Jesień 2024, nr 3

Zamów

Przeczekamy i prosimy o przeczekanie. Odc. 4: Ćwierćprawda nie wyzwala

Msza św. z okazji jubileuszu 30-lecia sakry biskupiej abp. Zygmunta Kamińskiego w Bazylice Archikatedralnej pw. św. Jakuba Apostoła w Szczecinie 4 grudnia 2005. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta

Dlaczego po wydaniu wyroku w procesie kanonicznym ks. Dymera jego biskup Zygmunt Kamiński nie mówił prawdy o treści tego werdyktu? Dlaczego wypowiadał się tak, jakby jedynym źródłem jego wiedzy o procesie były opowieści oskarżonego?

Minęło już ćwierć wieku od chwili, gdy prawi ludzie w Szczecinie rozpoznali zło i zaczęli szukać sprawiedliwości. Szukali jej od 1995 r., najpierw w Kościele – ale do tej pory nie znaleźli. Kolejne osoby zgłaszały problem kolejnym biskupom, ale nic z tego nie wynikało. 25  lat zmagań o kościelny akt sprawiedliwości analizujemy w kolejnych częściach śledczego reportażu Zbigniewa Nosowskiego. Dziś odcinek czwarty.

Część pierwsza: „Kościelny rezerwat niedostępności”
Część druga: „Jak z pokrzywdzonego zrobić oskarżonego”
Część trzecia: „Jak prowincjał z arcybiskupem o molestowaniu rozmawiali”

*

19 lat temu Kościół katolicki w USA zmagał się z pierwszą wielką falą informacji o wykorzystywaniu seksualnym osób małoletnich przez duchownych. 13 marca 2002 r. abp John Foley, wieloletni przewodniczący Papieskiej Rady ds. Środków Społecznego Przekazu, wygłaszał przemówienie w seminarium św. Karola Boromeusza w Filadelfii. Zadano mu tam pytanie, jaka jest najlepsza obrona przed oskarżeniami księży o nadużycia seksualne. Odpowiedział: „Naszą najlepszą obroną jest cnota, a gdy jej brakuje – szczerość”. Taka postawa powinna być w Kościele oczywistością. Ale nie była – i wciąż niestety nie jest. 

Szczerości – i to na wielu poziomach – brakowało także w opisywanej w tym cyklu sprawie ks. Andrzeja Dymera. W tym odcinku chciałbym pokazać – eufemistycznie mówiąc – oszczędne gospodarowanie prawdą przez metropolitę szczecińskiego na przykładzie treści wyroku pierwszej kościelnej instancji w tej sprawie. Ujawniony przeze mnie w pierwszym odcinku tego cyklu werdykt kościelnego trybunału w kanonicznym procesie karnym ks. Andrzeja Dymera to przecież informacja o charakterze kluczowym dla wszystkich osób zainteresowanych sprawą, zwłaszcza dla pokrzywdzonych. Informacja ta była jednak skrzętnie ukrywana przez ponad 12 lat.

Gdyby to miało zależeć od instytucji kościelnych, to do dziś o werdykcie szczecińskiego trybunału wiedziałoby zaledwie bardzo wąskie grono osób. Nie zakomunikowano tego wyroku nawet mężczyznom, którzy przed kilkunastu laty byli molestowani seksualnie przez ks. Dymera (trybunał potwierdził fakty ich wykorzystania), ani osobom, które wniosły oskarżenie. Przez długie lata wiedzieli oni wszyscy jedynie, że proces wciąż trwa, sprawa została przekazana do Watykanu, a od roku 2019 (i to wyłącznie dzięki dziennikarzowi Radosławowi Grucy i jego książce „Hipokryzja”) – że obecnie za prowadzenie procesu odpowiada Gdański Trybunał Metropolitalny.

W Szczecinie wyrok pierwszej instancji zapadł w ostatnim roku kierowania diecezją przez abp. Zygmunta Kamińskiego. To on, jak się okazuje, był zresztą jedyną osobą, która publicznie mówiła o tym werdykcie w sprawie ks. Dymera (za wskazanie tej informacji dziękuję uważnemu czytelnikowi tego cyklu). Niestety jednak metropolita szczeciński – już jako biskup emeryt – nie skorzystał wtedy z okazji, aby powiedzieć prawdę. Kluczył, kręcił, wyjaśniał, bronił, (dez)interpretował – ale poprzestał na ćwierćprawdach, a miejscami nieprawdach.

Kwiecień 2008: Wyrok kanoniczny potwierdza winę ks. Dymera

Przypomnijmy więc najpierw najistotniejsze elementy wyroku, jaki zapadł 28 kwietnia 2008 r. w pierwszej instancji procesu kanonicznego „w sprawie karnej przeciwko ks. Andrzejowi Dymerowi”, oskarżonemu „o przestępstwo określone w kanonie 1395.2” Kodeksu prawa kanonicznego. Przepis ten dotyczy dokonywania aktu seksualnego „z użyciem przymusu lub gróźb, albo publicznie lub z osobą małoletnią”. W przypadku tego procesu zarzuty dotyczyły zarówno wykorzystania seksualnego osoby małoletniej, jak i użycia przemocy lub gróźb wobec nieco starszego wychowanka.

Miłosierdzie wobec osób pokrzywdzonych domaga się sprawiedliwości wobec sprawców. Bez aktu sprawiedliwości nie ma mowy o właściwie rozumianym miłosierdziu

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Wyrok trybunału zawiera religijną inwokację: „Po sumiennym rozważeniu i osądzeniu tego wszystkiego, co w motywach prawnych i faktycznych zostało przedstawione, niżej podpisani członkowie Trybunału Kolegialnego, kierując się tylko wolą Boga Najwyższego, w odpowiedzi na wątpliwość stanowiącą przedmiot postępowania karnego ustalony w dekrecie oskarżenia, odpowiadają pozytywnie”. Odpowiedź „pozytywna” oznacza w kanonicznym języku potwierdzenie, że zarzucane czyny przestępcze miały miejsce.

Precyzując swój werdykt, szczeciński trybunał archidiecezjalny podkreśla: „Cały materiał zeznaniowy, dokumentalny i refleksyjny wynikający z domniemań spowodowanych zaniedbaniami przesłuchań w 1996 r., zbierany mozolnie przez 12 lat, pozwala po głębokim i bezstronnym studium na uzyskanie pewności moralnej co do zasadności oskarżeń ks. Andrzeja Dymera o molestowanie wychowanków Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie w latach 1993–1995, w szczególności Sebastiana Krasuckiego i R. K.”. Trzeba przypomnieć, że Sebastian Krasucki to dzisiejszy o. Tarsycjusz, franciszkanin, bohater drugiego odcinka tego cyklu, dziś oskarżony przez ks. Dymera o zniesławienie uniemożliwiające mu jakoby pełnienie powierzonych przez biskupa funkcji.

Warto podkreślić, że sąd kościelny uznał w 2008 r. wymienione w wyroku dwa przypadki za szczególne, ale nie jedyne, jeśli chodzi dawne winy dyrektora Dymera – zaś punktem wyjścia procesu były zgromadzone przez dominikanina Marcina Mogielskiego świadectwa czterech wychowanków Ogniska św. Brata Alberta, którzy opowiadali mu, że byli molestowani seksualnie przez szefa tej placówki.

Trybunał wydał wtedy zakaz powierzania ks. Dymerowi „funkcji związanych z posługą duszpasterską w sektorze młodzieżowym i dziecięcym”. Ponadto miał on – „w intencji wynagrodzenia za karygodne zachowania w Ognisku” – przekazać „swoje dochody z ostatnich trzech miesięcy na potrzeby Domu Samotnej Matki w diecezji”. Choć sędziowie kościelnego trybunału nie mieli wątpliwości co do winy oskarżonego, to zastosowali jednak bardzo łagodne sankcje. W ścisłym sensie kanonicznym były to nawet nie kary, lecz środek administracyjny (zakaz sprawowania funkcji) i środek pokutny (przekazanie dochodów „w intencji wynagrodzenia”).

