Świat w poezji Alfreda Wierzbickiego jest przerażający – są w nim zło, głupota, podłość, przemijanie, śmierć. Zarazem „po ciemku” szuka się nadziei. W pięknie, w małych codziennych radościach, w ostatecznym sensie.
Poezja zaczyna się tam, gdzie język stawia opór i czegoś nie da się powiedzieć inaczej, niż w postaci mowy wiązanej. Dla filozofa to sytuacja, w której nie precyzja terminologii się liczy, ile celność nazwania, choćby zawarta w metaforze. Oczywiście granica między filozofią a poezją niekiedy bywa płynna, jednak w spotkaniu obu czujemy, gdzie kończą się możliwości jednej, a zaczynają drugiej. Dla księdza sprawa jest jeszcze ważniejsza, bo dotyczy wyjścia poza oficjalne nauczanie, pozwala na ton osobisty, intymny, własny.
Alfred Marek Wierzbicki jest filozofem i księdzem. Aby powiedzieć coś ważnego, ale z pominięciem profesorskiej katedry czy ambony, potrzebuje wiersza. Tak się dzieje od czasu jego debiutu poetyckiego w 1991 roku.
Najnowszy tomik został zatytułowany „Stąd i stamtąd” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2020). Dwie perspektywy. Gdzie jest „stąd” – w Lublinie, w sobie samym, w przestrzeni prywatnej, w sensualnej rzeczywistości bytu? A „stamtąd”? W rozlicznych podróżach, w spojrzeniu z zewnątrz, w empatii pozwalającej przekroczyć własne granice, w metafizyce? To napięcie będzie organizowało tom. Między „ja”, które jest ośrodkiem doświadczenia, a światem, który nie tylko się poznaje, ale z którym wchodzi się w czułą, a niekiedy bolesną zażyłość.
Wiersze są zamiast płaczu. Stają naprzeciw nicości, którą przynosi odejście człowieka. Życie i rozpacz zostają zapisane
Poezja Wierzbickiego jest poezją opisu. Ale opisu skondensowanego, opartego ledwie na szkicowaniu konturów rzeczywistości, jak w dalekowschodnim drzeworycie. Istotą staje się skrót, dyskretna metafora. Niekiedy jednak dosłowność, zwłaszcza gdy przywoływane są imiona i nazwiska, miejsca, fakty. Tyle że dosłowność jest tylko sygnałem tego, co realne, najważniejsze dzieje się w emocjach, przez które jest filtrowany obraz.
Tom dzieli się na dwie części. W pierwszej wiersze są bardziej rozbudowane, w drugiej skrótowe, niekiedy przybierające formę gnomiczną. W pierwszej dominuje ton osobisty, elegijny, w drugiej – częściej przyjmowana jest perspektywa zewnętrzna, czy to publiczna, czy metafizyczna. Ta dwójdzielność, zresztą niekonsekwentna, bo nadmiar symetrii i jednoznaczny kontrast nie służą kompozycji, odgrywa istotną rolę, widać tu napięcie między potrzebą wypowiedzenia emocji, a potrzebą skrótu i ascezy, między ujawnieniem siebie i wtopieniem siebie w świat, który domaga się świadectwa.
Elegijność rodzi się ze spotkania ze śmiercią. Kilka wierszy poświęconych jest zmarłym, bliskim – od zmarłego w dzieciństwie brata po przyjaciół, ale i znanym z lektur jak Zuzanna Ginczanka lub Jan Hempel. Śmierć jest tu zdarzeniem bolesnym, bezpowrotnym odejściem, bez możliwego pocieszenia. Jakąś nadzieję może dać właśnie poezja, ale i ona pozostaje bezradna, jak w „Późnym trenie dla brata”, gdzie czytamy:
„Tyle mówię, wyginam język,
a ty nic i nic.
Wcale nie czekam na twoje słowa,
wykrztusić chcę to coś, tę nicość,
co nie została wtedy wypłakana”
Wiersze są zamiast płaczu. Stają naprzeciw nicości, którą przynosi odejście człowieka. Życie i rozpacz zostają zapisane. Nie jest to jednak, jak u Szymborskiej, „zemsta ręki śmiertelnej”. To wciąż bezradność. Owszem, zmarły człowiek w swoim niegdysiejszym istnieniu zostaje ocalony przed unicestwieniem w niepamięci, ale przecież po jego stronie zostanie milczenie. Może w tym właśnie zawiera się największa groza śmierci. Jak w trójwierszu: „UMARŁ Zygmunt Bauman. / Odszedł? Odpłynął? / Zrobiło mi się zimno” (inc. „UMARŁ”). Tylko tyle. Cisza i zimno.
