rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Wszystkie nasze strachy” to najbardziej duchowy polski film od lat. Wybuchną o niego awantury

Dawid Ogrodnik w filmie „Wszystkie nasze strachy” Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta. Fot. Jarosław Sosiński / Materiały prasowe

Film Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta może przyczynić się do dialogu między katolikami a osobami LGBT. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy obejrzymy go z otwartą głową i bez obciążenia bieżącą polityką.

Mamy w końcu na tegorocznym festiwalu w Gdyni film bardzo kontrowersyjny – „Wszystkie nasze strachy” Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta. LGBT i krzyż? Będzie awantura i wykorzystywanie tego filmu w ideologiczno-partyjnych nawalankach za prowokacyjne pokazanie miejsca krzyża w przestrzeni publicznej i za dotknięcie tematu stosunku katolików do środowisk osób LGBT? Będzie – o wiele spraw będzie awantura.

Jest w tym filmie scena rozgrywająca się podczas konferencji prasowej dotyczącej „skandalizującej” wystawy z krzyżem w jej centrum. Autor, żyjący na wsi homoseksualista katolik, zamiast odpowiadać na kolejne pytania szukających sporu dziennikarzy, po prostu milczy. Wie, że nie ma sensu wchodzić w ten rodzaj wojny. „Bo takie są media i ich logika” – tłumaczy później.

Jasne, że dostaliśmy prowokacyjny i drażliwy film. Ale jest to przede wszystkim film duchowy. Inspirujący intelektualnie i duchowo

Łukasz Adamski

Udostępnij tekst

Prawdziwy wykładowca szczecińskiej Akademii Sztuki, o którym opowiada film, Daniel Rycharski na konferencji prasowej w Gdyni nie milczał. Mówił o potrzebie budowania mostów między osobami LGBT i katolikami. Czy ten film pomoże takie mosty zbudować? Może być początkiem jakiejś formy dialogu. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy obejrzymy go w skupieniu, z otwartą głową i bez obciążenia bieżącą polityką.

„Wszystkie nasze strachy” jest filmem z nurtu kina LGBT, które w Polsce staje się coraz silniejsze. Dzieło Rondudy i Gutta idzie jednak w zupełnie nową dla tego kina stronę. Opowiada o człowieku, który usilnie chce pogodzić swój homoseksualizm (otwarty i manifestowany przez sztukę oraz wszyte tęczowe paski na dresie adidasa, co ma wyjątkowo mocną wymowę na prowincji) z katolicyzmem. Ludowym katolicyzmem. Kultem maryjnym. Różańcem i duchowością ukształtowaną przez wierzącą babcie.

Daniel (znowu, po „Najmro”, na tym festiwalu biję brawo Dawidowi Ogrodnikowi!) jest mocno zaangażowany w lokalne życie parafialne swojej wspólnoty. Śmiga po wsi motorem, nosi farbowane włosy, wspomniany dres i wielki krzyż. Kumple nazywają go „pedałem”, no ale księdza (Piotr Trojan) wyzywają gorzej – od „pedofila”. Taka lokalna, niby „niegroźna” stereotypizacja. Ma ona jednak ciemną stronę.

Daniel tworzy swoje sztuki wizualne, żyje w zgodzie z babcią (Maria Maj), tworzy ukryty związek z osobą, bojącą się dokonać coming outu (Oskar Rybaczek) i działa na rzecz rolników, walczących z rządem o zakaz odstrzału chorych dzików.

Dochodzi do tragedii. Samobójstwo popełnia przyjaciółka Daniela (Agata Łabno) odrzucona przez otoczenie jako lesbijka. Poznajemy ją, gdy z Danielem i swoją dziewczyną śpiewa w samochodzie komunijną pieśń „Oto jest dzień”. Ona sama jest jednak daleko od Boga. Daniel z krzyżem się nie rozstaje. Widać, że delikatnie próbuje ją przeciągnąć na stronę wiary. Innych zresztą też.

