Ta historia rozpoczyna tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 2012 r. w konfesjonale przy ul. Freta 10.
Odszedł o. Maciej Zięba. Chciałbym podzielić się z czytelnikami „Więzi” własnym punktem widzenia, opowiedzieć, dlaczego moim zdaniem był to człowiek wielki. Wielki jako przewodnik, chrześcijanin, intelektualista – bo takim miałem go szczęście poznać. Piszę to ze świadomością, że życiorysu o. Macieja nie da się wyrazić w pojedynczym wspomnieniu, zwłaszcza jeśli jest ono pióra człowieka o wiele od niego młodszego. Na szczęście inni też go wspominają, kolejne wspomnienia pewnie jeszcze usłyszymy.
Zawsze miał czas
Historia, którą Państwo przeczytają, zaczyna się w grudniu 2012 r., tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Jej bohaterem jest chłopak, który liczył wtedy 23 wiosny, był pogubiony, nieszczęśliwy, latami uciekał od Boga, a jednak Bóg w swym miłosierdziu zaprowadził go pod „przypadkową” świątynię i do „przypadkowego” konfesjonału przy ul. Freta 10 w Warszawie.
W konfesjonale siedział wtedy właśnie o. Maciej. Wysłuchawszy spowiedzi, nie tylko udzielił rozgrzeszenia i nauki, ale zaproponował również temu chłopakowi dłuższą, spokojną rozmowę w przyszłości. Dał mu swój numer telefonu. Zaskoczony i zaintrygowany młody człowiek wysłał smsa temu dziwnemu księdzu, który zechciał go bliżej poznać akurat po tym, jak ten wyznał mu swoje grzechy.
Spotkali się – a właściwie spotykali się – w rozmównicy na Freta 10 i rozmawiali godzinami. Nie dlatego, że ten chłopak miał wiele ciekawego do powiedzenia; raczej dlatego, że zakonnik miał w sobie nieskończoną cierpliwość dla jego młodzieńczej arogancji i ignorancji. Spotkania te o. Maciej ustawiał na koniec dnia, by – mimo częstego wyczerpania całodzienną pracą – nie musieć powiedzieć: „idź już, nie mam czasu”.
W spolaryzowanym świecie łatwo podzielić się na grupy, które klepią się po plecach ze swoimi i walczą z obcymi. O. Zięba wiedział, że podział na frakcje to droga donikąd
Zawsze miał czas. Godzinami słuchał pretensji. O wszystko – o seks przed ślubem, o spowiedź indywidualną, o krucjaty, o setki problemów prawdziwych i wydumanych oraz mitów. I tłumaczył. Nie wybielał, nie usprawiedliwiał błędów Kościoła – więcej, uznawał je i mówił o konieczności zadośćuczynienia, co chłopakowi imponowało.
A przy tym dominikanin przybliżał mu chrześcijańską antropologię, teologię, filozofię; opowiadał o Kościele świętym świętością Boga i grzesznym małością ludzi. Przede wszystkim jednak opowiadał o Bogu. O Bogu osobowym, którego znał, o Jezusie Chrystusie, o Odkupieniu, o Łasce, o modlitwie, o sakramentach. Podsuwał książki. Sam, dla jednej tylko osoby, prowadził katechezę.
I gdy młody rozmówca intelektualnie wszystko sobie poukładał – bo właśnie tego wtedy potrzebował przede wszystkim – dominikanin zaczął mu towarzyszyć w drodze powrotnej do życia sakramentalnego. „Trzydzieści dni – zaproponował w końcu – żyj w stanie łaski i w przyjaźni z Bogiem. Nie próbuj żyć, tylko żyj: gdy zgrzeszysz, zaraz dzwoń i wyspowiadam Cię najszybciej jak się da. Przyjmuj Ciało Pańskie, gdy tylko możesz. Dzień zaczynaj i kończ modlitwą. Kochaj ludzi. I po miesiącu zobaczysz, co myślisz”. Chłopak tak właśnie zrobił i w pragnieniu sakramentalnej przyjaźni z Panem został do dzisiaj.
