Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ani heretyk, ani apostata, ani schizmatyk. Ks. Alfred Wierzbicki a doktryna kościelna

Ks. Alfred Marek Wierzbicki. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Na zarzuty wobec ks. Wierzbickiego warto spojrzeć z punktu widzenia teologii dogmatycznej. Tak się zresztą składa, że w gronie Kolegium Rektorskiego KUL, które odcięło się od ks. Wierzbickiego, nie ma żadnego specjalisty w tej dziedzinie.

Pod koniec września br. Kolegium Rektorskie KUL wyraziło wątpliwości co do katolickiej ortodoksyjności swego profesora – ks. Alfreda Wierzbickiego, filozofa, wieloletniego kierownika Katedry Etyki KUL, w latach 2006–2014 dyrektora Instytutu Jana Pawła II KUL i redaktora naczelnego szacownego kwartalnika „Ethos”. Włodarze KUL uznali, że treść medialnych wystąpień tego uczonego szkodzi misji KUL, ogłosili, że „odcinają się” od (bliżej niesprecyzowanych) słów ks. Wierzbickiego – i skierowali sprawę do Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej ds. Pracowników. Ciało kierownicze powołało się na statut uczelni: „Nauczyciele akademiccy, którzy nauczają spraw dotyczących wiary lub moralności, zobowiązani są do wykonywania swoich zadań w pełnej wspólnocie z Nauczycielskim Urzędem Kościoła”. 

Duchownemu grozi nawet wydalenie z uczelni. Pierwotnie KUL odmawiał podania konkretnych zarzutów wobec swojego profesora. Kilka dni później jednak – jak można sądzić, pod wpływem zapytań i krytyki mediów oraz środowisk naukowych – uczelnia doprecyzowała, że chodzi o publiczne wypowiedzi ks. Wierzbickiego odnoszące się do „nauczania Kościoła i oficjalnego stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+”. 

Wspólnota nie bez pytań 

Kiedy przykładam groźnie brzmiące oświadczenia Kolegium Rektorskiego KUL do inkryminowanych wypowiedzi ks. Alfreda Wierzbickiego, zdaje mi się, że w ujęciu tego ciała pożądana „pełna wspólnota z Nauczycielskim Urzędem Kościoła” zachodzi tylko wtedy, gdy katolik bezkrytycznie przyjmuje za swoje wszystkie wypowiedzi Magisterium Ecclesiae oraz akceptuje bez zastrzeżeń dokumenty konkretnego episkopatu. Warto więc spojrzeć na ten problem z punktu widzenia teologii dogmatycznej. Tak się zresztą składa, że w gronie Kolegium Rektorskiego KUL nie ma żadnego specjalisty od dogmatyki. 

Historia Kościoła – w tym historia nauczania Magisterium, jak też poszczególnych konferencji biskupów – czytelnie uczy, że katolickie pojmowanie „pełnej wspólnoty” nie polega na powtarzaniu tych samych ustalonych sformułowań. W ramach wspólnoty z Magisterium jest miejsce na krytykę, zadawanie pytań, problematyzowanie, różnorodność opinii, spór, a nawet niezgodę. 

Zgodnie ze wskazaniami listu apostolskiego „Ad tuendam fidem” Jana Pawła II (1998 r.), wyróżnia się trzy poziomy nauczania Kościoła: objawione, definitywne i autentyczne. Aby pozostawać w pełnej jedności z Magisterium Ecclesiae, katolik musi przyjąć przynajmniej nauczanie objawione (ponieważ uporczywe odrzucanie tego nauczania wyłącza z Kościoła) oraz definitywne (bo chociaż jego negowanie nie jest herezją, nie wyłącza więc z Kościoła, to jednak osłabia jedność z nim). Inaczej ma się sprawa z poziomem autentycznym – w tym wypadku wypowiedź przeciwna nauczaniu Magisterium może, ale nie musi być uznana za błędną czy niebezpieczną, nie skutkuje zatem zerwaniem pełnej wspólnoty z Kościołem.

W ramach wspólnoty z Magisterium jest miejsce na krytykę, zadawanie pytań, problematyzowanie, różnorodność opinii, spór, a nawet niezgodę

Rzecz jasna, pełna wspólnota nie wyklucza problematyzowania i stawiania pytań pod adresem konkretnych doktryn z poziomów objawionego i definitywnego czy wskazywania na ich niejasności, słabości, jednostronności itp. Nie wyklucza również postulowania, proponowania i przyczyniania się do lepszego rozumienia i formułowania tych doktryn. O tym wszystkim wyraźnie już w 1986 r. przypomniała Kongregacja Nauki Wiary w Deklaracji o katolickiej doktrynie o Kościele przeciw niektórym współczesnym błędom „Mysterium Ecclesiae”. 

