Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Seanse quasi-spirytystyczne u dominikanów. Zakon odkrywa sprawę sprzed lat

Rekolekcje klasztorne wrocławskich dominikanów, 2018. Fot. Dominikanie we Wrocławiu

Nie będę się tłumaczył za ówczesnego prowincjała. Nie żyje, już nam tego nie wyjaśni – mówi o. Paweł Kozacki. I dodaje: Teraz mamy większą wiedzę nie tylko o tej sprawie. Musimy bardziej zadbać o zranionych.

Dwa tygodnie temu na stronach polskich dominikanów zostały opublikowane dwa komunikaty – prowincjała o. Pawła Kozackiego i braci Konwentu św. Wojciecha we Wrocławiu. Dotyczą sprawy duszpasterza akademickiego z lat 1996-2000, który stosował wobec wiernych przemoc fizyczną, psychiczną, duchową i seksualną, a także rozliczenia innych nadużyć w zakonie. Prowincjał poinformował, że niezależna świecka komisja sprawdzi nadużycia seksualne polskich dominikanów wobec niepełnoletnich.

Wczoraj we wrocławskiej „Gazecie Wyborczej” więcej o sprawie mówił o. Wojciech Delik, przeor klasztoru dominikanów we Wrocławiu. „Jak się okazuje przed laty zabrakło uczciwego porozmawiania z ofiarami tak do końca. Zaraz na świeżo rozmowy były prowadzone, ale przecież poszkodowani niekoniecznie od razu są w stanie powiedzieć wszystko, co ich spotkało. Teraz wiemy, że zbyt mało zostało zrobione. W szczególności, jak się na to patrzy z perspektywy dzisiejszej wiedzy psychologicznej” – przyznaje o. Delik. Deklaruje, że dominikanom zależy na oczyszczeniu i że są dopiero na początku drogi.

Dziś natomiast w ogólnopolskim wydaniu „Gazety” ukazała się rozmowa Artura Nowaka, adwokata, który wielokrotnie reprezentował pokrzywdzonych i sprawców w postępowaniach dotyczących czynów pedofilskich, z dominikanami – o. Pawłem Kozackim i o. Marcinem Mogielskim, duszpasterzem, który angażował się w wyjaśnienie sprawy ks. Andrzeja Dymera (jest jednym z bohaterów cyklu reporterskiego Zbigniewa Nosowskiego „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie”).

O. Kozacki przejął w 1996 r. w Poznaniu duszpasterstwo szkół średnich, którym opiekował się wspomniany na początku sprawca, nazywany umownie Markiem; o. Mogielski zetknął się ze sprawcą trzy lata później we Wrocławiu.

„Zaczęło się od charakterystycznego dla sekt bombardowania miłością i akceptacją – wspomina Mogielski. – Najpierw Marek bardzo się interesował nową osobą, podchodził, pytał, czy nie potrzebuje spowiedzi, czy myśli o powołaniu zakonnym, rzucał: »Czy w twoim życiu jest wydarzenie, które obciąża twoje serce?«. To było bardzo ofensywne”.

„Mocno się rozkręciło – kontynuuje Mogielski. – Doszły mnie słuchy, że na nocnych modlitwach dochodzi do seansów quasi-spirytystycznych. Osoba, która miała być jakimś medium, w pewnym momencie wpadała w trans, sztywniała i trwała w tym przez kilka godzin. Marek rozeznawał to jako blokadę, że w tej grupie ktoś coś ukrywa, ktoś jest nieczysty, zniewolony i teraz trzeba prorokować, żeby to wyjaśnić.

[…] każdy miał mówić wszystko, co przyjdzie mu na myśl. Że zegar jest zamieszkany przez złego ducha albo stół czy inne meble. Padały jakieś oskarżenie, że ktoś coś ukrywa, że nie jest szczery, choć powinien wszystko wyznać grupie. Marek doskonale tym zarządzał i manipulował. Młodzi ludzie się wzajemnie oskarżali, palili te meble, niszczyli książki”. Zdarzało się, że dziewczynę, o której powiedziano, że jest zamknięta na wolę Bożą, przez godzinę bił nagą pasem od habitu.

