Znak. Rok Miłosza

Lato 2024, nr 2

Zamów

Bp Jezierski: Główną przeszkodą jedności chrześcijan jest obojętność. I samozadowolenie

Bp Jacek Jezierski podczas sesji „O synodalności ekumenicznie” 14 stycznia 2022 r. w Warszawie. Fot. EpiskopatNews

Po soborze dialog ekumeniczny był prowadzony w euforii. Dzisiaj okazuje się, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej bp Jacek Jezierski, przewodniczący Rady KEP ds. Ekumenizmu.

Dawid Gospodarek (KAI): Jedną z rzeczy, która stała u początków ruchu ekumenicznego, było doświadczenie misji. Zauważono, że podziały wśród chrześcijan stanowią zgorszenie, blokadę dla misji. Dziś żyjemy w sytuacji szybkiej sekularyzacji, zwłaszcza wśród młodych. Czy ekumenizm może być również jakąś formą wyjścia naprzeciw temu problemowi? Pobudką do wspólnych poszukiwań dobrych sposobów nowej ewangelizacji? Czy to może też sprzyjać ponownemu rozbudzeniu ruchu ekumenicznego?

Bp Jacek Jezierski: Rzeczywiście, w drugiej połowie XIX wieku wyraźnie obserwujemy w dziejach Kościołów i wspólnot chrześcijańskich dążenia do jedności chrześcijan, zwłaszcza na Zachodzie było to bardzo żywe. Wśród wiernych, zwłaszcza duchownych Kościołów anglikańskich, protestanckich, wśród misjonarzy tych Kościołów, narastało zrozumienie, poczucie konieczności przezwyciężenia podziałów, ponieważ podział wśród duchownych na denominacje chrześcijańskie utrudniał prace misyjne. To jest jeden z wątków w tej historii dorastania do współczesnego ekumenizmu.

Na pewno były też indywidualne doświadczenia religijne czy indywidualne badania teologiczne, które ku odkryciu ekumeny prowadziły. Myślę tu chociażby o kardynale Johnie Newmanie, który – będąc anglikaninem i widząc podział wśród chrześcijan na wyspach brytyjskich – podjął bardzo intensywne studia patrystyczne, historyczne i dostrzegł, że ruch ku zjednoczeniu jest niezwykle ważny. W konsekwencji swoich poszukiwań przeszedł do Kościoła rzymskokatolickiego z anglikanizmu, ale sprawa jedności wśród chrześcijan była mu bardzo droga.

Wesprzyj Więź.pl

Święcenia dla kobiet to nowy problem na ekumenicznym polu w Polsce

bp Jacek Jezierski

Udostępnij tekst

Pod koniec XIX i w pierwszej połowie XX w. widzimy wiele różnych symptomów ożywienia ekumenicznego. Ruch charyzmatyczny w Stanach Zjednoczonych w środowiskach ewangelickich uznawany jest za kolejną fazę Reformacji. On też ubocznie przyczyniał się do przezwyciężania barier wyznaniowych w sposób żywiołowy, może niekontrolowany. Charyzmatycy protestanccy także oddziaływali na katolików. W Kościele rzymskokatolickim również powstawały wspólnoty charyzmatyczne, często bardzo ściśle wzajemnie powiązane z protestanckimi, co budziło pewien niepokój, zamieszanie, ale pokazywało, że jedność, braterstwo chrześcijan, zbliżenie do siebie, ma wielką wartość.

W Kościele rzymskokatolickim najpierw, przynajmniej w Rzymie, ze sceptycyzmem podchodzono do ruchów ekumenicznych.

– Dysponujemy trochę uproszczoną wersją dziejów XX-wiecznego ekumenizmu. Papieże bardzo uważnie śledzili to, co się dzieje na tym odcinku i stopniowo wyrażali zgodę czy aprobatę na pewnego rodzaju działania wspólne, jak chociażby Dni czy Tygodnie modlitw o zjednoczenie.

Każda historia wymaga precyzyjnego przedstawienia. Trzeba być dobrym specjalistą, żeby widzieć dojrzewanie ekumenizmu we wszystkich Kościołach, rzeczywiście może w rzymskokatolickim wolniejsze. Jednak wiek XX był czasem, kiedy papieże też byli wrażliwi na tę rzeczywistość.

Wróćmy do kwestii współczesnego sekularyzmu. Czy ta sytuacja może rozbudzić na nowo ekumeniczny zapał, by wspólnie przeciwdziałać sekularyzacyjnym trendom?

