Jesień 2024, nr 3

Zamów

Niepokój i nieistotność. Życie duchowe 2021/2022

Jennifer Lawrence, Leonardo DiCaprio i Timothée Chalamet w filmie „Nie patrz w górę”, Netflix 2021. Fot. Materiały prasowe

Niepokój ustąpił dziś miejsca nieistotności, a doskonałą ilustracją owego wyparcia niepokoju przez nieistotność jest szeroko dyskutowany film „Don’t Look Up!”. Także Boga działającego zastąpiliśmy Bogiem obojętnym.

Piszę ten tekst, gdy czwarta fala epidemii koronawirusa mija swoje apogeum, liczba zgonów na COVID-19 przekracza 700 dziennie, a eksperci mówią o zbliżającej się fali piątej. Liczby chorujących i umierających przypominają te z ostatniej wiosny Niektórzy wieszczą nawet, że mimo szczepień pobijemy tamte smutne rekordy. Nie będę komentował reakcji rządzących na sytuację, w której jesteśmy. Myślę raczej o powszechnym braku komentarza Kościoła. Ten brak jest znamienny. To on zdradza, że żyjemy w społeczeństwie prawdziwie świeckim. Że na naszych oczach odchodzi w przeszłość religijna wizja świata.

Roberto Calasso w książce „Nienazwana teraźniejszość” przedstawia niezwykle wnikliwą diagnozę naszego czasu. Jego istotą jest – jakkolwiek paradoksalnie to brzmi – nieistotność. Nieistotność przeciwstawia on niepokojowi, o którym pisał W. Auden w poemacie „Wiek niepokoju” opublikowanym w roku 1947. Dzisiaj niepokój ustąpił miejsca nieistotności. „Niepokoju nie brakuje, lecz nie jest on dominujący. Dominuje nieistotność, zabójcza nieistotność. To wiek nieistotności” (s. 22). Zdaje się, że doskonałą ilustracją owego wyparcia niepokoju przez nieistotność jest szeroko obecnie dyskutowany amerykański film „Don’t Look Up!”. Niepokoju z powodu zbliżającej się kosmicznej katastrofy jest tam jak na lekarstwo. Za to wszelkiej nieistotności jest aż nadto. 

Model pandemii jako kary został w sposób oczywisty – i dzięki Bogu! – odrzucony także poprzez oficjalne stanowisko Kościoła w Polsce. Nie dano jednak w zamian żadnej innej przekonującej wizji teologicznej tego, co się dzieje

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

Brak niepokoju – Calasso nie nazywa go ani religijnym, ani metafizycznym, ale przecież o taki niepokój ostatecznie chodzi – jest według niego znamienny dla społeczeństwa sekularnego. Jest tak, ponieważ problem niepokoju daje się rozwiązać jedynie zakładając istnienie czegoś, co jest poza społeczeństwem. Tak oto Calasso diagnozuje współczesność: „Jest tak, jak gdyby po upływie tysiącleci wyobraźnia wyrzekła się zdolności patrzenia dalej niż społeczeństwo, w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby sens temu, co dzieje się wewnątrz społeczeństwa” (s. 19). Cechą sekularnego społeczeństwa jest jego przyczynowa wsobność. Społeczeństwo wyjaśnia się samo przez się, bez uciekania się do jakichkolwiek zewnętrznych instancji. „Można się zastanawiać, czy społeczeństwo świeckie jest społeczeństwem, które w cokolwiek wierzy, oprócz siebie samego” (s. 22). Odpowiedź na ten dylemat zdaje się oczywista. Nie, w niczym i w nikim innym nie pokłada nadziei, w nic też innego nie wierzy jak tylko w siebie. 

Istotą społeczeństwa religijnego było przekonanie, że poza społeczeństwem jest jeszcze jakaś równoległa do niego rzeczywistość. „Niewidzialne teologiczne i liturgiczne wojska walczyły u boku ziemskich armii. Dziś natomiast dostrzeżenie ich byłoby czymś niemożliwym. Konflikty panujące w społeczeństwie mają już za przedmiot nie to, co poza czy ponad nim, lecz samo społeczeństwo” (s. 22).

Włoski humanista uważa, że odrzucając ową równoległą, pozaspołeczną rzeczywistość, społeczeństwo świeckie staje się socjologicznym unikatem. Jak twierdzi, każde opisywane dotąd społeczeństwo miało wspólny element: „wiarę w potęgi i byty zewnętrzne wobec samego społeczeństwa, niewidzialne, samowystarczalne i ciążące nad życiem wszystkich ludzi. Społeczeństwo świeckie oświadcza jednak, że czegoś takiego nie potrzebuje” (s. 23). Zawsze byli jacyś bogowie lub Bóg, jakieś fatum, los, przypadek, opatrzność lub zbawienie, Jahwe, który walczył za Izraela. Jakaś religijna „procedura”, która z zewnętrznej perspektywy pozwalała na zrozumienie tego, co dzieje się wewnątrz społeczeństwa. 

Pierwsza fala pandemii wzbudziła – mówiąc eufemistycznie – dość umiarkowaną potrzebę modlitwy „o oddalenie pandemii”. Od samego jej początku mieliśmy – i wciąż uważam, że mamy – problem z jej teologiczną interpretacją. Model pandemii jako kary został w sposób oczywisty – i dzięki Bogu! – odrzucony także poprzez oficjalne stanowisko Kościoła w Polsce. Nie dano jednak w zamian żadnej innej przekonującej wizji teologicznej tego, co się dzieje. Szybko ustał wieczorny różaniec, zamilkły suplikacje, do świątyń powróciły procesje organizowane in tempore pestis. Czy dlatego że w obliczu rozwoju pandemii uznano je za nieskuteczne? Nie wiem. Jeśli tak, to znaczy, że źle zrozumiano skuteczność modlitwy. Stało się tak zapewne także dlatego, że z psychologicznego punktu widzenia nie da się na dłuższą metę żyć w silnym eschatycznym napięciu, że trzeba ten niepokój czymś oswoić, że „chce się żyć”. Przeżyć, by prze-żyć.  

