Zima 2024, nr 4

Zamów

W centrum Kościoła musimy realnie postawić skrzywdzonych

Zbigniew Nosowski. Fot. Więź / o. Maciej Biskup. Fot. YouTube

Nie możemy zrezygnować z ludzi, którzy zostali zranieni przez księży i czują się opuszczeni przez Boga. Jego oblicze pozostaje zaciemnione z powodu win Kościoła. Rozmowa z o. Maciejem Biskupem i Zbigniewem Nosowskim.

Marek Zając: Bardzo potrzebowaliśmy książki takiej jak „Nieostatnie kuszenie. Jak przetrwać noc Kościoła” o. Macieja Biskupa. Już od wielu lat dyskutujemy o kryzysie w Kościele i zastanawiamy się nad procedurami, nad diagnozami publicystycznymi, nad kwestiami strukturalnymi, prawnymi, psychologicznymi.

Wszystko to jest bardzo ważne, ale ta książka jest jedną z pierwszych prób spojrzenia na to wszystko z duchowego punktu widzenia. A do tego jako chrześcijanie jesteśmy zawsze wezwani.

Jeżeli sytuacja kryzysowa dotyka nas w życiu indywidualnym czy wspólnotowym, to w gruncie rzeczy pierwsze pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać jako chrześcijanie, brzmi: a co na to Bóg? Mam wrażenie, że akurat to pytanie zniknęło nam z horyzontu, dlatego od razu powiem i zaapeluję do wszystkich ‒ sięgnijcie po książkę o. Biskupa!

Zbyszku, stałeś się jedną z czołowych postaci, jeśli chodzi o zmierzenie się z falą skandali pedofilskich w Polsce. Czym dla ciebie była lektura tej książki?

Zbigniew Nosowski: Właściwie przed chwilą powiedziałeś to, co najważniejsze i to zdanie powtórzę. Jestem wdzięczny, i to bardzo, Maciejowi Biskupowi za tak szerokie ujęcie tego tematu na płaszczyźnie duchowej. W wykorzystywaniu seksualnym chodzi nie tylko – jak to się tradycyjnie mówiło w Kościele – o łamanie szóstego przykazania, ale o coś znacznie głębszego, poważniejszego – o pogwałcenie integralności i godności osoby. Pod tym kątem zmieniane jest obecnie w Kościele prawo kanonicznie. I tak samo kryzys, który przeżywa Kościół wokół tych problemów, to dużo więcej, niż skandal rozgrywający się na poziomie wizerunku. Warto sięgać głębiej. 

Wiara jest niepewnością. Ani nie można pójść w ciemno za autorytetem, ani ślepo za własnym sumieniem

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Ta książka podejmuje próbę spojrzenia w świetle Słowa Bożego, w świetle fundamentów życia duchowego, w świetle Biblii na tę najgłębszą relację człowieka, która poprzez wykorzystywanie seksualne jest bardzo mocno naruszona. Jeśli sprawca jest duchownym, to działa przecież w imieniu Boga, tym bardziej przełożony sprawcy działa w imieniu Boga, a na pewno w imieniu Kościoła. Dlatego skutki i duchowe konsekwencje wykorzystywania seksualnego mogą być tak katastrofalne. 

Posłużę się przykładem, który mi się kojarzy z lekturą książki „Nieostatnie kuszenie”. Do Inicjatywy „Zranieni w Kościele” zadzwoniła niedawno ponad osiemdziesięcioletnia kobieta i powiedziała, że była molestowana jako nastolatka. Zdecydowała się o tym powiedzieć na spowiedzi. Spowiednik dał jej kontakt do naszej Inicjatywy, bo czuł, że sam nie jest w stanie jej pomóc.

Ta kobieta powiedziała do psychoterapeutki odbierającej telefon niesłychanie ważne słowa, które mnie głęboko poruszyły: „Chcę odzyskać siebie. Chcę, żeby to we mnie umarło, zanim ja umrę”. To mówiła, przypomnę, ponad osiemdziesięcioletnia kobieta, której krzywda ciążyła niemal siedemdziesiąt lat. I ona w końcu ‒ bo my dajemy kontakty do różnych osób ‒ poprosiła o kontakt do duchownego, który jest równocześnie dobrym, sprawdzonym terapeutą.

To pokazuje, że ten problem, bardzo spleciony, istniał na wielu płaszczyznach, także na płaszczyźnie duchowej. I w tym sensie wskazówki ‒ chociaż wcale nie proste rozwiązania ‒ które można znaleźć w książce Macieja Biskupa, są tutaj niesłychanie ważne. 

