Zima 2024, nr 4

Zamów

Józef Czapski, intelektualista przesunięty w czasie

Józef Czapski (z prawej), wiceminister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Józef Ujejski (w środku), architekt Bogdan Pniewski (z lewej) podczas zwiedzania wystawy, maj 1937. Fot. NAC

Wydany przez Bibliotekę „Więzi” zbiór rozproszonych tekstów Czapskiego to autoportret konsekwencji, struna wierności rozciągnięta pełnymi pasji latami życia.

Gdy czytamy te ponad sto pięćdziesiąt tekstów – opowiadań, esejów, artykułów, not – które składają się na dwa tomy rozproszonych pism Józefa Czapskiego, uświadamiamy sobie, że odsłaniają nam one tak bogactwo oraz zróżnicowanie myśli i doświadczeń ich autora, jak też zasadniczą spójność jego duchowej sylwetki.

Z pozoru będące niczym kalejdoskop, co stronę ukazujący inny obraz, w rzeczywistości są „Rozproszone” autoportretem konsekwencji, struną wierności rozciągniętą ponad sześćdziesięcioma pięcioma twórczymi, a przede wszystkim: pełnymi pasji, latami życia.

Oto zatem widzimy Czapskiego – początkującego dziennikarza czy wręcz reportażystę, który wysyłanymi z Paryża lat dwudziestych minionego stulecia korespondencjami próbuje sztukować swój dziurawy budżet. Ale też zauważamy, że ów żurnalista trafia na wykłady Mariana Zdziechowskiego, który odsłania mu katastroficzną wizję historii i przekonuje, że jedyną siłą, jaką można przeciwstawić diabolicznemu komunizmowi – jest religia.

Czapski nigdy chyba nie kierował się polityczną czy osobistą kalkulacją, natomiast gwałtownie reagował na zło

Andrzej Franaszek

Udostępnij tekst

Co prawda ta dogłębnie pesymistyczna diagnoza bliższa była choćby młodemu Miłoszowi niż Czapskiemu, który w latach tych – jak sam wspominał – unosił się na fali nieledwie wiary, że odzyskanie przez Polskę niepodległości jest dowodem opieki Opatrzności nad ludzkim światem…

Zaraz potem, nadal optymistyczny, pokazuje się nam Czapski w swym okresie „burzy i naporu”, chętnie, choć nie do końca zgodnie z metryką, piszący „my, młodzi”, publicysta walczący o nowe malarstwo – wyzwolone z patriotycznych i politycznych serwitutów, przeciwstawiający się przy tym – co dziś dla nas może ważniejsze – tak polskiemu nacjonalizmowi, jak – równie częstemu – prowincjonalizmowi.

Mijają lata i staje przed nami artysta raz jeszcze noszący mundur, wśród piasków Afryki przeprowadzający wywiad z generałem Andersem, upominający się – z punktu widzenia ówczesnych rozgrywek politycznych nie było to wcale oczywiste – o pamięć o Józefie Piłsudskim, ale też znajdujący czas, a przede wszystkim: duchową zdolność, by myśleć i pisać o sztuce. Patrzący na świat – jak pamiętamy z „Na nieludzkiej ziemi”: nawet w piekle – okiem malarza.

Przez Włochy i Monte Cassino trafia ów malarz ponownie do Paryża, mieszka – jakże symbolicznie – w Hotel Lambert na Wyspie św. Ludwika, później zaś współtworzy – niewolny od psychologicznych napięć, czy raczej dramatycznych konfliktów – falanster „Kultury” w Maisons-Laffitte.

Poświęcając czas, który mógłby spożytkować dla własnego dzieła, spełnia rolę krytyka piszącego o cudzych obrazach, czasem odległych od duktu jego pędzla, spiera się z Jeleńskim, a przede wszystkim: zawsze jest ciekaw racji innych, wsłuchuje w cudze argumenty.

Nigdy nie jest doktrynerem, co widać nie tylko w obrębie sztuki: buduje wszak mosty nad bardzo różnymi granicami, także wtedy, gdy w historii hitlerowskich Niemiec odnajduje te jednostki, które starały się przeciwstawić nazizmowi. Albo gdy raz za razem odrzuca polską pogardę wobec Rosjan, upomina o miejsce w naszej świadomości dla Rosji nie-imperialnej i nie-komunistycznej. Rosji, którą uosabiał dlań Tołstoj, ale też Natalia Gorbaniewska.

