rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Papież, który zaskoczył Sorrentino

Franciszek na pustym placu św. Piotra 27 marca 2020 roku. Fot. YouTube

Franciszek objawia nową moc Kościoła – moc obrazu. Rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca niż wizje włoskiego reżysera.

Przy różnych sytuacjach papież Franciszek od siedmiu lat pokazuje niesamowitą zdolność używania pedagogiki teatralnej. Wraca tym samym do złotych czasów jezuitów. Niezwykłym pokazem takiej dramaturgii były tegoroczne przeżycia końca Wielkiego Postu i Triduum Paschalnego w Watykanie.

Sorrentino czuje się niepotrzebny

Nawet Paolo Sorrentino nie wymyśliłby takich scenografii papieskich modlitw i takiej dramaturgii wydarzeń, do jakich doszło w ostatnich tygodniach w Watykanie. Po nabożeństwie odprawionym przez Franciszka w piątek przed Niedzielą Palmową (27 marca 2020 r.), podczas trzeciego odcinka programu EPCC Alive, udostępnionego na kanale YouTube, włoski reżyser wyznał, że Watykan „nie potrzebuje już jego pomocy”, ponieważ potrafi kreować dużo potężniejsze obrazy niż te, które on sam wymyślił na potrzeby swoich filmów.

Sorrentino, postrzegany przez niektórych jako kontrowersyjny twórca filmowy, jak niewielu w naszych czasach potrafi pokazać na ekranie nie tylko emocje, ale także problemy i pytania metafizyczne. W ostatnich latach ten oskarowy reżyser zagościł w domach milionów katolików (i nie tylko) na całym świecie dzięki swoim niezwykle intrygującym seriom: „Młody papież” (2016) oraz „Nowy papież” (2020). Pokazał w nich, że nie wystarczy ubrać aktorów w katolickie kostiumy, jak to uczynił Fernando Meirelles w filmie „Dwóch papieży” (2019), ale trzeba mieć odrobinę wglądu w istotę Kościoła i metafizycznego myślenia o Bogu (pisał o tym na portalu „Więzi” Damian Mrugalski OP).

Tematy wiary, Boga i Kościoła były, są i będą podejmowane na ekranach kin i telewizorów, ale nie każdy potrafi kreować takie obrazy, które mają moc i niosą jakieś przesłanie. Do marca 2020 r. niektórym mogło się wydawać, że zdjęcia i scenariusze Sorrentino o przyszłości papiestwa to daleko idąca imaginacja i fikcja filmowa. Tymczasem rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca. We wspomnianym wywiadzie reżyser stwierdził: „Obraz jest potężny, jeśli jest przemyślany, może mieć wielki wpływ i być przede wszystkim wielką pomocą dla osób. W rzeczywistości to, co wydarzyło się w Rzymie, jest rodzajem zastrzyku zaufania dla tych, którzy wykonują moją pracę, którzy często czują się bezużyteczni: siła obrazu może coś zmienić”.

Teatr pedagogiczny

W ostatnich latach niektórzy komentatorzy rewolucji, którą konsekwentnie przeprowadza w Kościele katolickim papież Franciszek, uważali, że jego pomysły duszpasterskie, słowa i gesty raczej dzielą niż jednoczą wierzących. Wskazywano także na topniejącą liczbę uczestników audiencji środowych albo niedzielnych modlitw „Anioł Pański” na placu św. Piotra. Nie zabrakło w ostatnich dniach i tych, którzy zaczęli przywoływać przepowiednie, mesjańskie znaki i legendy z przeszłości, dla potwierdzenia ich wypełnienia w czasie pandemii koronawirusa. „Franciszek doprowadził do końca Kościoła”, „spełniły się przepowiednie, opustoszała bazylika św. Piotra” – takie lub podobne zdania, okraszone zdjęciami papieża, krążą po rzekomo katolickich portalach internetowych i społecznościowych.

Tymczasem Franciszek prowadzi od siedmiu lat cierpliwą ewangelizację gestami, obrazami i słowem. Powrócił do tego, w czym mistrzami przed wiekami byli jego bracia jezuici. Niemal od początku w Towarzystwie Jezusowym zrodził się pomysł wykorzystania teatru – uważanego wówczas za miejsce gorszenia i nieprzyzwoitych rozrywek – do transmisji treści wiary. Przyniesione z Paryża do Rzymu przez Ignacego Loyolę i jego towarzyszy wiedza i umiejętności teatralne pozwoliły tworzyć w kolegiach jezuickich nowy rodzaj przekazu, kształtującego ducha chrześcijańskiego.

Paolo Sorrentino wyznał, że Watykan „nie potrzebuje już jego pomocy”, ponieważ potrafi kreować dużo potężniejsze obrazy niż te, które on sam wymyślił na potrzeby swoich filmów

Teatr jezuicki miał charakter wybitnie pedagogiczny. Odgrywane sztuki nie były wystawianie jedynie „dla sztuki”, ale miały prowadzić aktorów – jezuickich kadetów, jak i ich widzów – do wejścia w głąb świata, w którym dobro zmaga się ze złem, gdzie w duszy człowieka dokonuje się walka, a oglądane obrazy mają pomóc w zwycięstwie dnia nad mocami ciemności.