Noc ciemna – to określenie pojawia się w ostatnim czasie coraz częściej, gdy mówimy o kryzysie, w którym znalazł się Kościół. Książka o. Biskupa pokazuje, że ta noc objęła tak naprawdę nas wszystkich. 

Bardzo często, kiedy odnosi się do mistycznego znaczenia określenia „noc ciemna”, mówi się o opuszczeniu przez Boga. Tymczasem, po przeczytaniu tej książki, mam zupełnie inne poczucie. Bóg nas nie opuścił. Cały kłopot polega na tym, że to my opuściliśmy Boga. Bóg nie wodził nas na pokuszenie, to my coraz częściej wodzimy Go na pokuszenie.

O. Maciej Biskup: Ta książka powstała z bardzo osobistych pobudek. Początkiem były rekolekcje wielkopostne, gdzie pojawiły się wątki nadużyć. Wydawnictwo WAM wyszło z propozycją, żeby to rozwinąć, co zresztą sam trochę podpowiedziałem. Miałem potrzebę wypowiedzenia się o doświadczeniu nocy Kościoła, która też jest moją nocą.

Książka jest wyrazem mojego zmagania, jakiegoś mojego cierpienia, samotności w doświadczeniu pytań, wątpliwości, ale też wyrazem mojej nadziei. Powiedziałbym, że jest ona jakimś rodzajem walki o nadzieję dla mnie, ale też dla tych, którym wydaje się, że z powodu skrzywdzenia w Kościele zostali opuszczeni przez Chrystusa.

Maciej Biskup OP, „Nieostatnie kuszenie. Jak przetrwać noc Kościoła”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2021

Myślę, że nie możemy odejść od tych ludzi. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Chrystus utożsamia się z Kościołem, utożsamia się z uczniami, że w kenozie oblicze Kościoła stało się Jego obliczem – jesteśmy odpowiedzialni za to, że oblicze Chrystusa stało się ukryte, niewyraźne. Nadużycia są całunem na Jego obliczu.

W książce starałem się pokazać, że największa pokusa uderza w nasze poczucie bycia dziećmi Boga. I to się stało właśnie w Kościele. Dlatego moim pragnieniem było pokazanie, że Chrystus jest zraniony. Że to On zostaje poddany kuszeniu tymi nadużyciami ‒ oczywiście nie w sensie dosłownym ‒ że one prawdziwie w niego uderzają. Utożsamia się On do końca z tymi, którzy mają poczucie opuszczenia. 

Nosowski: Maćku, bardzo chcę ci podziękować za zachętę do wejścia w noc, w doświadczenie ciemności, którą przedstawiasz w swojej książce. To niesłychanie ważne, bo przywołuje głębszy wymiar kryzysu. Nawołujesz do tego, by wejść w noc, wejść w mrok, „czynić noc swoim mieszkaniem i żyć pytaniami, które ona stawia”. To piękny cytat z zupełnie mi nieznanego dokumentu watykańskiego. Nieznanego, bo skierowanego do instytutów życia konsekrowanego, a przecież jest on bardzo uniwersalny. 

Rozmawiamy w takim momencie dyskusji wokół wykorzystywania seksualnego w Kościele, w którym wydaje się, że jest coraz gorzej. Pojawiają się pewne sygnały, pozwalające nam myśleć, że zmienia się na lepsze, ale jednocześnie pojawia się coraz więcej bulwersujących informacji, coraz nowe autorytety, które wydawały się niezachwiane, padają. Chciałoby się wręcz od tego uciec. 

Można radzić sobie z tą trudnością poprzez proste pocieszanie, na przykład pokazywanie, że w Kościele jest dużo dobra. Nieraz zresztą spotykamy z głosami, że powinniśmy na stronach „Więzi” więcej pisać o dobru, które jest w Kościele. W sumie się zgadzam, ale mam na to dwa rodzaje odpowiedzi. Atrakcyjne opisanie dobra jest jeszcze trudniejsze, niż opisanie zła. Skąd mieć ludzi, którzy za półdarmo taką robotę będą robić? Ale jest też odpowiedź głębsza. Dlaczego się nie udaje o tym w równych proporcjach pisać? Nie chodzi o to, żeby się pocieszać dobrem, które jest obok zła w Kościele, i na tym dobru opierać nadzieję. Raczej o to, żeby uczciwie zmierzyć się ze złem, uznać je i właśnie w oparciu o to doświadczenie szukać nadziei.