Czytamy tam: „Przekazywanie przez Kościół Objawienia Bożego wiąże się z różnego rodzaju trudnościami. Wynikają one (…) także z historycznego uwarunkowania przekazu Objawienia. (…) należy przede wszystkim zauważyć, że znaczenie zawarte w wypowiedziach dotyczących wiary, częściowo zależy od specyfiki wyrażeniowej języka stosowanego w określonym czasie i w określonych okolicznościach. Zdarza się także czasami, że jakaś prawda dogmatyczna zostaje najpierw wyrażana w sposób niepełny, chociaż nigdy nie błędny, a dopiero później, po rozważeniu jej w szerszym kontekście wiary i poznania ludzkiego, otrzymuje pełniejsze i doskonalsze wyrażenie. (…) formuły dogmatyczne Urzędu Nauczycielskiego Kościoła od początku były dostosowane do przekazywania prawdy objawionej i że pozostając do tego dostosowane, będą ją przekazywały tym, którzy je prawidłowo rozumieją. Nie wynika z tego jednak, że każda z tych formuł była lub pozostanie dostosowana w takiej samej mierze. Z tego powodu teologowie starają się dokładnie ustalić intencję nauczania, zawartą w owych różnych formułach, a w ten sposób świadczą widoczną pomoc żywemu Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, któremu podlegają. (…) Zdarza się niekiedy i tak, że (…) w Kościele niektóre z tych formuł zostały zastąpione nowymi, które, zaproponowane lub zaaprobowane przez Urząd Nauczycielski Kościoła, przekazują to samo znaczenie w sposób jaśniejszy lub pewniejszy” (pkt 5). 

Jak widać, zacytowany dokument Kongregacji Nauki Wiary wręcz postuluje potrzebę krytycznego podejścia do doktrynalnych orzeczeń Magisterium Kościoła. Krytyka może dobrze służyć – a historia wciąż uczy, że służyła i służy – jaśniejszemu i pełniejszemu rozumieniu i formułowaniu doktryny Kościoła. Z punktu widzenia doktryny nie ma więc przeszkód do takich poszukiwań. Uniwersyteckie wydziały teologiczne wydają się wręcz wymarzonym miejscem dla prowadzenia takich prac. 

Przeciw wierze Kościoła?

Z punktu widzenia prawa kanonicznego Kolegium Rektorskie KUL – stawiając pod znakiem zapytania katolicką prawowierność ks. Wierzbickiego – sugeruje, że jest on (może być?) winien przestępstwa przeciw wierze Kościoła. W rachubę wchodzą tu – zgodnie z postanowieniami Kongregacji Nauki Wiary („Normae de delictis Congregationi pro Doctrina Fidei reservatis seu Normae de delictis contra fidem necnon de gravioribus delictis”, 2010 r.) – trzy przestępstwa: herezji, apostazji lub schizmy. 

O apostazji Wierzbickiego jednak nie może być mowy, ponieważ w wypadku profesora KUL w rachubę nie wchodzi – by posłużyć się definicją tego przestępstwa z Kodeksu prawa kanonicznegoz 1983 r. – „całkowite porzucenie wiary chrześcijańskiej” (kan. 751). Nie chodzi tu także o schizmę, ponieważ duchowny ten nie odmawia – jak z kolei to przestępstwo pojmuje ten sam kodeks – „uznania zwierzchnictwa Biskupa Rzymskiego lub utrzymywania wspólnoty z członkami Kościoła, uznającymi to zwierzchnictwo” (tamże). 

Pełna wspólnota z Kościołem nie wyklucza stawiania pytań pod adresem konkretnych doktryn oraz przyczyniania się do ich lepszego rozumienia i formułowania

Pozostaje herezja – ale i ona odpada, chyba że rozumie się ją inaczej niż Kodeks prawa kanonicznego, który określa ją jako „uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej” (tamże). Tymczasem ks. Wierzbicki w swoich publicznych wystąpieniach żadnej takiej prawdzie (czy to uporczywie, czy nie uporczywie) nie zaprzeczał ani też nie powątpiewał o niej. Raczej sugerował możliwość ewolucji stanowiska Magisterium Kościoła w ocenie homoseksualizmu w sytuacji, gdy z powodów politycznych i obyczajowych dochodzi w Polsce do działań skrajnie homofobicznych, w tym do aktów intelektualnej i fizycznej przemocy.

