Anna Morawska to wielka kobieta polskiego Kościoła, Stanisława Grabska była intelektualistką wielkiej klasy, zaś Krystyna Konarska-Łosiowa chodziła własnymi, głęboko przemyślanymi ścieżkami – wspomina Jan Turnau.
Publikujemy fragment książki Jana Turnaua „Moja Arka”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2018.
Konrad Sawicki: Opowiadasz tylko o mężczyznach. A kobiety w środowisku „Więzi”?
Jan Turnau: Słusznie. Powiem o trzech. Najpierw Anna Morawska. Kapitalna kobieta. Świetnie uzupełniała Eskę. Zresztą jej doskonała książka „Perspektywy. Kościół a współczesność” ukazała się nawet przed książką Julka, w 1962 roku. To wielka kobieta polskiego Kościoła.
Była z Krakowa.
– Dojeżdżała do nas regularnie. Niezwykle pracowita. Gdy akurat nie pisała, tłumaczyła na przykład z niemieckiego teologiczne teksty Karla Rahnera, tego wielkiego teologa, może największego ze współczesnych katolickich. Ktoś, kto zna się dobrze na jego teologii i języku niemieckim, mówił mi później, że myśl Rahnera – przecież bardzo trudna – stała się zrozumiała w Polsce właśnie dzięki jej tłumaczeniom. Choć kto inny twierdził, że to były jednak wręcz parafrazy. W każdym razie dzięki temu dało się to czytać. Pisała i tłumaczyła dla zwyczajnych ludzi! A przetłumaczyła w ten sposób rzecz dla wierzących fundamentalną: nazywała się „O możliwości wiary dzisiaj” i była mimo swojej uczoności jakoś gorąca. Pamiętam taką scenę z zebrania redakcyjnego: Anna siedzi obok mnie, tłumaczy tego Rahnera i nagle po cichu komentuje: „Ale zżyna z Heideggera!”. Bo też Rahner „egzystencjalizował” katolicką teologię. Zapamiętałem też to, co kiedyś Anna powiedziała, że katolicy zajmują się raczej Kościołem, a protestanci Bogiem. Coś w tym jest. Nasz Kościół o wiele bardziej niż ewangelicy interesuje się strukturami, samą władzą.
Zachował mi się egzemplarz „Perspektyw” z obwolutą, na której było widać piękną głowę Anny oraz główną myśl dzieła: „Współczesność kwestionuje katolicyzm. Jakie są jego szanse? Ale współczesność żyje już dziś także wewnątrz katolicyzmu. Czy weń wrośnie?”. Taka myśl też była wobec soboru prekursorska, bo przecież ówczesne hasło kościelne accomodata renovatio, czyli przystosowana odnowa, oznaczało przystosowanie do obecnego czasu. Naturalnie tymczasem doczekaliśmy się wzywających do ostrożności polemik. Co do otwartości – ostrzeżeń, żeby Kościół otwierać, ale nie rozwierać, bo do rozwartego może wejść każdy, kto chce, i namieszać. Co do przystosowania do dzisiejszego świata – sprostowań, że nie tyle Kościół ma się do świata przystosowywać, ile na odwrót: świat do Kościoła. Mamy go przecież ewangelizować, czyli duchowo zmieniać.
Kiedyś Anna powiedziała, że katolicy zajmują się raczej Kościołem, a protestanci Bogiem. Coś w tym jest
Coś ci jeszcze z tej książki sprzed tylu lat przeczytam: „Bo katolicyzm nie jest zamkniętym «wykładem». Katolicyzm przez wszystkie wieki swej historii, i dziś, i jutro także – był, jest i będzie Drogą do Boga. Drogą przede wszystkim. (…) Katolicyzm nie jest nigdy cały i zamknięty, ponieważ Droga – dopóki trwa – nigdy nie jest zamknięta i cała. Co więcej jednak, Droga ludzi do Boga nie jest – póki trwa – wolna od ludzkiego rytmu przyspieszeń i znużeń, a słowo o Bogu, tak jak każde słowo ludzkie, krąży nieraz długo po elipsach zbliżeń i oddaleń, zanim odbić zdoła w najpełniejszym blasku przeczuwany, jedyny kształt. A i tak jest to zawsze zaledwie odbicie kształtu. Spóźnienia Drogi, nieporadność słów, niesprostanie powadze i wymaganiom misji Świadectwa Przymierza – oto powracający, tragiczny i twórczy zarazem «skandal» katolicyzmu, jego własny «dramat realizacji»”. I tak dalej… Morawska – przyznasz – okazuje się tutaj po prostu pisarką świetną literacko, co o Esce trudno powiedzieć.
Tym talentem literackim górowała nad Julkiem, także oczytaniem w publikacjach zagranicznych?
