rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Zanim wędka i ryba – staw, czyli jak przeprowadzić transformację energetyczną

Premier Mateusz Morawiecki w kopalni „Bzie-Dębina” 25 września 2019. Fot. Krystian Maj / KPRM

Jak zapewnić ludziom pracę w regionach, w których powinniśmy pożegnać się z przemysłem węglowym?

Polska gospodarka potrzebuje transformacji energetycznej. Potrzebuje jej, aby zmodernizować nieefektywną i coraz droższą w utrzymaniu infrastrukturę energetyczną[1]. A także jeśli chcemy, by polskie towary konkurowały skutecznie na europejskich rynkach, gdzie coraz trudniej będzie się odnaleźć produktom z dużym śladem węglowym. 

Do takiej transformacji popycha nasz kraj nie tylko biznes[2], rozpoznający zielone branże jako branże przyszłości, i nie tylko Unia Europejska, która na nich chce zbudować swoją przewagę konkurencyjną i własną soft power – przeznaczając na zieloną gospodarkę, na ochronę klimatu i bioróżnorodności znaczną część środków, które trafią do krajów członkowskich, w tym do Polski, w ramach Krajowych Planów Odbudowy.

Wyjść poza profesjonalizację

Transformację pcha do przodu także polski ruch klimatyczny. To dziś ruch przede wszystkim profesjonalnej klasy średniej. Profesjonalizm jest jego siłą, bo właśnie dzięki niemu może on występować jako łącznik między polskimi samorządami, administracją państwową i unijnymi programami (których skuteczna obsługa i optymalne wykorzystanie wymagają odpowiedniej kultury organizacyjnej).

Ale jeśli ruch klimatyczny ma być skuteczny – nie może być dłużej wyłącznie ruchem profesjonalnej klasy średniej. Musi zbudować stabilniejsze społeczne podstawy. Jeśli trudny społeczny, ekonomiczny i kulturowy proces transformacji w kierunku zeroemisyjnej gospodarki ma się powieść, ruch powinien zdobyć znacznie szersze społeczne poparcie.

Jeśli trudny proces transformacji w kierunku zeroemisyjnej gospodarki ma się powieść, polski ruch klimatyczny powinien zdobyć znacznie szersze społeczne poparcie

Mateusz Piotrowski

Udostępnij tekst

Proces ten wchodzi w decydującą fazę właśnie teraz, gdy do Europy i Polski zbliża się popandemiczny kryzys gospodarczy. W tej sytuacji coraz trudniej będzie przekonać ludzi obawiających się o swoją najbliższą przyszłość – o to, z czego zapłacą rachunki czy ratę kredytu – by zgodzili się na wyrzeczenia w imię „ratowania przyszłości planety”.

Społeczne niepokoje, które nieuchronnie wytwarza każdy poważny kryzys, mogą łatwo zostać zagospodarowane przez siły polityczne wykorzystujące rosnącą nieufność wobec politycznych, biznesowych i naukowych elit. Nieufność, którą tylko pogłębiła pandemia. Nie można wykluczyć, że siły te będą umiały zablokować konieczną transformację polskiej gospodarki, przedstawiając ekologię jako zabawkę dla bogatych, na którą nas nie stać, lub plan na zniszczenie potencjału przemysłowego Polski. W czasach rosnącego, postpandemicznego bezrobocia, utrata każdego – także „węglowego” – miejsca pracy będzie miała znaczenie.

Jednocześnie problem bezrobocia – podnoszony choćby przez związki zawodowe pamiętające poprzednią, niesprawiedliwą transformację – czy problem degradacji całych regionów uzależnionych dotychczas od węgla są jak najbardziej realnymi problemami, z którymi trzeba się zmierzyć. To ważne przede wszystkim na Śląsku, gdzie górniczy etos jest kamieniem węgielnym regionalnej tożsamości.

Ale to istotne także w regionach o wysokim bezrobociu i stosunkowo niskim potencjale przemysłowym, takich jak wschodnia Wielkopolska czy północna Lubelszczyzna, gdzie kopalnia i elektrownia pozostają jednymi z niewielu dużych pracodawców w okolicy.