Wyraziłeś, Maćku, we wstępie do książki taką myśl: żeby noc ustąpiła, ludzie Kościoła muszą się zdobyć na odwagę zstąpienia na dno kościelnych grzechów, żeby tam właśnie szukać nadziei. Co to może oznaczać w praktyce? Słuchać pokrzywdzonych, stanąć przy zranionych. Wyraża się to na przykład w tym, że jak dotykamy ich ran, oni się stają naszymi bohaterami, bo w nich odnajdujemy Chrystusa. Nieprzypadkowo w książce kilkakrotnie zacytowałeś o. Tarsycjusza Krasuckiego, który był wykorzystywany jako siedemnastolatek przez ks. Andrzeja Dymera w Szczecinie. O istnieniu o. Tarsycjusza niedawno, jeszcze półtora roku temu, nie wiedziałem. Byłeś, Maćku, proboszczem w Szczecinie, ale też nie wiedziałeś…

Biskup: Wiedziałem o sprawie Dymera, ale nie o Tarsycjuszu.

Nosowski: Okazuje się więc, że znajdujemy nowych bohaterów, tyle że to żadną miarą nie jest łatwa nadzieja. Tarsycjusz pewnie zgodziłby się z tym, co powiedział niedawno Jakub Pankowiak w rozmowie z Piotrem Żyłką, że jako poszkodowani przeszkadzają biskupom. On też ma doświadczenie, że niektórym zdecydowanie przeszkadza.

Wcielenie domaga się od nas skonfrontowania się z tym, co powoduje noc w Kościele, czyli ze złem, które dokonało się w Kościele. Domaga się realnej bliskości ze skrzywdzonymi

o. Maciej Biskup

Udostępnij tekst

Tu nie chodzi zatem o dawanie ludziom łatwej nadziei, tylko o „wyciąganie z grobów” nadziei mimo wszystko i pokazywanie, że światłość w ciemności świeci. Za to bardzo ci dziękuję i również za wyraźne powiedzenie, że rozpacz jest pokusą, że mimo wszystko tej nadziei szukać trzeba i że da się ją znaleźć. 

Biskup: Jeśli jeszcze mogę coś dopowiedzieć dla pewnej uczciwości ‒ ta książka by nie powstała, gdyby nie nasłuchiwanie, nie uczestniczenie w pewnych rozmowach, gdyby nie to, co robi „Więź”, teksty o nocy Kościoła i i głosy osób zranionych. Pewnie gdybym dzisiaj tę książkę zaczął pisać, jeszcze na inne rzeczy bym zwrócił uwagę, bo spowodowała ona, że osoby zranione w Kościele odzywają się do mnie bezpośrednio.

Pisanie książki było rodzajem uczenia się. Uczenia się pewnych sformułowań i odchodzenia od innych, jak na przykład „nadużycie seksualne”. Podpowiadałeś mi, Zbyszku, że nie ma czegoś takiego jak „użycie seksualne”, więc nie można tego nadużyć. W trakcie pisania uczyłem się, chociaż i tak popełniłem wiele błędów. Na przykład przestrzegając przed językiem klerykalnym, używam rożnych sformułowań klerykalnych, jak „ludzie Kościoła”, zawężając ten termin tylko do duchownych.

Zacytuję fragment, o którym Zbyszek mówił. Pochodzi on z samego początku książki. Chodzi o dokument zatytułowany „Kontemplujcie. Do osób konsekrowanych o śladach Piękna” sygnowany przez Kongregację ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Brzmi tak: „Szukanie Boga wymaga przejścia przez noc, a nawet pozostania w niej na długo. Wymaga odkrycia siły i piękna drogi wiary, która umiałaby zatrzymać się przed mrokiem wątpliwości, nie roszcząc sobie prawa do oferowania rozwiązań za wszelką cenę. Wiara przeżywana pozwoli nam świadczyć o Chrystusie pokorną mową tego, kto nauczył się czynić noc swoim mieszkaniem i żyć pytaniami, które ona stawia”.

Biskup: Dokument, z którego pochodzi ten cytat, jest pewną medytacją nad Pieśnią nad Pieśniami. Dopiero po tylu latach bycia w zakonie uświadomiłem sobie, że cała ta opowieść dzieje się w nocy. Z jednej strony Pieśń nad Pieśniami to piękna księga pokazująca, jak bardzo blisko jest Bóg, w jaką ogromną intymność z nami wchodzi. Jest coś jeszcze. To pewien paradoks, którego oczywiście nie można w prosty sposób wytłumaczyć: w środku doświadczenia, które odczuwamy jako noc, Bóg pragnie wejść z nami w największą intymność, także w największą ciemność. To jedna z Prawd Wiary. Zstąpienie do piekieł i doświadczenie kenozy, od Wcielenia po krzyż. „Jeżeli wstąpię do nieba, tam jesteś. Jeżeli zejdę do Szeolu, też tam jesteś”. 