– Nie da się ukryć. Dobrze znała francuski, niemiecki, angielski. Trzeba podkreślić jej duże dokonanie, jakim było obszerne przedstawienie sławnego dzisiaj teologa luterańskiego Niemca Dietricha Bonhoeffera wyborem jego pism i książką o nim „Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy”. Jeżeli chodzi o ówczesne publikacje, to Biblioteka „Więzi” wydawała też tłumaczenia innych znakomitych autorów, jak na przykład „Uczciwość w Kościele” Amerykanina Daniela Callahana, wydaną u nas w roku 1968, zaledwie trzy lata po wydaniu londyńskim. Czytałem ją z ołówkiem w ręku, zakreślając najcelniejsze myśli. Jest ich istny legion.
Będziesz znowu cytował?
– Tego byłoby za wiele, choć mam pokusę ogromną. Przedstawię więc tylko główne tezy z myślą, że może „Więź” albo ktoś inny wznowi tę rzecz, która – w każdym razie w Polsce – brzmi ciągle bardzo odważnie. Ale jednak coś zacytuję, ponieważ są to same perełki.
Śmiało!
– „Czy Kościół potrafi uczciwie przyznać, że jego życie wewnętrzne nie dorównuje założeniom? Czy potrafi przyznać, że założenia te są nie zawsze takie niezmienne, jak o nich często naucza? Po drugie, idzie o to, czy Kościół zdolny jest pozwolić swoim członkom na ujawnienie ich najtajniejszych niepokojów, dylematów i trosk (…). Nie mówię tu o wyrażaniu opinii o polityce czy o takich czy innych decyzjach władz kościelnych. Kościół uczy się dziś istnieć przy sporej dozie samokrytyki dotyczącej spraw administracyjnych. Mam na myśli swobodę każdego katolika wypowiadania się otwarcie, jeśli którąś z nauk Kościoła uważa za nieprzekonującą (…). Jestem przekonany, że dziś dla znacznej liczby katolików kryzys taki jest bolesną rzeczywistością. Często uważają oni, że mają tylko dwa uczciwe wyjścia: posłusznie cierpieć w milczącej zgodzie albo opuścić Kościół. Czy istnieje jakieś wyjście trzecie, jakaś droga pośrednia – to chyba najistotniejsze pytanie, przed którym stanie każdy, kto zechciałby się zająć sprawą «uczciwości w Kościele»”.
I dalej na przykład tak: „Pierwszym obowiązkiem katolika nie jest cnota, ale ortodoksja; i nie miłość, ale prawda; nie rozsądek, lecz posłuszeństwo; nie zrozumienie, lecz zgoda”. Potem z kolei dużo o grzeszności Kościoła. Chodzi o samokrytycyzm, pokorę. Chodzi też o „silniejsze akcentowanie, że od katolika wymaga się postępowania zgodnego z nakazami jego własnego sumienia nawet wbrew Kościołowi i nawet jeśli to sumienie jest, obiektywnie biorąc, błądzące”.
Przyznasz jednak, że te odważne słowa sprzed pół wieku dziś coraz bardziej stają się ciałem, postulaty są realizowane.
– Jasne! Za papieża Franciszka wspaniale! Z tym że zależy jednak gdzie, w USA, Anglii, Francji, Niemczech czy w Polsce. U nas ciągle kościelna dyplomacja, na przykład ukrywanie podziałów w Episkopacie.
Za komuny wymyślono powiedzenie, że trzeba iść zawsze „za postępem”, a nie przed, bo to niebezpieczne. Nie wychylać się! Myśmy się trochę wychylali i podpadali
Ale z tej kapitalnej książki muszę też jeszcze odnotować przedmowę Biblioteki „Więzi”. Moi starsi koledzy, Mazowiecki i Eska, zdawali sobie naturalnie sprawę, że nasza sytuacja kościelna inna jest niż na Zachodzie. Naokoło Kościoła była przecież wtedy niechętna mu mocno komuna, więc nie należało wspierać jej antykościelności naszym krytycyzmem. Ale uważaliśmy, że „i w naszych warunkach w coraz bardziej naglący sposób występuje potrzeba zdobywania przez katolików nowej dojrzałości. Dojrzałość ta winna się oprzeć na pogłębionym przeżyciu tych nowych problemów w duchu wolności i dojrzałości chrześcijańskiej, a nie na unikaniu ich i przemilczaniu”.
Byliście odważni i okazało się, że słusznie.
– Za komuny wymyślono w Polsce ironiczne powiedzenie, że trzeba iść zawsze „za postępem”, a nie przed, bo to niebezpieczne. Nie wychylać się! Myśmy się trochę wychylali i podpadali.
Co do Morawskiej jeszcze: potrafiła męskiej większości powiedzieć swoje zdanie?
– Taka scena. Jednym z naszych środowiskowych problemów, nad którym dużo się dyskutowało, było to słynne orędzie polskich biskupów do niemieckich z 1965 roku. Trzeba dziś uczciwie powiedzieć, że początkowo nie doceniliśmy tego gestu. Nie zdobyliśmy się na pochwały. W każdym razie taka była linia Stanisława Stommy, której Mazowiecki też jakoś bronił na początku. Co Morawska skomentowała na zebraniu tak: „Ależ co wy mówicie! Przecież to jest pierwszy list biskupów, który spokojnie mogę córce pokazać”.