– Trudno mówić o przyszłości, która zaczyna się jutro czy nawet już dzisiaj. Ciężko przewidzieć, czy nowa ewangelizacja będzie miała związek z działalnością ekumeniczną. Jeżeli chodzi o Polskę, Kościół katolicki jest większościowy, na niektórych obszarach jedyny. Trudno mówić tu o jakimś ekumenizmie w sensie działania wspólnego z innymi, bo trzeba ich spotkać. Oczywiście jest to możliwe w większych środowiskach, w dużych miastach – możliwe tam, gdzie spotykają się chrześcijanie z ludźmi różnych wyznań. Takie spotkania mogą prowadzić do rozwoju ekumenizmu. Jesteśmy jeszcze w innej sytuacji, by tak bezpośrednio wiązać ekumenizm z nową ewangelizacją.

Ks. prof. Franciszek Blachnicki próbował elementy ekumeniczne niejako wbudowywać w procesy wychowania młodzieży czy dorosłych w ruchu Światło-Życie, ale to była zupełnie inna sprawa. Budował świadomość otwartą na innych, na inne wspólnoty, na inne wyznania chrześcijańskie.

W Polsce zapewne rozwijają się dzisiaj wspólnoty ewangelikalne. Mamy jeszcze niedokładny ogląd tej sytuacji. Są to formy życia chrześcijańskiego jeszcze dość płynne, dlatego trudno tutaj poddać je jakiejś wyraźnej ocenie. Nie jesteśmy, jak się wydaje, przygotowani do dialogu ze wspólnotami ewangelikalnymi. Mamy większe doświadczenie w dialogu z Kościołem prawosławnym, luteranami, Kościołem reformowanym czy nawet polskokatolickim i starokatolickim mariawitów.

Wspólnoty ewangelikalne nie zawsze szukają tej formy, jaką jest ekumenizm. One idą naprzód, rozwijają się, zagarniają do swojej wspólnoty ludzi. Ekumenizm też wymaga partnerów, dwóch stron, które chciałyby się do siebie zbliżać. Są w wyznaniach późniejszych od tradycyjnej Reformacji różne postawy wobec ekumenizmu. Jest pewien dystans wobec tej działalności, przynajmniej w jakiejś części liderów tych wspólnot.

Jednak gdy przyglądam się dziś ekumenizmowi w Polsce, oczywiście widzę Tydzień Modlitw, okazjonalne spotkania, konferencje naukowe, pewne działania charytatywne. Ale taki bieżący ekumenizm, wspólne działania, modlitwa, wspólne rozważanie Pisma Świętego – dostrzegam to właśnie między katolickimi wspólnotami charyzmatycznymi a właśnie wspólnotami ewangelikalnymi.

– Nie mam większego doświadczenia w kontakcie ze wspólnotami ewangelikami, z wolnymi Kościołami. Ten wątek jest trudniejszy. Nawiązanie i podtrzymywanie dialogu jest trudniejsze, nie zawsze się to udaje. Za mało poświęcamy czasu na nawiązywanie dialogu i jego podtrzymywanie. O ile z Kościołem prawosławnym, z protestantami, Kościołem narodowym i starokatolickim jesteśmy od wielu lat zaprzyjaźnieni, istnieją pewne formy dialogu i spotkań, wspólnej modlitwy, to z „wolnymi” i ewangelikalnymi jest nieco trudniej. Tak, jak powiedziałem, nie zawsze szukają tego kontaktu, nie zawsze go potrzebują. Wolą być sami, może też mają pewien resentyment do Kościoła rzymskokatolickiego, ale też do tradycji protestanckich.

Nie ma tam też raczej rozbudowanych struktur, często nie wiadomo, z kim konkretnie można ten dialog prowadzić, i jakie konkretnie doktryny w danej wspólnocie są uznawane. To zupełnie inna sytuacja niż w przypadku np. prawosławia, gdzie jest hierarchia analogiczna do katolickiej.

– Tak, Kościół prawosławny w Polsce uczestniczy w dialogu od początku, ale nie można nie zauważyć, że jest to dialog ostrożny, dość wstrzemięźliwy i okazjonalny. Na to rzutuje cała szersza rzeczywistość prawosławia w Europie i świecie. Są jeszcze inne przyczyny tej wstrzemięźliwości, np. pewne uwarunkowania z przeszłości.

