Najwyższy czas uświadomić sobie, że ani wiara, ani przynależność do Kościoła nie jest oczywistością, z której wystarczy rozliczać. I jedno, i drugie staje się wolnym wyborem – wyborem, który domaga się nieustannego powtarzania i wciąż silniejszej motywacji.
Tegoroczna wizyta duszpasterska potocznie zwana kolędą odbiegać będzie od znajomego przebiegu. W niektórych diecezjach przełożono ją na wiosnę, w innych kolędę zastąpiono „rewizytą”: to nie księża odwiedzają parafian, ale parafianie – księży. Niektórzy proboszczowie ograniczyli się do nabożeństwa kolędowego dla mieszkańców poszczególnych ulic czy miejscowości. Inni zaproponowali spotkania w mniejszych grupach, jeszcze inni uruchomili także środki technologiczne, aby można było „odprawić” kolędę online.
W wielu diecezjach biskupi zezwolili na indywidualne odwiedziny na zaproszenia, zwłaszcza u nowych parafian, celem pobłogosławienia mieszkania, zawsze z zachowaniem rygorów sanitarnych. Zapowiadając kolędę czasu epidemii, niektórzy wspominali o ofiarach kolędowych, inni postanowili tym razem pieniędzy nie zbierać.
Niestety, wciąż wielu duszpasterzom bliższa jest metodologia kija niż marchewki
Taki model kolędowania to próba dostosowania się do sytuacji, aby – z jednej strony – utrzymać kontakt z parafianami, z drugiej – nie narażać siebie i innych na potencjalne zagrożenie poprzez transmisję wirusa. Rozwiązanie – rzeklibyśmy – Salomonowe.
Koronawirus parafian
Nie ulega wątpliwości, że trudno liczyć na frekwencję porównywalną do standardowych odwiedzin kolędowych. A to z różnych względów, także z powodu kryzysu Kościoła, spadku zaufania, licznych odejść z Kościoła. Można słusznie domniemywać, że nie przyjdą na nabożeństwo kolędowe ci, którzy – usłyszawszy ministrancki dzwonek na ulicy czy na korytarzu w bloku – dotychczas przyjmowali księdza „na wszelki wypadek”, aby potem nie tłumaczyć się w kancelarii parafialnej z „nieprzyjmowania po kolędzie”, co dla niejednego duszpasterza bywało dominującym kryterium wiary. Przyjdą raczej wypróbowani, świadomi, praktykujący, czujący więź z parafią, potrzebujący wsparcia i błogosławieństwa. Nie znaczy to, że zaproszenie z góry należy ograniczyć tylko do niektórych, a dobra zachęta zawsze w cenie.
Kiedy ks. Artur Stopka wrzucił na Facebook zrzut ekranu zawierający fragment ogłoszeń duszpasterskich którejś polskiej parafii, uświadomiłem sobie, że mimo toczących się dość burzliwie zmian w polskim społeczeństwie i w polskim Kościele, mentalność niektórych duszpasterzy zmieniła się niewiele, a może i wcale. Nowe i w dodatku dość burzliwe wino kościelnej świadomości naszych wiernych – bo taka jest natura młodego wina – postanowili jednak wlewać do starych bukłaków duszpasterstwa.
Otóż duszpasterze proszą: „W związku z koronawirusem parafian, którzy nie chcą w tym roku tradycyjnej kolędy, zapraszać będziemy na Msze św. o godzinie 18.30 w dzień powszedni. Udzielimy błogosławieństwa mieszkańcom danych ulic i przekażemy wodę święconą, kredę i modlitwę na poświęcenie mieszkania. Wierni przynoszą kartkę z nazwiskiem i adresem zamieszkania byśmy mogli odnotować w kartotece” (pisownia oryginalna).
Miłosiernie chciałem pominąć fakt, że z zastosowanej w zdaniu interpunkcji wynika, iż koronawirusem zostali dotknięci parafianie, „którzy nie chcą w tym roku tradycyjnej kolędy”. Kto jednak wie, czy ten niezamierzony – jak przypuszczam – błąd przestankowy nie zdradza intencji piszących…
Nie chcą, nie mogą, nie powinni
Porzućmy jednak groteskę i przejdźmy do spraw poważnych. Po pierwsze, w ten sposób formułując „zaproszenie” na kolędę do kościoła, jednym stwierdzeniem wierni parafii zostali podzieleni na tych, którzy chcą, i tych, którzy nie chcą tradycyjnej kolędy. Po drugie, zobowiązanie do złożenia informacji o obecności nie tylko zdradza biurokratyczne podejście do duszpasterstwa, ale – co może nawet groźniejsze – jest niesprawiedliwą stygmatyzacją nieobecnych.