Prawdopodobnie wynika to z uwzględnienia okresu przedawnienia, które obowiązuje również w procesie kanonicznym. Jeżeli w karnym procesie sądowym trybunał kościelny wykazał niewłaściwe postępowanie oskarżonego, a jednocześnie stwierdził, że sprawa jest przedawniona – wtedy możliwe jest zastosowanie innych, pozasądowych sankcji, mających na celu dochodzenia sprawiedliwości i zadośćuczynienie.

W uzasadnieniu wyroku sędziowie – trzej duchowni z terenu metropolii szczecińsko-kamieńskiej, których nazwiska znane są redakcji „Więzi” – napisali m.in.: „Zdecydowanie trybunał odrzucił również próby obrony w kierunku przedłużania postępowania dowodowego przez zajmowanie się nieistotnymi dla sprawy incydentami”. Chodzi o działania obrony zmierzające do zdyskredytowania wiarygodności dwóch duchownych, których zeznania obciążały oskarżonego: o. Tarsycjusza Krasuckiego i o. Marcina Mogielskiego.

Mimo symbolicznego właściwie charakteru nałożonych sankcji ks. Dymer z werdyktem trybunału się nie zgodził. Postanowił skorzystać z prawa do złożenia apelacji. W czerwcu 2008 r. jego obrońca, ks. Grzegorz Harasimiak, zaskarżył werdykt trybunału do Kongregacji Nauki Wiary, prosząc o ponowne rozpatrzenie wyroku i jego całkowite uchylenie. Jako powód apelacji adwokat podał kanon 1620.7, czyli ograniczenie prawa oskarżonego do obrony, co skutkować ma nieusuwalną nieważnością wyroku. Podniósł również zarzuty uchybień proceduralnych i błędnej oceny materiału dowodowego.

Grudzień 2008 – ks. Dymer: „postępowanie umorzono ze względu na przedawnienie”

Pół roku później wątek postępowania kanonicznego pojawił się w przesłuchaniu ks. Andrzeja Dymera w Prokuraturze Rejonowej Szczecin Zachód, która od marca 2008 r. prowadziła w tej sprawie śledztwo. Były dyrektor Ogniska św. Brata Alberta stawił się w prokuraturze 19 grudnia 2008 r., na samym końcu postępowania prokuratorskiego. Stanowczo odrzucił wszystkie oskarżenia formułowane pod jego adresem. Stwierdził, że „powodem ukazania się publikacji w «Gazecie Wyborczej» była zemsta i nienawiść Mogielskich do mojej osoby”.

W odpowiedzi na pytanie prokurator Małgorzaty Wirszyc o stan postępowania kanonicznego ks. Dymer najpierw odpowiedział: „nie jest ono zakończone”. Następnie zaś stwierdził: „Postępowanie umorzono z uwagi na przedawnienie. Ja nie zgodziłem się z tym, żądając wyjaśnienia do końca tej sprawy. Wówczas Stolica Apostolska przychyliła się do mojej prośby, żeby dać mi możliwość wyjaśnienia całej sprawy. W chwili obecnej jest prowadzone postępowanie przez Trybunał Kościelny, postępowanie to nie jest zakończone”.

Duchowny przedstawił również w prokuraturze własną wersję wyjaśnienia, dlaczego już nie pracuje z młodzieżą: „zostałem odsunięty od pracy z młodzieżą przez szantaż Pana Gowina, który zażądał tego do Arcybiskupa Kamińskiego. Od 18.04.2007 r. zostałem odsunięty od pracy z młodzieżą. W mojej ocenie ja zostałem skrzywdzony. Na wyraźne żądanie pana Gowina zostałem odsunięty od pracy z młodzieżą”.

Prokuratura nie wystąpiła jednak do kościelnego trybunału o udostępnienie akt procesu kanonicznego. Zaledwie kilkanaście dni po przesłuchaniu ks. Dymera, 30 grudnia 2008 r. (a odliczając weekendy i święta Bożego Narodzenia: już w piątym dniu po tym przesłuchaniu), prokurator Małgorzata Wirszyc podpisała decyzję o umorzeniu śledztwa.

2009 – abp Kamiński: „niczego mu nie udowodniono”

Jedyną osobą, która publicznie mówiła o wyroku kanonicznym pierwszej instancji, był abp Zygmunt Kamiński. Uczynił to w wydanym jesienią 2009 r. wywiadzie rzece „Życie jest nam dane i zadane”. Autorem tej rozmowy jest politolog Maciej Drzonek – wówczas adiunkt, a dziś profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, w ostatnich latach częsty komentator w lokalnych mediach publicznych.

Życie jest nam dane i zadane - Maciej Drzonek, ks. abp. Zygmunt Kamiński
Maciej Drzonek, ks. abp. Zygmunt Kamiński, „Życie jest nam dane i zadane”, Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz 2009

W 300-stronicowej publikacji wątek ks. Dymera zajmuje sporo miejsca: aż 6 stron. Widać, że sprawa była dla rozmówców istotna i dosyć świeża – rozmowy nagrywano przecież zaledwie rok po ujawnieniu zarzutów wobec ks. Dymera przez „Gazetę Wyborczą”.

Gdy zna się już wyrok kościelnego trybunału pierwszej instancji, lektura książkowych wypowiedzi metropolity szczecińskiego jest doświadczeniem trudnym, jeśli nie wręcz – by użyć modnego niegdyś słowa – porażającym. Ale nie uprzedzajmy faktów. Niech najpierw przemówią rozmówcy w wersji z 2009 r. Kluczowe znaczenie ma następujący dialog Macieja Drzonka z abp. Zygmuntem Kamińskim o wyroku w procesie kanonicznym:

– Wobec ks. Dymera toczono dwa postępowania: w sądzie cywilnym i kościelnym?

Od wyroku sądu kościelnego on się odwołał.

– A jakie było orzeczenie?

Wyrok sądu kościelnego był bez finału.

– Czyli nie stwierdzono jego winy?

Nie.

– Od czego się więc odwołał, jaki był wyrok?

Wyrok, powiedzmy, nie był skazujący go.

– Ale wskazujący na jakieś złe postępowanie?

Nie, nie. Niczego mu nie udowodniono.

– Księże Arcybiskupie, próbuję jeszcze dociec: jeśli sąd kościelny nie stwierdził winy ks. Dymera, to od czego on się odwoływał? 

Od tego, że go oskarżano o takie rzeczy.

– Czyli postępowanie nie zakończyło się?

Ono zostało dokonane i nie jest w niczym potępiony.

– A zatem procedura się zakończyła?

W sądzie kościelnym po wydanym orzeczeniu w pewnym czasie oskarżyciel, jeśli jego tezy nie zostały potwierdzone, ma możliwość złożenia odwołania. Do mnie apelacja ze strony oskarżyciela nie wpłynęła.

– Postępowanie w sądzie państwowym też zakończyło się?

Nie, ja nie znam wyroku, wiem tylko, że przesłuchano wielu świadków i żaden nie potwierdził stawianych zarzutów. (…)

– Czyli Ksiądz Arcybiskup ma pełne zaufanie do ks. Dymera?

Nie mam dowodów na to, żebym stwierdził, że on jest winien. Nie mam na to dowodów. (…)

– Czy gdyby przeciwko ks. Dymerowi znaleziono jednak dowody, to Ksiądz Arcybiskup podjąłby stanowcze działania?

To oczywiste – gdyby były dowody przeciwko ks. Dymerowi, to nie ma najmniejszej wątpliwości, że trzeba byłoby go usunąć”.