Nie rozpacz jest jednak tematem tych wierszy. Bo po drugiej stronie mamy wyraźną afirmację życia, natury, piękna. Elegijność zderzana jest z zachwytem: „Opowiadałbym, jak cudowne są / Budva, Kotor i Svety Stefan” („W Borze Kotorskiej”, wiersz napisany po śmierci zaprzyjaźnionego księdza Jerzego Wójtowicza), „Słońce wschodzi nad Bystrzycą, / błonia i domy jeszcze na swoim miejscu. / Śnił mi się Jan Góra. / (…) Ale przecież on umarł, / pewnie chce powiedzieć, że żyje / i trawi piękno świata” („Wigilia 2015”), „ACH SMAŻENIE JAJECZNICY na boczku! / Błogosławiona łakomość, / (…) Tego śniadania mogło już nie być, / wczoraj w nocy wyszedłem cało / z wypadku na drodze” (inc. „ACH SMAŻENIE JAJECZNICY”), To są dwie strony tej samej rzeczywistości. Groza i podziw. Śmierć dokonana, śmierć możliwa, a zarazem trwanie piękna i małe, codzienne carpe diem.
Piękno u Wierzbickiego jest zawarte w istocie świata. Stąd opisy: „olśniewające barwy piór, / dzioby cienkie jak igły / i masywne jak łopaty, ptaszość mimo wszystko” („Pokagon”), „Usiedliśmy na kamieniu w cieniu, / wzruszył nas widok drobnej jaszczurki, / która weszła do łupiny po zjedzonej pomarańczy / i wylizywała resztki soku” („Bóstwa chtoniczne”) i wyznania: „OBUDZIŁEM SIĘ / kiedy ranne zorze / widzialne i niewidzialne / światło stąd i stamtąd / dobry dzień / dzień dobry” (inc. „OBUDZIŁEM SIĘ”). Poezja ma być po stronie tego, co jest, po stronie życia i bytu, musi przekraczać granicę elegii.
Tylko co za tą granicą? Bo z kolei zachwyt nad istnieniem i pięknem ustępuje smutkowi, który rodzi się z obserwacji rzeczywistości. Sporo wierszy ma charakter bez mała polityczny (czasem dosłownie jak w wierszu o inc. „FRASYNIUK W KAJDANKACH”), wyrasta z publicystyki, ale ją przekracza, bo refleksję autor sprowadza do skrótowego zapisu, ocenę zdarzeń zawiera w kilku słowach. Mowa jest o sprawach aktualnych, jak pandemia, degradacja środowiska naturalnego, polska polityka, kryzys w Kościele. To ryzykowne wiersze, bo aktualność bywa niebezpieczna dla poezji. Wierzbicki jednak doraźność celnie puentuje, zmienia ją w obraz współczesności, który obejmuje więcej niż newsy z głównych wydań telewizyjnych dzienników. Tutaj smutek jest nawet bardziej dojmujący niż w elegiach. Poeta staje bezradny wobec rzeczywistości, która z jakiegoś powodu została zdegradowana. Powiada wręcz w dwuwierszu: „RAPORT z wnętrza: / Gdzie to dno?” (inc. „RAPORT”). W przejmujący sposób daje wyraz swojemu przerażeniu:
„Czytaliśmy Redemptor hominis i Miłosza,
starsi karmili się Mertonem i soborem.
Dziś klerycy fascynują się memami
zohydzającymi uchodźców i gejów.
Ni wiosny, ni radości i nadziei.
Nicość w fioletach i koronkach
zwierająca szyki przeciwko nicości.
Przez morza i wszystkie święte wody
płynie plama śmieci większa niż Polska.
Gdzie się podziejemy?”
(inc. „CO SIĘ STAŁO?”)
To jeden z wierszy najbardziej przejmujących swoim pesymizmem. Ta „plama śmieci” jest dosłowna, ale i metaforyczna. Stało się coś zatrważającego. Fraza o „nicości w fioletach i koronkach”, która „zwiera szyki przeciw nicości” niesłychanie celnie nazywa paradoksalną sytuację, w której znikają dobro, poszukiwanie mądrości, następuje zdrada tego, co wysokie i warte zabiegów, zostaje miałkość, Kościół, jak Polska, zamienia się śmieci, wypełnia je nicość, która boi się innej nicości, a sama swojego „nic” nie dostrzega. Tutaj nie ma nadziei.
Czy nie ma jej w ogóle w wierszach Wierzbickiego?