W wywiadzie dla TVN24 Wierzbicki mówił: „Kościół jest jednoznaczny: homoseksualizm jest złem. (…) Zastanawiam się jednak, czy nie powinniśmy zrewidować tego poglądu. (…) Mógłbym zaakceptować związki partnerskie, które dotyczą przecież nie tylko osób homoseksualnych. Czy uderzyłoby to w rodzinę? Uważam, że nie”. Ten czy inny biskup, a nawet cały konkretny episkopat jakiegoś kraju czy regionu mogą nie akceptować związków partnerskich (Wierzbicki nie mówił o małżeństwach jednopłciowych), jak też uważać, że akceptacja taka uderzyłaby w rodzinę, tyle że akurat ta akceptacja lub jej brak czy też ich znaczenie dla kondycji współczesnej rodziny nie należą do rezerwuaru prawd objawionych i definitywnych, a tym samym te rzeczy są doktrynalnie neutralne dla sprawy pełnej wspólnoty z Urzędem Nauczycielskim Kościoła. W tych sprawach katolicy mogą się różnić i ze sobą spierać.

Wierzbicki w swoich publicznych wystąpieniach żadnej prawdzie, w którą katolik powinien wierzyć, nie zaprzeczał ani też nie powątpiewał o niej

Ks. Wierzbicki w mediach powiedział też, iż „zamiast powtarzać ciągle, że homoseksualizm jest grzechem, Kościół powinien być bardziej ostrożny”. Stwierdzenie to, jak często bywa z wypowiedziami w mediach, udzielanych ad hoc, na gorąco, nie jest jednak precyzyjne. Owszem, można się z nim zgodzić, ale tylko warunkowo – jeśli odniesiemy je do Katechizmu Kościoła katolickiego z 1992 r., w którym od lat niejako ciągle powtarza się prastarą kościelną formułę, że homoseksualizm jest „poważnym zepsuciem” (łac. graves depravationes, fr. dépravations graves, ang. grave depravity). 

Niemniej w tej dziedzinie w nauczaniu Magisterium na naszych oczach dokonuje się znamienna ewolucja (zmiana!). Zaledwie sześć lat po publikacji Katechizmu – w wersji zredagowanej przez kard. Josepha Ratzingera i podpisanej przez Jana Pawła II – Kongregacja Nauki Wiary opublikowała poprawki dotyczące m.in. punktu o homoseksualizmie. Po kolejnych siedmiu latach, w kompendium tego samego Katechizmu (2005 r.), określenia „poważne zepsucie” już brak, podobnie jak w „Kompendium nauki społecznej Kościoła”(2004 r.). W tym nowym duchu w „Stanowisku Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+”, za „Listem do biskupów Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych” Kongregacji Nauki Wiary (1986 r.), stwierdza się wprost, że „szczególna skłonność osoby homoseksualnej (…) nie jest grzechem”, grzeszne są akty homoseksualne (nr 55). 

I stałe, i zmienne 

Nie dość powtarzać – co, jak się zdaje, zakładają wypowiedzi ks. Wierzbickiego – że nauczanie Magisterium Kościoła w dziedzinie społecznej dopuszcza możliwość ewolucji i zmian, i to nawet bardzo dużych, wręcz radykalnych. Jan Paweł II w encyklice „Sollicitudo rei socialis” (1987 r.) pisał o dwóch znamiennych cechach społecznej doktryny Kościoła: stałość (łac. constans) i nowość (nova). Jest to nauczanie stałe, ale w szczególnym znaczeniu: nie w sensie formalnym, lecz jako tożsame w tym, co papież określił kilkoma kolejnymi nazwami: w „najgłębszej inspiracji”, „zasadach refleksji”, „kryteriach ocen”, „podstawowych wytycznych działania”, nade wszystko „wiernej i żywotnej więzi z Ewangelią Chrystusa”. 

Tymczasem jednak – po drugie – nauczanie społeczne Kościoła cechuje też zmienność, w tym sensie, że jest ono „zawsze nowe (nova), gdyż podlegające koniecznym i potrzebnym zmianom dyktowanym przez różne uwarunkowania historyczne i nieustanny bieg wydarzeń, pośród których upływa życie ludzi i społeczeństw” (nr 3). Niektóre społeczne doktryny Magisterium Kościoła, przez długie wieki głoszone jako objawione i nieomylne, niezmienne i uniwersalne, bo opierające się na Słowie Bożym, Tradycji i prawie naturalnym, ostateczne ulegały radykalnej ewolucji, przechodziły do lamusa historii. 

Kongregacja Nauki Wiary wręcz postuluje potrzebę krytycznego podejścia do doktrynalnych orzeczeń Magisterium Kościoła

Tak było w wypadku nauczania o lichwie czy niewolnictwie. Jeszcze w XIX w. Urząd Nauczycielski Kościoła nauczał, że niewolnictwo jest zgodne z prawem naturalnym i boskim, wszak ma podstawę w Piśmie Świętym i nieprzerwanej Tradycji. I oficjalnie dopiero II Sobór Watykański (1962–1965) rozpoczął proces żegnania z tą doktryną. Ostatecznie i na zawsze zaś pożegnał się z nią (chyba) dopiero Jan Paweł II. Papież z Polski w encyklice „Veritatis splendor” (1993 r.) zaliczył niewolnictwo do aktów, które są „złe wewnętrznie” (intrinsece malum): „(…) są złe zawsze i same z siebie, to znaczy ze względu na swój przedmiot, a niezależnie od ewentualnych intencji osoby działającej i od okoliczności” (nr 80). 

