
Wydany przez Bibliotekę „Więzi” zbiór rozproszonych tekstów Czapskiego to autoportret konsekwencji, struna wierności rozciągnięta pełnymi pasji latami życia.
Gdy czytamy te ponad sto pięćdziesiąt tekstów – opowiadań, esejów, artykułów, not – które składają się na dwa tomy rozproszonych pism Józefa Czapskiego, uświadamiamy sobie, że odsłaniają nam one tak bogactwo oraz zróżnicowanie myśli i doświadczeń ich autora, jak też zasadniczą spójność jego duchowej sylwetki.
Z pozoru będące niczym kalejdoskop, co stronę ukazujący inny obraz, w rzeczywistości są „Rozproszone” autoportretem konsekwencji, struną wierności rozciągniętą ponad sześćdziesięcioma pięcioma twórczymi, a przede wszystkim: pełnymi pasji, latami życia.
Oto zatem widzimy Czapskiego – początkującego dziennikarza czy wręcz reportażystę, który wysyłanymi z Paryża lat dwudziestych minionego stulecia korespondencjami próbuje sztukować swój dziurawy budżet. Ale też zauważamy, że ów żurnalista trafia na wykłady Mariana Zdziechowskiego, który odsłania mu katastroficzną wizję historii i przekonuje, że jedyną siłą, jaką można przeciwstawić diabolicznemu komunizmowi – jest religia.
![]()
Czapski nigdy chyba nie kierował się polityczną czy osobistą kalkulacją, natomiast gwałtownie reagował na zło
Co prawda ta dogłębnie pesymistyczna diagnoza bliższa była choćby młodemu Miłoszowi niż Czapskiemu, który w latach tych – jak sam wspominał – unosił się na fali nieledwie wiary, że odzyskanie przez Polskę niepodległości jest dowodem opieki Opatrzności nad ludzkim światem…
Zaraz potem, nadal optymistyczny, pokazuje się nam Czapski w swym okresie „burzy i naporu”, chętnie, choć nie do końca zgodnie z metryką, piszący „my, młodzi”, publicysta walczący o nowe malarstwo – wyzwolone z patriotycznych i politycznych serwitutów, przeciwstawiający się przy tym – co dziś dla nas może ważniejsze – tak polskiemu nacjonalizmowi, jak – równie częstemu – prowincjonalizmowi.
Mijają lata i staje przed nami artysta raz jeszcze noszący mundur, wśród piasków Afryki przeprowadzający wywiad z generałem Andersem, upominający się – z punktu widzenia ówczesnych rozgrywek politycznych nie było to wcale oczywiste – o pamięć o Józefie Piłsudskim, ale też znajdujący czas, a przede wszystkim: duchową zdolność, by myśleć i pisać o sztuce. Patrzący na świat – jak pamiętamy z „Na nieludzkiej ziemi”: nawet w piekle – okiem malarza.
Przez Włochy i Monte Cassino trafia ów malarz ponownie do Paryża, mieszka – jakże symbolicznie – w Hotel Lambert na Wyspie św. Ludwika, później zaś współtworzy – niewolny od psychologicznych napięć, czy raczej dramatycznych konfliktów – falanster „Kultury” w Maisons-Laffitte.
Poświęcając czas, który mógłby spożytkować dla własnego dzieła, spełnia rolę krytyka piszącego o cudzych obrazach, czasem odległych od duktu jego pędzla, spiera się z Jeleńskim, a przede wszystkim: zawsze jest ciekaw racji innych, wsłuchuje w cudze argumenty.
Nigdy nie jest doktrynerem, co widać nie tylko w obrębie sztuki: buduje wszak mosty nad bardzo różnymi granicami, także wtedy, gdy w historii hitlerowskich Niemiec odnajduje te jednostki, które starały się przeciwstawić nazizmowi. Albo gdy raz za razem odrzuca polską pogardę wobec Rosjan, upomina o miejsce w naszej świadomości dla Rosji nie-imperialnej i nie-komunistycznej. Rosji, którą uosabiał dlań Tołstoj, ale też Natalia Gorbaniewska.
