W kierownictwie duchowym mamy często odtworzenie relacji podwładny–zwierzchnik. Wolę mówić o towarzyszeniu duchowym. To zupełnie inna relacja. Są dwie osoby, ale idą obok siebie. W tak rozumianym towarzyszeniu chodzi o krytyczne słuchanie sumienia, a nie zwierzchnika – mówi psychoterapeutka Barbara Smolińska.
Katarzyna Sroczyńska: W adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium papież Franciszek pisze: „Bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy mężczyzn i kobiet, którzy mają doświadczenie w towarzyszeniu. Znają sposób postępowania, w którym wyróżnia się roztropność, zdolność rozumienia, sztuka oczekiwania, uległość Duchowi. Byśmy chronili wszyscy razem powierzające się nam owce przed wilkami”.
Ale kiedy ostatnio myślę o kierownictwie duchowym – bo w Kościele ciągle używamy tego terminu częściej niż określenia „towarzyszenie duchowe” – to przychodzą mi do głowy raczej historie wilków w owczych skórach, choćby dominikanina Pawła M. czy braci Thomasa i Marie-Dominique’a Philippe’ów. Wszyscy oni dopuszczali się latami przemocy, także seksualnej, wobec osób, dla których byli autorytetami i kierownikami duchowymi. Jak to więc jest: potrzebujemy kierowników duchowych czy lepiej przed nimi uciekać?
Barbara Smolińska: Myślę, że w naszych czasach coraz więcej osób szuka towarzyszenia duchowego, ale już niekoniecznie kierownictwa. Potrzebujemy kogoś, kto potrafi mądrze wspierać nasze duchowe poszukiwania, empatycznie słuchać, zachęcać do wewnętrznej pracy, dodawać nadziei, czasem widzieć głębiej i wyraźniej. Kierownictwo za bardzo kojarzy się z tym, że ktoś mi mówi, co mam robić. Znajomi związani z Ruchem Rodzin Nazaretańskich wiele lat temu opowiadali mi rzeczy, które były dla mnie szokujące. Dorośli ludzie, małżeństwo, pytali na przykład kierownika duchowego, na co mają wydać pieniądze, i on za nich decydował. Budziło to we mnie opór, niepokoiło mnie i uważałam, że nie przyczynia się to do ich wewnętrznego rozwoju.
Jedni tego typu relacji nie podejmą w ogóle, inni z kolei łatwo w nią wejdą. Mam na myśli nie tylko osoby poddające się kierownictwu, ale i kierowników. Komuś, kto ma niskie poczucie własnej wartości czy trudności w relacjach, władza nad innymi dużo daje.
Z kolei po stronie tych, którzy dadzą się w ten sposób kierować, będą niejednokrotnie osoby mające trudność z podejmowaniem decyzji oraz wzięciem odpowiedzialności za własne życie – osoby, które się tego boją. Wielu z nas doświadcza takiego lęku. I wielu woli usłyszeć: „Zaręczyny trzeba zerwać” albo: „Nie żeń się, idź do klasztoru”. Wtedy mniej się ryzykuje. Czasem kierownik mówi zresztą: „Wiem, mam światło z góry”.
Bywa więc, że w kierownictwie mamy odtworzenie relacji typu podwładny i zwierzchnik. Towarzyszenie to zupełnie inna relacja, choć też z jasnym rozróżnieniem: jest osoba, której się towarzyszy, i jest ta, która towarzyszy. Ale one idą obok siebie.
Czy kierownictwo duchowe byłoby bezpieczniejsze, gdyby opierało się na relacji bardziej partnerskiej?
– Sądzę, że tak. Kiedy mówimy dziś o kimś, kto towarzyszy innym duchowo, to mamy na myśli osobę z pogłębionym własnym życiem duchowym, najczęściej też z większym doświadczeniem, ale też – to niezwykle ważne (!) – z doświadczeniem „bycia towarzyszonym” przez kogoś. Wydaje mi się, że w tradycyjnym ujęciu może wyglądać to tak, że istnieje grupa kierowników duchowych, najczęściej księży, i grupa osób przez nich kierowanych. Zaś w towarzyszeniu ten, kto komuś towarzyszy, ma również kogoś, kto towarzyszy jemu. Każdy więc, kto chce iść drogą towarzyszenia duchowego i chce rozeznawać, ma kogoś, kto jest obok i głównie go słucha. Relacja już od początku jest tu więc bezpieczniejsza, bo towarzysz tylko czasem występuje w tej funkcji, nie pełni jej ciągle, ma też własne doświadczenie „bycia towarzyszonym”.
