Gdybym nie zdecydowała się zgłosić swojej krzywdy do organów kościelnych, nadal bałabym się całego świata i czuła się najgorszym z ludzi – pisze osoba przed laty wykorzystana seksualnie przez księdza.
Świadectwo przesłane Inicjatywie „Zranieni w Kościele” (telefon zaufania i katolickie środowisko wsparcia dla osób dotkniętych przemocą seksualną w Kościele)
Na początku lipca br. dowiedziałam się, że w jednej z parafii ksiądz proboszcz zamieścił na Facebooku informację o tym, że niektórzy parafianie domagają się, aby z przykościelnej gabloty z ogłoszeniami został usunięty plakat Inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Padały argumenty, że ta sprawa nie dotyczy ich parafii, a wrogowie Kościoła chętnie takie hasła wykorzystują.
Proboszcz zachował się bardzo pięknie. Odpisał protestującym: „Na plakacie wywieszonym w naszej gablocie czytamy: «zranieni w Kościele», a nie «zranieni w tej parafii»”. Stwierdził, że również w tej parafii mieszkają osoby zranione seksualnie przez ludzi Kościoła. I dopóki jest proboszczem, takie osoby będą miały w tej parafii swoje miejsce. Podobnie plakat Inicjatywy „Zranieni w Kościele”.
Czułam się, jakbym byłą aktorką, która przed wszystkimi gra rolę szczęśliwej i radosnej osoby, a później wraca do siebie, gdzie jest tylko strach i poczucie winy
W gablocie przy moim kościele plakat z numerem telefonu 800 280 900, oferującym pomoc osobom wykorzystanym seksualnie przez ludzi Kościoła, również wisi. Wiem jednak, że w wielu parafiach nigdy się nie pojawił, choć prosił o to prymas Polski, abp Wojciech Polak, w liście do wszystkich proboszczów polskich parafii.
Szkoda, że w tak wielu kościołach brakuje informacji, gdzie osoby wykorzystane seksualnie w Kościele mogą otrzymać wsparcie i konkretną pomoc. Wobec tej sytuacji uznałam, że mam moralny obowiązek zabrać głos. Przynaglił mnie list bp. Edwarda Janiaka do innych biskupów, który został upubliczniony. Jego treść utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie mogę dłużej milczeć, że o faktach wykorzystania seksualnego w Kościele trzeba mówić głośno.
Sama jestem jedną z tych osób, które zostały zranione przez ludzi Kościoła.
To nie szukanie zemsty
Nie jestem wrogiem Kościoła. Przeciwnie, całe swoje życie byłam i nadal jestem bardzo blisko Kościoła. Przez kilka lat funkcjonowałam w instytucie świeckim [forma życia konsekrowanego – red.], ponieważ myślałam, że powinnam pokutować za to, co się stało, gdy byłam dziewczyną – bo przecież to była, jak myślałam przez długie lata, moja wina.
Skończyłam studia teologiczne, przez całe moje dotychczasowe życie pracowałam wyłącznie w instytucjach kościelnych. Razem z mężem należymy do jednej ze wspólnot, nasze dzieci udzielają się w różnych grupach parafialnych.
Przez niemal czterdzieści lat strasznie się bałam, że gdzieś na ulicy spotkam tamtego księdza, że ktoś dowie się o tym, co mnie spotkało. Wyparłam to wszystko, ukryłam bardzo głęboko i starałam się żyć normalnie. Tamte straszne zdarzenia jednak co jakiś czas do mnie wracały.
Fakt, że otrzymałam konkretną informację, dokąd mam iść, i co mam zrobić, żeby opowiedzieć o swojej krzywdzie, dał mi siłę, aby po tak wielu latach wreszcie zmierzyć się z tą straszną traumą
Ponad dwa lata temu jeden z księży uzmysłowił mi, że to, co mnie spotkało wiele lat temu, było przestępstwem. Przekonał mnie, że powinnam zgłosić sprawę do kurii, że dzięki temu ów ksiądz, który mnie skrzywdził, będzie miał szansę zmierzenia się ze złem, które wyrządził. Przekonano mnie, że złożenie skargi na duchownego, który mnie skrzywdził w dzieciństwie, w żadnym wypadku nie jest szukaniem zemsty ani występowaniem przeciwko komukolwiek. Ów ksiądz z mojej parafii tłumaczył, że ujawnienie wykorzystania seksualnego, którego dopuścił się wobec mnie przed wielu laty ksiądz, to szansa nie tylko dla mnie, ale i dla niego – aby mógł stanąć w prawdzie, także przed Bogiem.