Wcielenie domaga się od nas bardzo rzeczowego skonfrontowania się z tym, co powoduje noc w Kościele, czyli z nadużyciami i krzywdą, które dokonały się w Kościele. Domaga się bardzo realnej bliskości – używam sformułowania papieża Franciszka „w zdrowym rytmie bliskości”, bo wiem, że nadużycia to niezdrowy rytm bliskości.

Noc nie zostanie nigdy nie zostanie całkowicie usunięta. Ci, którzy towarzyszą osobom skrzywdzonym w Kościele – właśnie inicjatywa „Zranieni w Kościele” czy Fundacja św. Józefa i wiele innych osób ‒ wiedzą, że noc w wymiarze konkretnej krzywdy nigdy nie zniknie, zawsze będzie dawała o sobie znać. Dlatego bardzo ważne jest pokazanie bliskości, ale nie przez nadużywanie pobożnych sformułowań, tylko konkretną odpowiedzialność za skrzywdzonych. Wysłuchanie ich, bycie z nimi, poważne potraktowanie ich świadectw, nie lekceważenie. Dziś, w tym momencie Kościoła, ewidentnie Duch nam pokazuje, że najbardziej ubogimi, skrzywdzonymi w Kościele są osoby zranione wykorzystywaniem seksualnym i one powinny być w centrum Kościoła. 

Oczywiście używam w książce języka duchowego, bo jestem chrześcijaninem i osobą duchowną, ale też staram się pokazywać wymiar czysto ludzki: nie trzeba o Bogu i o Jego obecności mówić, używając zbyt często Boskiego imienia.

Zaraz na początku książki jest też inny cytat, który mnie poruszył. To słowa Izaaka Syryjczyka: „Ten, kto zobaczył siebie takim, jakim jest, większy jest niż ten, kto wskrzesza umarłych”. W Kościele mamy problem ze skonfrontowaniem się z prawdą. Na tysiące sposobów mówimy o potrzebie stanięcia w prawdzie, o tym, że prawda wyzwala, że Jezus jest prawdą, drogą i życiem. Na początku książki przypomina ojciec rzeczy oczywiste, a mianowicie, że pokusa, grzech i zło, szczególnie dla Kościoła groźne, wychodzą zawsze z jego wnętrza, nie przychodzą one jako zagrożenia zewnętrzne. Zbyszku, co się z nami stało, że w Kościele zapomnieliśmy o podstawowych prawdach?

Nosowski: W pewnym sensie można odpowiedzieć, że zawsze tak bywało i że ciągle trzeba sobie te podstawowe prawdy przypominać.

Natomiast rzeczywiście jest coś szczególnego w tym doświadczeniu, o którym rozmawiamy, w tych krzywdach, tych ranach, tej bezduszności, w tym zamiataniu pod dywan, w tej niechęci do skonfrontowania, do stanięcia twarzą w twarz z pokrzywdzonymi, która cechuje większość przełożonych kościelnych. Kościół mówi sam o sobie, że jest ekspertem od spraw ludzkich, a w szczególności od grzechu i przebaczenia. Wydawałoby się więc, że kto jak kto, ale wspólnota Kościoła powinna mieć wypracowane mechanizmy, jak sobie radzić z tego typu sytuacjami, a okazuje się, że ich nie było, że trzeba je dopiero teraz pilnie tworzyć w jakiś sposób nagły i nieoczekiwany.

Maciej Biskup w jednym bardzo trafnym zdaniu podsumował ten problem: „Kościół boi się, że na drodze prawdy straci autorytet w społeczeństwie, ale przecież to już się stało…”. To już się stało! Część ludzi nie umie dostrzec rzeczywistości, część naszych współwyznawców, część naszych hierarchów – znacząca niestety – patrzy wciąż jakimiś stereotypami, kalkami. Nie potrafi ich przekroczyć i zobaczyć po prostu skrzywdzonego człowieka. 

Niedawno podczas Apelu Jasnogórskiego bp Antoni Długosz opowiadał, że biskup nigdy nie powinien donosić na swojego księdza, pedofilia jest problemem marginalnym w Kościele i tylko złe siły o tym mówią, że to zorganizowany atak na Kościół, a biskup przede wszystkim powinien chronić swoich księży. W przygotowanym, napisanym, odczytanym tekście nie ma nawet zająknięcia o tym, że Matka Boża może dostrzegać również osoby skrzywdzone. Jak słucham takich czy innych wypowiedzi, naprawdę myślę o tym w kategoriach słów Maryi: „wyniosłych złożył z tronu, znikczemnił wielmożne”. To, z czym mamy do czynienia w tej chwili, czyli oczyszczanie na poziomie hierarchicznym Kościoła, jest sytuacją, w której sam Pan Bóg ten swój Kościół czyści.