Łatwiejszy, wydawać by się mogło, jest dialog z Kościołem ewangelicko-augsburskim. Tam, gdzie są jego parafie, wspólnoty ewangelickie, gdzie są duchowni. Chociaż w ostatnich latach ten dialog doznał pewnego „przymrozku”.

Dlaczego?

– Jest wiele powodów, które na to wpływają. W roku 2017, roku 500. rocznicy Reformacji, nie wszystko się powiodło, nie wszystkie wzajemne ustalenia, założenia, spotkania zostały zrealizowane, były potknięcia, zadrażnienia. To troszeczkę przyhamowało nasze wzajemne kontakty. Pojawiają się też nowe trudności, z którymi musimy się zmierzyć.

Sytuacja dialogu w Polsce, być może i w Europie, jest trochę trudniejsza. Pierwsza faza dialogu, dla nas, katolików, po wydaniu dekretu o ekumenizmie przez Sobór Watykański II była radosną, euforyczną. Była jakby odkrywaniem nowego lądu. Dzisiaj okazuje się, że ta rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, trzeba postępować kompetentnie, bez jakichś marzeń, które mogą się zrealizować w krótkim terminie.

Wspomniał Ksiądz Biskup, że pojawiają się nowe trudności w dialogu katolików z luteranami. Czy do nich należy niedawne zatwierdzenie przez polskich luteran ordynacji kobiet?

– Kościoły ewangelickie w całej Europie generalnie opowiedziały się już dawno za udzieleniem diakonatu i prezbiteratu kobietom. Realizują to konsekwentnie. Myślę, że istnieje duży wpływ Kościołów Zachodu na Kościół ewangelicko-augsburski w Polsce. Z drugiej strony miało miejsce dążenie polskich luteranek do tego, żeby pełnić funkcję pastora. Ta kwestia została rozwiązana warunkowo – wskazano, że istnieje taka możliwość.

To wewnętrzna sprawa ewangelików, ich suwerenna decyzja. Jest to jakaś nowa rzeczywistość, z którą będziemy się musieli oswoić we wzajemnych kontaktach, spotkaniach kościelnych i różnych publicznych wydarzeniach katolików i ewangelików. To jest dla naszej wspólnoty, naszej społeczności, pewnego rodzaju wyzwanie, żeby to umiejętnie przeżywać, żeby to taktownie, kulturalnie podjąć.

Jeśli chodzi o kwestie teologiczne, to z katolickiej perspektywy decyzja Kościoła już zapadła. Kościół wypowiedział się ustami Jana Pawła II, że nie widzi takiej możliwości, nie posiada władzy udzielania święceń kobietom. Święcenia dla kobiet to nowy problem na ekumenicznym polu w Polsce.

Czy dostrzega Ksiądz Biskup jeszcze jakieś nowe trudności?

– Ekumenizm ma wiele płaszczyzn. Jest kwestia doktryny i dyscypliny kościelnej czy sakramentalnej, organizacji Kościoła. Poza tym jest płaszczyzna ekumenizmu praktycznego. Tu nie ma żadnych teologicznych przeszkód, żeby współdziałać, żeby pracować tam, gdzie są jedni i drudzy, katolicy i chrześcijanie niekatoliccy.

Jak wspomniałem, w Polsce jest wiele miejscowości, w których nie ma parafii czy zorganizowanych wspólnot niekatolickich. Dlatego trudno mówić o jakimś ekumenizmie instytucjonalnym, zorganizowanym. Są pojedyncze osoby w małżeństwach mieszanych wyznaniowo, czy rodziny niekatolickie lub pojedyncze osoby w środowisku katolików. Taki ekumenizm polega na codziennym współżyciu, kulturze bycia z chrześcijanami innego wyznania, innego Kościoła, na życzliwości, na wzajemnej współpracy, koleżeństwie, dobrym sąsiedztwie. To naturalna sprawa. Gdy spotykamy człowieka, który należy do innej grupy wyznaniowej, trzeba go traktować z dużą życzliwością, empatią. Jest to nasz brat, czy siostra w Chrystusie, chociaż nie jest w naszej wspólnocie.