„Życie, talenty i wolność są nam nie tylko dane, ale i zadane” – mawiał o. Maciej. Słowem i świadectwem kształtował tę postawę wśród swoich wychowanków. Dług tego chłopaka względem o. Macieja – dług za modlitwę, pracę, czas i wytrwałość, które pomogły mu zdobyć wiedzę, skruszyć serce i ostatecznie przywrócić go do sakramentalnego życia – nie jest do spłacenia w tym życiu.
Takich młodych ludzi – którym o. Maciej z własnej woli poświęcił niezliczone, trudne, męczące godziny, za które nikt mu nie płacił – są setki. Wiem, bo wielu z nich znam.
Przyjaźnie, które przekraczają wszystkie granice
O. Zięba pielęgnował relacje, a przy tym budował wspólnotę. Tego młodego chłopaka zaprosił w kręgi Instytutu Tertio Millennio – nazwa pochodzi o listu pasterskiego Jana Pawła II „Tertio Millennio Adveniente” – organizacji, którą powołał w 1995 r., by promować społeczne nauczanie Kościoła i myśl papieża Wojtyły.
ITM organizuje wydarzenia, pozwalające spotkać się dziesiątkom ludzi z Polski i ze świata. Wśród nich są szkoły zimowe i wrześniowe w Wadowicach, letnie Summer Seminar w Krakowie, coroczny zjazd w weekend Bożego Ciała („Tertion”) czy spotkania w Laskach pod Warszawą. Choć różne są ich formuły, struktura pozostaje stała – Bóg (codzienna msza i liturgia godzin), pogłębianie wiedzy (poprzez wykłady, warsztaty, dyskusje) i wspólnota (budowana przy posiłkach, na górskim szlaku, nad jeziorem czy w wieczornych „grupach nieformalnych”). Siłą Instytutu jest jego różnorodność. ITM gromadzi ludzi wszystkich chyba opcji politycznych, najróżniejszych zawodów i ścieżek życia, w wieku od szkoły po emeryturę. Tradsów i liberałów, politycznych i liturgicznych. Wszystkich.
Ta różnorodność była wypracowywana i pielęgnowana przez o. Ziębę. Zawsze wspierał różnice zdań, pilnując jednak, by prócz długiej listy punktów spornych, zawsze były dwa punkty wspólne: Jezus Chrystus i troska o dobro wspólne. Spierać można się o wszystko: o podatki, o Komunię na rękę, o Brukselę i o Rzym. Byleby ostatecznie spotykać się na Eucharystii, szczerze podać sobie znak pokoju, stanowić jedność w Komunii z Panem. I w dyskusjach Tertioniści, choć nieraz bardzo się nie zgadzają, słuchają się nawzajem, mają świadomość, że razem muszą zatroszczyć się o sprawy wspólne – Polskę, Kościół, i świat. Mało jest takich organizacji, naprawdę.
W spolaryzowanym świecie łatwo podzielić się na grupy, które klepią się po plecach ze swoimi i walczą z obcymi. Ale o. Zięba wiedział, że podział na frakcje to droga donikąd. Dbał, by w Tertio Millennio byli wszyscy. Pokazywał, że się da, ale że samo się nie zrobi. Dlatego na spotkaniach, długo przygotowywanych, o. Maciej zawsze był w pełni – głosił, sprawował Eucharystię, spowiadał, rozmawiał, towarzyszył. Wieczorem – choć niejednokrotnie wyczerpany – pozostawał dostępny, odpowiadał na pytania, słuchał i dzielił się wiedzą. Rano, gdy zmęczeni rozmową do późnych godzin nocnych Tertioniści schodzili się do kaplicy, o. Zięba już w niej był i wpatrywał się w Pana.