„Nadzieja na dziś i jutro
chuda jak więzień blada jak ozdrowieniec
nie musi udawać przed samą sobą
uczy się uspokojenia
chodzenia na paluszkach
wokół tego czego nie można pokonać”
(„Mały traktat moralny”)
Kontekstem jest tu zaraza, ale to obraz słabej nadziei u Wierzbickiego, słabej, lecz obecnej. Po części ta nadzieja ma charakter religijny. Wszak nie tylko realny autor, ale i bohater tych wierszy (podmiot liryczny) jest księdzem. Nie jest to jednak nadzieja łatwa. Przywołajmy dłuższy fragment:
„W czasie zarazy ksiądz Adam Boniecki mówi
wcale nie muszę mieć wiary
w zwycięstwo dobra nad złem
dodaje – pewnie z miękkim niczego nie przesądzającym
uśmiechem jaki często u niego widziałem –
choć księdzu wypadałoby powiedzieć inaczej
Kłopot z tym co wypada a co nie wypada
co uchodzi a co nie uchodzi
a to znaczy jeszcze to
że nie uchodzi na sucho
bo stróże walącego się świata
boją się jak diabła szukania po ciemku”
(„Mini traktat moralny”)
Pojawiają się tu dwa wątki. Jeden to „szukanie po ciemku”. Wierzbicki w swojej poezji pokazuje właśnie to. Świat jest przerażający – zło, głupota, podłość, ale też przemijanie, śmierć. Zarazem „po ciemku” szuka się nadziei. W pięknie świata, w małych codziennych radościach, w ostatecznym sensie. Nie jest to nadzieja prosta i niekwestionowalna.
Wierzbicki celnie puentuje doraźność, zmienia ją w obraz współczesności, który obejmuje więcej niż newsy z głównych wydań telewizyjnych dzienników
Drugi problem wiąże się z tym, że mówi ksiądz. No właśnie, „co wypada, a co nie wypada”? Rola społeczna więzi, wydaje się nadrzędna wobec odczucia, autentycznego przeżywania rozpaczy i nadziei, a nawet wobec prawdy. Wydawałoby zatem, że bycie księdzem jest tutaj ograniczeniem. Ale nie, przecież są tu wiersze pełne afirmacji powołania, ale nie jako roli, lecz jako doświadczenia. Jest tu też gorycz, ale i spojrzenie w przód:
„Na obrazku prymicyjnym napisałem:
Niech zstąpi Duch Twój
i odnowi oblicze ziemi
– tej ziemi
Tysiące pomników postawiono
na tej ziemi
i przestałeś mówić
To co zostało z dnia prymicji
nie jest tym co było
i co miało być
– pragnienie jeszcze większe”
(*** „Na obrazki prymicyjnym…”)
Gorycz, bo coś się nie spełniło, coś zostało sprzeniewierzone, rozmienione na „tysiące pomników”, Jan Paweł II, który tu jest punktem odniesienia, zamilkł, stał się niemym przedmiotem kultu. A jednak spojrzenie w przód wiąże się z pragnieniem, niespełnieniem, które przecież może być zaspokojone, bo czemu nie?
Tom kończy się wierszem „PRZYJDŹ PANIE JEZU ostatnia modlitwa Pisma”. Ton apokaliptyczny nie jest tonem końca, ale nadziei mimo wszystko. „Nie spiesz się / zostaw nam czas”. Na smakowanie świata, „na zachwyt”, ale i na „obrzydzenie”, „na szarość w której / nie za dużo światła / nie za dużo mroku”. Nadzieja zatem zawiera się w pełni. Ocena świata nie może się skończyć na przerażeniu, ale też nie może udawać, że zła i cierpienia nie ma lub są unieważnione.
To osobiste wiersze, płynące „stąd”, czyli z wnętrza doświadczenia ludzkiego, ale i zyskujące perspektywę „stamtąd”, pozwalającą na zachowanie dystansu i znalezienie słów skrótowo, ale celnie ujmujących nazwanie tego, jak świat wygląda i co się z nim oraz w nim dzieje.
Dodajmy: żeby zrozumieć intencje, odczucia i tok myślenia księdza Wierzbickiego, którego wypowiedzi mocno wybrzmiewają w przestrzeni publicznej, warto zagłębić się w lekturę jego poezji. Wielu oponentów nie chce go wysłuchać do końca, może choć jeden z nich w ciszy przeczyta kilka jego wierszy, żeby poznać tego, z kim prowadzi się spór lub nawet walkę. Przyczyny jego goryczy (a nawet obrzydzenia) i powody zachwytu oraz nadziei.
Przeczytaj też: „Aż tylu umarłych wyrywa się z moich trzewi”. Nowe wiersze Alfreda Marka Wierzbickiego