W Kościele w Polsce wciąż myślimy jak faryzeusze. Jezus najpierw mówił o przemianie serc, a my chcemy przemienić społeczeństwo siłą sankcji i strachu.
Co myślę o fali protestów, które mimo pandemii przetaczają się przez Polskę po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji? Piszę trochę z dystansu, bo przez ostatnie osiem dni byłem kompletnie odłączony od jakichkolwiek informacji, na rekolekcyjnej pustyni.
Miesza się we mnie dziś lęk i spokój. Ból i nadzieja. Dlaczego? Dwa dni po orzeczeniu Trybunału napisałem, że nie był to dobry moment, aby tykać sprawę aborcji, chociaż rozumiem dobre intencje wielu osób, sam jestem przeciwny wszelkim formom aborcji. I nie zmienię swojego zdania.
Nie każdy czas jest dobry
Nie chodzi tylko o pandemię, choć to naprawdę niebagatelny powód. Nie, nie zgadzam się z argumentami niektórych, że nigdy nie ma dobrego czasu na takie zmiany. Otóż, patrząc na sytuację biblijnie, to właśnie jeden z „dogmatów” Bożego sposobu działania. „Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał swego Syna” – czytamy. Biblia mówi o kairosie, szczególnym czasie w odróżnieniu od czasu fizycznego mierzonego zegarem. Syn przyszedł w konkretnym czasie.
Gdyby prawdą było, że każdy czas jest dobry na wprowadzanie prawa, zwłaszcza tak trudnego, to Jezus narodziłby się znacznie wcześniej. Ale narodził się stosunkowo późno, a i tak niewielu przyjęło Jego orędzie. Chociaż gdyby przyszedł w czasach Izajasza, mógłby nie dożyć nawet miesiąca swej publicznej działalności. Jezus objawił Boga takim, jaki jest. Ale nie zostało to przyjęte przez elity i pobożnych ludzi. A niby „nadszedł czas”.
Istnieje coś takiego jak prawo stopniowości. Pisze o tym św. Jan Paweł II w „Evangelium vitae” i „Familiaris consortio”. Nie chodzi tylko o to, by prawo wprowadzić i żebyśmy się cieszyli, że je mamy. Można je wprowadzić za wcześnie, zbyt gwałtownie. Ludzie też muszą dojrzeć do przyjęcia prawa.
Papież nie wymyślił tego przy zielonym stoliku. Cała Biblia mówi o stopniowym objawianiu Boga, o stopniowym objawianiu, na czym polega miłość i życie moralne. Gdyby racje mieli ci, co twierdzą, że nigdy nie ma dobrego czasu na takie ustawy, to Bóg powinien wpisać do Dekalogu także miłość nieprzyjaciół. A nie wpisał. Dlaczego? Bo nie był to jeszcze właściwy czas. Jezus ogłosił miłość do nieprzyjaciół, która właściwie możliwa jest tylko wtedy, gdy żyje się w bliskiej relacji z Bogiem i przyjmuje Jego miłość. Teraz możemy żyć tą miłością, ponieważ otrzymujemy pomoc.
Prohibicja, fanatyzm, a może rozeznanie?
Tak, zabójstwo człowieka narodzonego i nienarodzonego w sensie moralnym niczym się nie różnią. To drugie jest jeszcze bardziej haniebne, bo atakuje się kompletnie bezsilną osobą. Ale obie formy przestępstwa nie są tak samo postrzegane w społeczeństwie, czy się to nam podoba czy nie. Gdyby w ocenie moralnej było tak samo postrzegane, nie byłoby takich protestów. Przypuszczam, że w kwestii zabójstwa jako takiego nikt z obywateli Polski nie powiedziałby, że należy poluzować prawo karne. Jest tu konsensus, jakieś moralne podstawowe wyczucie. W przypadku prawa dzieci do życia w każdym stadium i stanie zdrowie jest – jak widać – inaczej. Nie ma takiej zgody. Czy można ją wymusić? Można, powołując się na V przykazanie. I koniec. Ale czym się to skończy? To brak roztropności.
A czy nie byłoby dobrze wprowadzić prohibicję i zakaz sprzedaży alkoholu, bo to zmniejszyłoby liczbę wypadków, rozwodów, poranionych rodzin i dzieci? Pewnie, że byłoby dobrze, ale tylko na papierze. Dlaczego władza tego nie robi? Czy tylko ze względu na ryzyko ukrócenia wpływów do budżetu? Władza wie, że nie ma społecznego przyzwolenia na tego typu ustawy, chyba że będziemy żyli w jakimś idealnym albo totalitarnym świecie.