Poza ekumenizmem doktrynalnym, który angażuje teologów i instytucjonalnym, który angażuje oficjalnych przedstawicieli Kościołów, poza ekumenizmem codzienności, istnieje jeszcze bardzo ważna sfera ekumenizmu duchowego, ekumenizmu modlitwy. Wyrasta on z pragnienia, abyśmy stanowili jedno, umieli przezwyciężać podziały tam, gdzie jest to możliwe i potrafili zbliżać się do siebie.

Wrażliwość polega na tym, żeby rugować z naszego języka, powiedzeń, przysłów, to wszystko, co mogłoby razić czy ranić chrześcijan innych wyznań

bp Jacek Jezierski

Udostępnij tekst

Jako chrześcijanie jesteśmy wszyscy zobowiązani do modlitwy za siebie nawzajem, za chrześcijan innych wyznań i innych Kościołów, innych wspólnot. Jesteśmy zapraszani przez Kościół po Soborze Watykańskim II do modlitwy z chrześcijanami, którzy nie należą do naszego Kościoła. Wspólna modlitwa jest niezwykle ważnym doświadczeniem religijnym. To też wymaga przygotowania, kultury i wiedzy religijnej. Nie każda forma modlitwy, którą znamy, jest możliwa do przyjęcia przez chrześcijan innych Kościołów i wyznań. Dlatego musimy się zastanowić, jaka forma może być odpowiednia.

Wydaje się, że takie modlitwy odbywają się przede wszystkim raz roku, podczas Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Może w większych ośrodkach zdarzy się jeszcze kilka okoliczności. Są w Kościele ekumeniczne z natury wspólnoty, takie jak Chemin Neuf. Poza tym, jak wspomniałem, są częstsze spotkania na modlitwie katolickich wspólnot charyzmatycznych z protestantami. Skoro taka wspólna modlitwa jest ważna, dlaczego jest jej jednak tak mało?

– Trzeba bardzo poważnie uwzględnić sytuację, jaka panuje w Kościele rzymskokatolickim w Polsce. To Kościół, który przede wszystkim gromadzi wiernych w niedzielę na Mszę Świętą. Czym innym są wybrane miejsca w dużych miastach, gdzie organizuje się specjalne nabożeństwa i spotkania ekumeniczne. To jest możliwe technicznie, personalnie, ponieważ w większym mieście jest łatwiej zgromadzić chrześcijan różnych wspólnot. Są takie regiony, gdzie jest to bardziej możliwe, np. Śląsk Cieszyński.

Z racji tego, że w Polsce wyznaniem dominującym są katolicy rzymscy, Tydzień Modlitw o Jedność musi mieć swój szczególny wyraz w niedzielę. To jest podstawowe zadanie nas wszystkich, żeby zwłaszcza w niedziele przypadające w czasie tego Tygodnia w naszych wspólnotach parafialnych (miejskich czy wiejskich), został dobrze przygotowana modlitwa wiernych, tj. modlitwa powszechna oraz kazanie, które odnosiłoby się do spraw podziału i jedności chrześcijan. To można zrobić w tysiącach parafii katolickich w Polsce. Dlatego niedziela w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność jest niezwykle ważna. Może ktoś powiedzieć, że to mało, że to raz w roku, ale trzeba od tego zaczynać i to pielęgnować. Oczywiście spotkania chrześcijan różnych wyznań trzeba również organizować tam, gdzie jest to możliwe.

Co konkretnie można robić dla ekumenizmu na poziomie parafialnym?

– Naszym zadaniem jest uczenie się wrażliwości ekumenicznej, tzn. sposobu dostrzegania chrześcijan innych wyznań wokół siebie. Najpierw trzeba tych chrześcijan innych wyznań zauważyć. Duchowni powinni się poznać, co jakiś czas ze sobą spotykać i zaprzyjaźnić. Wówczas stopniowo można mówić o budowaniu wspólnych nabożeństw czy wspólnych działań.

Oczywiście, może też być odwrotnie, że to wierni świeccy jednego i drugiego Kościoła zaprzyjaźnią się i zaproponują swoim duszpasterzom jakieś wspólne działania czy modlitwę. To jest to, co możemy i powinniśmy czynić.