W rozmowie pojawia się także wątek wizyty Jarosława Gowina u abp. Kamińskiego:

Przeprowadziłem też długą rozmowę ze znanym posłem spoza Szczecina.

– On się do Ekscelencji sam zwrócił?

Tak. On się do mnie zwrócił.

– Próbował coś z tym zrobić?

Dzięki niemu na pewien czas opóźniono publikację tego tekstu”.

2021 – prof. Drzonek: abp Kamiński kierował się miłosierdziem

Arcybiskupowi Kamińskiemu nie można już zadać pytań, jakie cisną mi się na usta po współczesnej lekturze jego wypowiedzi z roku 2009. Zmarł niespełna rok po wydaniu książki.

Postanowiłem zatem porozmawiać z autorem wywiadu. Prof. Maciej Drzonek jest zaskoczony, że ktoś chce wracać do publikacji sprzed ponad 11 lat, ale przyjmuje zaproszenie do rozmowy. Prosi o czas na zapoznanie się z poprzednimi odcinkami tego cyklu.

Ja odszukuję natomiast dawne wypowiedzi dr. Drzonka po publikacji wywiadu rzeki z abp. Kamińskim. W szczecińskiej „Gazecie Wyborczej” wyjaśniał, że otrzymał propozycję napisania tej książki od osób związanych z metropolitą. „I potraktowałem to jako naprawdę duży zaszczyt”. Podkreślał, że w zamyśle arcybiskupa książka nie miała być laurką.

W szczecińskim czasopiśmie ekumenicznym „Prosto z mostu” Drzonek wspominał zaś, że ustalenia co do treści książki zapadły w maju 2009 r. (czyli dokładnie rok po wyroku trybunału pierwszej instancji w sprawie ks. Dymera). „Rozpoczęliśmy rozmowy pod koniec czerwca i trwały one około miesiąca, a potem były spotkania, podczas których dopracowywaliśmy szczegóły książki”. Publikacja została wydrukowana tuż przed ceremonią nadania abp. Kamińskiemu doktoratu honoris causa Uniwersytetu Szczecińskiego, która odbyła się 24 października 2009 r.

Czy książka była autoryzowana? – pytam prof. Drzonka.

– Rzecz jasna, wypowiedzi, jakie podaję w książce, zostały zredagowane z nagrania. Przesłałem abp. Kamińskiemu tekst do autoryzacji, a później otrzymywałem pewne poprawki. Na pewno przy opracowaniu redakcyjnym współdziałały z moim rozmówcą także inne osoby (zwłaszcza z miejsc jego wcześniejszej posługi), konsultując w jego imieniu wybrane fragmenty. Ale możliwe, że metropolita osobiście uważnie całości tekstu nie przeczytał. Wynika to z faktu, że prace nad książką uległy znacznemu przyspieszeniu ze względu na jesienną uroczystość nadania doktoratu honoris causa.

W jakiej formie zdrowotnej był abp Kamiński podczas nagrań? Miał wtedy 76 lat, a zmarł zaledwie rok później, 1 maja 2010 r.

– Abp Zygmunt Kamiński, jak można też przeczytać w książce, był już wcześniej osobą dość mocno schorowaną z powodu wypadku, jaki przeszedł. Trudno jednak mi ocenić, czy pewne symptomy dolegliwości wynikały z bolesnego doświadczenia, czy może były oznaką wieku senioralnego. A może było to tylko moje wrażenie ich występowania.

Jak Pan go pamięta jako człowieka?

– To był moim zdaniem, święty człowiek, książę Kościoła. Biskup, który nie zbiskupiał. Robił zewnętrznie wrażenie człowieka niedostępnego, formalistycznego, zimnego. Ale w kontakcie bezpośrednim był niezwykle empatyczną, otwartą i przyjazną osobą.

Określał siebie jako miłośnika Miłosierdzia Bożego. Warto to wziąć pod uwagę także przy analizie jego wypowiedzi w sprawie ks. Dymera.

Ważne również, że był prawnikiem. Trzeba o tym pamiętać, patrząc na jego postać. Prawnicy używają specyficznego języka, do ferowania ocen muszą mieć twarde dowody. Dlatego, jak sądzę, próbował ważyć swoje wypowiedzi.

Ale w Pańskiej książce nie powiedział prawdy o wyroku pierwszej instancji w sprawie ks. Dymera.

– Gdy teraz, po ponad 10 latach, ponownie czytałem te słowa, to przede wszystkim sam się zdziwiłem, że aż kilka stron książki na to poświęciliśmy – zatem mój rozmówca nie uciekał od tego wątku, który był przecież dość pobocznym w rozmowie, jaką jest wywiad rzeka. Wypowiedzi abp. Kamińskiego może sprawiały wrażenie nieprecyzyjnych, a może wręcz odwrotnie – jako prawnik i człowiek zafascynowany tajemnicą Miłosierdzia starał się tak dobierać słowa, aby oddawały istotę rzeczy, nie deprecjonując przy tym nikogo. Chcąc zrobić interesującą, rzetelną rozmowę, próbowałem ze swej strony dopytywać, ustalać – ale abp Kamiński z jakiegoś powodu tak to przedstawiał. Myślę, że dziś kwestią dobrej woli jest interpretacja i zważenie tego, co miała na myśli osoba już przecież nieżyjąca, mówiąc to, co mówiła ponad dekadę temu.

Mówi Pan, że abp Kamiński z jakiegoś powodu tak przedstawiał sprawę ks. Dymera. Jaki to mógł być powód?

– Można było odnieść wrażenie, że jako prawnik nie miał pewności co do winy ks. Dymera, a jako człowiek kierujący się miłosierdziem – w konsekwencji zatem – nie chciał potępiać. Nie doszukiwałbym się tu intencjonalnego kłamstwa. On nie próbował niczego ukrywać, bo sam zrobił przecież wiele – w latach 2007 i 2008 – żeby sprawę prowadzono. Trzeba pamiętać, że to on zawiesił ks. Dymera.

Znamienne, że dwukrotnie w odpowiedziach księdza arcybiskupa pojawiła się kwestia braku odpowiednich dowodów. Na końcu tego wątku mój rozmówca zapewnia, że gdyby były dowody, to na pewno by się nie wahał i usunąłby oskarżonego duchownego. Sądzę też, że słowa wypowiedziane w 2009 r. trzeba interpretować w kontekście czasu, w którym padły. 11 lat, które upłynęło od tamtych rozmów, znacząco zmieniło świadomość – i w Kościele, i w społeczeństwie. Obecnie jesteśmy bardziej wrażliwi na możliwą krzywdę ofiar.

Ale dlaczego arcybiskup tak kluczył nawet w kwestii wyroku, jaki zapadł w pierwszej instancji?

– Tego nie wiem. Najwyraźniej arcybiskup z jakichś powodów nie chciał albo nie mógł wprost powiedzieć, jak brzmiał ten werdykt. A ja wyroku nie znałem. Dowiedziałem się o nim dopiero z Pańskiej publikacji.

Natomiast myślę, że usilne przykładanie dzisiejszej miary do wypowiedzi sprzed ponad dekady może być krzywdzące, zwłaszcza wobec osoby, która sama już nie może niczego wyjaśnić. Ponadto – Pan określił te wypowiedzi jako „kluczenie”. A może było to ze strony abp. Kamińskiego delikatne, dyplomatyczne wskazanie, że wiedza na temat kontekstu tej sprawy – z pewnością moja wówczas, a być może i ta upubliczniona dzisiaj – nie została, że tak powiem, obiektywnie zbilansowana odnośnie wszystkich aktorów w niej występujących?

Które osoby i jaką wiedzę ma Pan na myśli?