Niektórym uczestnikom swoich seansów Marek dawał nocleg w klasztorze, odrywał ich od studiów, izolował od ich środowiska. „Naruszał ich intymność, dociekał, jak wyglądało ich życie seksualne, czy miały do czynienia z pornografią, czy się masturbują… Potem zajmował się uwalnianiem, oczyszczaniem, bo uważał się za czystego. Forsował też spowiedź międzypokoleniową. […] ktoś na przykład powiedział, że w jego rodzinie była aborcja, i on z tych historii te osoby uwalniał. Magia i szamanizm – mówi o. Mogielski. – Umawiał się na indywidualną intymną modlitwę, w trakcie której kazał się rozebrać i sam też to robił. Zaczynało się od modlitwy, potem dotykał miejsc intymnych” – dodaje.

Wnętrze kaplicy akademickiej w dominikańskim kościele św. Wojciecha we Wrocławiu
Wnętrze kaplicy akademickiej w dominikańskim kościele św. Wojciecha we Wrocławiu. Fot. Dominikanie we Wrocławiu

Podopieczni Marka czuli się z nim związaniu tajemnicą, część pozostawała wobec niego lojalna.

Ojcowie Kozacki i Mogielski poinformowali o sprawie ówczesnego prowincjała o. Macieja Ziębę wiosną 2000 r. (pierwszy z nich o własnych niepokojach zawiadamiał już wcześniej). Zdaniem o. Mogielskiego prowincjał „miał widoczną słabość do Marka, traktował go po ojcowsku, jak swojego pupila. A on to sprytnie wykorzystywał, mówiąc, że ojciec Maciej o wszystkim wie i akceptuje to, co się dzieje we wspólnocie”.

W czerwcu 2000 r. Marek otrzymał zakaz sprawowania sakramentów przez rok, został na miesiąc zamknięty u kamedułów i przez rok miał pracować w hospicjum dziecięcym. Musiał nawiązać kontakt z terapeutą, za to zaprzestać kontaktów z ludźmi z Wrocławia. Okazało się to jednak nieskuteczne.

„Maciej Zięba nie wszczął procesu, tylko sam ukarał winowajcę. Dziś stwierdzam, że nałożona kara nie była adekwatna oraz że zakon nie zatroszczył się należycie o osoby skrzywdzone” – mówi o. Kozacki.

O. Mogielski relacjonuje sytuację, w której skrzywdzeni przez Marka pojechali do o. Zięby do Warszawy. Miał im odpowiedzieć na furcie: „Jesteście dorosłe, wiedziałyście, co robicie. A gdyby przyszedł wam do głowy pomysł, żeby udać się z tym do prawników lub gazet, to jestem przygotowany. Do widzenia”.

Obecny prowincjał, o. Kozacki komentuje: „Teraz mamy większą wiedzę nie tylko o tej sprawie. Wtedy nie było świadomości. To było takie klerykalne myślenie pod tytułem: ukaraliśmy jakoś sprawcę, natomiast ofiary są na drugim miejscu. Nie będę się tłumaczył za ówczesnego prowincjała – nie żyje, już nam tego nie wyjaśni”.

Zdaniem o. Mogielskiego Marek żyje dziś jak pączek w maśle, a jego ofiary zakon zostawił na pastwę losu.

Wesprzyj Więź

O. Kozacki przyznaje: „Skonsultowałem się z ludźmi z zewnątrz: Zbigniewem Nosowskim, Tomaszem Terlikowskim. Porozmawialiśmy no i pojawiło się we mnie przekonanie, że popełniamy błędy, że musimy bardziej zadbać o zranionych”. Zapowiada powołanie dwóch niezależnych świeckich komisji. Jedna zajmie się sprawami historycznymi (dotychczasowa kwerenda dokumentów pokazała, że w zakonie były nadużycia wobec osób powyżej 15. roku życia), druga – bieżącymi.