Zgodnie z „Ad tuendam fidem” herezja dotyczy uporczywego odrzucania (powątpiewania) nauki objawionej formalnie, czyli najwyższego poziomu nauczania Magisterium Kościoła, tworzonego przez tzw. prawdy de fide credenda – w które należy wierzyć mocno, wiarą teologalną, opierając się wprost na wierze w autorytet słowa Bożego. Prawdy te, jak pisał w komentarzu do dokumentu Jana Pawła II ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Joseph Ratzinger, „(…) są zawarte w słowie Bożym spisanym lub przekazanym przez Tradycję i zostają zdefiniowane w formie uroczystego orzeczenia czy to przez Biskupa Rzymu, gdy naucza ex cathedra, czy to przez Kolegium Biskupów zgromadzonych na soborze jako prawdy objawione przez Boga, bądź też zostają nieomylnie podane do wierzenia przez nauczanie zwyczajne i powszechne” (nr 5). 

Według przyszłego papieża Benedykta XVI do tego poziomu należą „artykuły wiary z Credo, dogmaty chrystologiczne i maryjne; nauka o ustanowieniu sakramentów przez Chrystusa i o ich skuteczności co do łaski; nauka o rzeczywistej i substancjalnej obecności Chrystusa w Eucharystii i o ofiarnej naturze Mszy świętej; nauka o założeniu Kościoła z woli Chrystusa; nauka o prymacie i nieomylności Biskupa Rzymu; nauka o istnieniu grzechu pierworodnego; nauka o nieśmiertelności duszy duchowej i o zapłacie bezpośrednio po śmierci; o braku błędów w tekstach natchnionych Pisma Świętego; nauczanie, że bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest niezwykle poważnym wykroczeniem moralnym”. 

Charakterystyczne, że na liście tej brakuje nauczania o homoseksualizmie, nie znalazło się ono także na Ratzingerowej liście doktryn z poziomu definitywnego, a więc z poziomu nauczania, które nie zostało formalnie objawione, ale pozostaje w ścisłym logicznym czy historycznym związku z Objawieniem – tzw. prawdy de fide tenenda). Nie musi to oczywiście znaczyć, że nauczanie Magisterium o homoseksualizmie nie należy do jednego z tych poziomów, niemniej ów brak jest znaczący.

Co może konferencja episkopatu 

Ks. Wierzbicki ostro a bardzo plastycznie i iście medialnie ocenił „Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+”. Stwierdził: „Dokument biskupów wygląda jakby był pisany na księżycu, a nie w Polsce, gdzie prześladowani są na tym tle ludzie”. Trudno nie zgodzić się z tą oceną, widząc na polskich ulicach, a potem w mediach ludzi poniewieranych i pobitych – na fali homofobicznych ekscesów rządzących polityków – dlatego, że są homoseksualistami albo wyglądają jak osoby homoseksualne. Doprawdy, w takich niespokojnych społecznie i politycznie czasach jak nasze wypada i trzeba pytać się o właściwy kairos dla publikowanych dokumentów. Takiego namysłu – jak sądzę – zabrakło w wypadku „Stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+”. 

Dokument ten – postulując organizację kościelnej terapii konwersyjnej osób homoseksualnych – wykroczył zresztą poza ramy tego, co nauczanie Kościoła miało do tej pory do powiedzenia o podejściu do homoseksualizmu. Zresztą, przekonanie o „konieczności” takiej terapii nie należy do żadnego z poziomów kościelnego nauczania – i nie ma żadnego znaczenia dla pełnej czy niepełnej wspólnoty z Magisterium Ecclesiae

Co do statusu doktrynalnego dokumentu Konferencji Biskupów na temat LGBT+, to dla jasności warto jeszcze w tym miejscu przypomnieć stanowisko kard. Josepha Ratzingera w sprawie autorytetu konferencji biskupów w ogóle. A stanowisko to z grubsza i syntetycznie – jak wiele na to wskazuje i mimo pewnych inicjatyw papieża Franciszka zwiastujących przyszłe zmiany – oddaje wciąż obowiązującą wykładnię papieską. 