Wrażliwość polega również na tym, żeby rugować z naszego języka, powiedzeń, przysłów, to wszystko, co mogłoby razić czy ranić chrześcijan innych wyznań. Pod tym względem musimy być bardzo krytyczni i ostrożni. Czasami bowiem pojawia się w naszych przysłowiach, porzekadłach coś niechętnego chrześcijanom innych wyznań. Powtarzamy nieraz mechanicznie to, co mówili nasi przodkowie, którzy żyli w innym kontekście historycznym, może nawet mieli jakieś powody, żeby się nawzajem nie lubić. Dzisiaj musimy spokojnie, ale i krytycznie spojrzeć na ten odziedziczony język czy utwory, które uchodzą za klasyczne. Nie chodzi tu o to, aby literaturę piękną czy publicystykę dawną palić, niszczyć lub wyrzucać do kosza – nie. Musimy skupić się na budowaniu nowej narracji. Prawdziwej, ale też bardzo życzliwej.

Jeśli chodzi o ruch ekumeniczny w Polsce, na pewno dużym wydarzeniem była wspólna deklaracja z 2000 r. o wzajemnym uznaniu Chrztu. Miało to zresztą miejsce nawet zanim podobne wydarzenia nastały w np. Niemczech, gdzie ekumenizm wydaje się dość prężny. Minęło już ponad 20 lat, wydaje się, że czegoś tak znaczącego już nie ma. Ale od jakiegoś czasu trwają prace nad kwestią małżeństw mieszanych. Mógłby Ksiądz Biskup o tym opowiedzieć?

– Przez wiele lat przygotowywano ten wspólny tekst. Kościoły Polskiej Rady Ekumenicznej i Kościół rzymskokatolicki pracowały nad przygotowaniem do Sakramentu Małżeństwa, chodzi tu o małżeństwa wyznaniowo mieszane. Toczyły się długie i trudne dyskusje. Jest jakaś wstępna akceptacja ze strony Kościołów, Polskiej Rady Ekumenicznej. Ten tekst przyjęła też Komisja Episkopatu Polski.

Biskupi polscy to uzgodnienie mieli obowiązek przekazać do Rzymu, do oceny i aprobaty. Tam ten dokument już dość długo zalega. Miejmy nadzieję, że uda się go poddać ocenie Stolicy Apostolskiej i że uzyska aprobatę. Być może już trzeba by było wprowadzać do niego jakieś uzgodnienia i poprawki. Chociaż sprawa jest trudna, dlatego że ten dokument jest owocem dość trudnego kompromisu i ciężko powiedzieć, jak będzie wyglądała jego recepcja w Kościołach.

Czy mógłby Ksiądz Biskup zdradzić, na czym polegał ten kompromis, co było kontrowersją?

– Kontrowersją były przede wszystkim klauzule – to znaczy katolicy są zobowiązani do tego, żeby przyjąć i wychować swoje potomstwo w Kościele rzymskokatolickim. Inne wspólnoty wyznaniowe uważają podobnie, że dzieci powinny być wychowywane w ich tradycji religijnej. W tej kwestii trzeba było szukać jakiegoś rozwiązania. Optujemy za tym, żeby strona niekatolicka była informowana o tym, że strona katolicka jest zobowiązana do wychowywania dzieci w swojej tradycji. Strona niekatolicka nie musi na to wyrażać zgody. Ale takie rozwiązanie jest też trudne. Może prowadzić do konfliktów, do obojętności religijnej.

To nie jest problem nowy, bo przecież małżeństwa mieszane istnieją od dawna, od zawsze. Kiedy podział zaistniał, szukano zawsze jakiegoś rozwiązania ze strony prawa kościelnego, jakiejś dyspensy, nieraz nawet papieskiej. Wypracowano połowiczne rozwiązania, że za ojcem w wierze idą synowie, a za matką córki. Zobaczymy, jak to ostatecznie da się rozwiązać. Prawo kanoniczne stawia wymagania. Z drugiej strony dojrzewa też poczucie autonomii rodziców, ich większej wolności. Trudno też wymuszać na potencjalnych rodzicach jakieś decyzje. To jest punkt bardzo delikatny i wymaga precyzji teologicznej oraz prawnej.

Zapewne zanim uda się uzyskać odpowiedź Stolicy Apostolskiej i dojść do tych wspólnych uzgodnień, jest potrzeba objęcia małżeństw mieszanych specjalnym duszpasterstwem, odpowiadającym na ich potrzeby. Nie wiem, czy istnieją propozycje duszpasterskie, formacyjne dla takich par. W zeszłym roku zorganizowano chyba pierwsze rekolekcje dla małżeństw mieszanych.