Powrót do tamtych traumatycznych wydarzeń sprzed wielu lat był dla mnie wielkim przeżyciem. Wywołało to we mnie silną depresję pourazową, a ta z kolei spowodowała kolejne problemy. Jednak pomimo tych trudnych doświadczeń poczułam, że Pan Bóg się o mnie upomniał.
Jakbym zbiła szybę oddzielającą mnie od świata
Fakt, że otrzymałam konkretną informację, dokąd mam iść, i co mam zrobić, żeby opowiedzieć o swojej krzywdzie, dał mi siłę, aby po tak wielu latach wreszcie zmierzyć się z tą straszną traumą.
Otrzymałam pomoc psychologiczną, którą opłaca diecezja. Moja sprawa, wprawdzie przedawniona, została jednak zgłoszona do prokuratury i do Watykanu. Niedawno dowiedziałam się, że Kongregacja uchyliła jej przedawnienie i w sprawie księdza, który mnie skrzywdził, ma się odbyć proces kościelny.
Przez niemal czterdzieści lat strasznie się bałam, że gdzieś na ulicy spotkam tamtego księdza, że ktoś dowie się o tym, co mnie spotkało
To, co spotkało mnie w młodości, wycisnęło na mnie ogromne piętno i miało bardzo negatywny wpływ na całe moje życie. Przez wszystkie te lata, zanim opowiedziałam o swojej traumie, czułam się jak człowiek drugiej, a może i trzeciej kategorii. Cały czas kontrolowałam się, żeby z niczym się nie zdradzić. Byłam bardzo zamknięta, co negatywnie wpływało na relacje w małżeństwie. Czułam się tak, jakbym byłą aktorką, która przed wszystkimi gra rolę szczęśliwej i radosnej osoby, a później wraca do siebie, gdzie jest tylko strach i poczucie winy. Całe życie starałam się również udowadniać samej sobie, że jestem coś warta.
Teraz, po prawie dwóch latach intensywnej terapii, czuję, jakbym była inną osobą. Przestałam się bać i czuję się coraz bardziej wolna – jakbym zbiła szybę oddzielającą mnie od świata.
To nie Kościół mnie skrzywdził, ale konkretny ksiądz
Kiedy w zeszłym roku odważyłam się opowiedzieć swoją historię dzieciom, jedno z nich powiedziało, że musiałam mieć bardzo mocną wiarę, skoro pomimo tego, co mnie spotkało, przez całe życie pracowałam w Kościele. Odpowiedziałam: to nie Kościół mnie skrzywdził, ale jeden konkretny ksiądz.
Nigdy nie myślałam o tym, że chciałabym, aby ów ksiądz poniósł karę za zło, które mi wyrządził. Jednak zawsze chciałam go zapytać, czy ma świadomość, jak bardzo mnie skrzywdził, jak bardzo to, co mi zrobił, zaważyło na całym moim życiu.
Po prawie dwóch latach intensywnej terapii, czuję, jakbym była inną osobą. Przestałam się bać i czuję się coraz bardziej wolna
Dziś wiem, że gdybym nie zdecydowała się ujawnić tego, co mnie spotkało, i nie zgłosiła mojej sprawy do odpowiednich organów, nigdy nie poradziłabym sobie z własną traumą. Nadal bałabym się całego świata i czuła się najgorszym z ludzi.
To, że mam odwagę pisać do Państwa, pokazuje, że pomaganie ludziom, którzy doświadczyli przemocy seksualnej w Kościele, ma sens.