Dla mnie osobiście to jeszcze dodatkowo o tyle trudne ‒ o tej sprawie pisze parokrotnie w książce również Maciej Biskup ‒ że moje doświadczenie Kościoła jest mocno ugruntowane na szkole, której mistrzem był Jean Vanier, czyli na myśleniu o tym, że Kościół to wspólnota wokół Eucharystii i ubogich. Półtora roku temu okazało się jednak, że sam Jean Vanier, podobnie zresztą jak jego kierownik duchowy, Thomas Philippe i jego brat, Marie-Dominique Philippe ‒ ulegli jakiejś pseudomistycznej teologii i wykorzystywali w kierownictwie duchowym kobiety. Mam więc teraz iść drogą, którą Vanier pokazywał. Ale stale zmagam się z tym, że nie mogę już iść nią za Vanierem. 

Wróćmy do samej książki. O. Biskup wychodzi w niej poza kwestie skandali seksualnych w Kościele. Czytamy również o nadużyciach władzy i sumienia. Weźmy teraz świecką analogię: jeśli coś nie działa w biznesie, to z reguły sprawdza się, czy na określonych stanowiskach są kompetentni ludzie. Równie ważna jest jednak refleksja, czy w strukturze firmy nie ma zaczątku błędów, nadużyć, marnotrawstwa. 

Postawmy pytanie: czy struktura władzy w Kościele nie powinna zostać przebudowana? 

Biskup: To oczywiste. Wątki z nadużyciem władzy i nadużyciem sumienia pojawiają się bardzo mocno dlatego, że są przyczyną wielu nadużyć seksualnych albo nierozwiązywania tych spraw. Pewna niemoc strukturalna, ale też pewien język – nadużywanie języka religijnego i władzy duchowej, która kazała nie widzieć, nie słyszeć i milczeć. W książce rozważam fragment z Ewangelii „błogosławieni cisi”. Można to błogosławieństwo wykoślawić, zmusić do milczenia skrzywdzonych czy tych, którzy chcieli im pomóc.

Wydaje mi się, że tak jak bramy piekielne Kościoła nie przemogą, tak jednak struktura pewnego zarządzania w Kościele ma wymiar czysto ludzki i nie mówimy tutaj o wymiarze sakramentalnym, który jest niepodważalny teologicznie i duchowo. Władza w Kościele ma wymiar także administracyjny, i tą władzą duchowni powinni się podzielić ze świeckimi.

Muszę przyznać, że o ile sama książka jest wyrazem jakiejś mojej nadziei, tak w w kwestii zmian strukturalnych jestem coraz większym pesymistą. Może to wynika z krótkowzroczności i tego, że moje życie, patrząc z perspektywy istnienia Kościoła, jest krótkie i mogę pewnych zmian po prostu nie doczekać. Powołuję się na tzw. proroctwo Józefa Ratzingera, popularne w ostatnich latach. Ono naprawdę pokazuje, że Kościół musi się nauczyć funkcjonowania w większym ubóstwie i w większej pokorze. A to musi mieć wpływ na zmianę strukturalną Kościoła, także w wymiarze dominikańskiej demokracji. Nasze korzystanie z transparentności i przejrzystości zawiodło. W przypadku konkretnej krzywdy, która działa się latami, struktury demokratyczne dominikanów nie pomogły jej w wyeliminowaniu. To pokazuje, jak wielkiego potrzebujemy nawrócenia pastoralnego, czyli strukturalnego.

Nosowski: Ja bym chętnie dołączył się do tego wątku, bo on wydaje mi się kluczowy. Nie nazwałbym mojej postawy pesymizmem, raczej nadzieją bez optymizmu. Intelektualnie znajduję kolejne punkty, o które można zaczepić nadzieję. To nadzieja nie tylko eschatologiczna, lecz także pokazująca, że coś rzeczywiście się dzieje albo ma szansę się dziać.

Powiem o trzech punktach. Po pierwsze, coraz bardziej skuteczne wprowadzanie rozliczalności przełożonych kościelnych. Po drugie, pomysł na wprowadzenie nowej instytucji, o której myślę sam i wspólnie w Inicjatywie „Zranieni w Kościele” ją promujemy, czyli Rzecznika Praw Osób Skrzywdzonych w Kościele. Po trzecie, kwestia synodalności.