Chce na nowo poświęcić się malarstwu, a może również literaturze, w końcu w „Rozproszonych” znajdziemy także opowiadanie „Via dei Fiori”, nie ma przecież w sobie Czapski bezwzględnego egoizmu, towarzyszącego wielu artystom. Miast o godziny spędzone przy sztaludze, walczy o to, by francuscy pisarze zareagowali na tragedię powstania warszawskiego, bodaj nie mogąc zrozumieć, jak wielką moc ma w ludzkiej duszy obojętność.

Przegrywa, ale podejmuje boje kolejne: o uniwersytet dla młodych uchodźców z Europy Środkowej, zagrabionej przez Związek Sowiecki; o to, by do uszu Zachodu dotarła prawda na temat zbrodni w Katyniu; o dom dla „Kultury”.

Jest w nim rys trudny do opisania, gdy potrafi raz za razem uwierzyć w lepszą, mimo wszystko: anielską stronę ludzkiej natury. Czasem zdaje się najzwyczajniej w świecie zapominać, że może spotkać go cierpienie i śmierć: tak bodaj było wtedy, gdy – pacyfista i nieledwie dezerter – szukał w rewolucyjnym Piotrogrodzie swych pułkowych kolegów, by ostatecznie wrócić do Polski z wiadomością o ich zamordowaniu przez bolszewików.

Nigdy chyba nie kierował się polityczną czy osobistą kalkulacją, natomiast gwałtownie reagował na zło – jak w roku 1967, gdy zbierał podpisy pod petycją solidarności z Izraelem czy rok później, gdy dobitnie przeciwstawiał się polskiemu antysemityzmowi.

Na progu śmierci Czapski zmagał się ze zwątpieniem, czy jego sztuka zdołała wypowiedzieć okrucieństwo świata

Andrzej Franaszek

Udostępnij tekst

Unikał skrajności w myśleniu, cieniował obraz, choćby wtedy, gdy – niewątpliwie słusznie – polemizował z Miłoszem na temat tego, jaka jest wartość poezji wynikającej z odruchu moralnego jej twórcy.

Z wiekiem coraz częściej żegnał bliskich: Camusa, de Gaulle’a, Jeleńskiego, Grydzewskiego, Zygmunta Hertza czy Jerzego Stempowskiego. I wreszcie, sam już na progu śmierci, zmagał się ze zwątpieniem, czy jego sztuka zdołała wypowiedzieć okrucieństwo świata.

Gdybyśmy zaś mieli wskazać wśród tych ośmiuset stron tekst, który zbiera w sobie bodaj najwięcej – zgoła nieprzypadkowych, a przeciwnie: odsłaniających symboliczną strukturę – zbiegów okoliczności, przywołajmy otwierające „Rozproszone” wystąpienie Czapskiego „O Młodej Polsce”.

Wesprzyj Więź

Oto bliski trzydziestki, spóźniony debiutant, który swój pierwszy szkic publikuje… po rosyjsku, w piśmie emigrantów marzących o „Rosji trzeciej”, wolnej tak od caratu, jak od bolszewizmu. Intelektualista jakby przesunięty w czasie, szczęśliwie spóźniony, bo gdy wokół Skamandryci opiewają wino i wiosnę, zaś młodzi malarze z krakowskiej Akademii wyżywają się w boksie i opalaniu nad Wisłą, u stóp Wawelu – on sięga do sedna polskiej mitologii, przeżywa dwóch mistrzów, którzy zostaną z nim na zawsze: Wyspiańskiego i Brzozowskiego.

Już wtedy rozumie, że sztuka nie jest zabawą, luksusem, ozdobnikiem – a wyrazem ludzkiej (i także narodowej) duchowości, sprawą „życia i śmierci”. Już wtedy – na przekór epoce – akcentuje tragiczność życia i upomina się o powagę myślenia. Już wtedy fascynuje się postacią artysty, który o prawdę swego dzieła walczy – jak Brzozowski, jak Wyspiański – dosłownie do śmierci.

Przeczytaj też: Józef Czapski – Polak, artysta, chrześcijanin

Podziel się

14
1
Wiadomość