Czy towarzyszenie albo kierownictwo duchowe różni się od psychoterapii?
– Oczywiście. W kierownictwie / towarzyszeniu duchowym materiałem do rozmowy jest relacja z Bogiem oraz z innymi ludźmi i modlitwa. Nie można towarzyszyć duchowo osobie, która się nie modli. W psychoterapii pacjent i jego terapeuta zajmują się również relacjami, ale także zachowaniami, potrzebami, uczuciami, a więc życiem psychicznym człowieka.
Czytając raport komisji dominikańskiej, miałam wrażenie, że Paweł M. często występował w roli psychoterapeuty. Mówił dużo o relacjach z rodzicami, o bardzo wczesnym dzieciństwie, o zranieniach emocjonalnych czy duchowych, do których wówczas doszło.
– Tak, w kierownictwie czy towarzyszeniu duchowym pojawiają się wątki relacji z ludźmi. Na rekolekcjach ignacjańskich często zdarza się, że ktoś pod wpływem Słowa Bożego przypomina sobie coś ze swojego życia, jakieś traumatyczne wydarzenie, i dzieli się tym ze swoim towarzyszem. Różnica jest taka, że w psychoterapii tygodniami będziemy się tym zajmować, badać to głębiej, pomagać przeżyć rozmaite uczucia związane z tym trudnym doświadczeniem. W towarzyszeniu duchowym tego nie robimy, tam jest raczej odniesienie do modlitwy, powierzanie przeżyć Bogu. Jednego z drugim nie należy mylić. Towarzysz duchowy w żadnym razie nie powinien wchodzić w rolę psychoterapeuty.
Żywa i autentyczna relacja z Bogiem nie musi oznaczać silnych przeżyć emocjonalnych. Życie duchowe to coś więcej niż nasza uczuciowość
Ale równocześnie wydaje mi się, że tego się nie da tak zupełnie oddzielić, bo człowiek jest jednością psycho-fizyczno-duchową i te wszystkie wymiary w nas są.
Zatem samo pojawienie się tematu relacji, np. z rodzicami, w kierownictwie duchowym nie jest niepokojące?
– Niepokojące byłoby, gdyby kierownictwo czy towarzyszenie polegało wyłącznie albo w dużej mierze na zajmowaniu się przeszłością, relacjami z rodzicami, traumami. W duchowości chrześcijańskiej najważniejsza jest relacja z Bogiem. Oczywiście relacje z rodzicami mogą wpływać na relację z Panem Bogiem, przede wszystkim na Jego obraz. Jeśli mieliśmy przemocowego ojca…
…to trudno nam uwierzyć w Boga Ojca kochającego.
– Tak właśnie. Dlatego trzeba o tym rozmawiać w kierownictwie duchowym czy towarzyszeniu. Niepokojące będzie – i to też się pojawiło w raporcie komisji dominikańskiej – jeśli ktoś w ogóle nie porusza w kierownictwie tematu rodziny, a jego kierownik mówi: w historii twojego dzieciństwa były na pewno jakieś straszne rzeczy. Bo skąd on to wie? A poza tym do czego to ma być potrzebne w tym momencie? To się zaczyna robić przemocowe. Kierownik czy towarzysz (naprawdę wolę to określenie!) uważnie słucha i podąża za tym, któremu towarzyszy, nie wyprzedza go, nie wywiera nacisku swoimi wyobrażeniami na temat jego życia. Św. Ignacy w zaleceniach dla towarzyszy mówił wyraźnie, aby nie przeszkadzać w tym, co dzieje się między Bogiem a jego stworzeniem, czyli rekolektantem. A więc trzeba się trzymać perspektywy duchowej, towarzysz duchowy modli się i prosi o światło Ducha Świętego.
Też dla siebie.
– Tak, dla siebie i dla osoby, której towarzyszy.
Usłyszałam kiedyś od pewnej osoby, że modliła się za mnie i uważa, bo dostała takie natchnienie od Ducha Świętego, że mam takie, a nie inne powołanie.
– Byłabym w takiej sytuacji bardzo ostrożna, choć wierzę, że można mieć natchnienia od Ducha Świętego, także kiedy jest się towarzyszem czy kierownikiem duchowym, również dla kogoś. Tyle że nie jest łatwo odróżnić, co pochodzi od Ducha Świętego, a co ode mnie. Zachęcałabym kierowników i towarzyszy do ogromnej ostrożności. W wypadku rozeznawania powołania zadaniem jest tak pomóc osobie, o którą chodzi, żeby to ona mogła dokonać integralnego wyboru swojej drogi życiowej. Bóg daje wolność wyboru. W chrześcijaństwie ta wolność człowieka jest mocno podkreślona.