– Wiedzę dotyczącą całego kontekstu sprawy – możliwych, prawdopodobnych okoliczności, które mogły zajść i które mogły mieć znaczenie dla takiego, a nie innego prezentowania sprawy, gdyby, rzecz jasna, okoliczności takie w istocie zaszły. Powyższa uwaga ma tylko charakter spekulatywny. Wyraziłem jedynie przypuszczenie, iż abp Kamiński mógł znać inne okoliczności, których znajomość pozwalała mu na całościowy, rzetelny ogląd problemu, a zarazem z powodów, o których wspominałem wyżej, nie chciał lub nie mógł dzielić się informacjami na ich temat. Przecież inaczej ocenia się kierowcę, który śmiertelnie potrąca pieszego, jeśli analiza takiego zdarzenia pozwoli na odnalezienie świadków, którzy zeznają, iż to pieszy najpierw rzucił kamieniem w samochód, potem uciekając, potknął się, a goniący go kierowca nie zdążył wyhamować. Zarazem nie zmienia to jednak faktu, iż kierowca pozostaje moralnie obciążony sprawstwem pozbawienia życia pieszego.

Reasumując zatem, abp Zygmunt Kamiński – co, jak sądzę, pokazał wywiad rzeka – był człowiekiem niezłomnym i przyzwoitym. Przy tym nie zwykł dbać o splendor. Zdecydowanie wolał działać niż mówić o działaniu, jak to dziś powszechne jest w przestrzeni publicznej. W ferowaniu ocen i opinii, zwłaszcza względem innych osób, starał się jednocześnie kierować normami dwóch porządków: prawa i miłosierdzia. A to w pewnych przypadkach może być niezwykle trudne. Ja przynajmniej takim Księdza Arcybiskupa zapamiętałem na podstawie rozmów przeprowadzonych latem 2009 roku, jak i świadectw oraz materiałów, do których wówczas dotarłem.

Abp Kamiński: „kapłani z Polski przysyłali mi podziękowania”

Przedstawiając cytowane wyżej „tylko spekulatywne” hipotezy – o „możliwych, prawdopodobnych okolicznościach”, które mogły mieć znaczenie dla „całościowego, rzetelnego oglądu problemu” – prof. Maciej Drzonek zapewne miał na myśli hipotezę, którą dosadniej przedstawiał także w książce „Życie jest nam dane i zadane”. Kilkakrotnie sugerował w niej – znajdując potwierdzenie u rozmówcy – że w medialnym ataku z 2008 r. chodziło o samego abp. Kamińskiego.

„– A czy Ksiądz Arcybiskup nie odebrał całej tej historii, że tak naprawdę nie chodziło o atak na ks. Dymera, tylko na Ekscelencję?

– Być może, że tak. Tylko że ja posiadałem mocne kontrargumenty.

Publikacja tekstu nastąpiła po decyzji o przedłużeniu na rok posługi Ekscelencji w Szczecinie. Zastanawiam się więc, czy Ksiądz Arcybiskup odniósł takie wrażenie,  że ktoś chciał mu zaszkodzić?

– Myślę, że tak. Albo przynajmniej dokuczyć. Zaszkodzić nikt mi nie mógł, ponieważ ja znam kulisy tej sprawy.

– (…) Ksiądz Arcybiskup domyśla się, kto naprawdę za tym stał?

– Nie. Ja się nie chcę domyślać. Są ludzie, którzy mają za zadanie walkę z Kościołem”.

Nieprawda nie wyzwala. Budować życie Kościoła na nieprawdzie – to jak budować na piasku. A wiadomo, co o domu postawionym na piasku mówił Jezus

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Pytam prof. Drzonka, czy dziś podtrzymywałby hipotezę o tym, że celem medialnego ataku był w 2008 r. sam abp Kamiński. Odpowiada mi:

– To była nie tyle hipoteza, ile pytanie. Powtórzę raz jeszcze: ja wtedy nie prowadziłem badań w sprawie, którą Pan się po dekadzie szczegółowo zajmuje. Był to tylko jeden z bardzo wielu wątków wywiadu rzeki. Skoro wówczas takie pytanie padło, to mogłem posiąść przekonanie, że taki wariant również był możliwy. Nie pamiętam, jakie miałem ku temu przesłanki, poza, z pewnością, jedną. I wówczas, i dzisiaj zajmuję się przede wszystkim politologią, której przedmiotem jest obserwowanie i analizowanie zjawisk politycznych. A z moich obserwacji wynika, że jeśli w mediach pojawia się narracja np. o korupcji jakiegoś byłego ministra z Partii Miłośników Zielonych Kanarków, to wcale nie musi oznaczać, iż poprzez taki przekaz medialny ktoś chciał rzetelnie poinformować opinię publiczną o niecnych poczynaniach eks-ministra, tylko że może to być początek jakiejś szerszej akcji, której celem jest atak na eks-premiera, formację Miłośników Zielonych Kanarków jako taką albo na jej obecnego lidera. Zapytałem więc per analogiam, choć analogii być nie musiało.

Zostawmy jednak Zielone Kanarki politologom, a wróćmy do książkowej rozmowy abp. Zygmunta Kamińskiego z Maciejem Drzonkiem. W kontekście hipotetycznej walki z Kościołem emerytowany metropolita szczeciński wspomniał tam swoją jedyną wypowiedź do kamery telewizji TVN24 w tej kwestii. Chodzi o jego zdanie: „Każdego człowieka, którego będą chcieli skrzywdzić, będę bronił. Każdego”. Arcybiskup powiedział te słowa w zakrystii katedry szczecińskiej w Niedzielę Palmową 16 marca 2008 r. – czyli w dniu, gdy w kościołach archidiecezji czytano jego list skierowany do osób, u których publikacja „Gazety Wyborczej” wywołała „zamęt i niepokój”. Metropolita szczeciński pisał w liście: „trudno zrozumieć, jakie motywy kierowały autorami wspomnianego tekstu oraz osobami dostarczającymi im materiałów. Okazuje się, że w dzisiejszym świecie tak łatwo publicznie można odrzeć człowieka z jego godności”.

Mówiąc o tej wypowiedzi rok później w rozmowie z Maciejem Drzonkiem, abp Kamiński powiedział: „Dziennikarze pytali mnie, czy będę bronił księży. Odpowiedziałem, że dopóki będą krzywdzeni, to będę ich bronił. I ta wypowiedź znalazła się w telewizji. Po niej niektórzy kapłani z Polski przysyłali mi podziękowania”.

Przywracanie właściwego ładu w świecie

Być może to właśnie jest klucz do zrozumienia postawy abp. Kamińskiego. Czuł się on głęboko zobowiązany do bronienia „odzieranych z godności” oskarżanych księży. Tę samą postawę deklarował przecież w korespondencji i w rozmowie z prowincjałem dominikanów, o. Krzysztofem Popławskim, które analizowałem w poprzednim odcinku tego cyklu. Jak już pisałem, dla arcybiskupa główną ofiarą, której należy bronić przed potencjalną krzywdą, był podejrzany ksiądz. Dobro Kościoła utożsamione tu było z dobrem (a może tylko dobrym samopoczuciem?) duchownych.

Maciej Drzonek ma więc rację, że abp Kamiński kierował się miłosierdziem. Tyle że trzeba do tego dodać dwa poważne „ale”. Po pierwsze, kierował się nim wybiórczo. W jego publicznie wypowiedzianych słowach nie było żadnego miłosierdzia wobec mężczyzn, którzy zgłaszali krzywdę z rąk ks. Dymera, ani wobec wychowawców Ogniska św. Brata Alberta i innych osób, które działały na rzecz pokrzywdzonych. Ci ludzie ani nie byli przez arcybiskupa wysłuchani, ani obdarzeni jakąkolwiek życzliwością. Jednoznacznie zostali oni uznani za krzywdzicieli.