– Takie duszpasterstwo jest potrzebne. Da się organizować w dużych ośrodkach miejskich, dużych skupiskach ludzkich. Tam łatwiej jest przygotować takie rekolekcje, prowadzone zapewne przez duchownych dwóch czy kilku wyznań, którzy muszą być bardzo taktowni, delikatni wobec siebie i osób, z którymi pracują.

Aktualnie trwają prace nad Synodem o synodalności. Są grupy parafialne, diecezjalne. Czy to doświadczenie może mieć również ekumeniczny wymiar? Czy możemy tu czerpać z doświadczeń niekatolików?

– Myślę, że z tych doświadczeń przede wszystkim korzystała Papieska Komisja Teologiczna, pisząc dokument o synodalności. Teolodzy, którzy współpracują z Kongregacją Nauki Wiary, byli zorientowani, jak wygląda teoria synodalności w Kościele prawosławnym i w Kościołach reformacyjnych, przynajmniej w Europie Zachodniej. Teologowie korzystają nawzajem ze swojej wiedzy, z ustaleń Kościołów różnych tradycji. Jest tam zaprogramowany pewien ekumeniczny rys, bo korzystano z tych doświadczeń.

Aczkolwiek nie można postawić znaku równości pomiędzy synodami tradycji prawosławnej, rzymskiej i reformacyjnej. To są różne modele i struktury w funkcjonujące procesie synodalnym. Tego bezpośrednio nie da się przełożyć na naszą polską praktykę synodu. Ale tutaj możliwe jest i potrzebne – czynią to już niektóre polskie diecezje katolickie w Polsce – zapraszanie duchownych i świeckich niekatolików, chrześcijan innych wyznań, do pracy w synodzie jako „ekspertów”, nie tylko jako obserwatorów, jak to bywało dotychczas, jak mówiło o tym prawo kanoniczne, ale jako doradców, którzy mają doświadczenie w procesie synodalnym. W Kościele ewangelicko-augsburskim synody są coroczną rzeczywistością w diecezjach. Ewangelicy w ten sposób funkcjonują. Techniczne, logistyczne, organizacyjne, biurowe nawet doświadczenia można czerpać od braci luteran.

Daje się dostrzec wśród katolików, zwłaszcza w internecie, pewien – mówiąc delikatnie – ekumeniczny sceptycyzm. Parę lat temu przeprowadziłem ankietę wśród znajomych kleryków i studentów teologii na różnych wydziałach w Polsce, jak prezentowana jest kwestia Reformacji na wykładach historii Kościoła. W większości treści nie odbiegały od XIX-wiecznej, apologetycznej, kontrreformacyjnej narracji, zupełnie nie uwzględniając współczesnych badań nad Lutrem i Reformacją. Tym bardziej więc ciężko wymagać sensownego podejścia do ekumenizmu od ludzi, których wiedza bazuje np. na treściach z jakichś konserwatywnych portali. Jak dotrzeć do takich osób, które mają lęk przed ekumenizmem, mają opory co do postanowień soborowych, co do nauczania i gestów papieży?

– Trudno jest promować ekumenizm na siłę. To nie jest towar do promocji, który można kupić lub nie, może się podobać lub nie.

Dekret o ekumenizmie jest jednym z szesnastu dokumentów Soboru Watykańskiego II i on w Kościele rzymskokatolickim obowiązuje. Oczywiście, nie wszyscy to przyjmują do wiadomości, nie wszyscy to akceptują z różnych powodów mniej lub bardziej uzasadnionych, ale jeśli kontestują ekumenizm, nie jest to właściwa postawa.

Ekumenizm rozwija się stopniowo. Na drodze ekumenicznej bywają popełniane jakieś błędy czy nawet nadużycia, gesty, które nie powinny mieć miejsca. Trzeba mieć też dużo wyobraźni i wyrozumiałości. Nie można się obrażać za to, że ktoś manifestuje życzliwość do chrześcijan innych wyznań. Co by było, gdybym manifestował nienawiść, niechęć, złość… Postawa pozytywna jest właściwa.

Czasami te ekumeniczne emocje może wychodzą poza jakąś normę, są przesadzone, ale to jest lepsze niż to, co istniało w poprzednich dziesięcioleciach – manifestowanie dystansu, niechęci, agresji, wyliczanie krzywd, które nas spotkały. To na pewno niczemu nie służy.