Jak uniknąć czarnego scenariusza? 

Perspektywa wywołanego przez kryzys klimatyczny końca świata zawsze będzie odsuwana na dalszy plan, dopóki nie spotka się z zapewnieniem dobrej wypłaty dla zwykłego człowieka na koniec miesiąca. Łatwiej przeprowadzić transformację, jeśli pracownicy zwijających się branż i regiony, których życie gospodarcze było dotychczas zbudowane wokół wydobycia i spalania węgla, zobaczą na stole konkretną ofertę. Inaczej: sensowne, nowe miejsca pracy. Nie prezentacje obiecujące dziesiątki tysięcy nowych zielonych miejsc pracy w przyszłości, ale realne i namacalne miejsca pracy już teraz. Miejsca działające w okolicy; miejsca, gdzie pracę znalazł znajomy górnik czy pracownik elektrowni.

Warunkiem koniecznym sukcesu takiej transformacji jest włączenie różnych partnerów: biznesu prywatnego, władz publicznych, lokalnych organizacji pozarządowych – i samych pracowników. Władze rządowe i samorządowe mogą przyciągać inwestorów. Zwłaszcza takich, którzy zapewnią inwestycje o wysokiej wartości dodanej, sytuujące cały kraj i region wyżej w globalnym łańcuchu wartości. Władze publiczne mają też obowiązek skutecznie negocjować z inwestorami prywatnymi, już obecnymi na danym terenie. Powinny przekonać ich do zadbania o swoich dotychczasowych pracowników i wzięcia współodpowiedzialności za dalsze losy regionu, z którego ludzkich i naturalnych zasobów przez lata korzystali[3].

Organizacje pozarządowe i profesjonaliści zajmujący się tzw. outplacementem (wsparciem w poszukiwaniu nowej pracy dla pracowników zwalnianych przez firmy grupowo lub indywidualnie), mogą pomóc zwalnianym w procesie przekwalifikowania i w odnalezieniu się na rynku pracy oraz zapewnić im kompleksowe wsparcie, także psychologiczne.

W końcu organizacje pracownicze, rady pracowników czy związki zawodowe słusznie podkreślają konieczność zapewnienia osłon socjalnych, w tym wcześniejszych emerytur. 

Stworzyć miejsca pracy

To wszystko jest ważne i konieczne, ale nie wystarczy. Brakuje jeszcze jednego ważnego elementu. Inwestycje prywatne są niezbędne. Istnieje jednak ryzyko, że sektor prywatny, zwłaszcza w takich regionach jak wschodnia Wielkopolska czy północna Lubelszczyzna, nie zaabsorbuje wszystkich tracących pracę.

Wcześniejsze emerytury dla odchodzących z pracy to oczywiście konieczność, ale nie rozwiążą one problemów młodszych pracowników, którzy dalej chcą pracować i których aktywność ekonomiczna mogłaby przyczynić się do rozwoju regionu. Ani problemów dzieci pracowników, które chciałyby znaleźć pracę w regionie, a niekoniecznie być zmuszone do migracji za pracą[4]. Szkolenia pozostają rzecz jasna ważne i potrzebne, ale nie wystarczą, jeśli w okolicy nie będzie miejsc pracy, gdzie przeszkoleni będą mogli znaleźć zatrudnienie.

Słyszeliśmy wiele razy w takich sytuacjach, że trzeba dawać wędkę, a nie rybę. To w pewnym sensie prawda. Ale ważne jest też, by wykopać staw i go zarybić. Dlatego musimy zadbać o wykopanie tego stawu – o stworzenie dostępnych miejsc pracy w regionie.