Zabójstwo człowieka narodzonego i nienarodzonego w sensie moralnym niczym się nie różnią. Ale oba czyny nie są tak samo postrzegane w społeczeństwie, czy się to nam podoba czy nie
Uważam, że paradoksalnie dzisiaj młodzi ludzie jeszcze mniej są gotowi do tego, aby przyjąć zakaz wszelkich form aborcji, niż 20 lat temu. Sam upływ lat nie wprowadza moralnego postępu. To naiwność. Bez lat edukacji i to pokazywanej pozytywnie, a nie tylko negatywnie, nie będzie zmiany świadomości.
Wprowadzanie praw wymaga rozeznania, znalezienie optymalnego czasu i momentu. Inaczej mamy fanatyzm.
Nie da się sprowadzić Królestwa
Przyczyny protestów są, jak to zwykle bywa, bardzo złożone. Nie zgadzam się z retoryką wielu kościelnych środowisk, że z jednej strony jesteśmy „my – dobrzy” i „oni – źli”. Tłumaczenie wszystkiego w kategoriach wojennych, w kategoriach walki dobra ze złem, gdzie zło jest w jednym obozie, a dobro w drugim, to straszna diabelska pułapka. Zacietrzewienie i lawina emocji nie pozwalają tego dostrzec. Jasne, super postawić się po „jasnej” stronie sporu i zaliczyć do krystalicznych obrońców wiary i moralności. Ale to, niestety, iluzja.
To, co się dzieje, jest także wielką porażką Kościoła. I będzie dla niego niezwykle bolesnym oczyszczeniem. Już jest. Jeśli ktoś uważa, że w tych protestach (pomijam ekstremizmy) chodzi wyłącznie o wyrok TK, to chyba spadł z księżyca.
Kościół instytucjonalny płaci za flirt z obecnie rządzącymi. Ale sprawa jest głębsza. Nawet nie chodzi o tę czy inną władzę. Chodzi o iluzoryczne oczekiwanie, że Królestwo Boże na ziemi da się zaprowadzić z pomocą władzy politycznej. Nie da się.
Jak się zostawi człowieka samego z lękiem, to różne rzeczy przychodzą mu do głowy. Wyzwala się często to, co najgorsze
Nic nie zastąpi pokornej ewangelizacji, bycia z odrzuconymi, ubogich środków, wychodzenia z wygodnego światka. A czy nie lepiej zdać się na legalizm zamiast zmiany serc? Czy nie lepiej widzieć owoce od razu? To nie wymaga pracy i wysiłku. Mamy prawo i je egzekwujemy. Ale to jest astronomiczna iluzja, a nie żaden moralny postęp. A co zrobiliśmy, aby w ogóle edukować, mówić w kościołach nie tylko za pomocą obrazów z rozszarpanymi płodami o szkodliwości aborcji, o tym, że dzieci mogą się urodzić ciężko chore. Bo tu nie chodzi tylko o dzieci, ale również o ich rodziców. Oni potrzebują również pomocy.
W Kościele w Polsce myślimy wciąż starotestamentalnie. Jesteśmy jak uczeni w Prawie i faryzeusze. Jezus najpierw mówi o przemianie serc, a my chcemy przemiany społeczeństwa siłą sankcji i strachu.
Polska katolicka na sztandarach, ale nie w sercu
Czego nie zauważa spora część hierarchi kościelnej (albo nie chce zauważyć)? Że społeczeństwo szybko się sekularyzuje. Jestem przekonany, że wśród tych protestujących są tysiące ludzi ochrzczonych, którzy przeszli wdrożenie do życia sakramentalnego i katechizację. I co z tego? Co wynieśli z całej tej formacji? To jest dla mnie najgłębszy powód bólu.
Polska nie jest już katolickim krajem w sercach, owszem – na sztandarach, w oficjalnych listach i na ustach tak. Sztuczne budowanie katolickości na ciągłym nawiązywaniu do przeszłości, kolejnych rocznicach, beatyfikacjach i kanonizacjach, obchodach i walkach ideowych, nie zatrzyma fali sekularyzacji. Ten szok jest tak wielki, że niektórzy hierarchowie czują, jakby zbliżał się koniec świata. To nie koniec świata. To zderzenie z rzeczywistością. Ulica pokazuje to, co od dawna jest w sercach. Trzeba się w końcu z nią zmierzyć, a nie podtrzymywać iluzoryczne wyobrażenia o katolickiej Polsce.