Niektóre społeczne doktryny Magisterium Kościoła, przez długie wieki głoszone jako objawione i nieomylne, ostateczne ulegały radykalnej ewolucji, przechodziły do lamusa historii

W słynnym „Raporcie o stanie wiary” przyszły papież Benedykt XVI powiedział: „Należy pamiętać, że Konferencje Biskupów nie mają teologicznych uzasadnień i nie są częścią nieusuwalną Kościoła, spełniają tylko funkcje praktyczne. Zresztą, nowy Kodeks Prawa Kanonicznego dokładnie ustala zakres ich władzy, według którego nie mogą występować ważnie w imieniu wszystkich biskupów, jeśli nie uzyskają zgody każdego z nich. (…) Kolektyw nie może więc zastąpić osoby biskupa, który – jak przypomina prawo kanoniczne, za Soborem Watykańskim II – jest autentycznym nauczycielem wiary dla wiernych, wobec których sprawuje służebną funkcję. (…) Żadna Konferencja Biskupów nie posiada sama z siebie misji nauczania. Także jej dokumenty nie mają jakiegoś specjalnego znaczenia, ale takie, jakie nadają im poszczególni biskupi. (…) chodzi tu o ochronę samej istoty Kościoła katolickiego, opartego na strukturze episkopalnej, a nie na pewnego typu federacji Kościołów narodowych. Poziom narodowy nie jest wymiarem eklezjalnym. Powinno na nowo stać się jasne, że w każdej diecezji jest tylko jeden nauczyciel i pasterz wiary, który pozostaje w łączności z innymi pasterzami i nauczycielami oraz z Namiestnikiem Chrystusa. Kościół katolicki opiera się na zasadzie równowagi między wspólnotą a osobą. W tym wypadku na zasadzie równowagi między wspólnotą pojedynczych, lokalnych Kościołów (zjednoczonych w Kościół powszechny) a osobą odpowiedzialną za diecezję”. 

Zdarza się – mówił dalej obecny emerytowany biskup Rzymu – „że zaniknie w jakimś biskupie poczucie indywidualnej odpowiedzialności i że swoją niezbywalną władzę pasterza i nauczyciela składa na konferencję lokalną. Ryzykuje on wtedy jednak, że decyzje staną się anonimowe, choć miały być właśnie szczególnie osobiste. Decyzje grupy biskupów zebranych na konferencji zależą w praktyce od pracy grup urzędów specjalnych, które przygotowują wstępne projekty. Później może się zdarzyć, że gdy poszukuje się punktu stycznego między różnymi tendencjami, gdy próbuje się wypośrodkować opinię, treść dokumentów końcowych pozostaje niepełna i niejasna”. 

W tym kontekście kard. Ratzinger przypomniał dokument Konferencji Biskupów Niemiec z lat trzydziestych XX w.: „I oto teksty doprawdy odważne, wymierzone przeciwko nazizmowi, pochodziły od poszczególnych odważnych biskupów. Tekst zaś samej konferencji okazał się, niestety, przyciszony, zbyt słaby w stosunku do tego, czego wymagała tragiczna sytuacja”.

Wiara, wiedza, ideologia

Enuncjacje konferencji biskupów nie muszą więc stać ponad krytyką. Dotyczy to także „Stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+”. Z prawa do krytyki w tej materii skorzystał ks. Alfred Wierzbicki. Charakterystyczne jest – i daje do myślenia – że krytycznie, choć z innej perspektywy, do tego samego dokumentu odniósł się również bp Piotr Jarecki. Mając na uwadze dyskusję i głosy krytyczne pod adresem „Stanowiska”, uznał, że dokument ten był niepotrzebny: „W lutym 2019 r. wyszedł wspaniały dokument Kongregacji Wychowania Katolickiego na temat gender. Był on bardzo wyważony, i zamiast tworzyć nowy, ten właśnie dokument należało upowszechnić. My, Polacy, chcemy być mądrzejsi”. 

Wesprzyj Więź

Kilka wyważonych krytycznych uwag pod adresem „Stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+” zdążył też już sformułować abp Wojciech Polak w wywiadzie dla Interii. Przyznając, że głosował za tym dokumentem, bo „porządkuje pewne kwestie”, dodał: „Rozumiem jednocześnie, że będzie się domagał komentarzy. Taki przedstawił chociażby ks. Jacek Prusak SJ, który mówi, że dokument pisany jest z punktu widzenia teologicznego, kościelnego, nie psychologicznego. (…) Widać, że w tym temacie psychologia i nauka Kościoła się nie spotykają. Dokument może nie jest doskonały, ale stara się przedstawić stanowisko Kościoła i może być podstawą do dalszej refleksji i rozmowy. Wydaje się, że być może przy jego redakcji zabrakło konsultacji z kompetentnymi psychologami”. Można by dodać: również z kompetentnymi etykami – a do takich należy ks. Wierzbicki. 