W książkowej rozmowie z ust byłego metropolity szczecińskiego pod adresem tych osób padają wyłącznie następujące określenia: „to była rozgrywka osób, które niegdyś usunięto z pracy w schronisku Brata Alberta”, „Zwolnił ich, a oni potem chcieli się popisać”, „Do tego oczywiście doszła zwykła ludzka nienawiść”, „Kolejną przyczyną była zazdrość względem Dymera”, „Przede wszystkim chciano jednak zniszczyć człowieka”, „Chcieli Dymera zniszczyć, ale on swoją pracowitością i zaangażowaniem pokazał, że dużo dobrego robi. A pycha i zazdrość to są takie zarazy, które wszędzie się wkradają”, „wytworzył się taki klimat atakowania za wszelką cenę”, „Są ludzie, którzy mają za zadanie walkę z Kościołem”.

A jednocześnie – przy tak ostrych sądach – nie ma w książce ani jednego argumentu mającego te opinie uzasadnić (zapewne chodzi o przekonanie abp. Kamińskiego, że w działaniach ojca Marcina Mogielskiego dostrzega „pedalską zemstę na porządnym księdzu” – wyraził to w 2003 r. w rozmowie z prowincjałem dominikanów, Maciejem Ziębą, co opisywałem w pierwszym odcinku tego cyklu, gdzie można też znaleźć odpowiedzi na ten zarzut).

Czy można zatem nazwać prawdziwym „miłośnikiem Miłosierdzia Bożego” człowieka, który – nie rozmawiając osobiście z ludźmi, o których mówi – twierdzi o nich wyłącznie tyle, że kierują się nienawiścią, zazdrością, chęcią zniszczenia człowieka, pychą? A trzeba pamiętać, że są to ludzie poddani jego pasterskiej pieczy!

Drugie poważne „ale” wobec abp. Kamińskiego dotyczy samego rozumienia miłosierdzia. Jego interpretacja jest błędna nie tylko ze względu na swoją wybiórczość. Kwestia wykorzystywania seksualnego osób małoletnich pokazuje jak w soczewce, że – zwłaszcza w przypadku tak ciężkich przestępstw – właśnie miłosierdzie wobec osób pokrzywdzonych domaga się sprawiedliwości wobec sprawców. Bez aktu sprawiedliwości nie ma mowy o właściwie rozumianym miłosierdziu. Na takim założeniu opierają się też kościelne przepisy dotyczące postępowania w przypadku pojawienia się zarzutów o wykorzystanie seksualne.

Z punktu widzenia osób pokrzywdzonych oczekiwanie sprawiedliwości jest dążeniem nie do zemsty, lecz do przywrócenia właściwego ładu w świecie oraz wyrazem troski, aby ten konkretny sprawca już nikogo więcej nie skrzywdził

Zbigniew Nosowski

Udostępnij tekst

Dlatego także coraz częściej można spotkać się w Kościele z zachęcaniem osób pokrzywdzonych do wyjścia z cienia i opowiedzenia o swojej skrywanej traumie. Od lat znane są też liczne wypowiedzi kościelnych hierarchów – od papieży poczynając – którzy podkreślają, że Kościół powinien być wdzięczny ofiarom pedofilii za ich odważne wyznania. Zresztą z punktu widzenia osób pokrzywdzonych oczekiwanie sprawiedliwości jest dążeniem nie do zemsty, lecz do przywrócenia właściwego ładu w świecie oraz wyrazem troski, aby ten konkretny sprawca już nikogo więcej nie skrzywdził. W tym celu okrutne zło musi być nazwane złem, a sprawca przestępstwa – sprawiedliwie osądzony.

Nie chcą rozmawiać

Trzeba też pamiętać, że wiarygodne opinie o poważnych zarzutach wobec ks. Andrzeja Dymera abp Kamiński słyszał nie tylko od – tak przez siebie nielubianych – dawnych wychowawców Ogniska św. Brata Alberta i członków ich rodzin.

Słyszał w sensie dosłownym. Mówiła mu o tym siostra Miriam, przedstawiając historię pokrzywdzonego, który został zakonnikiem – ale jej powtarzające się apele arcybiskup zlekceważył. A później Marcin Mogielski OP usłyszał od metropolity w sierpniu 2003 r., że „jak się ta siostra nie zamknie, to ją wyrzuci z diecezji”. Rozmawiali z arcybiskupem dwaj kolejni prowincjałowie dominikanów. Do jego poprzednika przychodzili w tej sprawie w roku 1996 o. Józef Puciłowski OP i o. Zdzisław Wojciechowski SJ, a alarmistyczna notatka abp. Mariana Przykuckiego z tego spotkania zawiera także nazwiska trzech innych szczecińskich duchownych, którzy o sprawie wiedzieli.

Skłonności ks. Dymera były doskonale znane wychowawcom szczecińskiego seminarium duchownego. Rozmawiałem z trzema absolwentami tego seminarium, którzy – niezależnie od siebie – opowiadali identycznie brzmiące wspomnienia o tym, że na przełomie XX/XXI wieku jako klerycy słyszeli od rektora ostrzeżenia, a wręcz polecenia, aby nie utrzymywali żadnych kontaktów z ks. Dymerem lub dwoma innymi duchownymi, bliskimi jego przyjaciółmi. Co ciekawe, w każdym przypadku polecenie pozbawione było uzasadnienia. Rektor odpowiadał retorycznie: „Jak to? Chyba nie muszę ci tłumaczyć dlaczego. Nie wiesz?”.

Prawda ma moc wyzwalającą, której nie mają półprawdy. Pierwszym warunkiem sprawiedliwości jest chęć do powiedzenia prawdy i przejęcia za nią odpowiedzialności, nawet jeśli jest to prawda nieprzyjemna

abp Diarmuid Martin

Udostępnij tekst

Wiedzieli o zarzutach i uznawali je za wiarygodne również inni szczecińscy duchowni, którzy jednak od lat – aż do dziś – odmawiają wypowiedzi w tej sprawie. Ich nazwiska i opinie przekazywane są z ust do ust w kręgu osób interesujących się i zajmujących tą sprawą. Oni sami jednak milczą. Znajomy jednego z tych milczących księży przekazał mi jego odpowiedź: „To i tak nic nie da. On jest nietykalny”. Inny odparł: „On jest zbyt potężny. Będzie mi szkodził. A ja chcę nadal być proboszczem”.  Niektórzy zapewne mają wyrzuty sumienia, że zachowali w tej sprawie bierność – a przecież mogli i powinni byli reagować.

Nie chce rozmawiać na temat ks. Dymera również duchowny, który przed laty pracował w Ognisku. W 2008 r. w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” (wówczas pod nazwiskiem!) uznał zarzuty za wiarygodne. Powiedział wtedy: „Nie mam wątpliwości. Znam relacje dwóch chłopców. Są porażające. Podkreślam, że nie uzyskałem ich podczas spowiedzi”. Teraz krótko odpowiada, że ten temat uważa już dawno za zamknięty.

Nieprawda nas uwolni?

Można więc powiedzieć, że wśród szczecińskiego duchowieństwa tajemnicą poliszynela była wiedza o homoseksualnych zachowaniach ks. Andrzeja Dymera, przed którymi należy innych ostrzegać. Nie sposób dziś ocenić, na ile rozpowszechniona była wiedza, że obiektem jego seksualnych napaści bywają także chłopcy niepełnoletni, co prawo kościelne uznaje za ciężkie przestępstwo duchownego. 

W końcu w kwietniu 2008 r. trzej znaczący duchowni metropolii szczecińsko-kamieńskiej orzekali w tej sprawie w karnym procesie kanonicznym. W wyroku – „kierując się tylko wolą Boga Najwyższego” – napisali o „karygodnych zachowaniach” dyrektora Ogniska oraz że „Cały materiał zeznaniowy, dokumentalny i refleksyjny (…) pozwala po głębokim i bezstronnym studium na uzyskanie pewności moralnej co do zasadności oskarżeń ks. Andrzeja Dymera o molestowanie wychowanków Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie w latach 1993–1995”.