Chrzcimy, udzielamy pierwszej Komunii, bierzmujemy, a potem okazuje się, że to jedynie rytuały nie mające żadnego wpływu na życie. To tylko wina tych, którzy je przyjmują?
Najbardziej smutne pozostaje to, że wśród protestujących jest tylu młodych. To powinien być najważniejszy powód, który spędzi sen z oczu wielu spośród nas, duchownych. Nie, to nie Kościół ma dzisiaj ogromny wpływ na młodych, nie Jan Paweł II, tylko media, internet i rówieśnicy. Sekularyzacji w całości nie zatrzymamy, ale możemy ją ograniczyć. Młodzi są krytyczni, z natury kontestują, buntują się. Są idealistyczni. To ich prawo. Wszyscy tacy byliśmy. Mogą sami tkwić w problemach, ale nie znoszą hipokryzji. I przeciw temu również protestują na ulicach, pod kościołami i kuriami.
Kościół powinien sobie wziąć do serca to, co się dzieje. Nie grzmieć jedynie o atakujących wrogach, ale wyjść temu trudnemu wyzwaniu naprzeciw. Jednym z powodów sekularyzacji jest słabo ugruntowana wiara, mało odporna na wpływy zewnętrzne, pozbawiona faktycznej relacji z Bogiem, życia sakramentalnego i modlitwy. Część odpowiedzialności za ten stan ponosi także Kościół nauczający. Wszystko się kręci, chrzci się, udziela pierwszej Komunii świętej, bierzmuje, a potem okazuje się, że to tylko rytuały nie mające żadnego wpływu na życie. Czy to tylko wina tych, którzy je przyjmują?
Poszerzanie dobra, a nie straszenie grzechem
Pisałem już tutaj o tym wielokrotnie, że droga do zatrzymania rozległości sekularyzacji wiedzie przez pogłębienie wiary, przez biblijną ewangelizację, naukę modlitwy, dobrą katechezę, budowanie wspólnot. I uświadomienie sobie, że dzisiaj jeden obraz, symbol, zdanie może za sprawą internetu bardzo dużo zbudować i dużo zniszczyć. To chyba nie dotarło jeszcze do wielu duchownych.
Aby przyjąć każde dziecko, a potem pomóc mu i jego rodzicom, naprawdę trzeba mieć silną wiarę. A i tak przypuszczam, że protest często wynika z lęku przed tym, czy i jak sobie człowiek poradzi z takim wyzwaniem jak ciężko chore dziecko. Żaden rodzic nie spodziewa się najgorszego. I dla żadnego rodzica, także tego najbardziej wierzącego, przyjęcie takiego dziecka nie będzie łatwe. Zawsze zrodzi się lęk, smutek, bezradność. To ludzkie i normalne.
Gdy powołuję się na prawo stopniowości, to obejmuje ono także to szersze spojrzenie, szerszy horyzont. W takich sytuacjach wszyscy potrzebują wsparcia. A czy obecne prawo i system pomocy społecznej to gwarantuje? Czy my w Kościele mamy otwarte drzwi dla rodziców, ale i samotnych kobiet, których nagle taka sytuacja dotknęła, chociażby po to, by posłuchać, wesprzeć, towarzyszyć?
Niektórzy nasi hierarchowie czują, jakby zbliżał się koniec świata. To nie koniec świata. To zderzenie z rzeczywistością
Prawo zawsze stanowi pewne minimum. Chce ograniczyć zło. Ale to nie wystarczy w przypadku aborcji eugenicznej. Musi być jeszcze w prawie wpisane „poszerzenie” pomocy i dobra. Tego jak na razie nie ma. A jak się zostawi człowieka z lękiem, to różne rzeczy przychodzą mu do głowy. Wyzwala się często to, co najgorsze.
I ostatnia rzecz. Całe to wydarzenie dotknęło jakiejś niezwykle czułej struny w społeczeństwie, a może czara się przelała. Do tego stopnia, że ludziom nie przeszkadza nawet pandemia. Czegoś innego boją się bardziej. I naprawdę niewiele to zmieni, a tylko pogorszy sytuację, obwieszczanie ustami rzecznika KEP, że udział w protestach to grzech. A co, jeśli przynajmniej niektórzy z tych ludzi robią to w zgodzie ze swoim sumieniem? Rozumiem, że słowa o grzechu są wyrazem bezsilności, przywoływaniem do porządku. Ale to działa jeszcze tylko na przekonanych, na resztę już nie. Wprost przeciwnie.