Z kolei osobom, które korzystają z kierownictwa duchowego, miałabym ochotę powiedzieć: uwaga, kierownik duchowy może się mylić, nigdy nie pozna mnie do końca. Oczywiście dobrze jest obdarzać swojego kierownika zaufaniem, ale też pamiętajmy, że to człowiek, a nie Bóg. Jego rolą nie jest dokonywanie wyborów za człowieka, któremu towarzyszy.
Taka reakcja wymaga jednak wewnętrznej siły i dość dużej dojrzałości, tymczasem o tym, jakie ma się powołanie, decydują często osoby młode, mało jeszcze dojrzałe.
– To delikatna sytuacja, wymagająca od kierowników tych cech, o których mówi papież Franciszek, czyli roztropności, uważności, sztuki oczekiwania, ale też dystansu do siebie.
Ale kierownicy duchowi często reprezentują instytucje i organizacje, które chciałyby mieć więcej powołań.
– To prawda. I trzeba być bardzo dojrzałym, żeby móc od tego trochę abstrahować. Trzeba też pokory, czyli przeświadczenia, że ja też nie wiem. Że życie duchowe, powołanie to tajemnica każdego człowieka i Boga. Mogę być obok, mogę mieć jakieś wrażenie, światło z góry, ale naprawdę nie wiem do końca. To delikatna, subtelna materia wymagająca wrażliwości i właśnie pokory. Kierownik może raczej stawiać pytania i zachęcać do modlitwy, nigdy nie wolno mu wyrokować.
W raporcie komisji, która badała rozmiary i przyczyny przemocy seksualnej w Kościele katolickim we Francji, znalazło się zalecenie, by podczas katechizacji uczyć wiernych, zwłaszcza dzieci i młodzież, wagi krytycznego słuchania sumienia w każdych okolicznościach. „Krytyczne słuchanie sumienia” wydaje mi się bardzo rzadkie w katechizacji, o jakiej słyszę na co dzień w Polsce.
– Mój znajomy uczestniczył niedawno w weekendzie dla młodych dorosłych katolików. Tematem były relacje. Zorganizowano między innymi panel, w którym brali udział psychoterapeuta i teolog, można im było zadawać pytania. Znajomego uderzyło, jak wiele padło szczegółowych pytań o to, czy coś jest grzechem, czy nie. Na przykład czy pocałunek w szyję jest grzechem. Przeraziła mnie ta opowieść. Bo pokazuje coś odwrotnego do tego, co przed chwilą zacytowałaś. Świadczy o niezwykle normatywnym wychowaniu, które rodzi w ludziach lęk: czy już się przechyliłem na stronę grzechu, czy jeszcze nie.
Poza tym świadczy o infantylizmie. Rzecz w tym, żeby młodzi ludzie, wchodząc w relacje, również erotyczne, byli w kontakcie jednocześnie z własnymi potrzebami emocjonalnymi, seksualnymi i wyznawanymi przez siebie poglądami oraz wartościami. Żeby to było w nich, żeby odpowiedzi potrafili znaleźć w swoim sumieniu, a nie żeby pytali kogoś z zewnątrz. W dobrze rozumianym towarzyszeniu duchowym chodzi właśnie o krytyczne słuchanie sumienia, a nie o słuchanie zwierzchnika.
Infantylizowanie rozumiem także jako nadmierne ograniczanie i kontrolę – takie, którymi otacza się maleńkie dzieci, by zapewnić im bezpieczeństwo, ale starszym już by ono zaszkodziło, ograniczając ich rozwój. Z taką tendencją często spotykamy się w relacjach duszpasterskich, między innymi w kierownictwie duchowym. Szczególnie ważne jest w nich posłuszeństwo.
– Pojawia się pytanie, jak rozumiemy posłuszeństwo. Czy chodzi o słuchanie tego, co ktoś sądzi na mój temat, tego, co jego zdaniem będzie dla mnie dobre? To w istocie ma niewiele wspólnego z dojrzale rozumianym posłuszeństwem.