Chce na nowo poświęcić się malarstwu, a może również literaturze, w końcu w „Rozproszonych” znajdziemy także opowiadanie „Via dei Fiori”, nie ma przecież w sobie Czapski bezwzględnego egoizmu, towarzyszącego wielu artystom. Miast o godziny spędzone przy sztaludze, walczy o to, by francuscy pisarze zareagowali na tragedię powstania warszawskiego, bodaj nie mogąc zrozumieć, jak wielką moc ma w ludzkiej duszy obojętność.
Przegrywa, ale podejmuje boje kolejne: o uniwersytet dla młodych uchodźców z Europy Środkowej, zagrabionej przez Związek Sowiecki; o to, by do uszu Zachodu dotarła prawda na temat zbrodni w Katyniu; o dom dla „Kultury”.
Jest w nim rys trudny do opisania, gdy potrafi raz za razem uwierzyć w lepszą, mimo wszystko: anielską stronę ludzkiej natury. Czasem zdaje się najzwyczajniej w świecie zapominać, że może spotkać go cierpienie i śmierć: tak bodaj było wtedy, gdy – pacyfista i nieledwie dezerter – szukał w rewolucyjnym Piotrogrodzie swych pułkowych kolegów, by ostatecznie wrócić do Polski z wiadomością o ich zamordowaniu przez bolszewików.
Nigdy chyba nie kierował się polityczną czy osobistą kalkulacją, natomiast gwałtownie reagował na zło – jak w roku 1967, gdy zbierał podpisy pod petycją solidarności z Izraelem czy rok później, gdy dobitnie przeciwstawiał się polskiemu antysemityzmowi.
Na progu śmierci Czapski zmagał się ze zwątpieniem, czy jego sztuka zdołała wypowiedzieć okrucieństwo świata
Unikał skrajności w myśleniu, cieniował obraz, choćby wtedy, gdy – niewątpliwie słusznie – polemizował z Miłoszem na temat tego, jaka jest wartość poezji wynikającej z odruchu moralnego jej twórcy.
Z wiekiem coraz częściej żegnał bliskich: Camusa, de Gaulle’a, Jeleńskiego, Grydzewskiego, Zygmunta Hertza czy Jerzego Stempowskiego. I wreszcie, sam już na progu śmierci, zmagał się ze zwątpieniem, czy jego sztuka zdołała wypowiedzieć okrucieństwo świata.
Gdybyśmy zaś mieli wskazać wśród tych ośmiuset stron tekst, który zbiera w sobie bodaj najwięcej – zgoła nieprzypadkowych, a przeciwnie: odsłaniających symboliczną strukturę – zbiegów okoliczności, przywołajmy otwierające „Rozproszone” wystąpienie Czapskiego „O Młodej Polsce”.
Oto bliski trzydziestki, spóźniony debiutant, który swój pierwszy szkic publikuje… po rosyjsku, w piśmie emigrantów marzących o „Rosji trzeciej”, wolnej tak od caratu, jak od bolszewizmu. Intelektualista jakby przesunięty w czasie, szczęśliwie spóźniony, bo gdy wokół Skamandryci opiewają wino i wiosnę, zaś młodzi malarze z krakowskiej Akademii wyżywają się w boksie i opalaniu nad Wisłą, u stóp Wawelu – on sięga do sedna polskiej mitologii, przeżywa dwóch mistrzów, którzy zostaną z nim na zawsze: Wyspiańskiego i Brzozowskiego.
Już wtedy rozumie, że sztuka nie jest zabawą, luksusem, ozdobnikiem – a wyrazem ludzkiej (i także narodowej) duchowości, sprawą „życia i śmierci”. Już wtedy – na przekór epoce – akcentuje tragiczność życia i upomina się o powagę myślenia. Już wtedy fascynuje się postacią artysty, który o prawdę swego dzieła walczy – jak Brzozowski, jak Wyspiański – dosłownie do śmierci.
Przeczytaj też: Józef Czapski – Polak, artysta, chrześcijanin