Ekumenizm jest zadaniem do wypełnienia, jest misją, którą trzeba podjąć. To jest ratowanie czegoś istotnego, szukanie tego, cośmy utracili, to jest odbudowa wzajemnych relacji, które nie funkcjonowały przez stulecia, zostały zniszczone z różnych powodów, z winy różnych osób i wspólnot. To dążenie, ten nurt, jest ważny, potrzebny, uzasadniony. Istnieją oczywiście niechęci, resentymenty, poczucie krzywdy, ale trzeba iść naprzód.

Trudno jest napisać podręcznik do historii Kościoła bądź Kościołów. Widzimy, jak trudno jest napisać podręcznik do historii Europy, ile będzie zastrzeżeń ze strony różnych państw. To nie jest takie proste. Coś zostało zniszczone, zaprzepaszczone w naszej historii chrześcijańskiej, ale wiele rzeczy można i trzeba będzie odbudować. To jest zadanie, które stoi przed naszym i przed następnymi pokoleniami.

Innym problemem dla ekumenizmu jest obojętność…

– Tak, obojętność jest wielką przeszkodą dla rozwoju dążeń ekumenicznych. Taka postawa zakrada się do wszystkich Kościołów. Po prostu Kościoły i wspólnoty wyznaniowe czują się dobrze w swoim własnym kręgu. Nie potrzebują kontaktów z innymi Kościołami, zwłaszcza z tymi, które się od nich bardzo różnią, które są inaczej ukształtowane. Moim zdaniem główną przeszkodą do jedności jest obojętność. Dobre samopoczucie we własnym środowisku, poczucie samowystarczalności. Niestety, to najbardziej kładzie się cieniem na tej powinności, jaką jest ekumenizm dla nas wszystkich. Nie rozumiemy, dlaczego mielibyśmy szukać innych, wchodzić w jakiś skomplikowany dialog, szukać jakichś nowych więzi.

A tymczasem ci inni, spoza naszego kręgu, spoza naszego Kościoła, spoza naszej wspólnoty, przecież też są naszymi siostrami i braćmi, których gdzieś po drodze w historii zgubiliśmy. Dzisiaj ich nie znamy lub coraz bardziej zapominamy, a oni istnieją. Jesteśmy odpowiedzialni za jedność, nie możemy być obojętni.

Czy zechciałby się Ksiądz Biskup podzielić, co z jego doświadczeń ekumenicznych – badań, spotkań, modlitwy, relacji – było najbardziej inspirujące, budujące, ciekawe?

– To pytanie natury osobistej. Ogólnie mówiąc, te doświadczenia to są spotkania z ludźmi, z chrześcijanami, z osobami innych wyznań, zwłaszcza z polskimi luteranami. Z wieloma z nich się przyjaźnię, z duchownymi, także ze świeckimi. Przyjaźniłem się i przyjaźnię z kilkoma księżmi prawosławnymi. Poznałem też duchownych w luterańskim Kościele szwedzkim. Miałem okazję spotykać się z nimi w ramach inicjatywy ekumenicznej Theobalt przez kilkanaście lat. Też sobie to bardzo cenię.

Wesprzyj Więź

Ważnym wydarzeniem w moim życiu była i jest praca w zespole z przedstawicielami Kościoła polskokatolickiego. Od ponad 20 lat prowadzimy międzykościelny dialog ekumeniczny. Przyjaźnię się z wieloma duchownymi Kościoła polskokatolickiego. Udało się nasze wzajemne relacje ustabilizować, uspokoić, ocieplić. Zniknęły z powierzchni naszego życia pewne wzajemne oskarżenia czy pomówienia niczego nie rozwiązujące. Trzeba je zostawić, niech rzetelni historycy badają je starannie i bez niepotrzebnych emocji opisują.

Mój ekumenizm to ogromna ilość spotkań z konkretnymi ludźmi, wiele nabożeństw, w których uczestniczyłem, w Polsce i za granicą. Wiele takich spotkań, wydarzeń, doświadczeń, ukształtowało moją świadomość. Ukształtowała mnie też oczywiście teologia.

