Zima 2024, nr 4

Zamów

Wkrzyknięci w ludzi. Chcemy świata nienawiści czy życzliwości?

Fot. Chris Boese / Unsplash.com

Język daje nam wiele możliwości wyrażania emocji pozytywnych i negatywnych. Ale to ja, osoba mówiąca, dokonuję wyboru. To ja wybieram z tego wielkiego kufra słów albo te, które zniszczą mojego rozmówcę, albo te, które uszanują jego godność. Dyskutują: Ewa Kołodziejek, Tadeusz Sławek oraz Sebastian Duda i Katarzyna Jabłońska.

Więź: Język bywał i nadal bywa narzędziem wykluczania i pozbawiania konkretnych osób czy grup ludzi godności. I chociaż dziś mamy coraz większą tego świadomość, nie jesteśmy, niestety, jako społeczeństwo wystarczająco uważni ani wrażliwi w doborze słów, jakimi określamy innych. Kiedy w sierpniu zeszłego roku Rada Języka Polskiego zaakceptowała opinię dr. hab. Marka Łazińskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, który odradzał używanie w dyskursie publicznym rzeczownika „Murzyn”, niektórzy odebrali to jako wyraz skrajnie pojętej poprawności politycznej. I uznali, że nie zamierzają się do tego zalecenia stosować. Jak wobec tego kształtować empatię komunikacyjną?

Ewa Kołodziejek Jeśli sobie uświadomimy, że język daje nam możliwość porozumiewania się z ludźmi, nawiązywania relacji, uczestniczenia w życiu publicznym, to będzie jasne, że jego użycie musi podlegać normie etycznej, tak jak inne zachowania społeczne. Etyczne użycie słów to poszanowanie godności partnera dialogu, wrażliwość na jego potrzeby, to po prostu grzeczność językowa, uprzejmość, stosowność, bo tak należy rozumieć pojęcie politycznej poprawności. Ani Rada Języka Polskiego, ani inne instytucje nie mają mocy, żeby w kwestii języka czegoś zabronić lub coś nakazać. Rada Języka Polskiego może jedynie wydawać opinie, określać swoje stanowisko wobec jakiegoś problemu językowego, propagować empatię komunikacyjną w kontaktach między ludźmi. Upominać się o język włączający, inkluzywny, pełen szacunku dla każdego człowieka. Stara się też uświadamiać pewne procesy zachodzące w języku, który się przecież rozwija i zmienia. Na skutek przeobrażeń kulturowych niektóre słowa zmieniają swoją wartość, stają się zabytkami językowymi, tak jak słowo „Murzyn”.

Tadeusz Sławek A zabytki językowe należy rozpatrywać w konkretnym kontekście historycznym. Użytkownicy danego języka powinni ten kontekst znać. Jeżeli tak nie jest, to znaczy, że coś złego dzieje się z naszą edukacją.

Popieram działania Rady Języka Polskiego, która próbuje robić coś, co jest, niestety, w dzisiejszej kulturze niepopularne – chce sprowokować ludzi do refleksji nad tym, co mówią, do kogo mówią i o czym mówią. Stara się zwrócić naszą uwagę na to, że język nie jest biernym instrumentem, którym posługujemy się jak młotkiem, po czym odkładamy go na bok i on już na nas nie oddziałuje. Język jest przecież nie tylko tym, co się mówi. Język tworzy rzeczywistość.

Określenia typu: „jesteś sto lat za Murzynami”, „pracujesz jak Murzyn”, „nie chcę być twoim Murzynem” czy rymowana piosenka dla dzieci z 1869 r. autorstwa Franka J. Greena pt. Dziesięciu Murzynków [Ten Little Nigger] odsyłają właśnie do pewnej rzeczywistości.

Kołodziejek To prawda, są świadectwem rzeczywistości, w której nie byliśmy tak wrażliwi na zawartą w tych powiedzeniach pogardę. Ale to się zmienia. W Wielkim słowniku języka polskiego pod redakcją Piotra Żmigrodzkiego ukazującym się w internecie hasło „Murzyn” opatrzone jest zastrzeżeniem: „współcześnie słowo uznawane za obraźliwe”. Oczywiście, w codziennej praktyce językowej, w rozmowach rodzinnych czy potocznych nadal się pojawia, ale w debacie publicznej „Murzyn” jest właściwie nieobecny.