Myślę, że chodzi tu raczej o wspólne rozeznawanie, słuchanie się nawzajem. Mój towarzysz ma mi coś do powiedzenia, słucham go jako człowiek wolny, czyli mogę jego słowa przyjąć, ale też mogę tego nie zrobić. I to jest pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Mogę przyjąć albo nie przyjąć, jestem wolny.
Czy jeżeli mam poczucie, że kierownik próbuje mi coś narzucić, to powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza?
– Oczywiście. Podobnie jak niepokoić może nadmierna koncentracja na wymogach etycznych. Samo przestrzeganie przepisów nie pogłębia duchowości. Pierwszy powinien być przekaz o miłości, relacja. Jeśli żyję w świetle Bożej miłości, to zaczynam chcieć naśladować Jezusa, czyli wybierać rzeczy dobre. A u nas często ta kolejność jest postawiona na głowie: najpierw masz robić rzeczy dobre i nie robić złych.
Najważniejszym punktem odniesienia jest własne sumienie. Nie sumienie twojego kierownika, tylko twoje. Oczywiście, tu może się otworzyć dyskusja o tym, czy mam dobrze uformowane sumienie. Kierownictwo duchowe jest zresztą przestrzenią, w której ono się formuje.
W tej relacji może również dochodzić do nadużyć sumienia. Do jego łamania.
– „Złamać” to jest mocne słowo, ja bym powiedziała raczej, że można coś narzucić. To nie jest trudne, tym bardziej że kierownictwo duchowe to relacja związana z podległością, w której kierownik duchowy niejednokrotnie prezentuje się jako ten, kto wie i posiada Boski autorytet.
Mnie jest cały czas bliżej do towarzyszenia duchowego, bo wtedy spotyka się dwóch chrześcijan, dwie siostry albo siostra i brat albo dwóch braci. Po prostu dwie osoby. I oczywiście dobrze, żeby ten, kto towarzyszy, przeszedł odpowiednią formację, miał pewną wiedzę, umiał słuchać, był uważny i delikatny i żeby był człowiekiem modlitwy. Czyli żeby sam prowadził życie duchowe – to jest konieczne. Ale w tej relacji otwiera się także przestrzeń równości: oboje chcą słuchać Ducha Świętego.
W kierownictwie duchowym niepokoić może nadmierna koncentracja na wymogach etycznych. Samo przestrzeganie przepisów nie pogłębia duchowości. Pierwszy powinien być przekaz o miłości
To nie jest sytuacja, kiedy spotykają się kierownik, który wie, dokąd prowadzić, wie, co jest dobre dla drugiego człowieka, oraz człowiek, który nic nie wie i przychodzi do kierownika, żeby go oświecił. Myślę, że jeśli tak to wygląda, to można nawet wykluczyć z takiego spotkania Pana Boga. Albo jest niebezpieczeństwo, że kierownik zajmie Jego miejsce. I wtedy już idziemy w stronę nadużyć. Nadużyć władzy, wpływu na sumienie i na życiowe wybory. To oczywiście jest bardzo niebezpieczne, szczególnie wobec ludzi młodych.
Jakie formy może przybierać przemoc psychiczna? Wspomniałyśmy już o zarządzaniu nawet drobnymi szczegółami w życiu.
– To na pewno jest nadużycie, dlatego że wartością jest dojrzałość i odpowiedzialność za własne życie, a ten sposób bycia z kimkolwiek nie pomaga budować odpowiedzialności. W ogóle kierownik czy towarzysz duchowy nie musi pytać ani specjalnie odpowiadać, on ma przede wszystkim słuchać.
Przemocą psychologiczną może być manipulacja, narzucanie swojego punktu widzenia, niezachowywanie odpowiedniego dystansu emocjonalnego czy fizycznego, łamanie zasad dyskrecji, impulsywne czy aroganckie zachowania, krytykowanie, ocenianie, osądzanie.
Czy w kierownictwie duchowym istnieje prawo do intymności? Czy są sprawy, o których można nie mówić?
– Oczywiście. To wydaje mi się podstawowe: mówię o tym, o czym chcę, i nie mówię o tym, o czym nie chcę. To wynika z wolności każdego człowieka, z wolności, z której w kierownictwie absolutnie nie powinniśmy rezygnować. Jest tu chyba tylko jedno pytanie, na które zobowiązana jestem udzielić odpowiedzi – dotyczy ono modlitwy, niekoniecznie jej treści, ale tego, czy w ogóle istnieje ona w moim życiu. Jeśli nie chcę na nie odpowiadać, to rzeczywiście trzeba postawić znak zapytania, czy w ogóle kontynuować towarzyszenie.