Przeczytaj także: Tarsycjusz, czyli Człowiek więcej niż Roku

JH

Zranieni w Kościele

Podziel się

8
2
Wiadomość

Dominikanin Marie-Dominique Philippe założyciel Wspólnoty od św. Jana. Seksualny drapieżca, guru wielbiony za życia przez członków wspólnoty, kochany przez hierarchów i Watykan, żegnany czule po śmierci przez samego Papieża (listownie, niestety) i przez licznych biskupów (osobiście) pozostawił po sobie prężną bogatą strukturę i setki wykorzystanych lub zgwałconych ofiar. Jego brat Thomas Philippe, dominikanin, seksualny drapieżca, współzałożyciel Wspólnoty „Arka”, razem z Jeanem Vanier. Jak wyżej: ceniony, uwielbiany, hołubiony. Brat bratu podsyłał naiwne zagubione duchowo, głęboko wierzące i posłuszne Kościołowi oraz księżom kobiety, także zakonnice. Po uprzednim ich wykorzystaniu. Skargi ofiar były od lat. Tuszowane. Jakże podobny schemat… Gdybyż tylko Markowi dane było rozwinąć skrzydła ! Dodać należy, że braciszkowie wychowali podobnych sobie godnych następców w bliżej nieznanej liczbie: we wspólnotach miały miejsca podobne zdarzenia wykorzystywania seksualnego w trakcie narzuconych spowiedzi czy prywatnych spotkań w ustronnych miejscach wyznaczanych ofiarom przez „przewodników duchowych” .Niektóre ofiary odważały się skarżyć wyżej. Te sprawy hierarchowie administracyjnego KRK także tuszowali.

Także i dziś może być ten dzień, kiedy powiesz dość kościołowi Vaniera, Philippe 'a, Dzięgi, Jędraszewskiego, Wojtyły. Innego kościoła nie ma. To nie musi być apostazja, wystarczy spojrzeć w siebie i przyznać w końcu, że to nie ma sensu, że bycie tam nic nie daje. Kościół nie traktuje cię podmiotowo, jesteś narzędziem, zasobem ludzkim w statystykach – chcesz w tym dalej trwać? Odejście nie jest bolesne. Chcesz być w komunii z Głódziem i Dymerem?

Ogromne dziękuję za Pani komentarz. Dokładnie.! niestety bo niestety to samo napisałam pod https://wiez.pl/2021/03/19/przeor-wroclawskich-dominikanow-zalezy-nam-na-oczyszczeniu/
a w Internecie łatwo znaleźć tytuł pracy doktorskiej tego Marka jeśli dalej będziemy go tak nazywać. Parę sekund mi to zajęło. W co my wszyscy gramy ?
Czas się obudzić.
Powiem tak dzięki pracy dziennikarzy lepiej „łączymy kropki” ale dalej nie jest to łatwe.
Bo zostają kolejne elementy układanki. Martha Robin. A tego elementu układanki nikt na razie nie rusza. To znaczy ruszył ale bez większego echa.

A poza tym to się bardzo cieszę, że nigdy nie miałam żadnego autorytetu oprócz Ewangelii.
Przepraszam ale uważam, że tak jest lepiej, jest pusto i trzeba się wysilać a nie oprzeć na jakimś człowieku.

Jakim trzeba byc nieczulym i malo inteligentnym, pozbawionym empatii i wspolczucia, zeby trzeba bylo jakichs specjalnych rozmow i namow jakichs wlasnych autorytetow, zeby pomoc ofiarom i unieszkodliwic przestepce. Zenada. Nie pisze tego jako wrog Kosciola, pisze jako Jego bijace serce, jestem wierzaca na wskros. I wierze, ze Bog nas rozliczy, ksiezy, rodzicow, jak zajmowalismy sie Jego dziecmi, my Jego namiestnicy tu na ziemi. Czasami blagam o milosierdzie, czasami prosze o sprawiedliwosc.

„A poza tym to się bardzo cieszę, że nigdy nie miałam żadnego autorytetu oprócz Ewangelii.
Przepraszam ale uważam, że tak jest lepiej, jest pusto i trzeba się wysilać a nie oprzeć na jakimś człowieku.
Pani Asiu, podpiszę się pod tym.
Przeraża w tej historii aż taka fascynacja zakonnikiem, któremu pozwala się na takie rzeczy-tak jakby on stawał się punktem odniesienia. I nie, nie jest to zwalenie winy na ofiary tego „Marka” i innych, a raczej dopuszczenie do sytuacji, że duchowny, zakonnik, ksiądz staje się nagle ważniejszy niż Chrystus, Bóg, Ewangelia.
Spotkałam na swojej drodze wielu porządnych książy; jestem z pokolenia, gdy w Gdańsku moim duchownym akademickim był. o. Michał Zioło, wtedy dominikanin i naprawdę mam same jak najlepsze z tego okresu wspomnienia i tylko Bogu dziękowac mogę, że stanął kiedyś na mojej drodze- to przejście od wahań, niepewności, takiej dziecinnej wiary do wyboru, wiary człowieka dorosłego.
„Zdaniem o. Mogielskiego Marek żyje dziś jak pączek w maśle,”????- co to dokładnie znaczy? Dalej zakonnik, dalej ma wpływ na duchowość innych?