Do tego celu nie wystarczą dotychczasowe narzędzia. Oprócz wielkich, strategicznych projektów i zachęt do zakładania startupów (co niekoniecznie może być najlepszym pomysłem na wykorzystanie kwalifikacji i doświadczenia dotychczasowych pracowników sektora węglowo-energetycznego) potrzebne jest zbudowanie podłogi – siatki bezpieczeństwa oferującej zatrudnienie przy zadaniach potrzebnych regionowi. Takich jak chociażby rekultywacja dawnych terenów górniczych czy konieczny ze względu na kulejącą efektywność energetyczną program masowego ocieplania budynków prywatnych i publicznych. Państwo i rynek mogą w realizacji takich zadań wesprzeć inteligentne narzędzia, takie jak Europejska Gwarancja Zatrudnienia.

„Europa Pracuje”: jak to działa?

Jak działałoby takie narzędzie? W ramach programu Europejskiej Gwarancji Zatrudnienia „Europa Pracuje” europejskie pieniądze przeznaczone na sprawiedliwą transformację i Europejski Zielony Ład kierowane byłyby do władz publicznych, które partycypacyjnie decydowałyby o tym, co trzeba w regionie zrobić, co wybudować, o co zadbać. Następnie władze realizowałyby te zadania z pomocą spółek publicznych. W gminach, w których ze względu na transformację znacząco spada zatrudnienie, tworzone byłyby lokalne spółki celowe. W nich znajdowaliby zatrudnienie pracownicy odchodzący z likwidowanych zakładów pracy, których nie wchłonąłby sektor prywatny[5].

Spółka działająca w ramach Europejskiej Gwarancji Zatrudnienia jest więc swego rodzaju agencją pracy tworzącą miejsca pracy dla osób, które się do niej zgłaszają. To zatrudnienie musi oczywiście spełniać pewne minimalne standardy – zarówno gdy chodzi o przestrzeganie praw pracowniczych, jak i wysokość pensji. Inaczej niż w przypadku wielu działających dotychczas prywatnych agencji zatrudnienia, pracownik ma gwarancję, że zatrudnienie nie będzie śmieciowe i nikt go nie oszuka.

Dzięki środkom na realizację programu „Europa Pracuje” z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji oraz ewentualnie innych dedykowanych środków krajowych i europejskich tworzony byłby lokalnie popyt stymulujący zamówienia publiczne i wzrost regionalnej prywatnej aktywności gospodarczej. Inwestycje te pozwolą spółkom celowym uzupełniać jako współwykonawcy i podwykonawcy sektor prywatny.

Jednocześnie, w momentach inwestycyjnego przestoju, pracownicy będą zajęci aktywnościami realizującymi ważne cele społeczne i ekologiczne. Spółka celowa istnieć będzie do momentu osiągnięcia przez pozostałych pracodawców poziomów zatrudnienia pozwalających na uzyskanie w gminie wyników w okolicy średniej wojewódzkiej. 

Co zyskują na programie Gwarancji Zatrudnienia pracownicy i cały region? Ci pierwsi mają do wyboru opcję, która zwiększa ich szanse na odnalezienie się na rynku pracy. Miejscowy biznes natomiast korzysta na tym, że mieszkańcy-pracownicy mają pieniądze w kieszeniach i wydają je w okolicy. A region jest chroniony przed strukturalnym bezrobociem i trwałą degradacją, prace wykonywane w ramach Europejskiej Gwarancji Zatrudniania mogą realizować inwestycje w ważną dla mieszkańców infrastrukturę.

W końcu: Polska, realizując pilotażowy program Europejskiej Gwarancji Zatrudnienia, stałaby się inkubatorem innowacji społecznych, z których korzystać mogą inne europejskie regiony górnicze. A w przyszłości również inne branże mierzące się z bezrobociem np. na skutek automatyzacji.

By uniknąć nieporozumień, warto też od razu wyjaśnić, czym program „Europa pracuje” nie jest. Otóż nie gwarantuje on, że pracownika zatrudnionego na jego podstawie nie można zwolnić. Ani że „czy się stoi czy się leży, pięć tysięcy się należy”. Europejska Gwarancja Zatrudnienia „Europa Pracuje” to po prostu narzędzie tworzące miejsca pracy dla tych, którzy chcą pracować. 