Tekst pochodzi z Facebooka. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też:
Świat zobaczył fałsz Kościoła. Nasz fałsz
Ojciec przeprasza. List na Wszystkich Świętych
Swego czasu niektórzy mówili, że Kościół za późno się zajął kwestią społeczną w XIX wieku… Inni krytykowali encyklikę „Rerum novarum”, bo w końcu wystarczy indywidualna inicjatywa, filantropia, działalność charytatywna, by zapobiec nędzy robotników…
Jak wprowadzano kompromis aborcyjny, to większość społeczeństwa była za pozostawieniem ówczesnego prawa, które zezwalało na aborcje z przyczyn społecznych, ale nasi lokalni „faryzeusze” zadecydowali inaczej, wbrew ówczesnej woli większości, a w imieniu najsłabszych – prawdziwej miary demokracji. Losy utrzymania wyroku TK, zwiększającego znacznie ochronę godności i życia, nie są jeszcze przesądzone, a solidna kampania społeczna i mobilizacja mogą pozwolić na przejście wielu dotychczasowych zwolenników kompromisu na stronę właściwszych rozwiązań, wynikających z samej Konstytucji, jeśli traktuje się ją poważnie.
To jest złożony problem, nie jest to też takie oczywiste jak przedstawia artykuł.
Skoro mam wpływ na prawo czy zgadzając się na legalność aborcji nie przykładam ręki do tych morderstw? Nie staję się wręcz przykładem dla innych: „skoro ten chrześcijanin uznał, że może być legalna to znaczy, że nie jest taka zła” ?
Przykład z alkoholem jest błędny: Alkohol można wykorzystać w dobrym celu. Aborcji nie można(!) (przypadki gdy ratujemy się życie matki uznajemy za dopuszczalne gdyż nie zabijamy w celu zabicia, ale jest to skutek uboczny ratowania kogoś innego). Na tej samej zasadzie nie chcemy zakazywać noży a nawet prawo do posiadania broni nie jest uważane za sprzeczne z naukę Chrystusa.
Więc może inaczej: czy jako chrześcijanin powinienem się mieszać do prawa świeckiego? Kusi by uznać, że nie. Chcą się nawzajem mordować? Prosze bardzo, niech to robią. Ich problem. To znacząco zdejmuje z nas istotne dylematy moralne. Oczywiście będę apelować by tego zła nie czynić, ale to wygodna pozycja: nikt mnie za nią raczej nie będzie krytykować, prześladować (mimo, że zmieniając prawo czyniłbym to w imię sprawiedliwości!)
Tylko jest problem: jestem nie tylko chrześcijaninem, jestem też obywatelem. Obowiązuje mnie Konstytucja a ta nakazuje chronić życie człowieka. Każde – nie ma w Konstytucji wyjątku. W niektórych Ustawach jest wręcz wprost wpisane, że dziecko zasłaguje na ochronę od poczęcia (ustawa o prawach dziecka). Czy więc jako obywatel nie jest moim obowiązkiem by realizować te zapisy?! Widać tu pewne wyjście: możemy zmienić Konstytucję – zapisać ochronę życia ludzkiego np. od któregoś tygodnia po poczęciu.
Inne spojrzenie: Jestem generalnie zwolennikiem by prawo było minimalistyczne, by jak najmniej rzeczy było zakazanych. Być może powinno to dotyczyć także aborcji, przynajmniej w pewnych warunkach ją dopuszczać, nawet na żądanie we wczesnym okresie gdy ten człowiek jeszcze na pewno nic nie czuje i nie myśli. Jednakże przy takim podejściu powinno to dotyczyć całego prawa. Dlaczego legalna aborcja, a nie mogę przejść przez ulicę na czerwonym świetle, nawet gdy nie widać żadnego samochodu?! Dlaczego mam być karany za zabicie złodzieja w swoim domu? Jeśli liberalizujemy prawo to w całości!
Powiedzmy, że mamy szansę tylko na liberalizację prawa do aborcji, na inne przepisy nie ma szans. Czy powinniśmy się na to zgadzać w imię opinii, że te aborcje i tak będą wykonywane?To wymaga odpowiedzi na pytanie czy faktycznie zakaz aborcji nie zmniejsza (nawet o jedną rocznie!) liczby faktycznie wykonywanych aborcji. To trudne pytanie i pewnie trudno o miarodajne dane.