Kościół powinien przemyśleć tzw. „kierownictwo duchowe”. Kiedyś usłyszałem jak pewien znany zakonnik przechwalał się, że pewna znana osoba świecka jest jego córką duchową. Kierownikowi duchowemu nie wolno pod żadnym pozorem mówić nawet, że takie kierownictwo prowadzi. Takie kierownictwo powinno być ograniczone w czasie i prowadzone pod nadzorem jeszcze innej osoby mającej doświadczenie. To bardzo niebezpieczne dla swojej wiary być kierownikiem duchowym i wymaga poważnych zabezpieczeń.

A wie Pan, że właśnie tak myślę. I chyba już mnie nic nie zdziwi. Tylko wtedy nie nazywano tego tuszowaniem pedofilii, tylko ratowaniem kapłaństwa księdza. Myślę, że część z nas nabrała już niezłej świadomości. Szczerze czy Pan 20, 30 lat temu zabiegał o ofiary pedofilii i pisał komentarze. Ja nie bo nie było tematu i miałam naście lat… Mieszkam w Krakowie. 10 lat temu ktoś powiedział mi o smogu, że jest i żebym z dzieckiem na spacer w tym dniu nie wychodziła. Bo usłyszał to w radiu. Mocno się zdziwiłam. Nie mówiło się o tym wiele, i nie uwierzyłabym wtedy, że za 9 lat wyjdzie zakaz palenia węglem w Krakowie 1 września 2019 rok. Może tu też będzie lepiej – ofiary mają coraz więcej odwagi. To one nas zmieniają.

30 lat temu byłem ministrantem. Nigdy nie spotkałem się z niestosownym zachowaniem, nie mogę zaakceptować twierdzeń, że wszyscy księża to pedofile. Ale zdecydowanie przyjmuję stwierdzenie, że kościół jako struktura władzy i organizacja jest instytucją nastawioną na ochronę własnego stanu posiadania i czegoś w rodzaju bezpieczeństwa: za każdą cenę, wszelkimi środkami. Jako taki nie może być żadnym źródłem autorytetów i moralności, nawet Jezus nie ma tyle siły, żeby to zmienić (powiedzmy sobie szczerze, Jezus nie może NICZEGO zmienić, a chrześcijaństwo nie ma dziś nic do zaproponowania, czego nie dałoby się uzyskać świecką duchowością). Ofiary nie zmieniają kościoła. Czy Głódź siedzi w więzieniu? A Dzięga? A za jakie słowa klaszcze Rydzykowi rzecznik praw dziecka? Kościół zmienia tylko jedna rzecz: pieniądze. Widać to wyraźnie choćby teraz, kiedy za cenę kolejnych pandemicznych ofiar ekscelencje utrzymują otwarte kościoły. Słabe państwo na klęczkach oczywiście nie jest w stanie nic z tym zrobić. Do czasu pewnie.

Marek – czyli Paweł M.. Nie jest prawdą, że nikt o niczym nie wiedział, bo odgłosy dochodzące z piwnicy słyszeli zarówno współbracia, ówczesny proboszcz, jak i członkowie innych duszpasterstw.
Na ironię zakrawa fakt, że wielebny Paweł M. zakładał wówczas Centrum Informacji o Sektach… niejasne pozostaje dla mnie, czy był jedynie narcystycznym fanatykiem, który zachłysnął się własną popularnością, czy jest osobą psychotyczną, która wierzy w swoją boską misję. Nie ma wątpliwości, że do perfekcji opanował sztukę manipulacji (nie tylko „studentek”, ale i współbraci, przełożonych i jak się okazuje, ekspertów od psychiatrii…). Nie jest wreszcie prawdą, że sprawa wyszła teraz, bo nagle ojcowie zapragnęli przeprosić ofiary i oczyścić się z win. Apele z opisem całej sytuacji wysyłane były do przełożonych, ale widocznie zderzały się ze ścianą…
Nie dziwi mnie fakt, że ofiary nie odpowiadają teraz na apel przeora. Po co miałyby to robić? Odbudowały (na tyle na ile potrafiły) swoje życie, nie chcą być może rozdrapywać starych ran, zwłaszcza, że skuteczność egzekwowania nałożonych na dewianta seksualnego Pawła M. kar okazała się rażąco wątpliwa… Po co mają sobie serwować kolejną traumę?