Oczywiście, prócz „plenarnej” wspólnoty, z Instytutu wyszły liczne grupy przyjaciół. Do jednej z nich należy wspomniany chłopak. O. Zięba zaprosił go na zlot uczestników jednej ze szkół zimowych. Wiosną 2013 roku w podwrocławskich Lenartowicach młody człowiek poznał przyjaciół. Tworzą grupę różnych, rozsianych po Polsce i świecie, ludzi, którzy żyją ze sobą w prawdziwej przyjaźni, spotykają się na corocznych kolacjach wigilijnych, organizują wspólne wyjazdy i spotkania, dyskusje o Bogu i tańce w miejscach mniej lub bardziej do tego przeznaczonych. Sami siebie nazywają „Ziębolinkami”, by nie było wątpliwości, skąd się wzięli i kogo chcą naśladować. Takich grup, co widać na spotkaniach Tertio, jest więcej.
Mentor i przewodnik
Zatrzymajmy się jeszcze przez chwilę na tym młodzieńcu. Latem 2013 r. wyjechał z Polski, na – jak się ostatecznie okazało – siedem lat. Zrobił doktorat we Florencji, a później pracował w Stanach Zjednoczonych na uczelni w niewielkim New Haven. Przez ten czas o. Zięba był mu mentorem, przewodnikiem i – z zachowaniem wszystkich proporcji – przyjacielem. Spotykali się na żywo, gdy tylko byli blisko – w Warszawie i później we Wrocławiu, w Rzymie i we Florencji. Pisali i dzwonili. O. Zięba prowadził go w sprawach wiary i w sprawach życiowych.
Najpierw, gdy młody bał się życia, o. Zięba zachęcał go, by skończył doktorat i jak najwięcej nauczył się o świecie. Później, gdy chłopak zachłysnął się wizją wygodnego życia na Zachodzie, o. Zięba przypominał mu, że talenty i możliwości są zadaniem do wykonania w służbie innym, darem do przekazania dalej, a kraj urodzenia jest „daną teologiczną”. Był w tym o tyle przekonujący, że sam przecież mógł z łatwością zamieszkać na ciepłej posadce gdzieś we Włoszech czy w USA, pisać książki i wieść wygodne życie. Ale wybrał przyjaźń i służbę, między innymi takim ludziom jak ten chłopak. Nie chodzi przecież w życiu o to, żeby było wygodnie, ale o to, żeby obdarować sobą innych. Więc tak, o. Maciej pisał książki, ale przy tym rozmawiał, spowiadał, organizował i służył.
Zawsze opierać się na Bogu, zszywać relacje i kochać – te trzy szczególnie aktualne myśli zostawił nam o. Maciej
Powrót tego chłopaka do Polski latem 2020 roku nie był łatwy. Obiecana praca systematycznie oddalała się w czasie, pandemia nie ułatwiała odnalezienia się w nowym mieście, ale i tu o. Zięba był z nim i dla niego. Ostatecznie chłopak zrozumiał, że czas tego powrotu był opatrznościowy. Zdążył jeszcze kilkukrotnie odwiedzić o. Macieja we Wrocławiu, gdzie ten przechodził rekonwalescencję na plebanii swojego brata, ks. Wojciecha Zięby. Zdążył jeszcze posłuchać o. Zięby podczas Szkoły Wrześniowej w Wadowicach, gdzie ten przyjechał niemal prosto ze stołu operacyjnego. Zdążył jeszcze spotkać się z o. Ziębą w Laskach, gdzie ten – choć bardzo już zmęczony – organizował ostatnie spotkanie na żywo, zanim pandemia wkroczyła w drugą falę.
Zdążył w końcu 12 grudnia wziąć udział we mszy ślubnej swojej przyjaciółki (w domu której osiem lat wcześniej poznał Ziębolinki), w trakcie której o. Maciej – choć chodzenie i mówienie sprawiało mu już dużą trudność – wygłosił homilię o miłości. Tak się złożyło, że ten właśnie chłopak zawiózł o. Ziębę na ową mszę, widząc na własne oczy heroiczny wysiłek człowieka, który już nie mógł przespać nocy przez chemię, który fizycznie cierpiał, a który na sugestię, by tak się nie przemęczał i więcej odpoczywał, spojrzał tylko z miłością i politowaniem.
Ojciec Maciej Zięba do samego końca ofiarował siebie wszystkim, którym mógł coś dać. Jednym z ostatnich darów, które nam zostawił, jest właśnie ta postawa i to świadectwo pięknego chrześcijańskiego życia do końca.