W kierownictwie duchowym bywa używany argument, że jeśli nie mówisz wszystkiego, to znaczy, że ukrywasz duchowe rany. A te, które nie zostaną ujawnione, nie zostaną uleczone.
– Takie podejście wywołuje mój sprzeciw. Myślę, że te rany mogą zostać uleczone także w różnych innych sytuacjach. Poza tym relacja z towarzyszem duchowym, jak każda relacja, to proces, może nadejść taki moment, że będzie się chciało powiedzieć więcej.
Inną formą przemocy psychicznej jest wykorzystywanie poczucia winy.
– Powiedziałabym, że rolą kierownika duchowego – spowiednika zresztą też – jest pomagać ludziom wychodzić z poczucia winy. Oczywiście jeśli wiemy, że zrobiliśmy coś złego, to zdrowo jest mieć poczucie winy, ale nie po to, żeby w nim utonąć czy się w nim pogrążyć. Zdrowe poczucie winy pojawia się i mija. To niezwykle ważne, by umieć przyjąć wybaczenie Boga, wybaczenie ludzi i wybaczyć samemu sobie. Rolą osób, które nam duchowo towarzyszą (podobnie jak psychoterapeutów), jest pomoc w rozwijaniu zdolności do odczuwania zdrowego poczucia winy. Podsycanie go czy pogrążanie w nim kogoś jest przemocowe i hamuje rozwój człowieka.
Do Inicjatywy „Zranieni w Kościele”, z którą obie jesteśmy związane, zgłosił się niedawno członek pewnej wspólnoty zaniepokojony dyrektywną postawą jej lidera i kierownika duchowego. Ów ogłosił na przykład, że osoby należące do tej grupy nie mają prawa świętować urodzin, bo to nie jest zwyczaj chrześcijański.
– To pokazuje, że lider zawłaszcza przestrzeń osobistą ludzi. I buduje złudne poczucie podobieństwa i wspólnoty. To nie jest prawdą o nas, ludziach, że jesteśmy aż tak podobni. Ale często nie wiemy, co zrobić z różnicami. Obserwuję to, pracując jako psychoterapeutka z parami małżeńskimi czy partnerskimi. Kiedy pojawiają się różnice między partnerami, to często uruchamia się schemat: albo ty mnie zdominujesz, albo ja ciebie, więc wolę, żebym to ja dominował. I zaczynają się gry o władzę. Nie próbujemy tej różnicy wytrzymać ani się jej przyjrzeć, by nauczyć się z nią żyć, chcemy ją unieważnić.
Kierownik duchowy może być też samotny i dlatego bardziej podatny na nadużycia. Czy Twoim zdaniem dałoby się przenieść do Kościoła takie narzędzie jak superwizja? W wypadku psychoterapeuty to możliwość omówienia swoich relacji z pacjentami z innym, doświadczonym i odpowiednio przygotowanym psychoterapeutą.
– Nawet nie możliwość, tylko bardzo poważne zalecenie.
Myślę, że tak, chociaż przypuszczam, że jeszcze długa droga przed nami. Aczkolwiek niedawno zgłosiła się do mnie przełożona pewnej wspólnoty zakonnej z prośbą o superwizję i pracujemy już od jakiegoś czasu. Rozmawiamy o jej relacjach – że tak powiem – z podwładnymi. To bardzo ciekawe rozmowy i bardzo się ucieszyłam, że ona poczuła taką potrzebę i szukała sposobów, by ją zrealizować. Także, z tego co wiem, w trakcie prowadzenia rekolekcji ignacjańskich towarzysze korzystają z superwizji.
Kierownictwo duchowe to relacja intymna, w dużej mierze dotycząca życia wewnętrznego. Czy istnieją kryteria zewnętrznej weryfikacji prawdziwości opowiadanych historii? Bo przecież mogą też zdarzyć się fałszywe oskarżenia o przemoc w tych relacjach.
– Pewnie mogą, choć nie mam wrażenia, patrząc chociażby na to, co się dzieje w kwestii przemocy seksualnej w Kościele, żeby było dużo fałszywych oskarżeń. W Inicjatywie „Zranieni w Kościele” prawie nie mamy z tym do czynienia. Chociaż, jak mówię, nie można tego wykluczyć.