Wspomniany jezuita Jacek Prusak – na łamach „Tygodnika Powszechnego”, w artykule „Psychologia episkopatu” – przedstawił głęboką krytykę „Stanowiska Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+”, zarzucając mu brak znajomości współczesnych wyników badań naukowych nad tożsamością homoseksualną. Postawił też zasadnicze pytanie: „Dlaczego argumenty naukowe dotyczące homoseksualizmu nie zmieniają myślenia biskupów i psychologów chrześcijańskich?”. Całość zwieńczył zaś słowami: „Wiara niepoparta wiedzą to ideologia”. Autor tych słów nie pracuje na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, więc zapewne o swoją pełną wspólnotę z Magisterium Kościoła nie musi się martwić. 

Przeczytaj także:
List ks. prof. Andrzeja Szostka, byłego rektora KUL
Komentarz Katarzyny Jabłońskiej („Więź”)
Naukowcy UŁ bronią ks. Wierzbickiego: Nie ma zgody na prześladowanie pracownika naukowego
Ks. Wierzbicki wprowadza do naszej rzeczywistości element rozsądku i przyzwoitości. List 12 profesorów KUL
Dlaczego w sprawie ks. Wierzbickiego milczą ci, którzy milczeć nie powinni? – pyta były prorektor KUL
Rada IFiS PAN: Postępowanie władz KUL wobec ks. Wierzbickiego jest sprzeczne z zasadami wolności akademickiej
„Jego głos służył i służy jednaniu zwaśnionych”. Lubelski Klub „TP” broni ks. Wierzbickiego

Podziel się

1
1
Wiadomość

Tekst dobry. Jest w nim jednak pewna sprzeczność. Jeżeli to, co dotyczy sakramentów należy do istoty wiary Kościoła, to NIE WOLNO dawać placet na związki partnerskie w naszej wspólnocie, bo sakrament małżeństwa wyznacza sposób chrześcijańskiego życia zdolnym do niego i chcącym go przyjąć. Gdybyśmy na to przystali, to zaprzeczamy istocie życia i duchowości większości świeckich katolików, którzy są świadomi, że taka jest ich droga do świętości. Należy bronić poniżanych, jeśli rzeczywiście takimi są, ale w tej obronie Profesorzy idą o krok za daleko.

Dlaczego więc bracia związani ze środowiskiem,,Więzi” nie reagują z taką otwartością na tych którzy boją się, ryzyka profanacji przy udzielaniu Komunii Św. na rękę. Czemu w tej sytuacji nie dostrzega się ich zdania z równą otwartością?

Do de fide credenda należy brak błędów w tekstach natchnionych Pisma Świętego. W tekstach tych zawarta jest krytyka homoseksualizmu jako grzechu śmiertelnego, który doprowadza aktywnych sodomitów do niemożności dziedziczenia Królestwa Niebieskiego. Oczywiście, nie chodzi o tendencję, a o afirmację tendencji prowadzącą do akceptacji czynów. To jest oczywiste, logiczne wynikanie. Dziwiłbym się, że pracownicy naukowi nie potrafią, a raczej nie chcą tego dostrzec, gdybym nie wiedział, że są jedynie ofiarami neomarksistowskiej rewolucji lingwistycznej, gdzie zmiana znaczenia pojęć i degeneracja relatywistyczna to prawdy wiary o randze de fide credenda.

Bezwzględność pierwszego zdania prowokuje do pytania, czy rada św.Pawła Apostoła dla Tymoteusza by żołądek leczył winem, bo czysta woda jest niezdrowa też jest nieomylna (1Tm 5,23)? Grzechem jest nie panowanie nad swoimi instynktami, zwierzęcością, wszystko jedno homo-czy heterosekualna. Tę drugą Kościół w praktyce duszpasterskiej piętnuje jakby mniej gorliwie, a od tego należałoby zacząć, bo jest groźniejsza dla rodzin przez większą powszechność. Piętnowanie tylko nieopanowania ukierunkowanego homoseksualnie jest zakrzywianiem prawdy. No, rozumiem, że z uwagi na konieczność zwięzłości komentarza nie można wyłożyć całej nauki Kościoła, ale z powodu zarzutów drugiej strony, że odmawiamy jej godności rozsądek nakazuje zaznaczanie tego niuansu.

Co Pan opowiadasz? Słyszałem z ambony setki przytyków do niemoralności heteroseksualnej, a nie słyszałem żadnego do niemoralności homoseksualnej. A przydałoby się, jak widać, bo powoli zapominacie, iż przede wszystkim macie być wierni Bogu, a nie własnym, zwiedzionym przez żądze „widzimisiom”.

Plus, żeby porównać poradę zdrowotną do kategorycznego wykluczenia z Królestwa Niebieskiego takich i takich grzeszników – trzeba być pełnym złej woli. Miłego dnia.

Panie Janie, czytam „Tygodnik” od lat i wg mnie nie podważaja katolickiego nauczania, ale z nim dyskutują. Ale moge się mylić, dlatego proszę o przykłady „podważania nauczania katolickiego w kółko”. Z całym szacunkiem do Pana: stwierdzenie „w kółko podważają” niepoparte przykładami jest bezwartościowe.