Wznowiony w 2018 r. sławny kryminał Agathy Christie, którego pierwotny tytuł brzmiał Dziesięciu Murzynków – i odsyłał do wspomnianej wyżej rymowanej piosenki – został zmieniony na I nie było już nikogo. Czy wrażliwość językowa powinna iść właśnie w tę stronę, że będziemy zmieniali tytuły książek, gumkowali z nich słowa obrażające i raniące pewne osoby czy grupy ludzi? Co z dziełami należącymi do kanonu literatury? Czy mamy usunąć z nich utwory w rodzaju Tuwimowego wierszyka Murzynek Bambo, a z Trylogii słowo „czerń”, którym określano chłopów ukraińskich?

Sławek Wiersz Tuwima to dobry przykład, żeby wypunktować dwa rodzaje lenistwa. Prezentują je zarówno ci, którzy gotowi są ochoczo ciąć język oraz w ramach radykalnej poprawności politycznej eliminować całe utwory, jak i ci, którzy chcą bronić Murzynka Bambo w obecnej formie – bez opatrywania wiersza należytym komentarzem. Mamy tu, niestety, do czynienia z inercją kulturową, której rezultatem bywa dość często brak wrażliwości. Konkluzja: wierszyk Tuwima należy oczywiście zachować w jego obecnej formie i przystąpić do właściwej pracy nad nim w momencie, kiedy chce się go wykorzystać.

Na skutek przeobrażeń kulturowych niektóre słowa zmieniają swoją wartość, stają się zabytkami językowymi, tak jak słowo „Murzyn” czy „inwalida”

Ewa Kołodziejek

Udostępnij tekst

Kołodziejek Popieram zmianę tytułu współczesnej edycji kryminału Agathy Christie. To jest wyjście naprzeciw potrzebom współczesności, sygnalizuje szacunek do tych osób, które słowo „Murzyn” rani albo obraża. Równocześnie nie zgadzam się z pomysłem, żeby z kanonu lektur wyeliminować wiersz Tuwima. Trzeba – jak zauważył prof. Tadeusz Sławek – wykorzystać go w zupełnie innym celu: pokazać, jak się zmienia nasza świadomość i nasza kulturowa wrażliwość. Nie ma zresztą możliwości, byśmy wygumkowali z zasobu leksykalnego polszczyzny słowo „Murzyn”. Ono było, jest i będzie. Jednak człowiek kulturalny, szanujący swojego rozmówcę powinien – nawet jeśli to dla niego nie zawsze wygodne – respektować wrażliwość innych i mieć świadomość, że są pewne słowa, które z czasem zmieniają swoje znaczenia.

Istnieją przykłady bardziej kontrowersyjne niż Murzynek Bambo. Mamy np. utwór Słonimskiego Murzyn warszawski. No i nie wszystkie konteksty oczywiste gdzie indziej działają w Polsce. Tak jest na przykład ze słowem „Indianin”, które – jeśli chodzi o kontekst Ameryki Północnej i zbrodnie, jakich tam dokonano na rdzennej ludności – uznawane jest za obraźliwe. Tymczasem w Polsce ten odcień pejoratywny nie doszedł jeszcze do głosu. Rodzi się więc pytanie: kto ma być instancją mającą orzekać o poziomie empatii komunikacyjnej?

Sławek Decyduje tutaj tradycja i uzus, które – jak sądzę – sprawią, że słowo „Indianin” nie będzie miało w Polsce jeszcze długo tego negatywnego wydźwięku, jaki ma z uzasadnionych racji historycznych właśnie w Ameryce Północnej.

Kołodziejek Tej instancji, o którą Państwo pytają, powinniśmy szukać przede wszystkim w sobie samych. Proszę zwrócić uwagę, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu w środkach komunikacji publicznej był napis: „miejsce dla inwalidy”. Dzisiaj słowo „inwalida” pojawia się być może w języku urzędowym, ale nie ma go już w bezpośredniej komunikacji. Nie używamy go zwłaszcza w rozmowach z osobami z niepełnosprawnością. Jest to wyraz właściwie pojętej poprawności politycznej, wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka i empatii komunikacyjnej, czyli dążenia do włączania, a nie wykluczania kogokolwiek. Język może nam w tym pomagać, bo komunikując się z innymi, możemy wybierać te słowa, które nie mają w sobie nacechowania oceniającego. I o to chodzi w etycznej komunikacji: nie oceniam drugiego człowieka, szanuję to, kim jest.