Problem jednak bardziej dotyczy tego, że różne osoby różnie rozumieją, co to jest dobre traktowanie i złe traktowanie. Albo co jest nadużyciem władzy, a co nim nie jest. Co jest przemocą psychiczną czy mobbingiem. Ja bym raczej myślała, że możemy mieć do czynienia z takim rodzajem sporu niż z okłamywaniem czy wprowadzaniem w błąd. Sprawcy przemocy psychicznej mogą nie uznawać, że doszło do zachowania przemocowego. To będzie się zdarzać częściej niż w wypadku przemocy seksualnej, bo przekroczenia psychiczne nie są tak ewidentne.
Do wielu nadużyć i do przypadków przemocy psychicznej, o których wiemy, doszło we wspólnotach charyzmatycznych. Czy tego typu wspólnoty są z jakiegoś powodu bardziej narażone na nadużycia i manipulacje niż inne?
– Sądzę, że tak, w tym wypadku ryzyko jest wyższe. Przede wszystkim dlatego, że sposób modlitwy i rozeznawania jest często w tego typu wspólnotach oparty na emocjonalności, na uczuciach. Tu właśnie rodzi się niebezpieczeństwo, bo łatwo uznać emocjonalne poruszenie za pochodzące od Ducha Świętego, łatwo się pogubić. Często brakuje roztropności i dojrzałego rozeznawania, odniesienia do obiektywnej rzeczywistości. Mówię to, nie chcąc negować wartości ruchu charyzmatycznego, bo to na pewno nowa, ważna droga w Kościele.
Do takich wspólnot często przyciąga ludzi pragnienie przeżycia czegoś wyjątkowego.
– To też może być niebezpieczne, nie mówiąc o tym, że przeżycia duchowe i przeżycia emocjonalne to jednak nie to samo. Żywa i autentyczna relacja z Bogiem nie musi oznacza silnych przeżyć emocjonalnych. Życie duchowe to coś więcej niż nasza uczuciowość.
Ale są też wspólnoty, w dodatku charyzmatyczne, którym udaje się unikać raf, na przykład Chemin Neuf, do której należysz.
– Rzeczywiście. Wspólnota Chemin Neuf istnieje już prawie pięćdziesiąt lat, powstała w 1973 r. w Lyonie. A ostatnio założyciel tej wspólnoty, o. Laurent Fabre, mówił o tym, dlaczego jego zdaniem wspólnota uniknęła nadużyć i skandali. Chemin Neuf to wspólnota charyzmatyczna, ale zawsze podkreślamy, że ma dwie nogi; są to odnowa charyzmatyczna i duchowość ignacjańska z jej pięćsetletnią historią. W tej wspólnocie istnieje więc ciekawa synteza, spotkanie między sprawdzoną, tradycyjną drogą duchowości ignacjańskiej i nową drogą duchowości charyzmatycznej. Ważne jest również to, że wspólnota jest mocno osadzona w Kościele, nie robi się w niej niczego poza Kościołem, wbrew Kościołowi czy bez zgody Kościoła. Miłość do Kościoła i posłuszeństwo są bardzo ważne.
Z drugiej, tej nowej strony we wspólnocie panuje ogromna różnorodność. Jest ona międzynarodowa, działa w trzydziestu krajach na wszystkich kontynentach. To stawia wyzwania, ale równocześnie jest źródłem zdrowia i dynamizmu. Część jej członków mieszka w domach wspólnotowych, część w prywatnych. Kobiety i mężczyźni są razem – i w życiu codziennym, i we wszystkich misjach. Razem żyją i pracują małżeństwa, rodziny i celibatariusze. Myślę, że to nas zakorzenia w codzienności, w realności i jest hamulcem dla klerykalizmu.
W domach wspólnotowych obowiązki typu sprzątanie, gotowanie, pranie są podzielone między małżeństwa i celibatariuszy, nie tylko celibatariuszki, czyli ksiądz też ma dyżury w kuchni, tak samo jak mężatka, mąż czy siostra celibatariuszka. A kobiety bywają odpowiedzialne za zadania duszpasterskie, prowadzą towarzyszenie duchowe, pełnią wiele obowiązków, w których ludzie spoza wspólnoty spodziewaliby się widzieć księdza. Dodatkowo Chemin Neuf jest wspólnotą ekumeniczną – katolicką, ale o powołaniu ekumenicznym, więc obok katolików są w niej protestanci i prawosławni. Cały czas trzeba się mierzyć z wyzwaniami płynącymi z różnic, i to na różnych poziomach.
Twoje doświadczenie towarzyszenia duchowego, o którym opowiadałaś, wyrasta właśnie z Chemin Neuf?