Cóż z tego, skoro rok później i tak abp Kamiński – który właśnie ich powołał jako sędziów – opowiada w książce nieprawdy i ćwierćprawdy, że Dymerowi „niczego nie udowodniono”, że nie stwierdzono jego winy, że „wyrok, powiedzmy, nie był skazujący go”, że „wyrok sądu kościelnego był bez finału” (ostatecznego orzeczenia, owszem, nie ma do dziś – ale właśnie to jest farsą z kościelnej sprawiedliwości!), że oskarżyciel ks. Dymera w procesie kanonicznym nie złożył apelacji (ale po co promotor sprawiedliwości miał składać apelację, skoro jego teza została potwierdzona?!).

W liście abp. Kamińskiego odczytywanym w szczecińskich kościołach 16 marca 2008 r. było takie zdanie: „Wyrażam przekonanie, że postępowanie zainicjowane przeze mnie przed kilku laty wyjaśni ostatecznie wszelkie wątpliwości”. Postępowanie zostało przeprowadzone, wyrok zapadł, ale sam metropolita wciąż uważał za prawdę nie treść werdyktu, lecz tę wersję, którą słyszał od samego oskarżonego i (zapewne) od jego głównego eklezjalnego patrona – bp. Stanisława Stefanka. To samo dotyczy opinii arcybiskupa o procesie państwowym. Maciejowi Drzonkowi powiedział: „nie znam wyroku, WIEM tylko, że przesłuchano wielu świadków i ŻADEN nie potwierdził stawianych zarzutów” [podkreślenia moje – ZN] – a w istocie wielu świadków i w prokuraturze, i później w sądzie potwierdzało sformułowane oskarżenia. 

Prawda nas wyzwoli, ale nie w banalny sposób. Prawda boli. Prawda oczyszcza nie jak delikatne, eleganckie mydło, ale jak ogień, który pali, rani i przecina

abp Diarmuid Martin

Udostępnij tekst

Jak mi się wydaje, abp Zygmunt Kamiński nie pogodził się z ustaleniami i wyrokiem trybunału, który powołał. Biskup nie może sam podważyć werdyktu sędziów. W procesach kanonicznych wyrok wydaje się w imię Boże, a nie w imieniu biskupa. Co prawda, to biskup powołuje sędziów, lecz – po powołaniu – działają oni w danej sprawie całkowicie samodzielnie. Prawo kanoniczne pozwala jednak biskupowi składać apelację od wyroku lub zaskarżać jego ważność. Robi to w procesie karnym sądowym przez promotora sprawiedliwości (to odpowiednik prokuratora). Promotor sprawiedliwości właśnie z biskupem ustala ewentualną decyzję o apelacji lub zaskarżeniu. Skoro zatem – jak mówił sam abp Kamiński – promotor sprawiedliwości nie złożył w sprawie ks. Dymera apelacji, to decyzja ta musiała być z nim uzgodniona.

Można wręcz zaryzykować hipotezę, że abp Kamiński – nie zgadzając się z wyrokiem swojego trybunału – utożsamiał się raczej z apelacją złożoną przez oskarżonego. Tak odbieram jego wypowiedzi w rozmowie z Maciejem Drzonkiem. Nie zmienia to jednak faktu, że wyrok został wydany oraz że to właśnie sędziowie szczegółowo analizowali zeznania i dokumenty – choć też w sposób dalece niedoskonały, skoro (jak pisałem w pierwszym odcinku) nawet nie przesłuchali najmłodszego z pokrzywdzonych. 

Znamienna jest też opowieść abp. Kamińskiego o efektach spotkania z Jarosławem Gowinem. Podkreśla on pozytywnie nie fakt, że pod wpływem rozmowy z politykiem podjął decyzję o odsunięciu ks. Dymera od pracy z dziećmi i młodzieżą czy że wreszcie ruszył wtedy formalny proces kanoniczny – lecz to, że „dzięki niemu [Gowinowi – ZN] na pewien czas opóźniono publikację tego tekstu”. Przypomnieć trzeba, że – jak pisałem w pierwszym odcinku cyklu – chodzi tu nie o reportaż w „Gazecie Wyborczej”, lecz o tekst Michała Stankiewicza przygotowany dla „Rzeczpospolitej”, który jednak nigdy nie ukazał się drukiem, o czym zadecydował redaktor naczelny gazety Paweł Lisicki. W tej sprawie nadal nie odpowiada mi obecny wicepremier Gowin, zatem wrócę jeszcze do tego wątku w przyszłości.

Warto także pamiętać o wypowiedzi abp. Kamińskiego dla „Gazety Wyborczej” z marca 2008 r. Roman Daszczyński i Paweł Wiejas usłyszeli wtedy od niego opowieść o doświadczeniu, które mogło wpłynąć na jego postawę: „Sam w latach 70. padłem ofiarą podłej potwarzy. Było to jeszcze w Lublinie, gdzie jeden z kapłanów rozpuścił plotkę, że w łóżku biskupa Kamińskiego widuje kobietę. Oczywiście, że widywał. Była to moja rodzona siostra, chora, z zagrożoną ciążą. Jako brat roztoczyłem nad nią opiekę. Najgorsze, że ksiądz, który mnie oczerniał, doskonale był zorientowany w sytuacji. Podałem mu potem rękę, ale to nie było łatwe”.

Reporterzy „GW” spytali go wtedy, skąd ma przekonanie, że również ks. Dymer padł ofiarą potwarzy. „Takie są ustalenia osób, którym ufam” – podkreślił arcybiskup. Na pytanie, czy sam badał wiarygodność osób zarzucających księdzu molestowanie seksualne, odpowiedział: „Nie, biskup nie jest od tego. I nie jest tak, że odsunąłem ks. Andrzeja od funkcji związanych z nauczaniem i wychowaniem młodzieży. Powierzyłem mu po prostu inne niezwykle ważne zadania”.

Tymi słowami metropolita szczecińsko-kamieński sam podważył znaczenie swojej kluczowej decyzji, którą do dziś podkreśla się w archidiecezji. Ciekawe, że rok później w wywiadzie rzece mówił inaczej: „Tak, zawiesiłem go. Ale już został odwieszony. Teraz prowadzi dom dla księży emerytów”.

W jednym mógłbym się zgodzić z abp. Kamińskim. Mówił on w książce Macieja Drzonka: „gdyby były dowody przeciwko ks. Dymerowi, to nie ma najmniejszej wątpliwości, że trzeba byłoby go usunąć”. Zgodziłbym się z tym stwierdzeniem, gdyby zostało ono wypowiedziane w czasie przeszłym, a nie w trybie warunkowym. Te dowody były bowiem dostępne już od lat. Tyle że archidiecezja szczecińska najpierw zaniedbała ich gromadzenie, a następnie nadmiernie przedłużała postępowanie kanoniczne.

Analizując wnikliwie od wielu miesięcy tę sprawę, mogę odpowiedzialnie stwierdzić, że dowody potwierdzające winy ks. Dymera istnieją – i nie ulega dla mnie wątpliwości, że krzywdy są tak duże, że należy go usunąć z kapłaństwa, czego usilnie oczekują skrzywdzeni przez niego mężczyźni. To byłby ten – nawet jeśli tylko symboliczny – wyczekiwany akt kościelnej sprawiedliwości. Jak to zrobić, skoro pobito chyba rekord świata w długości trwania postępowania kanonicznego – to już zadanie dla Gdańskiego Trybunału Metropolitalnego, który obecnie pracuje nad ostatecznym werdyktem w tej sprawie. 