Łacińskie słowo invalidus znaczy: słaby, bezsilny, chory. Tymczasem dzisiaj duża część osób z różnymi niepełnosprawnościami to ludzie prowadzący samodzielne życie, wielu z nich swojej niepełnosprawności, nabytej np. w wyniku wypadku, nie postrzega jako choroby. Zmarły przedwcześnie prezes Integracji, Piotr Pawłowski, który na skutek wypadku był niemal całkowicie sparaliżowany – niestrudzenie lobbujący na rzecz włączania osób z niepełnosprawnościami w życie społeczne – zawsze protestował, kiedy ktoś traktował jego niepełnosprawność jako chorobę.

Kołodziejek Na tym przykładzie widać, jak postępuje językowe uwrażliwienie społeczeństwa. Kilkanaście lat temu przedstawiciele instytucji skupiającej osoby z niepełnosprawnością upominali się, by nie używać w stosunku do nich określenia „niepełnosprawni”, tylko „osoby niepełnosprawne”. Dziś znacznie częściej mówimy „osoby z niepełnosprawnością”. To wysoce empatyczne określenie, stawiające na pierwszym miejscu człowieka, a nie jego niepełnosprawność, która jest tylko jedną z jego cech. Najistotniejszą kwestią jest tu edukacja. Jeśli ludzie znają historię słowa „inwalida”, „Murzyn”, „Cygan”, które kiedyś były neutralne, a teraz mają zabarwienie negatywne, to wierzę, że będą na nie wyczuleni. Pewną instancją są również słowniki, które wskazują, jak słowa zmieniają znaczenia albo nacechowanie, choć słowniki zmieniają się wolniej niż rzeczywistość, którą opisują.

Terminów w rodzaju: „kaleka”, „kulawy”, „garbaty”, „ślepy”, „niemowa” używa się dzisiaj dość rzadko. Mamy też w języku coraz więcej określeń, które wynikają z potrzeby uniknięcia etykietowania ludzi, często mającego charakter dyskryminujący czy poniżający. Obok terminu „osoba z niepełnosprawnością” mamy: „człowieka w kryzysie bezdomności”, „osoby neurotypowe” i „osoby nieneurotypowe” (tym mianem określa się np. ludzi w spektrum autyzmu czy borykających się z chorobą psychiczną etc). To budująca tendencja, podkreślająca godność osoby. Jednak w komunikacji, zwłaszcza w języku mówionym, dążymy również do ekonomiczności i prostoty wypowiedzi. Czy takie rozbudowane określenia i konieczność nieustannej kontroli nie grożą pewną blokadą języka mówionego?

Sławek Jeżeli uważność oraz konieczność wydłużenia wypowiedzi zablokuje nas w tym aspekcie, że zmusi do zastanowienia się nad tym, co człowiekowi znajdującemu się w pewnej nieoczywistej sytuacji można, a czego nie należy mówić – to nic złego się nie stanie. Przeciwnie, jeśli sprawi, że zaczniemy się „jąkać” czy swoje wypowiedzi ważyć – będzie to sytuacja jak najbardziej pożądana.

Chyba zbyt szybko uznaliśmy za cnotę miodopłynność polityków, dziennikarzy czy ludzi dyskutujących w mediach społecznościowych, którzy mówią właściwie bez zastanowienia, powtarzając utarte formuły. Nawet jeśli dojdzie do tego, że język zostanie na chwilę zablokowany, nie stanie się mu krzywda. A nam jako tym, którzy przecież współpracują z językiem – bo nie tylko są jego użytkownikami, ale go współtworzą – wyjdzie to na dobre, ponieważ da nam szansę na odnowienie cnoty, jaką jest takt.

Żyjemy w kulturze braku powściągliwości. A takt wymaga właśnie powściągliwości, ponieważ ustanawia dwa rodzaje dystansu – do samego siebie i wobec innych. Pierwszy powoduje, że nikomu nie narzucam swojego poglądu, bo nie uważam się za człowieka wszechwiedzącego. Drugi rodzaj dystansu sprawia, że szanuję swego rozmówcę i zastanowię się cztery razy, zanim się do niego odezwę, czyli nie będę mówił tego, co mi ślina na język przyniesie.