– Tak. Każda osoba we wspólnocie ma swego towarzysza duchowego, co związane jest z naszą zasadą przejrzystości. I myślę, że w towarzyszeniu – w odróżnieniu od kierownictwa duchowego – wcale nie jest najważniejsze to, co powie towarzysz. Ważniejsza jest osoba, która mówi o swoim życiu wewnętrznym, o relacjach, głośno nazywa swoje wewnętrzne sprawy. Zupełnie inaczej zaczynamy siebie rozumieć, jeżeli możemy głośno pewne rzeczy wypowiedzieć, a nie tylko myślimy o nich czy je przeżywamy.
Jak wspomniałam, zgodnie z zasadą przejrzystości każdy ma swojego towarzysza – absolutnie każdy, także odpowiedzialny krajowy i pasterz wspólnoty. Każdy jest również zawsze we fraterni, czyli małej grupie sióstr i braci, co roku zmienianej. I to jest coś ciekawego, sama tego doświadczałam wiele razy. Bo pierwsza myśl, kiedy dostajemy skład swojej fraterni, to czasami: o mój Boże, naprawdę nie mam ochoty widywać się z tymi akurat osobami co tydzień. Właśnie dlatego, że często są między nami duże różnice, w Polsce na przykład związane z poglądami politycznymi. Ale kiedy się poznajemy, uczymy się słuchać, nie polemizować, stajemy się sobie bliscy. Być może nadal różnice trwają, właśnie w poglądach politycznych czy w myśleniu o różnych sprawach, ale jesteśmy sobie bliscy.
Można powiedzieć, że nikt we wspólnocie nie pozostaje sam, nie wydaje się poleceń, o wszystkim się dużo rozmawia. Ważną drogą we wspólnocie jest uczenie się pojednania, dosyć często jesteśmy zachęcani, by porozmawiać z osobą, do której ma się jakiś żal, albo przeprosić, albo prosić o wybaczenie, za coś podziękować. We wspólnocie zachęcamy też do wejścia na drogę uzdrowienia wewnętrznego, uzdrowienia historii życia. Osoby w kryzysie, wszystkich, którzy potrzebują się zatrzymać albo rozeznać dalszą drogę, zapraszamy na rekolekcje w ciszy z towarzyszeniem duchowym. Budujemy teraz w Polsce Centrum Siloe – dom przyjęć dla osób w kryzysach, z rozmaitymi trudnościami, aby mogły w nim przebywać przez jakiś czas, by wejść na drogę uzdrowienia swoich zranień, szukać odpowiedzi na pytania, zatrzymać się, by z nowymi siłami i nowym spojrzeniem wrócić do swojej codzienności. Takie centrum we Francji wspólnota prowadzi już od kilku lat.
No i pewnie jeszcze ostatnia rzecz, o której mogę powiedzieć, to podział odpowiedzialności, mówimy, że u nas są odpowiedzialności krzyżujące się. Nikt nie jest odpowiedzialny za wszystkich innych, nikt nie jest liderem, który w żadnej sprawie nie jest nikomu podporządkowany. Istotna jest również aktywna rola kobiet. Niejednokrotnie w ekipie organizującej otwarte rekolekcje ignacjańskie osobą odpowiedzialną jest kobieta, oczywiście w ekipie jest też ksiądz. Poza tym wszystkie misje, rekolekcje są zawsze prowadzone przez trzy, cztery osoby, nigdy pojedynczo.
Rozumiem, że opowiadając o tym, podkreślasz antyklerykalny mechanizm wmontowany w to funkcjonowanie, który zapobiega nadużyciom władzy. Relacje stają się bardziej równościowe.
– Tak, są równościowe i są w centrum. O to właśnie chodzi, kiedy mówimy, że jednym z charyzmatów Chemin Neuf jest braterstwo. Sposób towarzyszenia, współdzielenie odpowiedzialności, cotygodniowe fraternie, czas pojednania, to wszystko mówi o wadze, jaką przywiązuje się do relacji.
W tych relacjach jest dużo elastyczności. Nikt nie zastyga w roli „wiedzącego lepiej”.
– Jesteśmy ruchliwą wspólnotą, szczególnie celibatariusze i celibatariuszki są dość często kierowani do zupełnie nowego miejsca na świecie. Rozmawia się o tym, zawsze pyta się osobę, jak ona to czuje, czy jest gotowa na przykład zmienić misję.