Przyjęcie modalności „chcieć – nie chcieć” w odniesieniu do decyzji parafian jednoznacznie przesuwa na nich odpowiedzialność za przebieg kolędy. Takie postawienie sprawy ignoruje rzeczywistość. Powodów „niechcenia” tradycyjnej kolędy, a nawet nieobecności na tej nietradycyjnej, bo mającej miejsce w kościele, mogą być bardzo różne. Mieszkańcy mogą być akurat chorzy, na kwarantannie, w izolacji albo po prostu źle fizycznie się czujący, niepewni własnej kondycji zdrowotnej. Mogą wśród nich być osoby z grup podwyższonego ryzyka, a także ci, którzy po prostu boją się zakażanie wirusem, do czego mają święte prawo. Trzeba pamiętać, że wciąż jeszcze powszechnie obowiązują w Polsce dyspensy od obowiązku niedzielnego, a cóż dopiero mówić o „obowiązku kolędowym”.
Poza tym, także spotkania w kościele muszą być poddane reżimom sanitarnym, co zobowiązuje duszpasterzy do przestrzegania limitów ilości osób. Wszystko to sprawia, że ani brak zaproszenia na kolędę do domu, ani nieobecność na nabożeństwie w kościele wcale nie musi świadczyć o tym, że ktoś „nie chce”. Czasami nie może albo po prostu nie powinien, i to za względu na troskę o zdrowie i życie własne, księdza i jeszcze wielu innych osób.
Wbrew panującemu tu i ówdzie przekonaniu, biurko nie jest najważniejszym stołem w Kościele. Jest nim stół Eucharystii i stół Słowa
Kiedy rozmawialiśmy o tym przy stole w zaprzyjaźnionej parafii, mądry proboszcz skomentował te ogłoszenia słowami: „Trzeba ludzi motywować, a nie dyscyplinować”. To kolosalna różnica, wręcz duszpasterski przełom kopernikański. Niestety, wciąż wielu duszpasterzom bliższa jest metodologia kija niż marchewki. Funkcję kija spełnia owa – coraz gorszej sławy – kartka, która staje się bez mała przepustką do Królestwa Niebieskiego.
Przypomina mi się, jak pierwszy raz przekraczałem granicę polsko-ukraińską, a było to przed kilkunastu laty. Kiedy wydawało mi się, że już wszystko załatwiłem, mam wszelkie pieczątki i podpisy, ukraiński urzędnik mi powiedział: „U was niet tampona z mytnicy”, czyli „Nie ma Pan pieczątki z urzędu celnego”. Wybaczcie, ale to jest ta sama mentalność. I nie chodzi tutaj o zaświadczenie o odbytej spowiedzi, co jeszcze można zrozumieć, ani nawet o świadectwo chrześcijańskiego życia, ale o kartkę poświadczającą obecność na nabożeństwie w kościele, którą to kartkę może przecież równie dobrze wrzucić sąsiad.
Kultura spotkania
Wbrew panującemu tu i ówdzie przekonaniu, biurko nie jest najważniejszym stołem w Kościele. Jest nim stół Eucharystii i stół Słowa. Ten pierwszy nadaje się do dyscyplinowania, te dwa ostatnie – do motywowania.
Powtórzę raz jeszcze to, co niejednokrotnie już mówiłem, a o czym szeroko piszę w książce „Kościół na rynku”. Otóż najwyższy czas sobie uświadomić, że ani wiara, ani przynależność do Kościoła nie jest oczywistością, z której wystarczy rozliczać. I jedno, i drugie staje się wolnym wyborem – wyborem, który domaga się nieustannego powtarzania i wciąż silniejszej motywacji. Tą motywacją nie jest i nie będzie już kartka z odbytej w kościele kolędy. To relikt myślenia instytucjonalnego, które opiera się na kontroli.
Tak, ono było obecne w Kościele. Ono w Kościele dominowało, żeby sobie przypomnieć choćby obowiązek spowiadania się przed własnym proboszczem w okresie wielkanocnym, ewentualnie dostarczenia zaświadczenia o spowiedzi od innego spowiednika. To jednak pieśń przeszłości. Kto tego nie rozumie, ten nie nawiąże kontaktu ewangelizacyjnego. Będzie jednie sprawdzał kurczącą się listę tych, którzy pozostali.