Wojna społeczności z Danielem zaczyna się wtedy, gdy ten buduje krzyż z drzewa, na którym powiesiła się jego przyjaciółka. To ma być katharsis dla niego oraz dla otoczenia. Chłopak chce wspólnej drogi krzyżowej w intencji dziewczyny. Jego sąsiedzi inaczej rozumieją symbolikę krzyża i sprzeciwiają się jego wykorzystaniu. Uważają, że Daniel chce zbić artystyczny i ideologiczny kapitał na najważniejszym dla chrześcijanina symbolu.

Toczy on jednak wewnętrznie duchową batalię o wiele większą niż jego sztuka. To jest istota „Wszystkich naszych strachów”. Obawiam się, że zostanie ona przesłonięta doraźnym sporem politycznym. Jasne, że dostaliśmy prowokacyjny i drażliwy film. Ale jest to przede wszystkim film duchowy. Inspirujący intelektualnie i duchowo.

Jak dziś rozumieć ofiarę w perspektywie krzyża? Czy ma to być droga krzyżowa, w imię grzechów społeczności odrzucającej osoby homoseksualne, a nie sam homoseksualizm, uważany przez Kościół katolicki za niemoralny? Co by jednak zrobił Jezus z grzesznikiem? Potępił? Upomniał? Przytulił? O to pytają twórcy filmu. Daniel jest tolerowany przez sąsiadów, w dosłownym znaczeniu słowa tolerare – znosić, wytrzymywać. Społeczność cierpliwie znosi coś, czego nie akceptuje moralnie. Daniel chce jednak akceptacji, a nie tylko tolerancji.

„Wszystkie nasze strachy” na pierwszy rzut oka mają w sobie coś z kina wczesnego Abla Ferrary. To film celowo kontrowersyjny, chropowaty i skandalizujący. Tyle że Ferrara w „Złym poruczniku” czy w „Uzależnieniu” odkupienie swoich bohaterów widział w porzuceniu przez nich dotychczasowego życia. A Daniel nie chce go porzucać. Zastanawia się w konfesjonale, czy jako katolik gej nie jest powołany do życia w czystości. Czy to właśnie nie jest jego chrystusowa droga? To rozdarcie pozostaje szczere i głębokie. Wychodzi daleko poza ideologię i agendę polityczną laickiego świata, nie rozumiejącego, że pewnych rzeczy nigdy ostatecznie nie pojmiemy bez akceptacji faktu, że „są nie z tego świata”.

Nie pamiętam, by jakikolwiek polski film z ostatnich lat wchodził tak głęboko w duchową przestrzeń. Ostatnio pytania o cielesność i duchowość stawiał Krzysztof Zanussi w „Eterze” (Jacek Poniedziałek gra też u Rondudy), choć robił to przez pryzmat archetypicznej opowieści o Fauście. „Wszystkie nasze strachy” opowiadają o duchowych zmaganiach zwykłych ludzi, a nie symboli. Tych, którzy żyją wokół nas i zapominamy, że nie są oni pionkami na szachownicy polityków.

Daniel nie jest gejem z ulotek LGBT. Choć jego ubiór pozostaje manifestem („Odpruło Ci się LGBT…” – mówi w pewnym momencie jego głęboko wierząca i stająca dzień i noc w obronie wnuka babcia), on sam nie pasuje zupełnie do schematu. Modli się o wstawiennictwo Maryi, co jest przecież czysto katolickie i bardzo polskie. Nie mamy więc protestantyzacji jak w finale „Bożego Ciała” Jana Komasy. Daniel chce pozostać „Polakiem katolikiem”.