Dla mnie kluczowe byłoby nie to, czy się ją pyta, tylko czy zdarza się, żeby ta osoba powiedziała: nie. I czy słucha się jej odpowiedzi.
– Tak, jak najbardziej. Każdy może powiedzieć: „Nie czuję się gotowy” i to jest honorowane.
Bez względu na to, z jaką nadzieją możemy mówić o towarzyszeniu duchowym, to faktem jest, że żyje wokół nas wiele osób, które padły ofiarą przemocy, psychomanipulacji i nadużyć w kierownictwie duchowym. Jak możemy im pomóc?
– Myślę, że pomoc może mieć dwa wymiary, duchowy i psychologiczny. Pokrzywdzeni zresztą po pomoc sięgają, co widać też w telefonie „Zranieni w Kościele”. Więcej osób prosi o psychoterapię niż o spotkanie z mądrym duszpasterzem. Dla niektórych skrzywdzonych te dwie rzeczy mogą iść w parze i są im proponowane.
Prawie zawsze jest potrzebna psychoterapia, na której można przepracować krzywdę, zrozumieć, jak to się stało, że ktoś wszedł w psychomanipulację. Bo często jest to związane z innymi, wcześniejszymi wydarzeniami w życiu. Chodzi o to, żeby zrozumieć mechanizm i móc z niego wyjść, by w przyszłości nie być już podatnym na takie rzeczy. Ale też żeby nie żyć w poczuciu krzywdy, bo to jedna z gorszych rzeczy, jakie się mogą człowiekowi przytrafić – osiąść w poczuciu bycia ofiarą.
Praca psychologiczna jest wielu osobom potrzebna, ale potrzeba też pracy duchowej, mądrego towarzyszenia duchowego, które znam ze wspólnoty. Zapraszamy ludzi, żeby mogli w sytuacji bardziej braterskiego bycia z innymi zaleczać swoje zranienia, właśnie poprzez bycie z innymi na drodze duchowej, drodze z Bogiem.
A kiedy teraz słyszysz o kierownictwie duchowym prowadzonym przez Kościół katolicki, to nie boisz się? Nie masz poczucia – po tym wszystkim, czego się dowiadujemy – że to obszar niebezpieczny? Dominuje wszak dyrektywny model kierownictwa duchowego.
– Pewnie mam przesadnie optymistyczne spojrzenie w związku z tym, że wiem, jak wygląda towarzyszenie duchowe w Chemin Neuf, gdzie ludzie są formowani do towarzyszenia duchowego, gdzie się tego uczą, zarówno teoretycznie, jak i praktycznie. Pewnie to mi pomaga widzieć nie tylko zagrożenia, o których bardziej czytam i słyszę z zewnątrz. Słyszę też o różnych sytuacjach na rekolekcjach, na których towarzyszę, i w gabinecie terapeutycznym. Ale widzę, że model praktykowany w Chemin Neuf się sprawdza. Naprawdę nic mi nie wiadomo, by pojawiały się u nas skargi na towarzyszy duchowych, nie słyszałam o przekraczaniu granic czy uprawnień, a jestem we wspólnocie ponad dwadzieścia lat. Jestem więc raczej dość dobrej myśli. Wydaje mi się, że problemy w kierownictwie duchowym są związane z klerykalizmem, paternalizmem, marginalizowaniem kobiet – i to się musi zmienić.
Czy sądzisz, że da się wytyczyć granicę między byciem autorytetem a nadużywaniem autorytetu?
– To może zabrzmieć paradoksalnie, ale myślę, że jak się jest autorytetem, to lepiej o tym nie wiedzieć. Wystarczy, żeby inni wiedzieli. Natomiast jeśli już ktoś zaczyna myśleć, że jest autorytetem, to rodzi się niebezpieczeństwo. Jeśli za bardzo zaczynamy się koncentrować na tym, czy jesteśmy ważni, czy ludzie nas słuchają, to wchodzimy w niebezpieczne rejony. Trzeba koniecznie zachować pokorę, zdrowy dystans do siebie i poczucie humoru, umieć śmiać się z siebie, słowem – nie traktować siebie samych tak strasznie poważnie.
Rozmowa ukazała się w kwartalniku „Więź” zima 2021
Barbara Smolińska – doktor nauk humanistycznych, certyfikowana psychoterapeutka i superwizorka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Prowadzi specjalistyczną poradnię psychologiczną Pracownia Dialogu w Warszawie. Współtwórczyni Inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Od ponad 20 lat razem z mężem zaangażowana we Wspólnocie Chemin Neuf.