Z Bogiem osiągniemy to, co trzeba
Spuścizna intelektualna o. Zięby jest bogata i doczeka się jeszcze wielu opracowań. Powstaną zapewne syntezy filozofii i teologii o. Macieja. W tym miejscu chciałbym po prostu zwrócić uwagę na trzy jego myśli, które dziś wydają się szczególnie aktualne i istotne.
Po pierwsze: zawsze opierać się na Bogu. Spośród wielu kazań o. Macieja, które wspomniany młody chłopak miał szczęście usłyszeć, najbardziej poruszyło go to o świętym Piotrze i połowie ryb (Łk 5:4-11). Piotr całą noc pracował i nic nie złowił. Pan Jezus zaproponował mu, żeby w ciągu dnia wypłynął na głębię i tam zarzucił sieci. Tak się ponoć nie robi. Piotr, który był rybakiem, wiedział, że po ludzku to słaby pomysł, ale zrobił tak, jak Pan mu polecił. I złowił tyle ryb, że rwały się sieci. A jednak tylko w tym momencie Ewangelia wspomina, że ten rybak – który będzie świadkiem niewypowiedzianych cudów, od uzdrowień, przez Przemienienie, po wskrzeszanie zmarłych – „przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: «Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny»” (Łk 5:8b). Inne rzeczy, najwyraźniej, zrobiły na nim mniejsze wrażenie.
Było dla niego jasne, że Jezus zna się na sprawach ducha, i modlitwie, i cudach, ale na rybach? Na nich zna się Piotr. Gdy jednak zobaczył, że w naszym życiu codziennym – zawodowym, rodzinnym, społecznym – Bóg też zna się najlepiej, przeraził się. O. Zięba przypominał, że nie mamy się lękać – mamy zaufać i oddać się Bogu. Dlatego zawsze podkreślał, że najważniejsza w życiu chrześcijanina jest osobowa relacja z Bogiem. Bogiem, którego mamy słuchać na modlitwie, którego Ciałem i Słowem mamy karmić się w Eucharystii, że swoimi siłami niewiele osiągniemy. A z Bogiem osiągniemy to, co trzeba.
O. Zięba uważał, że spierać można się o wszystko: o podatki, o Komunię na rękę, o Brukselę i o Rzym. Byleby ostatecznie spotykać się na Eucharystii i szczerze podać sobie znak pokoju
Po drugie: zszywać. o. Zięba zawsze powtarzał, że relacje, nad którymi się nie pracuje, same się rozpadają. Dotyczy to przyjaźni i związków, ale też solidarności społecznej i wspólnoty. Dzieje się tak, bo po grzechu pierworodnym wszyscy mamy tendencję do podziałów, lenistwa i zła. I z Bożą pomocą możemy je przezwyciężyć, ale wymaga to pracy. Nie ma więc co załamywać rąk nad tym, że podziały powstają w Kościele czy w społeczeństwie – tak już w upadłym świecie jest. Ale naszą rolą jest nieustannie, z Bożą pomocą, naprawiać, łatać i zszywać. Nasze relacje, nasze wspólnoty, nasz Kościół i Ojczyznę.
Po trzecie: kochać. Po ludzku nie da się uzasadnić miłości nieprzyjaciół. Ale z Bogiem się da. O. Maciej często mówił, że jako ludzie mamy tendencję, by „swoich” malować piękną kreską i przymykać oczy na błędy, a „obcych” przedstawiać karykaturalnie, wyolbrzymiać ich błędy. W „swoich” widzimy piękne twarze, a w „obcych” brzydkie gęby. Zadaniem chrześcijanina jest natomiast szukać prawdy, nawet – a może tym bardziej – o zasługach tych, których nie lubimy, o błędach swoich, indywidualnych i naszych, społecznych. Tej prawdy trzeba szukać w optyce miłości, która w sobie najpierw widzi przestrzeń do poprawy, i która w każdym widzi twarz Chrystusa, z którym mamy dzielić wspólne sprawy.
Stawiam tu kropkę, choć tyle jeszcze innych mądrych rzeczy o. Maciej powiedział!