Bóg upomina się o nas
Chciałabym bardzo podziękować kapłanom, którzy nie boją się zła nazwać złem i powiesili w swoich parafiach plakat skierowany do osób, które doświadczyły tak strasznej traumy. Chciałabym bardzo podziękować także tym kapłanom, którzy od wielu lat wspierają osoby skrzywdzone przez ludzi Kościoła.
Chciałabym zwrócić się tu również do księży, którzy plakatu z numerem telefonu wsparcia „Zranieni w Kościele” nie zdecydowali się w swoich parafiach umieścić, aby rozważyli mój apel i prośbę o zmianę tej decyzji. Proszę mi wierzyć, naprawdę warto, aby numer – pod którym osoby skrzywdzone, tak jak ja, mogą uzyskać wsparcie i konkretną pomoc – był dostępny w gablocie przy wszystkich naszych kościołach. Może ktoś, kto przypadkiem znajdzie się pod świątynią, odważy się skorzystać z niego i po wielu latach cierpienia zacznie porządkować swoje życie. I, tak jak ja, doświadczy, że Bóg jest blisko niego, że się o niego upomina.
Imię i nazwisko autorki znane redakcji
Dziękuję za podzielenie się tą trudną historią. Bardzo. Ostatni akapit Pani tekstu pięknie wyjaśnia dlaczego warto by plakat – Zranieni w Kościele – wisiał w każdej parafialnej gablotce. W mojej parafii nie wisi. Sprawdziłam. Jutro o to poproszę.
Dziękuję.
Trudno kwestionować rzeczywistość samego zdarzenia w życiu tej pani, ktorej ” nazwisko znane jest redakcji”, świadectwo złożone po 40 latach. Nie tą sprawę chciałem jednak poruszyć. Chodzi mi o wspomniany już plakat “Zranieni w Kościele” umieszczany, wg zalecenia prymasa Polski ale i akceptacji tej pani przy wejściu do każdego kościoła. Były przypadki gwałtów i innych czynów lubieżnych na dzieciach ze strony księży, to fakt. Nie znamy skali zjawiska, jak wielu księży , na ogólną ich liczbę 32 000, zgrzeszyło grzechem śmiertelnym. Nawet jeśli jeden to o jednego za dużo. Ale weźmy statystyczny udział zawodowy gwałcicieli, na prawie 900 pedofilów w więzieniach mamy trzech księży, ale są tam też nauczyciele czy lekarze. No i spróbujmy sobie wyobrazić, że przy wejściu do każdej szkoły wisi plakat “zranieni w przychodni”, ” zranieni w szkole”, także może nie w tej konkretnie, a może także w tej ? I co pomyśli rodzic odprowadzający tam dzieci na naukę czy do lekarza ? Takie plakaty stygmatyzują całą instytucję. Wchodząc na Mszę do Kościoła w tyle głowy mamy myśł, że ten gość przy ołtarzu to może też “ksiądz pedofil”. Stąd gazeta mniejszości etnicznej tak często daje w tytule “pedofilia w Kościele” po to żeby poczucie i w końcu przekonanie trafiło do jak największej liczby wiernych. W każdym kościele, w kruchcie, jest tablica z danymi parafii, tam też wiszą telefony do poradni psychologicznych, rodzinnych, tam też można zadzwonić w sprawie molestowanie. To jest dobre miejsce ale nie fronton kościoła.
Szanowny Panie,
Wielokrotnie widzieliśmy w szpitalach i przychodniach wywieszone informacje o prawach pacjenta. A w szkołach – plakaty o prawach ucznia. W taki sposób instytucja wskazuje, że wobec siebie samej stosuje wysokie wymagania. Ale ponieważ ludzie są tylko ludźmi, to gdyby zdarzyło się coś złego, to wiemy, jak reagować. Akurat Kościół jako ekspert i od ludzkiego grzechu, i od wzniosłości ludzkiego powołania powinien od samego siebie wymajać najwięcej.
Swoją drogą, normalnie za określenia typu “gazeta mniejszości etnicznej” kasujemy komentarze. W Pańskim przypadku zrobiliśmy wyjątek, gdyż podpisał się Pan imieniem i nazwiskiem.