Przeczytaj też: Ekumenizm w Polsce? Za dużo kurtuazji, za mało głębi

Podziel się

1
Wiadomość

JEDNOŚĆ CHRZEŚCIJAN
CO NAM Z TEGO?
Nie o taką jedność chrześcijan nam powinno chodzić, żeby chrześcijanie wszyscy byli jednakowi, a najlepiej tacy jak my katolicy. I poglądy żeby mieli identyczne o szczepionkach, innowiercach, o rządzących. Takie same rytuały i nawet tych samych wrogów. Nie wiadomo wprawdzie z jakiego powodu są za wrogów uważani. Wystarczy, że tworzą jakąś jedność z ludźmi odmiennymi. Taka jedność, to nie jedność. Ale wspólność w ramach tylko jednej z wielu grup. Uśredniona i spłaszczona. Także intelektualnie, a nawet moralnie. To jest wolność oddana za darmo. Ze strachu i dla wygody. I modlitwą wsparta, żeby było ekstra. Tym bardziej stroskani, im bardziej mówią że wierzą.
Nie ma dla człowieka jednego spojrzenia, ani prawdy jednej obiektywnej o drugim człowieku. I to jest cudowne. To jest nieskończone. Każdy jest osobnym, przewybornym i niepowtarzalnym arcy-kosmosem. Do którego zwracać się przystoi z nabożeństwem. Bo każdego wartość bierze się z innego źródła; lub inaczej mówiąc z innego aspektu. Przez to każdy jest różnie postrzegany, różnymi oczami. I nie wszyscy z całym swoim światem jednakowo, albo wprost – pasują do siebie. Ale wszyscy w swym jestestwie są nieocenieni i przydatni odpowiednio. Te relacje między nami wciąż są żywe, jak my sami. W ustawicznym ruchu, w nieustanej zmianie – jak krew w żyłach, albo oddychanie. Gdy już zbyt dużo czegoś doświadczamy, wtedy się całkiem co inne pragnie. W relacjach z innymi każdy sam się przeobraża i siebie poznaje. Tyle mamy świata, tyle mamy siebie, ile potrafimy czerpać z otoczenia.
Jak to jednak jest, że podziały przyniósł Jezus, a różnice Stwórca, potem Jeden do Drugiego się o jedność zwraca. Widać nie o takie tu podziały chodzi, i nie taką jedność – jak to człowiek sobie wyobraża i co mu się nie udaje. Te podziały między złem i dobrem są przez Boga w dobrym celu zadawane, dopuszczane. By rozróżniać zło i dobro. Żeby nam się chciało, albo żebyśmy musieli już – ze sobą się porozumieć. Żebyśmy nawiązywali więzi i wzajemnie sobie pomagali. Znieść podziały niepodobna, bo są z woli Boga. Nie ma nawet co, wysyłać modlitw pokuszenia. Ale uczyć nam się trzeba harmonijnie wśród różności żyć. Bowiem człowiek różny jest – każdy inny od każdego, po to żeby był innym potrzebny. Nie zaś do zwalczania jako nietypowy. I niepowtarzalny jest. Nie w tym celu żeby każdy wrogiem był każdego, lecz unikatowy – wartości nieporównywalnej i takiego też szacunku.
Nie da się powiedzieć, jak to zrobić żeby jeden drugiego zrozumiał. Bo za każdym razem o co inne chodzi. Bez wątpienia jednak trzeba najpierw chcieć. A nie tylko z „elegancka” modlić się o jedność. Bogu resztę łaskawie powierzać, zamiast się samemu do roboty wziąć. Właśnie szacunek, to jest ten odpowiedni dystans do drugiego, żeby dobrze widzieć. Nie za daleki i nie za bliski. Szanowanie drugiego człowieka – to nie tylko ugrzeczniony zwrot, ale zgoda na odrębność (a nie jedność), nawet inność tej osoby – pod względem wyglądu, pochodzenia, czy stylu życia, stanu posiadania – za wyjątkiem narzucanych poglądów i czynów przeciw innym ludziom. Nie są to wyłącznie zasady. To jest program dnia każdego, żeby go na względzie mieć, przy tym co przynosi teraźniejszość. Właśnie to oznacza, żeby być jak dziecko. Nie pomijać drobnych gestów, cieszyć się z niewielkich. Przywracać utracone dzieciństwo, wyzbywając się wyrachowania, a nie tylko tęsknić za nim.
Jedność by się nam wszystkim przydała. Nie jakaś w ramach tylko wyznania, rodziny, ojczyzny, ale jedność z Bogiem i z całym stworzeniem. Żeby na granicy – zamiast tego co się robi – widzieć ludzi, przy których wszystko inne – poza Bogiem, mniejsze jest. Żeby antyszczepionkowcy zaufali dobru reszty; w tym nieszczęściu znów się czuli razem. Jedni drugich śmierci nie oddawali.