Prawda boli, ale wyzwala

„Prawda was wyzwoli” – mówi Jezus w Ewangelii (J 8,32). Praktyka kościelnych działań w sprawie ks. Dymera opierała się na założeniu odwrotnym: „Nieprawda nas uwolni” (od kłopotów). Ale – jak powiada mądrość ludowa – Pan Bóg, choć nierychliwy, to jednak sprawiedliwy. Innymi słowy, nawiązując do cytowanych na wstępie słów abp. Foleya: gdy brakuje w Kościele i cnoty, i szczerości w uznaniu winy – przychodzi pora na gniew i rozliczenia. Rozliczenia muszą być bolesne, a siłą rzeczy z konieczności dotyczą także osób nieżyjących i powszechnie szanowanych.

Nie ma tu nic do rzeczy, jak sugeruje prof. Drzonek, kontekst czasowy. Jego rozmowa z arcybiskupem toczyła się w roku 2009, gdy już od ponad ośmiu lat obowiązywały jednoznaczne przepisy kościelne – a wytrawny prawnik kanonista, jakim był abp Kamiński, musiał je dobrze znać. Zresztą – jak pokazywałem w poprzednich odcinkach tego cyklu – nie brakowało i wówczas ludzi Kościoła, którzy umieli właściwie rozpoznawać zło i odróżniać je od dobra. Tylko że to nie oni byli biskupami, więc nie oni podejmowali decyzje.

W sierpniu 2018 r. papież Franciszek pisał w „Liście do Ludu Bożego”: „Ze wstydem i skruchą, jako wspólnota kościelna, przyznajemy, że nie potrafiliśmy być tam, gdzie powinniśmy być, że nie działaliśmy w porę, rozpoznając rozmiary i powagę szkody spowodowanej w tak wielu ludzkich istnieniach. Zlekceważyliśmy i opuściliśmy maluczkich. […] Cierpienie tych ofiar to skarga, która wznosi się do nieba, dotykająca duszy, a która przez długi czas była ignorowana, ukrywana lub wyciszana”.

Można próbować prawdę ignorować, ukrywać lub wyciszać – ale to działa tylko przez jakiś czas. Później wyjdzie na jaw. Bo nieprawda i ćwierćprawdy nie wyzwalają. Budować życie Kościoła na nieprawdzie – to jak budować na piasku. A o domu postawionym na piasku mówił Jezus: „Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki” (Mt 7,26).

Dobrze znał tę rzeczywistość irlandzki arcybiskup Diarmuid Martin, który po wielu latach pracy w Watykanie musiał sprzątać w swojej ojczyźnie, patrząc na upadek wiary i Kościoła. Już w 2011 r. publikowaliśmy w „Więzi” jego szczerą opowieść zatytułowaną „Krzywda, nadzieja i uzdrowienie. Osobista droga biskupa przez skandale seksualne”.

Prymas Irlandii mówił o tym, „jak trudno jest przekonać instytucję do tego, że prawda musi być wypowiedziana. Wszystkie instytucje mają wrodzoną tendencję do ochrony samych siebie i ukrywania swoich brudów. Musimy nauczyć się, że prawda ma moc wyzwalającą, której nie mają półprawdy. Pierwszym warunkiem sprawiedliwości naprawczej jest chęć wszystkich stron do powiedzenia prawdy i przejęcia za nią odpowiedzialności, nawet jeśli jest to prawda nieprzyjemna. Tak jak powiedziałem na niedawnym nabożeństwie pokutnym w Dublinie: «Prawda nas wyzwoli, ale nie w banalny sposób. Prawda boli. Prawda oczyszcza nie jak delikatne, eleganckie mydło, ale jak ogień, który pali, rani i przecina»”.

*

Wesprzyj Więź

Kolejny raz pisałem tu o poprzednim metropolicie szczecińsko-kamieńskim. A co o sprawie myśli jego aktualny następca – abp Andrzej Dzięga? W 2011 r. pytałem go, czy w sprawie ks. Dymera jego poprzednicy w Szczecinie postępowali zgodnie z kościelnymi zasadami obowiązującymi w takich sprawach. Odpowiedział: „Moja ocena tamtej metody działania w tamtym czasie jest zdecydowanie pozytywna”.

Dziś wiemy, że abp Dzięga – który przyszedł do Szczecina już po wyroku pierwszej instancji – właśnie ks. Dymerowi powierzał eksponowane zadania w imieniu archidiecezji. Czy on sam ma sobie w tej sprawie coś do zarzucenia? Do tej kwestii trzeba będzie wrócić oddzielnie.

Ciąg dalszy nastąpi

Zranieni w Kościele

Podziel się

30
10
Wiadomość

Jak wiele musi się zmienić w Kościele w Polsce, aby był on Boży. Bardzo dziękuję za walkę o prawdę i sprawiedliwość. Wszystkie te sprawy polecajmy Św. Józefowi.
Według moich najlepszych informacji nowy metropolita gdański będzie z południa Polski, a nowy biskup kaliski z Watykanu, co do diecezji włocławskiej szukany jest kandydat. Te sprawy też polecajmy na modlitwach.

Mój śp. dziadek, emerytowany robotnik leśny mawiał: „Nienaprawiona krzywda nie przedawnia się”. A krzywda to coś innego niż przestępstwo – o tym wie chyba każdy. Mam nadzieję, że również biskupi…

Dobrze, że przytoczył Pan epizod z młodości abpa Kamińskiego i oskarżenie o łamanie celibatu w kontekście rodzonej siostry. Takie partie tekstu pozwalają zrozumieć sposób myślenia abpa Kamińskiego, który nie dał wiary oskarżeniom. Dodałbym jeszcze doświadczenia z czasów komunizmu, gdzie Kościół nie mógł liczyć na współpracę z organami państwowymi. Myślę, że ks. Dymer rozmyślnie manipulował otoczeniem w temacie swoich skłonności. Pańskie słowa „Bez aktu sprawiedliwości nie ma mowy o właściwie rozumianym miłosierdziu”. zapamiętam na długo – mają one zastosowanie uniwersalne, nie tylko w odniesieniu do opisywanej sytuacji.
Niepokojący jest ustęp odnośnie rektora seminarium (ks. Wichrowskiego) – mogło być niestety tak, że księża z lubością powtarzają negatywne opinie o innych księżach, szczególnie tych, którzy są konkurentami do awansów. Podejrzewam też, że przekonanie o winie ks. Dymera nie jest powszechne wśród duchowieństwa archidiecezji – większość była zdania, że mamy do czynienia z uporczywym gnębieniem dynamicznego kapłana. W związku z nieortodoksyjnością środowiska Więzi
Po lekturze tego odcinka wycofuję się z opinii, że poprzednia nic nie wniósł.
Pozdrawiam

Nie dokończyłem powyżej jednego zdania: W związku z nieortodoksyjnością środowiska Więzi, kurozialnych ataków na p. Jacka Pulikowskiego powyższe słowa mogą być unieważnianie: „jak wierzyć tym liberałom, katolikom kulturowym typu Biden, to na pewno manipulacja”. Niestety znam przynajmniej jedną osobę, która po prostu nie daje wiary ustaleniom.

@Mirosław
” Niestety znam przynajmniej jedną osobę, która po prostu nie daje wiary ustaleniom.”

W przypadku przestępstw to nie kwestia wiary czy braku wiary a kwestia prawdy (!) Czy degenerat popełnił tę zbrodnię czy nie. Czy są na to dowody, zeznania, oskarżenia etc czy też nie ma.

Żaden biskup czy inny zwierzchnik nie może i nie ma prawa (!) przejść do porządku dziennego nad oskarżeniami tego kalibru. To jest zbrodnia.

Nawet podejrzenia muszą być badane z największą skrupulatnością.
Nie może być tak, że biskup nie wysłuchuje świadków bo mu się nie chce a zapewnienia potencjalnego przestępcy o braku winy bierze za pewnik. Przecież gdyby dany delikwent faktycznie był tym przestępcą to co by mu szkodziło do tego dołożyć jeszcze kilka kłamstw ?!