Nieco innym przykładem niż te, które dotąd analizowaliśmy, jest angielskie słowo „queer”. Jeszcze trzydzieści lat temu miało ono znaczenie obraźliwe i wulgarne – oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko „ciotę”. Zostało jednak włączone – zupełnie świadomie przez intelektualistów związanych z ruchem LGBT+, przede wszystkim przez Judith Butler – do dyskursu naukowego, co spowodowało, że zupełnie zmieniło znaczenie. Dziś „queer” określa tożsamość pewnej grupy. To kolejny przykład, który pokazuje, że konteksty kulturowe nie zawsze są oczywiste. Uświadamia też chyba, że komunikacyjna empatia zależy nie tylko od taktu i grzeczności?

Sławek Przy okazji słowa „queer”czy akronimu LGBT+ nie wystarczy pytać o język, trzeba zadać pytanie o wizję wspólnoty, czym ona jest, jaki powinna mieć kształt. Obecna władza lansuje bardzo wyrazistą wizję wspólnoty – wykluczającą i dyskryminującą.

W przypadku słowa „queer” mamy do czynienia z pewną szczególną sytuacją, kiedy słowo obraźliwe zostaje zaakceptowane przez tych, których wcześniej obrażało. Staje się emblematem tej grupy. To chyba dosyć nietypowe?

Sławek Z dość podobną sytuacją spotykamy się w wypadku określenia „moherowe berety”, które było użyte, moim zdaniem, całkowicie nieroztropnie i z intencją obrażenia konkretnej grupy ludzi. Tymczasem grupa ta przyjęła je z pewną satysfakcją i potraktowała jako rodzaj przydatnej wizytówki.

Kołodziejek W tej samej konwencji jest również określenie „gorszy sort”, którym zostaliśmy intencjonalnie obrażeni, a okazało się ono wspólnototwórcze. Jest to jednak inna kwestia, doraźna, zrozumiała tu i teraz. Jeśli zaś chodzi o słowa, które pierwotnie były obraźliwe, a z biegiem czasu stały się neutralne, to sztandarowym przykładem jest rzeczownik „kobieta”, który w XVI w. był słowem wulgarnym i poniżającym, a dziś jest nacechowany pozytywnie. Jeszcze nie tak dawno słowo „lesbijka” było deprecjonujące, a dzisiaj używamy go w sposób neutralny, bez żadnego nacechowania.

Obecnie ci, którzy chcą poniżyć homoseksualną kobietę, użyją wobec niej np. określenia „lesba”. Co ciekawe, istnieje pewna grupa osób, która wciąż protestuje przeciw używaniu słowa „gej” w odniesieniu do homoseksualnego mężczyzny. Ma to podłoże aksjologiczne. Przeciwnikom słowa „gej” przeszkadza jego pozytywne, afirmujące znaczenie (ang. gay – beztroski, szczęśliwy, wesoły, skłonny do żartów, barwny, kolorowy). Odrzucający słowo „gej” uważają homoseksualizm za sprzeczny z normą, nie godzą się na określanie homoseksualisty w tak pozytywny sposób. To pokazuje, że w języku odzwierciedla się system wartości, który wyznajemy, określona aksjologia.

Kołodziejek Jedna z podstawowych zasad współżycia społecznego obliguje nas do tego, żebyśmy się wzajemnie nie obrażali, abyśmy respektowali wrażliwość partnera dialogu. Słowo „gej”, jak podaje Wielki słownik języka polskiego, oznacza homoseksualnego mężczyznę i ma charakter neutralny, więc użycie go wcale nie musi świadczyć o naszym stosunku do homoseksualności. Zmiana nawyków językowych wymaga pewnego wysiłku, a nawet autocenzury, ale to ona jest miernikiem naszej grzeczności i kultury osobistej. Z publicznego języka wychodzą z użycia na przykład przymiotniki określające osoby w podeszłym wieku: „stara” czy „stary”, częściej mówimy: „seniorzy”, „osoby starsze” albo operujemy „plusami”: „60+”, „70+”. W stosunku do osób nie używamy publicznie słów „gruby”, „grubas”, bo to się nie mieści w kanonie grzeczności językowej.