Eugeniusz Kwiatkowski XXI wieku

Czy to już gdzieś zadziałało? Tak, przede wszystkim w Ameryce Franklina D. Roosevelta. Rooseveltowski Nowy Ład, na którym wzorowany ma być Europejski Zielony Ład, był bowiem właśnie wielkim programem gwarancji zatrudnienia. Architekci pierwszego Nowego Ładu z pomocą takich programów gwarancji zatrudnienia jak Public Works Administration, Work Progress Administration czy Civilian Conservation Corps wyprowadzili Amerykę z Wielkiego Kryzysu, odsuwając od USA groźbę przejęcia władzy przez ruchy skrajne[6]

Błędem byłoby zakładać, że rozwiązania te sprawdzały się jedynie w pierwszej połowie wieku XX. W znacznie bliższych nam czasach programy Gwarancji Zatrudnienia wdrażano z sukcesem, wyprowadzając z kryzysu bezrobocia Argentynę w ramach tzw. Plan Jefes (warto dodać, że program ten wspierał ówczesny arcybiskup Buenos Aires Jose Maria Bergoglio).

Z sukcesem stosowano także Gwarancję Zatrudnienia w Wielkiej Brytanii podczas Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku[7]. Programy takie wdrażano również w Indiach, gdzie skorzystało z niego ponad 100 tys. beneficjentów[8] oraz w Republice Południowej Afryki czy w Australii. 

Podobny zresztą program zadziałał przed wojną pod okiem jednego z najciekawszych bohaterów polskiej nowoczesnej historii – Eugeniusza Kwiatkowskiego[9]. Kwiatkowski nie godził się na niedorozwój gospodarczy II RP. Widział w nim zagrożenie dla dalszego trwania państwa w czasach rosnącej niestabilności i zaostrzającej się rywalizacji geopolitycznej. Stworzony przez niego Centralny Okręg Przemysłowy wchłonął pracowników dotychczas zbędnych, dając dobrze płatną pracę tym, dla których nie było miejsca na przeludnionych wsiach. Dzięki dobrze zaplanowanym inwestycjom rozkręcił też gospodarkę regionów dotychczas zaniedbanych i peryferyjnych, pobudzając również przedsiębiorczość prywatną.

To był wielki, zbyt mało dziś pamiętny sukces niepodległej Polski. Ale przyszedł zbyt późno. Kwiatkowski chciał przygotowywać polską gospodarkę na nadchodzące wstrząsy. Elity II RP przekonały się do jego planu i zaczęły go wdrażać zbyt późno, by zapewnić krajowi to, co dziś nazywamy rezyliencją: odporność na kryzysy. Cenę ich zaniedbań i przywiązania do starych, nieadekwatnych odpowiedzi na nowe wyzwania Polska płaci do dziś. 

Musimy przeprowadzić transformację tak, by nie powtórzyć tamtego błędu. 


[1] Na to, że koszty ekonomiczne nieprzeprowadzenia transformacji energetycznej, koszty utrzymania status quo w energetyce mogą przekroczyć koszty odchodzenia od energetyki węglowej wskazuje niedawny raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego. „Scenariusz zakłada utrzymanie obecnego status quo sektorów paliwowo-energetycznych, miksu energetycznego i kluczowych inwestycji. Zachowanie status quo do 2040 r. wiązałoby się z kosztami sięgającymi 1064 mld PLN”. Warto dodać, że koszt ten nie uwzględnia, że byłyby one wyższe o 19,5 proc. niż w warunkach wdrożenia PEP. W ramach rachunków kosztów zewnętrzych ponoszonych przez społeczeństwo, obejmujących głównie koszty zdrowotne i środowiskowe ani koszty uprawnień do emisji CO2 (wg systemu EU ETS).