Może należy ulec tak dużej grupie która domaga się by była w pełni legalna, umyć ręce? Mam jednak wielką wątpliwość, aż nadto kojarzy mi się z Piłatem.
Oszem będziemy mówić, że to złe, przybijemy tabliczkę z napisem, że to zabijany człowiek.
(aktualnie nawet tego się nie robi! czy lekarz tłumaczy kobiecie, że ten nienarodzony to też człowiek? nie pokazuje innych możliwości? Zazwyczaj np. w razie nawet lekkiej choroby płodu, jej dziecka, kobieta słyszy wręcz przeciwnie: aborcja, po co sobie brać kłopot na całe życie. Może zmieńmy choć to? Wymuśmy w prawie by decyzja należała od opinii trzech lekarzy, by została podpisana przez kobietę karteczka „oto człowiek, ale go zabijmy” ORAZ by wskazać kobiecie, że istnieje inna droga). Autor tego artykułu o tym pisze: ale to za mało: jeśli mamy np. teraz w tym miesiącu rozszerzyć dopuszczalność aborcji to musimy jednocześnie zapewnić to o czym piszę.
Nie dopuszczajmy do sytuacji, że niektórym ludziom (nienarodzonym) odmawia się człowieczeństwa.Jeśli nawet legalnie można je zabić, niech choć będzie wprost powiedziana prawda: to jest człowiek.
Padł temat, że to zły czas. Oczywiście. Jednak oskarżanie o to rządzących uważam za nadużycie.To wyrok TK a nie rządu(!). Wszelkie insynuacje, że rząd ma wpływ na TK są głupie i pozbawione podstaw.
Owszem, należało od razu mądrze reagować. Niestety mądrości brak wszystkim politykom, czy nawet kandydatem na polityków. Wszystko zamiast dyskusji zajmują się wzajemnej obrzucaniem błotem, oskarżeniami kto jest zły. To jest droga donikąd.
Chciałem Piórkowskiemu przywalić, lecz po przeczytaniu Twojego komentarza zaniecham, bo skomentowałeś doskonale. I bez użycia „wyrazów”, co mnie by się chyba nie udało… . Zatem tylko: Napiórkowski – cienko, płytko, banalnie, słabiutko. Howgh.
@Krzysiek
Z wieloma postulatami się zgadzam ale z tym twierdzeniem zdecydowanie się nie zgadzam:
„To wyrok TK a nie rządu(!). Wszelkie insynuacje, że rząd ma wpływ na TK są głupie i pozbawione podstaw.”
Niech pan sobie przeczyta dość szczegółowe Votum Separatum profesora Kieresa
To jest wyrok na zamówienie polityczne. Konstytucja nie mówi od kiedy to życie ma być chronione, nawet dawniej można było to sprecyzować ale jednak tego nie zrobiono. Z jakiegoś powodu Konstytucja jest taka jak jest.
@Krzysiek
Jak sam piszesz to jest złożony problem zatem pytam czy jakiekolwiek uproszczenie na poziomie prawa stanowionego rozwiązuje dylemat moralny jednostki stojącej przed trudnym wyborem? Czy oceny chcesz dokonywać w obrębie prawa stanowionego czy własnej moralności (u różnych osób mogą pojawić się w tym obszarze różne rozbieżności). Czy zakaz (w sensie ogólnym) rozwiązuje problem? – praktyka dostarcza argumentów, że nie w pełni. I z takim niepełnym rozwiązaniem problemu na poziomie prawa stanowionego musimy się liczyć jako społeczeństwo także w tym przypadku (aborcja). Jaka jest rola prawa (i tych co je stanowią i zmieniają) wobec jednostki wyposażonej przez Stwórcę w rozum i wolną wolę? Zapisy prawa ZAWSZE będą pewnym kompromisem, który, jak to kompromis, czasem zawodzi. Pozostaje pytanie czy jako jednostka (czy społeczeństwo) mamy pełne prawo oceny czynu drugiej jednostki znajdującej się w konkretnych okolicznościach (w kontekście prawa stanowionego i prawa moralnego te oceny mogą być uprawnione lub nie i jednocześnie bardzo różne np. subiektywnie niemoralne, ale zgodne z prawem stanowionym lub właściwe moralnie, ale zagrożone karą)? Czy nadanie sobie prawa do jednakowej moralnej oceny czynu bez względu na okoliczności nie jest uzurpacją i wyręczaniem z roli sędziego