Cisza jest inkluzywna. Wszyscy, bez różnicy, spotykamy się w niej. Nie ma w niej Greka ani Żyda, powiedziałby św. Paweł, a Simone Weil przyznałaby mu rację

Tadeusz Sławek

Udostępnij tekst

Sławek Pytają Państwo o instancję, która miałaby orzekać o empatii komunikacyjnej. W przestrzeni naszego życia publicznego widzę, oczywiście poza Radą Języka Polskiego, tylko jedną taką instancję – działającą również poprzez język, ale nie tylko. Czymś na kształt wzorca z Sèvres, jeśli chodzi o uwrażliwianie na inność czy słabość, był rzecznik praw obywatelskich – Adam Bodnar. Z wydawanych przez niego opinii i dokumentów moglibyśmy wiele się nauczyć, chociaż one przecież zazwyczaj nie dotyczą zasad językowych. Jednak użyty w nich język i sprawy, w których RPO interweniował, mogą być wzorem działań włączających. I, niestety, uświadamiają, jak wiele instytucji w naszym państwie, a także w Kościele w Polsce się skompromitowało.

Słusznie mówimy tu o zachowaniach dyskryminacyjnych wobec pewnych wyraźnie zarysowanych grup w rodzaju osób z niepełnosprawnością czy LGBT+, ale przecież każdy z nas z racji swoich poglądów doznał jakiejś formy wykluczenia. Kultura, w której funkcjonujemy, nie sprzyja refleksji ani szukaniu porozumienia. Przeciwnika nie tylko trzeba pokonać, ale także skompromitować, wykluczyć, wdeptać w ziemię, a nawet wymazać z przestrzeni publicznej. Wykluczenie zostało uznane za podstawowy sposób prowadzenia życia politycznego.

Chciałbym więc zaapelować – chociaż nie mam większych złudzeń, że to może przynieść jakiś wymierny efekt – o przejęcie się prostą zasadą profesora Tadeusza Kotarbińskiego, sformułowaną w jego Medytacjach o życiu godziwym. Profesor zachęca, aby we wzajemnych kontaktach nie robić ani jednego kroku dalej poza to, co absolutnie niezbędne w sporze. Zacytujmy, bo warto: „oszczędzać, ile się da, tych, którzy się znaleźli po przeciwnej stronie barykady, ani jednego ciosu poza bojową konieczność” (Medytacje…, Warszawa 1967, s. 195).

Tymczasem dziś w dyskusjach publicznych robimy tych kroków całe mnóstwo, a oczywisty dla życia społecznego spór wyparty został przez wyniszczającą walkę.

We współczesnej kulturze demokratycznej są jeszcze inne instytucje zaangażowane w spór społeczny – mamy np. procesy o zniesławienie czy „mowę nienawiści”. Czasami powoływani są w nich biegli językoznawcy, żeby wspomagać sądy w ustaleniu stanu faktycznego i wydaniu wyroku. Czy to ostatecznie właśnie sąd przy pomocy językoznawców będzie określać, kiedy mamy do czynienia z „mową nienawiści” lub zniesławieniem?

Kołodziejek Te spory nie powinny być rozstrzygane na salach sądowych. Zaprzepaściliśmy podstawową zasadę współżycia społecznego, tę najprostszą zasadę etyczną, która mówi: Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany. Żyj tak, żeby nikt inny przez ciebie nie płakał. W kontaktach z innymi używaj języka adekwatnego do sytuacji, w jakiej się znajdujesz, i stosownego wobec osoby, do której się zwracasz. Upowszechnianiu tych zasad mają służyć różne poradniki, zalecenia i rekomendacje. Tworzą je instytucje zajmujące się komunikacją społeczną. Jednym z nich jest poradnik Jak mówić i pisać o grupach narażonych na dyskryminację, którego jestem współautorką, pomysłodawcą zaś była agencja public relations FleishmanHillard, a patronem merytorycznym Rada Języka Polskiego. Można go znaleźć w internecie pod adresem: etykajezyka.pl.

Znajomość zasad etycznej komunikacji i respektowanie ich przez uczestników debaty publicznej powinno być oczywistością, tyle że – jak to już zostało tutaj wielokrotnie powiedziane – nie jest.

W poprzednim numerze „Więzi” pisaliśmy o rodzicach, którzy decydują się urodzić dzieci z wadą letalną czy poważną wadą rozwojową. Skarżą się oni, że ich chore dziecko często bywa również przez medyków traktowane w sposób poniżający – jak popsuta rzecz, której najlepiej byłoby się pozbyć. Padają sformułowania: „to”, „jakaś masakra”, „potworek”. Wcale też nie tak rzadko ludzi, którzy są w śpiączce albo urodzili się już z bardzo poważnymi wadami rozwojowymi, nazywa się „warzywem” czy „roślinką”. Dla ich bliskich jest to bardzo raniące.