O co mi chodzi we wszystkich tych trzech przypadkach? Rozliczalność jest o tyle istotna, że do tej pory nie było narzędzi, które pozwalałyby pociągnąć do odpowiedzialności kościelnych przełożonych za istotne zaniedbania. W tej chwili te narzędzia są już wprowadzone. Trochę bocznymi drzwiami ‒ nie przez Kodeks prawa kanonicznego, tylko przez Motu proprio „Vos estis lux mundi”. Polska stała się poligonem doświadczalnym w tej kwestii. Nie dlatego, że u nas jest najgorzej. Możliwości rozliczania przyszły po prostu w momencie, w którym atmosfera społeczna dojrzała do tego, by ich użyć. To przynosi efekty.

Pomysł Rzecznika Praw Osób Skrzywdzonych jest czymś jeszcze innym i będziemy za tym lobbować jako „Zranieni w Kościele” w imieniu pokrzywdzonych. To próba wprowadzenia do struktur kościelnych ‒ które wzorują się na różny sposób na ustrojach społeczeństw świeckich ‒ ombudsmanów, rzeczników jako instytucji, która musi być niewygodna, musi zadawać trudne pytania, która właśnie jest rzecznikiem praw osób skrzywdzonych i z urzędu za nimi staje. Bardzo trudno będzie taką instytucję wprowadzić, ale nawet samo mówienie o tym sprawia, że mentalność się zmienia. 

Wreszcie kwestia synodalności. Trzeba pamiętać, że nie chodzi tu tylko o odbycie synodu pastoralnego, ale o to, że synod ma dotyczyć (docelowo za dwa lata w czasie spotkania biskupów w Watykanie) kwestii ustrojowych Kościoła. Do jesiennej „Więzi” przygotowujemy blok tekstów o synodalności. Właśnie wysłałem do druku tekst ks. Grzegorza Strzelczyka, pokazujący że ustrój Kościoła jest nie tyle hierarchiczny, ile synodalny i że jest to konstatacja, do której doszedł papież Franciszek. Myślenie o synodalności, synod biskupów o synodalności, mogą być częścią ruchu – stwierdza Strzelczyk – który przenicuje eklezjologię, struktury kościelne, może nawet prawo kanoniczne. Pozwoli na stworzenie nowego modelu sprawowania władzy, w którym błędy i wyraźne wady dotychczasowego modelu będą mogły zostać poważnie skorygowane.

To wszystko są bardzo ważne kwestie, ale gdybym miał wybierać między drugim a trzecim rozdziałem książki – drugi mówi o nadużyciach władzy, a trzeci o nadużyciach sumienia – skupiłbym się na tych ostatnich. Nawet jeżeli zbudujemy w Kościele lepszą strukturę, jeżeli poprawimy konstrukcję władzy, nawet jeżeli zamontujemy wiele bezpieczników (bo jak rozumiem jednym z takich bezpieczników miałby być Rzecznik), jeżeli nawet jeszcze lepiej przemyślimy i udoskonalimy – odwołam się do słów o. Biskupa – dominikańską demokrację, to i tak najważniejsze kwestie będą się rozgrywały w sumieniach ludzi. Tu objawia się wielka władza duchownych.

Nieprzypadkowo z wielką wrażliwością i bardzo inspirująco, chociaż niestety za krótko, pisze ojciec o kwestii spowiedzi. Odsłaniam moje sumienie przed duchownym i pozwalam je – przecież między innymi po to idę do spowiedzi – kształtować. Tu pojawiają się pytania, gdzie kończy się dialog z moim sumieniem, a gdzie zaczyna się manipulowanie nim. Nie oczekuję teraz serii konkretnych wskazówek, ale chciałbym, żeby ojciec powiedział, jak widziałby potrzebę nowej refleksji nad tym, czym jest sumienie w Kościele. 

Biskup: Łamanie sumienia może zacząć się już w sposobie wychowywania przez rodziców. Dla mnie fascynująca była współpraca przy przygotowaniach do sakramentu małżeństwa, gdy przyszedłem do Szczecina. Jedno z przyszłych małżeństw miało spotkanie na temat wychowania po katolicku i oni mówili o tym, że wychować po katolicku to pokazać właściwy obraz Boga. To znaczy, wpoić szacunek dla człowieka od samego początku, poczucie jego godności, jego wyjątkowości, podkreślić jego autonomię, która wiąże się właśnie z prawdziwym obrazem Boga. Jeżeli ten obraz Boga jest fałszywy, to fałszywe jest też rodzicielstwo, które staje się manipulujące, toksyczne, kontrolujące.