[2] Banki nie chcą już ubezpieczać długoterminowo ryzykownych inwestycji w źródła energii oparte na paliwach kopalnych. Tu kluczowe znaczenie – oprócz oddolnego nacisku ruchu na rzecz dezinwestycji – ma unijna Taksonomia Środowiskowa wskazująca katalog inwestycji mitygujących zmianę klimatu i takich, które przyczyniają się do degradacji środowiska. Coraz bardziej paląca staje się potrzeba uzupełnienia Taksonomii Środowiskowej o Taksonomię Społeczną, gwarantującą, że inwestycje prywatne i publiczne będą budować zrównoważoną gospodarkę nie tylko przez standardy środowiskowe, lecz również społeczne, w tym standardy zatrudnienia. Prace nad Taksonomią Społeczną prowadzi m.in. członkini zarządu Fundacji Instrat, Katarzyna Szwarc w Grantham Research Institute on Climate Change and the Environment London School of Economics.

[3] Jest to szczególnie ważne, jeśli chodzi o szkody górnicze, spadek wartości terenów okołokopalnianych, jak również wpływ wydobycia węgla brunatnego na stosunki wodne – uderzający w rolnictwo i turystykę.

[4] Wiara w to, że migracja rozwiąże problem regionów tracących miejsca pracy wydaje się dziś jeszcze mniej uzasadniona niż w czasach otwierania granic UE dla Polaków. Kraje Unii same będą bowiem przeżywać gospodarcze spowolnienie po pandemii. Równie mało prawdopodobne jest rozwiązanie problemu regionalnego bezrobocia przez migrację wewnątrzkrajową, biorąc pod uwagę chociażby to, jak wewnątrzkrajową mobilność ogranicza brak tanich mieszkań na wynajem. W końcu nawet jeśli takie migracje się wydarzą, prowadzić będą do przede wszystkim do wysysania z regionu ludzi młodych i najbardziej przedsiębiorczych, a więc do dalszej depopulacji i pogłębiania nierównowagi między Polską „peryferyjną” i metropolitalną.

[5] Niezwykle ważne dla powodzenia programu jest stworzenie sprawnej i czytelnej struktury zarządczej. Musi być ona partycypacyjna i responsywna, bo to ludzie na dole, w regionie – mieszkańcy, pracownicy, samorządowcy, działacze lokalnych organizacji społecznych i lokalny biznes – najlepiej znają i rozumieją potrzeby regionu. Jednocześnie program musi mieć jednego, wyraźnie określonego „właściciela”, odpowiedzialnego za jego realizację, rozliczalnego i biorącego ostateczną odpowiedzialność za sukcesy i błędy. Podmiot taki musi również dysponować odpowiednimi kadrami i wyrobioną kulturą organizacyjną. 

[6] Zob. tekst najważniejszej amerykańskiej ekspertki ds. Gwarancji Zatrudnienia, profesor Pavliny Tchernevej,„What would Roosevelt do?”. W języku polskim najpełniejszy, najbardziej złożony obraz wielkiego modernizacyjnego wysiłku epoki Rooseveltowskiej można znaleźć w znakomitej książce Piotra Zaremby „Demokracja na krawędzi. Ameryka Franklina Delano Roosevelta”.

[7] Szczegółową analizę studiów przypadków, jak również szczegółowe rekomendacje dotyczące Europejskiej Gwarancji Zatrudnienia można znaleźć w policy paper Krzysztofa Hejduka z SGH, Kiryla Zacha z Oxford University oraz Jana J. Zygmuntowskiego z Akademii Koźmińskiego dostępnym w ramach sieci Social Science Research Network.

Wesprzyj Więź

[8] Wyważoną analizę wskazującą zarówno na sukcesy, jak i na niedociągnięcia w realizacji indyjskiego programu The Mahatma Gandhi National Rural Employment Guarantee Act (MGNREGA), można znaleźć w tutaj. W odpowiedzi na kryzys pandemiczny rząd Indii planuje rozszerzenie wspomnianego programu także na inne miasta.

[9] Sylwetkę Eugeniusza Kwiatkowskiego przybliża tekst Piotra Kaszczyszyna Pierwszy modernizator II RP” (Klub Jagielloński).

Przeczytaj też: O demokracji w Ameryce i europejskim 500+

Podziel się

5
1
Wiadomość