Dziękuję za ten komentarz. Przeczytałam go po lekturze tekstu p. Pauliny Guzik, ale i tak uważam, że jest bardzo ważny. Mogę dodać, że o. Paweł był na Freta, w Warszawie. Był obecny i widoczny: organizował msze św. „dla spacerowiczów” o g. 16.00, niedzielne nieszpory o g. 19.00: z reguły przychodził jako pierwszy, siadał w pierwszej ławce z laptopem; nie wyglądał na skruszonego; swobodnie rozmawiał z dziewczynami ze scholi. Obok siedzieli bracia, często o. prowincjał. Jestem po prostu zdruzgotana.

Tutaj chyba ewidentnie mamy doczynienia z osobowością narcystyczną i psychotyczną. Jestem przekonany, że o .Paweł wierzy, że to Bóg przez niego działał. Juz gdzieś ktoś zauwazył , że jego motywem działania nie była chęc zasopkojenia popędu seksualnego, ale zaspokojenia potrzeby władzy nad drugim człowiekiem. Sam akt seksualny był juz tylko aktem ukoronowania tej władzy. Problemem nowym, przynajmniej w Polsce, jest fakt, że mamy tutaj doczynienia z „mistyką seksualną”. Wiele osób zauwazytło dziwna zbieznośc w fascynacji o Pawła postacia innego domuinikanina Marie-Dominique Philippe, który tez okazał sie być „mistykiem seksualnym”. Cyba powinno się szerzej spojrzec na to zagadnienie. Mamy oto francuska mistyczkę Mrte Robin, która wspólnie z ks. Georgesem Finetem zakłada „Ogniska Miłości”. Okazujke sie, że Georges Finet był pedofilem jest o tym artykuł także w „Węzi” https://wiez.pl/2020/05/11/wspolzalozyciel-ognisk-milosci-dopuszczal-sie-molestowania-seksualnego-nieletnich/ ta sam Marta robin utrzymuje bliskie kontakty natury duchowej z Marie-Dominique Philippe, Thomas Philippe oraz Jean Vanier, sa oni nazwywani nawet jej uczniamu. I równiez ta trójka okazała sie drapieżcami seksualnymi….. Marta robin jest Służebnicą Bożą, jedynym który zanegował jej mustycyzm był. karmelita bosy o. Conrada De Meestera ( jest tez artukuł https://deon.pl/kosciol/znana-mistyczka-plagiatorka-historie-zlotego-wieku-wspolnot-katolickich-trzeba-pisac-od-nowa,1014319) chyba mamy do czynienia z szerszym i bardzo niebezpiecznym problemem jakiejś „mistyki erotycznej”….

niestety w mojej ocenie sprawa ma bezposredni związek z tym że zakon/kosciół funkconuje nie na w oparciu o zasady etyczne ale o znajomości, układy, lizusostwo i kierowanie sie tym co sie komus podoba bo dla niego jest wygodne – i dla osób z jego otoczenia( oczywiście mówie o osobach sprawująch urząd czyli mających władzę). BYłem w zakonie przez 6 lat i miałem duże problemy bo nie byłem klakierem osób które pilnowały i decydowały o ” poprawności intelektualnej i zwyczajowej”. Czyli że zachowywalem sie inaczej niż to było dobrze widziane. Inne osoby czesto albo na mnie donosiły albo dla nich nie istnialem. Oczywiście takich osób było wiecej – nie byłem sam. Natomiast osoby które były uznawane za ” poprawne ” były cholubione bo to one były swiatłem i przyszłościa zakonu. No a jak sie okazało ze któras jednak sprzeniewierzyła sie zasadom to reguły były albo pomijane albo naginane – bo to nasz człowiek, bo on ma zasługi, bo nie można pokazac niewygodnej prawdy.