczytać więcej o tej nietuzinkowej postaci, sięgnijcie oczywiście po jej książki i teksty publicystyczne (do upolowania w antykwariatach). Warto też przeczytać świetną książkę Anny Głąb o Hannie Malewskiej, gdzie siłą rzeczy jest sporo o Morawskiej. Właśnie stamtąd wzięłam większość powyższych cytatów.
Przeczytaj też: Wielkie kobiety „Więzi”. Rozmowa z Janem Turnauem
Przeczytałem trzy biografie Dietricha Bonhoeffera i wiele artykułów biograficznych i ta Anny Morawskiej, chociaż objętościowo najskromniejsza najlepiej chyba przekazywała jego ducha. Autorzy pozostałych biografii inaczej niż Anna Morawska, byli tylko dobrymi biografami. Kiedyś już prosiłem w komentarzu Więź o wznowienie tej pozycji. Może komuś pomoże drażniąc sumienie.