Opisana jest w Bibli, Sodoma i Gomora. Bóg musiał zniszczyć miasto doszczętnie bo była rozpusta i homoseksualizm. Nawet Bożych aniołów Lot miał wydać żeby zaspokoić żądze mężczyzn, ale się nie ugiął i przeżył. A teraz profesorowie debatują czy to jest źle i chcą walczyć o prawa dla tych popędów. Płakać się chce. Ale jest też napisane. Przyjdą fałszywi prorocy będą chcieli poprawiać prawa Boże. Dekalog jest nireformowalny, bo spisał go Bóg. Amen.

Światopoglądem magicznym jest światopogląd lewicowy z jego pozytywną antropologią, a już skrajną postacią magii jest każda forma marksizmu i anarchizmu, a także ich pochodne pomieszane z postmodernizmem, w tym ideologia gender charakteryzująca ruchy LGBT. Jest aktywista, rzuca zaklęcie, iż jest „niebinarny” – i puf! – już jest aktywistką. Magia, Panie ładny, to Pańska strona barykady, pozdrawiam.

Dlaczego poręczenie było błędem? Mam duży szacunek dla ks. Wierzbickiego, że odważył się go udzielić.

Poręczenie w żaden sposób nie jest wsparciem dla czynów czy poglądów danej osoby.

Nadużywanie prawa do wnioskowania o tymczasowe aresztowanie to powaźny problem, w polskim wymiarze sprawiedliwości obecny od wielu lat. Za czasów Ziobry problem ten jeszcze się wzmógł, bo ten człowiek ma tak wypaczone pojęcie słowa „sprawiedliwość”, że nigdy nie powinien zajmować się ani sądami, ani polityką penitencjarną.

Do tego dochodzi skandaliczne zachowanie policji, zatrzymującej ludzi losowo wyłowionych z tłumu i w sposób nielegalny (bez przedstawienia się, podania przyczyny, okazania legitymacji przez nieumundurowanego funkcjonariusza i tak dalej).

Jednocześnie teza artykułu o ortodoksyjności poglądów głoszonych przez ks. Wierzbickiego jest nie do obrony, bo gdyby Kościół zmienił nauczanie na temat czynów homoseksualnych, popadłby w wewnętrzną sprzeczność, bo zanegowałby naukę o sakramencie małżeństwa.

Dlatego protesty przeciwko ks. Wierzbickiemu uważam za odrobinę śmieszne: kluczową sprawą stało się to poręczenie (które wg mnie było słuszne), a nie nauka Kościoła, którą on podważa. Przez lata nie dostrzegali na KUL tego, co on głosi? Dopiero uliczne przepychanki otworzyły im oczy?

> Bo to tak, jakby prymas Polski poręczył za najeżdżającą nas Armię Czerwoną.

Człowiek za którego poręczono ma dużo za uszami, ale porównywanie go z Armią Czerwoną jest błędne. Przede wszystkim dlatego, że zarzuty prokuratorskie dla tego „aktywisty” w ogóle nie dotyczą jego działalności propagowania zboczeń (nie jest to karane w polskim porządku prawnym), tylko czynu chuligańskiego.

Nawet jeśli zostanie uznany za winnego, to tymczasowe aresztowanie było po prostu zbędne. Ziobro i jego prokuratorzy są znani z wnioskowania o nie w celu zastraszenia podejrzanego i wymuszenia przyznania się do winy. A poręczenie dotyczy tylko uchylenia środka zapobiegawczego. Nie oznacza utożsamiania się z podejrzanym czy jego czynami.

Podzielam Twoją krytykę powyższego artykułu i zgadzam się, że niektóre poglądy ks. Wierzbickiego są sprzeczne z nauką Kościoła. I za to powinien zostać ukarany. Podobnie jak śp. abp Paetz, jeśli był winny…

Ale nie mogę się zgodzić, że nie wolno mu było udzielić poręczenia. I – jak już tu ktoś napisał – smutne jest, że krytycy ks. Wierzbickiego obudzili się dopiero, gdy to zrobił. A głoszone przez niego tezy to co? Dzisiaj się pojawiły? Nie słyszeli ich wcześniej?

> Marksizm kulturowy z jego ideologią gender
> to najnowsza odsłona tego, co 100 lat temu pobiliśmy nad Wisłą

Bez wątpienia. Ale nie jest narzucany zbrojnie w przeciwieństwie do bolszewizmu z 1920 roku, tylko strategią Gramsciego. Stąd środki walki z nim muszą być inne.

Pytanie: w jaki sposób walczyć z marksizmem kulturowym?

Po pierwsze, to rzecz oczywista, głoszeniem prawdy. To zadanie rodziców i Kościoła.