Tego, który jako Wszechmocny i Jedyny ma do tego prawo? Czy tego typu uzurpacja nie przeczy naturze ludzkiej (niedoskonałej w swej istocie) Pytasz „czy zgadzając się na legalność aborcji nie przykładam ręki do tych morderstw” (przecież akceptacja kompromisu prawnego nie obliguje do niemoralnego postępowania). A czy pytasz „czy skazując niepełnosprawnego i jego rodzinę na ostracyzm społeczny, brak wsparcia finansowego, psychologicznego nie przykładam ręki do ludzkiego nieszczęścia (w sensie prawa stanowionego nie naruszasz paragrafów gdy nie pomagasz sąsiadce – matce niepełnosprawnego, a jaka jest tu ocena moralna)?” Może ochrona życia (jakim by ono nie było) nie powinna być nacechowana zakazami i penalizacją lecz wsparciem, współczuciem, pomocą (jakie są dziś ślady promowania tego typu postaw w prawie stanowionym z propozycjami grup „pro-life” włącznie)? A może jako jednostki funkcjonujące w społeczeństwie zadajemy sobie niewłaściwe pytania? Piszesz, że aborcji nie można „wykorzystać w dobrym celu”, a czy jesteś sobie w stanie wyobrazić czyn „moralnie nieuporządkowany” (kłamstwo, kradzież – to nie musi być od razu pozbawienie życia) popełniony z przesłanki miłosierdzia? I kto (jaki sąd i wg jakiego prawa) ma to ocenić? I z góry odrzucam argument, że tego typu wypowiedzi to relatywizm moralny, bo zgoła odmienne mogą być oceny tego samego czynu wg zasad prawa stanowionego (innego w różnych częściach świata), a inne wg prawa moralnego (przydanego odrębnie KAŻDEJ jednostce). Przy tej okazji zastanawiam się jaki wgląd w moje sumienie i na jakiej podstawie KEP ustami swojego rzecznika dokonuje negatywnej oceny moralnej i kwalifikuje udział w proteście jako grzech (ciekawi mnie jako katolika sposób tego „rozeznania” poczynionego w moim imieniu, wręcz w moim zastępstwie; na moje oko to „jakaś nieszczęsna nadinterpretacja” ocierająca się wręcz o pychę (my jako kolegium lepiej od ciebie i od Niego wiemy z jakich powodów protestujesz i wiemy, że niesłusznie wręcz źle)). I jak po takiej wypowiedzi rzecznika ma się zachować ewangelizator zapytany przez niewierzącego jak to z tym grzechem właściwie jest (jak ma tłumaczyć w kontekście ewangelii i zapisów definicji za kkk co konkretnie rzecznik miał na myśli)? I wreszcie na koniec tych dywagacji zapytam: jaka jest obecnie i jaka powinna być w przyszłości rola kościoła (nie tylko katolickiego) w procesie kształtowania prawa stanowionego obowiązującego obywateli państwa różnych wyznań? Czy ograniczać się ma ona (ta rola) tylko do pomocy w kształtowaniu sumienia (czy innego „kompasu moralnego” funkcjonującego jako pojęcie w ramach konkretnej religii) czy też kościół/związek wyznaniowy ma mieć bardziej realny wpływ na treść, ale też i sposób zapisu przepisów prawa stanowionego? Jak łatwo się domyślić w obszarze prawa stanowionego jako społeczeństwo nie pozostaje nam nic innego jak kompromis (nietrwały w czasie, z czym należy się liczyć) będący wypadkową poglądów różnych środowisk mających w danym okresie czasu realny wpływ na treść prawa stanowionego, co nie oznacza jednocześnie kompromisów moralnych poszczególnych jednostek mających swoją podmiotowość (w zgodzie ze swoim „kompasem moralnym” mamy prawo kwestionować zarówno zakaz jak i nakaz prawa stanowionego). Wniosek: do oceny moralnej czynów jednostek jako społeczeństwo nie mamy podstaw opierając się wyłącznie na prawie stanowionym (i chyba z pomieszania tych dwóch pojęć – prawa moralnego i stanowionego obowiązującego w danej społeczności wynika to całe napięcie i nieporozumienie wokół przepisów dotyczących aborcji).