Ma to wpływ na temat, o którym mówimy. Wiele osób zostało skrzywdzonych w Kościele dlatego, że gdzieś wcześniej ich sumienie zostało nadwyrężone. Nadwyrężono ich poczucie własnej wartości i poczucie siły, dzięki której mogę przeciwstawić się złu, nazwać zło. Dziecko rozwijające się w atmosferze, w której od samego początku uczy się stawać na własnych nogach, jest bardziej bezpieczne. Oczywiście to nie chroni go całkowicie, ale próg bezpieczeństwa jest podwyższony.

W kształtowaniu sumienia najważniejsza jest umiejętność słuchania. Dla mnie przygoda z kapłaństwem i sakramentem spowiedzi to też przygoda uczenia się słuchania właśnie. Sakrament spowiedzi nie jest tylko spotkaniem dwóch monologów: penitent powie swoje, potem ksiądz swoje. Raczej wejściem w dialog.

Nie można traktować osób, które przychodzą do konfesjonału, sztampowo. Każdą historię trzeba usłyszeć indywidualnie, co oczywiście wiąże się z pewnym wysiłkiem. Łatwiej szybko rozgrzeszyć i zakończyć spowiedź. Po ludzku każdy z nas woli mówić i wypowiadać się jak specjalista od różnych rzeczy. Zwłaszcza nam, duchownym, to grozi, bo jesteśmy traktowani jako specjaliści od pewnych tematów. 

Bp Adrian Galbas przyznał jakiś czas temu: „Kościół w Polsce przez wieki nauczył się tylko mówić i nie umie słuchać”. Jeżeli nie znam sumienia, nie chcę go poznać, nie chcę się w nie słuchać, to zaczynam je łamać kanciastymi, ogólnikowymi radami, które często nie mają żadnego przełożenia na konkretne osoby. Mówię wtedy na przykład, że środki antykoncepcyjne są złe bez wsłuchania się w konkretną historię kobiety, która przychodzi do konfesjonału; dlaczego ich używa; w jakiej sytuacji jest; jakie są lęki, które przeżywa.

Nosowski: Akurat kwestie sumienia i spowiedzi są mocno powiązane. W Inicjatywie „Zranieni w Kościele” przed kilkoma miesiącami publikowaliśmy refleksje wynikające z doświadczeń, z naszych rozmów, z kontaktów z osobami skrzywdzonymi. Gdy to opublikowaliśmy, okazało się, że równolegle powstała w Fundacji św. Józefa inicjatywa przygotowania vademecum dla spowiedników dotyczącego tego, jak podchodzić przy spowiedzi do osób dotkniętych przemocą seksualną. Nasi przedstawiciele konsultowali wersje tych dokumentów. Nakład będzie masowy, żeby rzeczywiście mógł dotrzeć do każdego czy prawie każdego polskiego duchownego.

Druga rzecz, która wydaje mi się niesłychanie ważna, kiedy pytasz, Marku, o kwestię sumienia: mnie te kilka lat ostatnich nauczyło również niedowierzania własnemu sumieniu. Miałem doświadczenia, o których wspomniałem już wcześniej w tej rozmowie, które pokazały mi, jak koszmarnie można się pomylić, skrzywdzić innych ludzi i samego siebie, idąc za własnym sumieniem. Podejrzewam, że Jean Vanier, Thomas Philippe i Marie-Dominique Philippe byli w sumieniu przekonani, że naprawdę tam dochodzi do jakiejś mistycznej relacji między Jezusem a Maryją i że to nie było w ich świadomości cyniczne wykorzystywanie drugiego człowieka. Okazuje się, że oni, tak wrażliwi ludzie, idąc za własnym sumieniem, nie potrafili dostrzec krzywdy uprzedmiotowienia drugiej osoby. Subiektywnie uznawali te czyny za dopuszczalne, bo sądzili, że na wyższym poziomie mistycyzmu jesteśmy jakoby poza dobrem i złem. 

Wesprzyj Więź

Nie wystarczy zatem iść za głosem własnego sumienia, trzeba jeszcze na to spojrzeć z pozycji jakiegoś autorytetu, chociażby nauczania Kościoła, a z drugiej strony nie można iść tylko ślepo za autorytetami, bo historia z Vanierem pokazuje, że nie można nikogo nazywać ojcem duchowym i nie można zawierzyć żadnemu człowiekowi całkowicie, na czele z samym sobą. Dla mnie ta lekcja vanierowska była bardzo trudnym doświadczeniem uświadomienia sobie, że wiara jest niepewnością. Ani nie można pójść w ciemno za autorytetem, ani ślepo za własnym sumieniem. 