A jeżeli miałoby się tym zająć państwo, to należałoby zmienić konstytucję, zlikwidować wolność słowa i penalizować czyny homoseksualne albo przynajmniej propagowanie takich czynów. Dopiero wówczas można będzie stawiać zarzuty.

W przeciwnym wypadku będziemy instrumentalnie stosować prawo do walki politycznej, co PiS robi ciągle. Ze szkodą dla narodu polskiego.

PiS nie ma odwagi jednoznacznie wprowadzić do polskiego prawa choćby tak fundamentalnych kwestii, jak obrona życia od poczęcia. Dlaczego? Bo nie jest partią konserwatywną, tylko populistyczną: elektorat tej partii wcale nie jest za tym i straciłaby ona sporo głosów. Nic dziwnego, że potem stroi się w konserwatywne szatki, mamiąc ludzi rzekomą pryncypialnością i urządza od czasu do czasu takie policyjno-prokuratorskie akcje, żeby ludziom niby pokazać „silne państwo” które „działa”. Ale to na pokaz.

Czy poparłbyś takie zmiany w polskim prawie, o których napisałem?

Wątpliwych (zależy dla kogo) aresztowań jest całe mnóstwo. Poręczenie akurat za faceta, który wyciągnął z szoferki kierowcę i go skopał, jest zastanawiające. A jeśli jeszcze wpisuje się to w cudzą kampanię środowisk inspirowanych (i opłacanych) przez Pan Bóg wie kogo, no to – sorry, ks. Wierzbicki w najlepszym razie wykazał się brakiem rozumu.

Cytat: „Wątpliwych (zależy dla kogo) aresztowań jest całe mnóstwo.”

Tak! Jest ich mnóstwo i trzeba o tym głośno krzyczeć! Tymczasowe aresztowanie nie powinno być stosowane prawie nigdy, a jest stosowane często. I w sprawach poważnych, i w błahych.

W Polsce nadużywanie tymczasowego aresztowania – czyli zamknięcia niewinnego człowieka w warunkach cięższych niż więzienne (polecam lekturę Kodeksu postępowania karnego i Kodeksu karnego wykonawczego) – ma charakter systemowy. Jest ono wygodne dla (zwłaszcza leniwego albo wykazującego karierowiczostwo) prokuratora i jest krzywdą dla podejrzanego, który jest uznawany za niewinnego do wydania prawomocnego wyroku.

„Poręczenie akurat za faceta, który wyciągnął z szoferki kierowcę i go skopał, jest zastanawiające.”

Nigdy dość powtarzania, że poręczenie NIE JEST bronieniem podejrzanego. Jest narzędziem przekonania sądu, żeby nie nakładał tymczasowego aresztowania. Czyn o który jest oskarżany, jest BEZ ZNACZENIA.

„ks. Wierzbicki w najlepszym razie wykazał się brakiem rozumu.”

Ks. Wierzbickiemu wykazał się brakiem ortodoksji. I tylko to jest smutne w tej sprawie.

Głosił poglądy sprzeczne z nauką Kościoła, gdy publicznie dopuszczał możliwość zmiany przez Kościół oceny zachowań homoseksualnych. I tylko za to powinien być ukarany przez biskupa, któremu podlega.

Udzielenie poręczenia podejrzanemu choćby i o morderstwo, gwałty, pedofilię czy akt terrorystyczny NIGDY nie jest samo w sobie złe. A w czasie, gdy PiS robi policyjno-prokuratorską pokazuchę żeby jego elektorat usłyszał w rządowej telewizji że „państwo jest silne”, „walczy z patologią” i „policja stoi na straży bezpieczeństwa Polaków” i tym podobne bzdury, udzielenie poręczenia przez wykładowcę katolickiego uniwersytetu jest aktem sporej odwagi.

Obłuda tej uczelni ,jest kosmiczna.Studiując sporo lat temu na tejże uczelni ,wiedziałam o osobach homoseksualnych ( o których uczelnia dobrze wiedziała,bo były to dzieci celebrytów). Osoby spokojnie studiowały i nie było problemów.

Cała ta dyskusja pokazuje na jakie manowce można zabrnąć, kiedy na pierwszym miejscu stawia się swój przeintelektualizowany rozum a nie Boga. Smród moralnego relatywizmu aż dech zapiera. Jeśli ktoś liczy na to, że Kościół wykreśli czynny homoseksualizm z katalogu grzechów ciężkich, to głosi jakąś „nową ewangelię”. Aż wstyd, że ludzie z tytułami prof. i ks.prof., katolicy, próbują przykryć jednoznaczne wypowiedzi Pisma Świętego jakimś uczonym wieloslowiem. Drodzy bracia w Chrystusie proszę Was o opamiętanie. Niech Pan nasz udzieli nam wszystkim laski nawrócenia, amen.