Kołodziejek Jeśli chodzi o medyków, to nie są oni uczeni na studiach umiejętności komunikowania się z pacjentem. W Radzie Języka Polskiego działa Zespół Języka Medycznego, który podejmuje różne działania edukacyjne, bo mamy w tej kwestii wieloletnie zaniedbania. Inne przykre zjawisko to nasilająca się od jakiegoś czasu tendencja dziennikarzy do posługiwania się określeniami z obszaru chorób psychicznych: coś jest „schizofrenią społeczną”, jakiś polityk „ma ADHD”, a inny „jest autystyczny”. Być może wynika to z potrzeby wyrazistości, ale może to po prostu lenistwo umysłowe piszącego czy mówiącego. Wspomniane przeze mnie poradniki adresowane są głównie do ludzi mediów, bo to media mają ogromny wpływ na jakość dyskursu publicznego. Polecam zwłaszcza zamieszczony w internecie poradnik Wrażliwi na słowa, wrażliwi na ludzi, dotyczący sposobu mówienia o osobach chorujących na różnorodne choroby psychiki.

Sławek Dodatkowy problem z edukacją polega na tym, że nastawiliśmy ją niemal wyłącznie na uczenie tego, co użyteczne i prorynkowe, a to skutecznie obcina wszystko, co wymyka się mierzalnym kategoriom i sprawia, że poczuwamy się do współbycia z innymi. A tego współbycia z innymi, dostrzegania wartości w różnorodności powinniśmy być uczeni od przedszkola. I na szczęście jest wielu nauczycieli, którzy to robią.

Weźmy taki prosty przykład nauczycielki, która prosi pierwszaków, żeby namalowali na przykład jabłko. I okazuje się, że każde z namalowanych jabłek jest inne. Następnie każde z dzieci musi wytłumaczyć, dlaczego jego jabłko jest właśnie takie. Proste zadanie, a przecież uświadamia, że każdy widzi świat inaczej. To bezcenna lekcja, zwłaszcza dziś, kiedy próbuje się nas zacementować w pewnych określonych wizjach świata. Upomniałbym się więc o wyobraźnię, która uczy, że nie wszystko, co policzalne, jest ważne i powinno mieć głos ostateczny. Wyobraźnia uczy też liczyć się z dalekosiężnymi konsekwencjami naszych działań. Przeciwdziała również zbytniej pewności siebie, na której opiera się przecież mechanizm wykluczania – zanim zacznę rozmowę, już mam wyrobione zdanie o moim rozmówcy. Upomniałbym się więc o kształcenie wyobraźni, również wyobraźni moralnej.

Język jest tak niezwykle plastycznym organizmem, że możemy przy jego użyciu zarówno wykluczać, obrażać, pozbawiać godności, jak i afirmować, uskrzydlać, wzmacniać. W związku z tym być może jest tak, że inkluzywność jest jakoś wpisana w DNA języka, tylko my nie potrafimy jej dobrze uruchamiać?

Kołodziejek Też mam taką nadzieję, dlatego Zespół Retoryki Komunikacji Publicznej istniejący przy Radzie Języka Polskiego od kilku miesięcy prowadzi na Facebooku kampanię Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat propagującą pozytywny Alfabet etyki słowa i opisującą różnorodne językowe przejawy dyskryminacji bądź zachowań nieetycznych. Kampania ma pokazać, jak mogłaby wyglądać empatyczna i etyczna komunikacja, gdybyśmy się trzymali dobrych praktyk komunikacyjnych. I jak jest źle, kiedy ich nie respektujemy. Warto mieć świadomość tego, że język daje nam wiele możliwości wyrażania emocji pozytywnych i negatywnych. Ale to ja, osoba mówiąca, dokonuję wyboru, to ja wybieram z tego wielkiego kufra słów albo te, które zniszczą mojego rozmówcę, albo te, które uszanują jego godność bez względu na moje i jego poglądy.

Sławek Język nie tylko stwarza nam możliwości wypowiedzenia się, ale jest również podstawowym narzędziem określania siebie w świecie, nazywania świata i konstruowania go. Nie brakuje filozofów, którzy twierdzą: jestem, ponieważ mówię. W tym miejscu warto zadać pytanie: w jakim świecie chcemy żyć? Czy w świecie nienawiści, której będziemy dawać wyraz w języku? Czy też chcemy nasz świat, nasze życie kształtować inaczej – w atmosferze życzliwości, która nie wyklucza oczywiście nieuchronnego w życiu społecznym sporu, ale prowadzony jest on z szacunkiem wobec oponenta?