Jeśli biskup tego nie pojmuje to nie miejsce dla niego. Jedynym honorowym wyjściem jest podanie się do dymisji.

@Mirosław (w komentarzu do Odc.3):
„Sprawa ks. Dymera jest bardzo trudna, wielu księży zarzeka się, że znają go od lat i nigdy,
przenigdy nie ujawnił takich skłonności. Minister Szefernaker jest absolwentem liceum katolickigo
w Szczecinie i potwierdza, że niczego niepokojącego nie doświadczył, zauważył.”

Pozoli Pan, że będę kontunuować wątek z komentarzy rozpoczęty pod Odc.3 tego cyklu
(stad cytuję komentarz byćmoże tej samej osoby, która w Odc.3 i Odc.4 wypowiada się jako Mirosław,
jeśli tak nie jest – to przepraszam za zamieszanie jakie w tym momencie robię).

Ja o sprawie ks.Dymera usłyszałam po raz pierwszy w tym cyklu artykułów w Więzi.
Nikt z moich znajomych (jestem z innej części Polski), pomimo że są to osoby
zaangażowane w Kościół, nigdy o sprawie ks.Dymera nie słyszał. Zatem jest potrzeba aby ten temat
przedstawić, choćby ze zwykłej uczciwości względem ofiar. Jest potrzeby nazwania ofiary – ofiarą,
a sprawcy – sprawcą.

Nie można pozowlić na przerzucanie choćby części winy i odpowiedzialności ze sprawcy na ofiarę.

Można szukać motywów działania sprawcy krzywdy (co zresztą Autor czyni względem abp.Kamińskiego
który zataił wyrok i co zostało już w komentarzach docenione).

Niepokoi mnie powyżej cytowana wypowiedź Pana Mirosława, oraz wypowiedzi autora cytowanej książki, które
w moim odczuciu jakby „rozwadniaja” problem. Nie nazywają ofiary – ofiara, ani sprawcy – sprawcą.
Tylko próbuja usprawiedliwiać sprawcę, albo podważać wogóle winę sprawcy, lub ją umniejszyć.

To chyba dosyć charakterystyczna rzecz, że sprawca przestępstw seksualnych
potrafi taką „aurę” wokół siebie stworzyć, że ludziom, którym się wydaje, że go dobrze znają,
w głowie się nie mieści, że mógłby się dopuścić gwałtu lub innego nadużycia seksualnego.
No bo przecież na innych polach jego działalność dla „dobra” Kościoła kwitnie.

Zatem może należy bardziej ostrożnie podchodzić do dawania świadectwa o kimś i należy dawać
świadectwo tylko w takim zakresie w jakim mamy bezpośrednią i osobistą wiedzę, a co ponad to
to pozostawić ocenie Sądu (i ta zasada dotyczy także biskupów!). Ja się na tym nie znam, ale
jak mniemam biskupi nie stoją ponad sądem i prawem kościelnym i jemu też podlegają?
Czy może biskupi są sędziami we własnej sprawie?

Przez dawanie świadectwa „na wyrost”, albo ufanie takim „świadectwom na wyrost”
przecież podważamy zaufanie do autorytetu samego Kościoła.

A z wypowiedzi zarówno Pana Mirosława, jak i autora książki mniemam, że na dobru Kościoła im zależy.
Zatem nazywajmy rzeczy po imieniu – o co zreszta apeluje Autor w tytule tego odcinka,
więc nic nowego tu nie wnoszę.

Jeszcze większa szkoda dla wizerunku i autorytetu Kościoła jeśli co poniektórzy księża pozwalają
sobie na nazywanie sprawców nadużyć seksualnych „męczennikami mediów”.
To jest moim zdanie karygodne. To –w moim– pojmowaniu dobra Kościoła kwalifikuje się na wydalenie ze stanu
kapłańskiego. Nie są to słowa Pana Mirosława, wiadomo czyje to słowa i w jakim kontekście.
Ale rozumiem, że uwaga o „nieortodoksyjności środowiska Więzi” ujawnia kluczowe pukty zapalne tej dyskusji.
OK, dyskutujmy, nie mowię że „moja prawda jest lepsza niż Twoja”, albo że
„moja wiara jest lepsza niż Twoja”, ale oddajmy sprawiedliwość ofiarom.

A nie walczmy z mediami dlatego, że ujawniają prawdę, która uczciwie rzecz biorąc Kościół mogłby sam
ujawnić i wtedy nie byłoby powodów do nagonki.

Trudno linczować skruszonego.

Zatem, wracając do sprawy ks.Dymera, nie rozumiem dlaczego Kościół, chcąc uchronić swój autorytet
nie odsunoł natychmiast, do innych zadań, ks.Dymera (zanim rozpoczoł się jakiś proces kanoniczny)?
Dlaczego nie zakazano mu natychmiast kontaktów z młodzieżą, do czasu wyjaśnienia sprawy?

Rozumiem, że ferując wyrokami można skrzywdzić księży, którzy zostali pomówieni bezpodstawnie.
I także rozumiem, że niektórych księży takie upokorzenie dotknęło, nawet znam takich księży.
Ale nie stosując środków zapobiegawczych jest duże prawdopodobieństwo, że powiększy się grono ofiar.

A szkody jakie Kościół ponosi w przypadku gdy jest już wyrok stwierdzający winę,
a biskup nadal „wie swoje” i nadal wyżej ceni swoje rozeznanie i zataja wyrok – czy nie sa druzgocące
dla autorytetu i wizerunku Kościoła?!

Makabrycznie długi ten komentarz, ale równie makabrycznie długo twało ujawnienie prawdy w tej sprawie.
Może przy kolejnej sprawie pójdzie szybciej i obędzie się bez >>liczu lieberalnych i lewicowych mediów<<.

Roztrząsanie intencji autorów materiałów dziennikarskich to dokładnie przypadek opisany w tekście w skądinąd zabawnym (choć nie na miejscu) przykładzie Partii Zielonych Kanarków. To również logika wielu duchownych okopujących się w swoich wyimaginowanych twierdzach bo „idzie atak na Kościół”. Ważne jest kryterium prawdy, intencje są kwestią wtórną. A Kościół okopany w twierdzach staje się swoim własnym zaprzeczeniem – chyba że uznajemy kredo za nic nieznaczący ozdobnik liturgii eucharystycznej („wierzę w jeden powszechny i APOLSTOLSKI Kościół”). Apostolstwo jest chyba jest zaprzeczeniem postawy obrońców okopów św. Trójcy.

CS
cs Ryba psuje się od głowy! Oczy i uszy Watykanu, sito dla kandydatów na biskupów to J.W. Nuncjusz. Podobno najlepiej zna się na gatunkach win. Aż szkoda, że nie dożyjemy odmłodzenia i odnowienia naszego polskiego episkopatu. Oby takich Nosowskich było więcej!

A propos myślenia w kategoriach dobra instytucji. Pamiętam pewną audycję telewizyjną bodaj z wczesnych lat 90-tych, poświęconą problemowi dręczenia poborowych w ówczesnej polskiej armii (tzw. „fala”). Rozmówcami byli jakiś wysoki stopniem wojskowy i biskup polowy WP. Do dziś pamiętam swój niesmak, gdy z ust ks. bpa zamiast ostrego potępienia rzeczonego zjawiska usłyszałem uwagi całkowicie bagatelizujące problem. Jako członek armijnego establishmentu ksiądz biskup ewidentnie bronił wówczas dobrego samopoczucia swoich kolegów generałów, za nic mając los dręczonych „kotów”. I chyba nie jest dziełem przypadku, że biskup ten to sama sama osoba, co jeden z negatywnych bohaterów tego cyklu.