Zdaje się, że takie też, pozytywne wobec orędzia, było stanowisko „Tygodnika Powszechnego” i Jerzego Turowicza.
– Tak. Naturalnie potem Mazowiecki zmienił zdanie i wielokrotnie dobrze mówił o tym liście biskupów. Kraków nas w tej kwestii przekonał.
Kolejna kobieta?
– Stanisława Grabska. Wybitna postać. Gdy dziś o niej myślę, jeszcze bardziej rośnie w moich oczach.
Z tych Grabskich?
– Owszem, córka wybitnego polityka Stanisława Grabskiego i bratanica premiera Władysława. Nie wchodziła w skład redakcji „Więzi”, ale działała w zaprzyjaźnionym KIK-u i często u nas pisała. To była prawdziwa teolożka, choć najpierw artystka plastyk.
Wykształcona teologicznie?
– Za namową przyszłego biskupa, kapelana warszawskiego KIK-u Bronisława Dembowskiego, zrobiła magisterium na KUL-u, a potem w belgijskim Louvain doktorat. Była tam pierwszą kobietą świecką, która obroniła doktorat z teologii.
Pamiętam ją z wykładów o Biblii organizowanych w KIK-u.
– No właśnie. Biblistyki sama się douczyła. Świetnie orientowała się w sprawach biblijnych, nieźle też znała starożytną grekę. Napisała kilka popularnych w środowiskach inteligencji katolickiej książek, gdzie po ludzku tłumaczyła sprawy teologiczne, jedną nawet naukową: „Jan III. Teologia tekstów redaktora kościelnego Ewangelii według św. Jana”. Bardzo lubiana. Ludzie się do niej mocno garnęli, przychodzili na rozmowy. Udzielała cennych rad życiowych. Gdy na przykład zwierzyłem się jej, że wziąłem jakąś dodatkową robotę i nie wiem, czy będę się wyrabiał czasowo, powiedziała mi, że tak samo jak dotąd nie będę miał czasu. Była naprawdę dużą indywidualnością, intelektualistką wielkiej klasy.
I trzecia kobieta.
– Krystyna Konarska-Łosiowa, poetka, w „Więzi” zajmowała się redagowaniem rubryki „Przegląd zagraniczny”, krótkich notatek głównie o Kościele. Niezwykła kobieta. Pani z ziemiańskiego domu, której ojciec nie pozwolił na wyższe studia. Przypadek też mojej matki, choć jej udało się zrobić maturę. Miała z tego powodu spore kompleksy, choć była intelektualistką w najpełniejszym tego słowa znaczeniu.
Co masz na myśli?
– Oznacza to, że nieustannie bardzo intensywnie rozmyślała nad różnymi ważnymi sprawami, także religijnymi, i z tych rozmyślań wyciągała odważne wnioski. Tym żyła. Była człowiekiem niezwykle subtelnym, powiedziałbym – jak nasz kolega, drugi z kolei naczelny „Więzi”, sam też zresztą taki – pastelowym.
Co zapamiętałeś najbardziej?
– Sposób, w jaki wadziła się z Bogiem. Chodziła własnymi, głęboko przemyślanymi ścieżkami. Uczciwie nie decydowała się na praktyki religijne, z których intelektualnym przyjęciem miała poważny problem. Nie odważała się przystępować do komunii. Ks. Adam Boniecki opowiedział, jak odwiedził ją w szpitalu w ostatnich dniach jej życia. Słaba już mocno, wyszeptała: „Bóg… ileż piękna… dobra…”. A potem bardzo wolno wyrecytowała całe Credo.
W jej kilku tomikach poetyckich odnalazłem parę wierszy, w których widać ją całą.
Modlę się czasem o ciszę:
Niech wszystkie światła zgasną,
Nie chcę nic widzieć, nie słyszeć,
zasnąć!
Miasto, jak chory człowiek w gorączce
majaczy i drży błędnym rytmem.
Auta, tramwaje niech nagle staną jak wryte,
Niech ścichną kroki biegnące!
Modlę się czasem o ciszę,
Modlę się czasem o ciemność,
O jakąś otchłań bezdenną,
W której zatonie życie
***
Walczę jak Jakub z aniołem –
– nie pamiętam, kto wtedy zwyciężył –
wiem tylko, że obaj są we mnie
i że trudno jest wątpić i wierzyć.
Na ziemi gułagów i komór
nie umiem pokornie klękać
i walcząc z aniołem, nie wiem
co lepsze – zwycięstwo czy klęska
Jan Turnau – ur. 1933, publicysta katolicki i pisarz. Od 1959 do 1990 był redaktorem działu religijnego w „Więzi”. Od 1990 w redakcji „Gazety Wyborczej”. Autor tekstów w „Gościu Niedzielnym” oraz w „Tygodniku Powszechnym”, a także w „Myśli Protestanckiej”. Członek Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, jeden z tłumaczy Ekumenicznego Przekładu Przyjaciół. Wydał książki: „Zdaniem laika”, „Dziesięciu sprawiedliwych. Wspomnienia okupacyjne” i „Bracia zza Buga. Wspomnienia z czasu wojny”.