Jest to jednak – w moim przekonaniu – tylko część wyjaśnienia naszej (religijnej) reakcji na pandemię czy też – raczej – owej reakcji braku. Wydaje mi się, że oto jesteśmy w tym momencie, gdy stajemy się społeczeństwem sekularnym w rozumieniu Calasso. Nie, nie łączymy już procesów społecznych z żadną nadprzyrodzoną instancją. Boga działającego zastąpiliśmy Bogiem obojętnym. Znamienne jest to, że w wyniku zbiegu różnych okoliczności, także politycznych, pandemia w Polsce stała się czasem odwrotu od religii i Kościoła, a nie powrotu – jak to bywało w czasach minionych. Pandemia bardzo szybko stała się wyłącznie problemem medycznym, sanitarnym, epidemiologicznym. Teologia pandemii została szybko zapomniana. 

Odkąd zaraza przypuściła swój kolejny atak, poszukiwałem w internecie dekretów biskupów powracających do dyspens od obowiązku Mszy niedzielnej. Żaden z biskupów nie powrócił jednak do tej praktyki tak bardzo powszechnej w pierwszym okresie pandemii. Dlaczego? Czy dlatego, że zaufali mądrości i odpowiedzialności ludu wiernego i zostawili to ocenie sumienia? Jeśli tak, to szkoda, że nie wybrzmiało to expressis verbis. A może dlatego, że uznali, iż zmieniły się obiektywne okoliczności, ponieważ szczepienie zasadniczo chroni przed ciężkim przebiegiem i śmiercią, w związku z czym nie ma powodów, by dyspensować?

Jednocześnie jednak – w tym samym czasie – wszyscy udzielili dyspensy od wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych w piątek 31 grudnia. Czyżby minęło zagrożenie i przyszedł czas na zabawę? Mam świadomość, że postawione przeze mnie pytanie jest może nazbyt prowokacyjne. Można je postawić inaczej: co jest w centrum naszego życia duchowego na przełomie Roku Pańskiego 2021 i 2022, gdy chorują setki tysięcy, a setki dziennie umierają? Tak, zaiste, nieistotność coraz bardziej rozpycha się tam, gdzie dotąd panował niepokój. 

Wesprzyj Więź

Ostatnio przewodniczyłem nowennie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Czytałem prośby: o nawrócenie męża alkoholika, o zdrowie dla dzieci, o pokój na świecie, o zaliczenie semestru, o zdanie egzaminu, o znalezienie pracy. Nie, modlitwa nie jest ani po to, by Boga do czegoś przekonywać, ani też by Boga obciążać tym, co sam powinienem zrobić. Fabrice Hadjadj pisze: „Nasza mowa przypomina zasadniczo bełkot. Nie potrafimy ująć w słowa tego, co jest w nas najistotniejsze. Ta niemożność może prowadzić do ucieczki w niemą siłę […]. Owa niemożność może też dać początek głębokiej modlitwie: nagiemu słowu, które zawierza się miłosierdziu. Na tym świecie szczera modlitwa niezauważalnie związuje losy biedaka z boskim namiestnictwem” („Raj za drzwiami”, s. 343).

Pod jednym wszak warunkiem, że się w to boskie namiestnictwo wierzy. Inaczej nie ma sensu żadna modlitwa, także ta o oddalenie pandemii. Świat sekularny sam bowiem rozwiązuje swoje problemy, także te związane z zarazą. Bóg mu jest do tego niepotrzebny.

Przeczytaj także: Co z Kościołem po pandemii? Trzy priorytety duszpasterskie

Podziel się

13
2
Wiadomość

” Świat sekularny sam bowiem rozwiązuje swoje problemy, także te związane z zarazą. Bóg mu jest do tego niepotrzebny.”
Rozwiązuje, rozwiązuje, ale jeszcze żadnego nie rozwiązał w odróżnieniu od świata religijnego, który z niejednego kryzysu wyszedł, przemieniony dla jednych na plus, dla drugich na minus, ale wyszedł. Zamiast zaufać światu bezreligijnemu, bardziej sprawdzona w praktyce opcja to zamknięcie się w religijnych enklawach. Owszem, nie odbędzie się to czasowo bez negatywnych konsekwencji dla misji Kościoła, ale pozwoli przetrwać. W tych enklawach ocalimy to, co istotne by znowu otworzyć się trochę gdy reszta świata porzuci swoje złudzenia. Kilkanaście lat temu na spotkaniu w Krytyce Politycznej słuchałem wypowiedzi p.prof.Barbary Stanosz, konsekwentnej i bezkompromisowej ateistki, za co Wyborcza napiętnowała ją jako oszołomkę. Mianowicie, zastanawiała się dlaczego wspólnoty niereligijne mają małe zdolności przetrwania w kryzysie i za każdym razem muszą odbudowywać się od początku, a wspólnoty religijne trwają mimo kryzysów. Bezreligijne chrześcijaństwo to może dobre rozwiązanie na dobre czasy. W trudnych czasach to ryzykowny eksperyment, a nam nie wolno ryzykować powierzonym kapitałem.