Jednocześnie chce dopasować wiarę do swoich potrzeb. Oglądamy scenę odmowy Danielowi Komunii św. Bohatera spotyka to samo, co niegdyś było normą wobec innych jawnogrzeszników. Nie jest to dla niego wydarzenie nic nie znaczące. On – z powodu publicznego potępienia jego grzechu – cierpi realnie. Czy odchodzi ze wspólnoty? Nie. Odbywa drogę krzyżową, ale z dala od swojej wsi. Podążają za nim przedstawiciele społeczności LGBT w Warszawie. Czy są świadomi symboliki niesionego przez niego krzyża? Dla wielu z nich to pewnie tylko dwa skrzyżowane kijki. Dla Daniela to symbol śmierci i zmartwychwstania.

Rycharski przekonuje dziś, że sięga do korzeni wiary. Cofa się do początków chrześcijaństwa. Jezusa szuka w Piśmie Świętym. Pozostał w swoim domostwie. Nadal mieszka ze swoją społecznością. A więc odrzucenie, jakie widzimy w filmie, nie nastąpiło? Odrzucenie przez tchórzliwego ojca (Andrzej Chyra) nie było tak radykalne? Most nadal może być budowany? „Krzyż jest symbolem każdego, kto chce się do niego przyznać” – zaznacza Rycharski. Jaki krzyż? Ten z nauk św. Pawła? Ten z nauk teologów modernistów, owijających krzyż flagą LGBT?

„Wszystkie nasze strachy” konsekwentnie przesuwają pytania na płaszczyznę duchową, choć film – jak przyznałem – nie zostanie oderwany od doraźnych sporów. Nie zapominajmy jednak, że w centrum fabuły jest samobójstwo. Niegdyś surowo potępianie przez Kościół katolicki. Dziś przefiltrowane przez psychiatrie i psychologię. W tym wymiarze Kościół zmienił swoją naukę. Jednak podejście do homoseksualizmu, płciowości i tożsamości ludzkiej jest o wiele głębsze niż ocena poczytalności i moralnej odpowiedzialności samobójcy. Dogmatyzm i tradycja katolicka to nie protestancka sola scriptura.

Wesprzyj Więź

Nie mam wątpliwości, jakie są cele twórców „Wszystkich naszych strachów”. Nie ukrywają oni tego w finałowych scenach z krzyżem „pożenionym” z postulatami osób LGBT. Jako chrześcijanin, który przyjaźni się z osobami homoseksualnymi, odbywam wiele rozmów na płaszczyźnie, jaką proponuje mi ten film. Dlatego jestem jego zwolennikiem, a nawet entuzjastą. Wie to dobrze jego współscenarzysta Michał Oleszczyk, z którym godzinami mogę się kłócić o relacje katolicyzmu z homoseksualizmem. W końcu dostałem film, który jest ekranizacją naszych sporów.

Pozostajemy przy swoich stanowiskach, ale się przyjaźnimy. O takim sporze ma właśnie być ten film. O sporze, który nie dotyczy symboli, ale konkretnych ludzi i ich uczuć. Warto więc ten wymiar poznać. Potem o niego się pokłócić. Z krzyżem przed oczami.

Przeczytaj też: Pulsujące konwencje „Hiacynta”, czyli co potrafi kino gatunkowe

Podziel się

17
2
Wiadomość

Na początku tej recenzji się nawet ucieszyłem, że jednak nie wszyscy katolicy są zaślepieni przez politykę rządowo-katolicką, ale jak dobrnąłem do końca, to zrozumiałem, że dla autora recenzji ostatecznie nie liczy się człowiek, tylko ideologia, w którą ślepo wierzy. I choćby sam Jezus się objawił i mu powiedział, wobec proboszcza i całej parafii, że gej też człowiek i wasz bliźni, szanujcie go i bądźcie dla niego braćmi i siostrami, to autor nadal pozostanie okopany w swoim fundamentaliźmie i będzie się kłócił, spierał, bo dla niego liczy się to, co mówi proboszcz. Przykre, że są w Polsce ludzie, którzy w pierwszej kolejności są katolikami, a dopiero w drugiej kolejności ludźmi.