Powiedziałeś piękną pointę, aż nie chcę jej psuć. Pozwólcie jednak, że dodam coś od siebie. Powiedziałeś, Zbyszku: wiara jest niepewnością. Tu tak naprawdę robimy koło do cytatu, od którego zaczęliśmy, to znaczy: wiara dojrzewa wtedy, kiedy pozwala sobie na spotkanie z wątpliwościami, kiedy noc czyni swoim mieszkaniem. Bo tam właśnie się rozwija i to jest jeden w wielkich paradoksów wiary, jeden z wielkich paradoksów chrześcijaństwa. Paradoks po tysiąckroć udowodniony w życiu konkretnych ludzi, konkretnych chrześcijan przez stulecia. To daje nam nadzieję i odwagę wchodzenia w noc. 

Opr. DJ i MF

Rozmowa odbyła się 12 sierpnia 2021 r. w ramach cyklu spotkań online „Wiara.Rozum.Książka” organizowanego przez Instytut Prymasa Józefa Glempa. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Pełny zapis rozmowy można obejrzeć tutaj.

Podziel się

7
1
Wiadomość

“Wysłuchanie ich, bycie z nimi, poważne potraktowanie ich świadectw, nie lekceważenie”. Mam, jak to się mówi “swoje lata” i wydaje się mi (jestem pewien?), że spełnienie tego warunku przez naszych duchownych, oczywiście nie wszystkich, dzielą lata świetlne. Czytam dzisiaj wywiad z kobietą skrzywdzoną przez biskupa Szkodonia i ogarnia mnie wściekłość, wiem, że to niechrześcijańskie, ale tak jest. Znowu , chrześcijanin nie powinien tak pisać, ale to jest smutek bezsilności. Trochę lat temu kiedy pierwszy raz usłyszałem sformułowanie “wierzący ksiądz”, wzruszyłem ramionami i dodałem “a woda jest mokra”. Może trzeba zadać podstawowe pytanie -czy znacząca część naszego duchowieństwa na czele z biskupami jest wierząca? “Ja patrzę, patrzę i słucham”, za Wyspiańskim robię to samo i widzę podobnie jak śp. Ksiądz Kaczkowski, że są duchowni niewierzący choć z uprawnieniami. Czy przyszłością, bo teraźniejszością już tak, są duchowni nie wyłączając biskupów, którzy mają tylko uprawnienia? Popularne powiedzenie głosi, że nadzieja umiera ostatnia, kto pochyli się nad ludźmi, naszymi braćmi, których nadzieja na inny, czytaj Chrystusowy Kościół już umarła? A wracając do początkowego cytatu, te słowa powinny być przesłaniem nie tylko do ludzi wykorzystanych seksualnie, ale do każdego kto przekracza próg kościoła, więcej, do każdego kto choćby tylko intuicyjnie szuka nieznanego mu Boga. Szuka Boga, a słyszy niewyobrażalne słowa podłości od duchownych i od tych, którzy bluźnierczo nadużywają Jego imienia. “Co z nami się stało?”

niestosowne jest pisanie „dowcipnego” („”) komentarza pod rozmową która dotyczy wyrządzonej komuś krzywdy i tak ogromnego na wielu płaszczyznach i ciągnącego się latami bólu, nawet jeśli się tego bólu nie podziela
książka może nie być ważna i potrzebna dla Pana, ale innym może pomóc zobaczyć światełko w ciemności

Gdyby nie wierzący w Boga księża naprawdę w nic nie wierzyli toby nie było aż tak źle. Gorzej, kiedy miejsce Absolutu zajmuje “korek, worek i rozporek”. Tej wiary będą bronić do końca życia obrzucając obrońców Bożej czystości najgorszymi inwektywami i oskarżeniami. A miliony im uwierzą….

Noc ciemna – to określenie tradycyjnie oznacza błogosławiony czas głębokiego oczyszczenia, który rozpoczyna się u ludzi wiernie idących ścieżką modlitwy – jest odpowiedzią łaski na wierność człowieka. To co nas spotyka jako wspólnotę to raczej tragiczny skutek naszych grzechów a nie wierności. To po prostu ciemna konsekwencja spłycenia kościelnego życia a nie „noc ciemna”, będąca przedsionkiem przebóstwienia. Niemniej dziękuję i Maciejowi i Zbyszkowi.