Człowiek wielki i piękny
Czytelnik może – i będzie miał słuszność – zwrócić uwagę, że ten tekst nie wspomina nic o ogromnych osiągnięciach i ważnych, znanych faktach z życia ojca Maciej Zięby. O tym, że był opozycjonistą i działaczem „Solidarności”. O tym, że stał się przyjacielem Jana Pawła II. O tym, że przez osiem lat był prowincjałem polskich dominikanów. O tym, że wykładał w najznakomitszych gremiach w Polsce i na świecie.
Ale ten chłopak, któremu osiem lat temu o. Zięba pomógł się ogarnąć, odnaleźć wiarę, którego przez te osiem lat prowadził i wspierał, nie znał Macieja Zięby jako „ważnej osoby z telewizji” czy „człowieka piastującego wysokie stanowiska”. Ten chłopak znał go jako dobrego człowieka, pięknego chrześcijanina, który zawsze odebrał i oddzwonił, zawsze wysłuchał i pocieszył, który lubił pić czarną herbatę z dwóch torebek i słuchać muzyki klasycznej. Człowieka, który dla tak wielu ludzi zrobił tak wiele, który gromadził, mówił, słuchał, był dla innych. Człowieka, który tak pięknie sprawował Eucharystię, który tak bardzo kochał Pana Jezusa, i który tą miłością dzielił się z innymi.
Ojcze Macieju, dziękuję i dziękujemy. Gdy będziesz miał sposobność pomówić z Panem, poproś, by dał nam siłę, byśmy żyli tak, jak Ty żyłeś. Do zobaczenia.
Przeczytaj też: Człowiek mądry i trudny. Maciej Zięba, jakiego znałem
Piekny hagiograficzny kawalek. Ale to jest pomnik, a nie zywy czlowiek. Pokazcie mi prawdziwego o. Ziebe!
Proszę bardzo:
https://wiez.pl/2021/01/08/czlowiek-madry-i-trudny-maciej-zieba-jakiego-znalem/
Dziekuje! 🙂
Nie proszę Pana. To żywy wspaniały człowiek. Taki był. Tak budował ludzi. Tak prowadził do Boga. Czy miał swe słabości ? Tak. Czy zawsze od razu mamy pisać o całej postaci ? Czy też pokazywać jak gigantyczne dobro czynił. Tu pisze Autor o gigantycznym dobru jakiego doświadczył. Autor pisze jak Kierkegaard który opisuje poetę zachwyconego swoim bohaterem, który „idzie od drzwi do drzwi z pieśnią swą i oracją by inni jak i on sławili Jego bohatera”
Pięknie to Pan opisał. Tak bywa w życiu. Przemiana często zaczyna się od spotkania kogoś kto na serio żyje Ewangelią. W moim przypadku było to spotkanie z Ks. prof. Tischnerem który przywrócił ale i wbił mnie w godność. Tak samo w godność wbił w Pana Ojciec Zięba. Bo w trakcie spowiedzi zobaczył w Panu coś czego nikt wcześniej nie dostrzegł. Poświęcił Panu czas bo zobaczył że Pan może bardzo, ale to bardzo urosnąć. I pomógł jak Pan piszę ogromnie Panu wzrastać i wiedzy i w dobru i w mądrości. Resztę dokonał Pan sam. Ojciec Maciej Panu towarzyszył. Dziękuję Panu za to świadectwo.
Ciesze sie, ze dane Panu bylo spotkac takich wspanialych ludzi na swej zyciowej drodze. A ja zawsze reaguje alergicznie na panegiryki wielkich osob: patrze Vanier, ks. Makulski, ks. Jankowski. Potem zostaje takie niemile uczucie w ustach. Dlatego wolalbym czytac mniej egzaltowane teksty… Przepraszam, jesli tym Pana urazilem, ale tak to widze.
> o. Zięba przypominał mu, że talenty i możliwości są zadaniem do wykonania w służbie innym, darem do przekazania dalej, a kraj urodzenia jest „daną teologiczną”
To nauka Kościoła czy zdanie Zięby, że kraj urodzenia to „dana teologiczna”?