Mówimy oczywiście nie tylko słowami, nasze ciało mówi, ruch, gestykulacja – wszystko to mówi, czasem dobitniej niż słowa. Także cisza jest rodzajem mowy. Nieprzypadkowo mówimy o „wymownej” czy „brzemiennej” ciszy. Może cisza, mądre, uważne skupienie na tym, co nas otacza, jest w stanie najwięcej powiedzieć nam o świecie. Ta cisza jest inkluzywna. Wszyscy, bez różnicy, spotykamy się w niej. Nie ma w niej Greka ani Żyda, powiedziałby św. Paweł, a Simone Weil przyznałaby mu rację.

Znakomita poetka Krystyna Miłobędzka użyła w jednym ze swoich wierszy bardzo obrazowego sformułowania: napisała, że jesteśmy „wkrzyknięci w ludzi”. Nasze zadanie polega na tym, żeby ten krzyk, który jest naturalną mową człowieka przychodzącego na świat, powoli – w ramach tych wszystkich czynności edukacyjnych i wychowawczych – transformować w cywilizowaną mowę, która sprzyjałaby kulturze porozumiewania się. Czyli wracamy do kwestii edukacji oraz roli nauczycieli. Można jedynie ubolewać, że od lat są oni przez władze państwowe niedoceniani, a bywa, że i oczerniani.

Kołodziejek Nauczyciele muszą czuć naszą, akademików, solidarność z nimi i nasze wsparcie. Na wyższą uczelnię młody człowiek przychodzi już jakoś przez szkołę ukształtowany. Więc to nauczyciele szkół podstawowych i średnich mają odpowiedzialne i bardzo trudne zadanie wpojenia swoim uczniom zasad etycznej i empatycznej komunikacji.

Ci, którzy dyskryminują innych, czynią to nierzadko w imię wolności słowa, która jest jednym z pryncypiów demokracji. Są kultury demokratyczne, gdzie wolność słowa jest stosowana nawet wbrew zasadom taktu, grzeczności, o których tu wspominaliśmy. Znowu więc trzeba zadać pytanie, kto ma decydować o aksjologii, która będzie zamykać pole wolności słowa w naszych dyskursach demokratycznych? Jaki model aksjologiczny tutaj promować, żeby w imię wolności słowa unikać dyskryminacji? A z drugiej strony często zabranie publicznie głosu przez ofiary wiąże się właśnie z przełamaniem przymusu bycia grzecznym i taktownym oraz pozwoleniem sobie na publiczne „obrażanie” innych. Czy w części sytuacji „wolność słowa” i „takt” to nie są pojęcia z odmiennych porządków?

Kołodziejek Ale wolność słowa nie polega przecież na tym, że mogę powiedzieć wszystko, co mi się podoba, że mogę kogoś dowolnie obrażać.

W niektórych stanach w Ameryce, niestety, właśnie tak to jest definiowane.

Kołodziejek Wolność słowa kończy się tam, gdzie się zaczyna krzywda drugiego człowieka, gdzie mamy do czynienia z wykluczaniem i dyskryminacją. Wolność słowa jest ograniczona kulturą, normami społecznymi i prawnymi.

Sławek Pytanie o wolność słowa jest również tak dokuczliwe, ponieważ w procesie kształcenia – znowu kłania się edukacja! – nie zastanawiamy się nad tym, co to znaczy być obywatelem i jakie mamy w związku z tym zobowiązania. Z racji mankamentów owego kształcenia obywatelskiego wyciągamy pospieszny wniosek, że skoro mamy wspólną Europę, cieszymy się tym, że możemy podróżować bez paszportu, to również mówić możemy to, co się nam żywnie podoba. A o ile otwarcie granic, zniesienie wiz itd. może być regulowane decyzjami administracyjno-politycznymi, o tyle wolność słowa – co mogę powiedzieć, a czego mi nie wolno – uregulować, poza drastycznymi przykładami, jest bardzo trudno.