W wydanej w ubiegłym roku watykańskiej instrukcji „Nawrócenie duszpasterskie wspólnoty parafialnej w służbie misji ewangelizacyjnej Kościoła” czytamy: „«Kultura spotkania» jest środowiskiem, który promuje dialog, solidarność i otwartość na wszystkich, podkreślając centralną rolę osoby. Konieczne jest zatem, aby parafia była «miejscem» sprzyjającym byciu razem i rozwojowi trwałych relacji osobowych, które pozwalają każdemu doświadczyć poczucia przynależności i bycia akceptowanym” (n. 25).
Trudno uznać obecność na Mszy św. kolędowej w reżimie kartkowym za przejaw „kultury spotkania”. To raczej coś zbliżonego do audytu, kontrolingu, ewaluacji.
Jak widać, wciąż jeszcze gdzieniegdzie w Kościele ma się dobrze duch Włodzimierza Iljicza Lenina, który powiedział, że „zaufanie jest dobre, ale kontrola lepsza”.
Przeczytaj też: Nawet wbrew nadziei. Teologia w czasach koronawirusa
Czy naprawdę w Rosji (i nie tylko tam) nie było kultu biurokracji przed Leninem?
Proszę księdza: historia ludzkości nie zaczyna się od wystrzału z Aurory. Trwała trochę dużej…..
Lenin nie stworzył naszego świata. Ten powstawał stuleciami. Tworzyli go i magnaci i biskupi i szlachta i chłopi i polska anarchia i wschodnioeuropejski absolutyzm. Lenin tez był ich wytworem. Mógł wzmocnić, ale nie stworzył.
Argument ad Leninum jest jednak prosty. Zbyt prosty…
Argument ad Leninum nie jest stricte argumentem. To oczywista pointa o charakterze anegdoty. Biurokracja jest tak stara jak biuro. Chodziło o zgrabny koncept, który mówi o określonej mentalności władzy. Pozdrawiam
Może i pointa o charakterze anegdoty….
Ale w kraju gdzie Lenin i neomarksizm wyziera spoza każdego węgła myślenia prawdziwiepolskokatolickiego stosowałbym ją z większym umiarem.
A dla mnie ten tytuł i ta puenta są rewelacyjne. Podoba mi się także sformułowanie „reżim kartkowy”. Świetny tekst.
Zawsze przyjmowałam księdza po kolędzie i ze swojej strony zawsze starałam się, żeby to było pozytywne spotkanie. I najczęściej takie było. W tym roku nie wybieram się na mszę kolędową, bo w mojej parafii ta msza jest zorganizowana dla obszaru, który obejmuje kilkaset rodzin. Logika podpowiada, żeby oglądać tę mszę zdalnie.
Tok rozumowania ks. Draguły wskazuje, że nie rozumie on znaczenia struktur Kościoła w realizacji jego misji ewangelizacyjnej. Jan XXIII formułując idee Vaticanum II stwierdził, że trzeba przewietrzyć Kościół. Zapomniał jednak o filtrach zabezpieczających przed swądem szatana maskującym się za ożywczym tlenem. Sobór nie potępił rzeczywistości firmowanej przez Lenina. Wygląda na to, że autor artykułu ma mentalność modernistyczną i nie chce widzieć, co się stało z Kościołem na Zachodzie.
Polecam więc analizę mentalności przedsoborowej w kontekście tego, co stało się z kościołem w Hiszpanii. Odpływ wiernych z niego nie był wynikiem „swądu szatana maskującym się za ożywczym tlenem”, a totalitarną chęcią rządu dusz bezdusznie realiowanego przez instytucjonalny kościół. Trzeba wiedzieć , że tam, za czasów Franco, za absencję na pasterce można było stracić pracę. To jak to widzi Tadeusz? Modernizm wywiał ludzi z kościoła? Czy może jest jednak jakieś podobieństwo do leninowskiej koncepcji społeczeństwa?
Akurat po inicjalnych okolicznikach przecinków stawiać nie należy: Po powrocie do domu mama ugotowała obiad, W związku z podjęciem nowej pracy musiałem zmienić miejsce zamieszkania, Z powodu pandemii i towarzyszących jej obostrzeń nie mogłem wyjechać za granicę. Jeśli zdanie bez przecinka, którego zgodnie z zasadami i tak wstawić nie można, będzie dwuznaczne, należy je przeredagować albo użyć myślnika zamiast przecinka: Z powodu koronawirusa – parafian, którzy (…), prosimy o (…). Polska interpunkcja odwołuje się do budowy składniowej wypowiedzeń. Miejsca przestanków oddechowych nie mają znaczenia.