Wolność słowa wiąże się z byciem świadomym obywatelem, świadomym zobowiązań wobec wspólnoty i poszczególnych jednostek. Świadomy obywatel umie również kontrolować swoje emocje. Wiele przekroczeń wolności słowa wynika z tego, że żyjemy w kulturze braku powściągliwości i uważamy, że ujawnianie własnych emocji jest czymś oczywistym, niemalże podstawowym prawem człowieka. Tymczasem świadomy obywatel, w ogóle dojrzały człowiek potrafi swoje emocje kontrolować, poddaje je pieczy rozumu.

Ważnym obowiązkiem obywatela jest również nieszerzenie wirusa, czyli nieupowszechnianie teorii spiskowych, fake newsów, złośliwości wobec oponentów itd.

Kołodziejek Może jestem naiwna, gdy wyrażam nadzieję, że jednak uda się nam podsunąć inny sposób komunikacji niż ten napastliwy. W kampanii Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat w swoim mikrofelietonie namawiam do bycia czułym dla drugiego człowieka: „Jeśli uważnie i z wrażliwością reagujemy na drugiego człowieka, jeśli dbamy o to, by w rozmowie z nami czuł się dobrze, to jesteśmy wobec niego nie tylko życzliwi, lecz także czuli. Być wobec kogoś czułym to reagować na jego zachowania, zaangażować się w rozmowę i tak ją prowadzić, by nie urazić rozmówcy słowem niefortunnym. Czułość w relacjach ze światem i z drugim człowiekiem odkryła na nowo Olga Tokarczuk, która w swej mowie noblowskiej mówiła o czułości, że «jest sztuką uosabiania, współodczuwania, nieustannego odnajdywania podobieństw […] jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu»”.

Sławek Nie bałbym się naiwności, poniekąd naszym powołaniem jest bycie „naiwnym” wobec tych, którzy zarządzają naszym życiem, a przynajmniej starają się to robić w poczuciu śmiertelnej pewności siebie. Zaś życie każdego z nas jest jednorazowe, tak kruche i niepowtarzalne jak kryształ. Z każdym życiem należy więc obchodzić się z delikatnością, która powinna wyrażać się również w języku, jakim o konkretnym życiu mówimy.

Wesprzyj Więź

Ewa Kołodziejek – profesorka nauk humanistycznych, wykładowczyni w Instytucie Językoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego. Wiceprzewodnicząca Rady Języka Polskiego, przewodnicząca Zespołu Retoryki i Komunikacji Publicznej RJP, członkini Polskiego Towarzystwa Językoznawczego, Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego oraz Komisji Socjolingwistyki przy Międzynarodowym Komitecie Slawistów. Kierowniczka poradni językowej US. Autorka monografii naukowych Gwara środowiskowa marynarzy na tle subkultury marynarskiej, Człowiek i świat w języku subkultur oraz monografii Nowe, nowsze i najnowsze. O zmianach we współczesnej polszczyźnie. Wydała kilka książek popularyzatorskich, m.in.: Licz się ze słowami Językowa corrida 3, Walczymy z bykami. Poradnik językowy PWN, Potyczki z polszczyzną. Poradnik językowy PWN. Za działalność edukacyjną została wyróżniona tytułem Szczecinianka Roku 2015.

Tadeusz Sławek – poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, profesor nauk humanistycznych, samorządowiec. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego, obecnie kierownik Katedry Literatury Porównawczej UŚ. Specjalizuje się w historii literatury angielskiej i amerykańskiej oraz teorii literatury. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Członek Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Członek Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Autor wielu artykułów. Od 1978 r. współpracuje z kontrabasistą i kompozytorem muzyki Bogdanem Mizerskim, wspólnie koncertują i nagrywają recytacje poezji oraz muzyki kontrabasowej. W 2017 r. został laureatem Poznańskiej Nagrody Literackiej, w 2020 r. nominowano go do Nagrody Literackiej Nike za książkę Kafka. Życie w przestrzeni bez rozstrzygnięć. Autor wielu książek poetyckich, eseistycznych oraz przekładów z języka angielskiego i na język angielski. Ostatnio wydał: Na okrężnych drogach. Tłumaczenie literackie i jego światy.

Dyskusja ukazała się w kwartalniku „Więź” jesień 2021 jako część bloku tematycznego „Wykluczeni, którzy wykluczają”.
Pozostałe teksty bloku:

„Narzekanie na wykluczanie”, David Paternotte w rozmowie z Sebastianem Dudą
Krzysztof Kornacki, „Czarni na czarnym”

Podziel się

Wiadomość