Tak, Franciszek jest papieżem teatru, ale teatru pedagogicznego, w którym obrazami i gestami maluje to, co czasem trudno wypowiedzieć. Poprzedni papieże potrafili używać gestów do wychodzenia naprzeciw człowiekowi, wydaje się jednak, że to, co – nie bez słów krytyki – robi Franciszek, objawia nową moc, którą ma i zawsze miał Kościół – moc obrazu. W świecie kultury obrazkowej, w którym rzadko coś może zaskoczyć na ekranie telewizora czy komputera, to obrazy płynące z Watykanu dla bardzo wielu ludzi okazały się wstrząsające i przykuły ich wzrok na dłużej niż kilka sekund.

Co więcej, barokowy teatr jezuicki miał swoje reguły, które ukazywały spektakularność dzieł. Franciszek natomiast poszedł dalej – osiąga spektakularne efekty prostymi środkami. Od początku pontyfikatu otworzył nam oczy na istotę religii, która jest „oddawaniem czci Bogu w Duchu i prawdzie” (por. J 4,23). Kiedy w centrum przekazu postawił miłosierdzie, potwierdzał to obrazami. Pierwsze jubileuszowe drzwi Roku Miłosierdzia papież otworzył nie w Rzymie, lecz w Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej, kraju dotkniętego straszną wojną domową. Do dziś słychać słowa oburzenia na organizowanie Mszy Wieczerzy Pańskiej poza Watykanem i obmywanie nóg różnym „Judaszom”. Tymczasem Franciszek stawia nam pytanie z tamtego wieczoru: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem?” (J 13,12).

Watykański Sorrentino

Kto pomaga Franciszkowi realizować dramaty liturgiczne jego pontyfikatu? Włoski dziennik „La Repubblica” zauważa, że papieskie liturgie bez udziału tłumów, które tak bardzo przemówiły do świata, są dziełem Guido Mariniego, od dekady mistrza ceremonii papieskich. Paolo Rodari opisuje go jako „chudego jak latarnia jego Genui, gdzie się urodził albo jak stylitę [chrześcijańskiego ascetę] starożytnego Wschodu”, który uczył się Kościoła jeszcze w czasach konserwatywnego papabile, kard. Giuseppe Siriego (1906–1989). Marini potrafi wydobywać rzeczy stare i nowe zarówno w czasie pontyfikatu Benedykta XVI, jak i Franciszka. „Dwa przeciwne światy, dwa style na antypodach, zsyntetyzowane przez Mariniego z kameleonową zdolnością do adaptacji” – pisze Rodari.

Kiedy świat usłyszał wypowiedziane przez Mariniego mało przekonującym głosem słowa extra omnes, które rozpoczęły konklawe w 2013 r., trudno było przypuszczać, że ten właśnie mistrz ceremonii okaże się watykańskim Sorrentino, piszącym scenariusz niezapomnianych rekolekcji dla świata.

Symbolem zmiany epoki, o czym wiele razy mówił papież Bergoglio, może być pusty plac św. Piotra, na którym w tych dniach Franciszkowi udało się zgromadzić najwięcej ludzi w historii papiestwa

Najpierw 15 marca 2020 r., w niespodziewanej, samotnej pielgrzymce, Franciszek udał się na rzymski Eskwilin, by przed ikoną – wizerunkiem patronki miasta, nazywanej Salus populi Romani – błagać o zbawienie i zdrowie dla mieszkańców miasta i świata. A potem wyludnioną via del Corso poszedł do kościoła San Marcello al Corso, by pokłonić się krucyfiksowi, który w 1522 r. miał ocalić Rzym od wielkiej zarazy. I to właśnie ten krzyż z przedziwną postacią Chrystusa stał się głównym znakiem teatru paschalnego, którego scenariusz napisali Franciszek ze swoim stojącym zawsze u jego boku ceremoniarzem.

Potem był wieczór 27 marca 2020 r. i nadzwyczajne błogosławieństwo Urbi et orbi, dane światu w zupełnie nowej formule. Paradoksalnie – pisał Giampaolo Mattei na łamach watykańskiego dziennika „L’Osservatore Romano” – plac św. Piotra nie był nigdy tak wypełniony, jak w tamten piątkowy wieczór wielkopostny. Franciszek przeszedł sam po pustych schodach, w strugach deszczu, na dziedziniec bazyliki św. Piotra. Następnie odczytano Ewangelię o burzy na jeziorze (Mk 4,35–41), później była papieska homilia o tym, że „myśleliśmy, że zawsze będziemy zdrowi w chorym świecie” i uścisk krzyża, który – zlany strugami deszczu – zdawał się płakać ze światem. I wreszcie samo błogosławieństwo z użyciem monstrancji, podczas którego nie padło nawet jedno słowo. Jedynie kilka pochodni rozświetlało mrok wieczoru.

Pasja znaków

Napięcie rosło z każdym dniem aż do Paschy. Odprawianie wszystkich celebracji Wielkiego Tygodnia i Triduum Sacrum zaplanowano przy Ołtarzu Katedry w bazylice św. Piotra w gronie kilku osób. Niedziela Palmowa rozpoczęła się od widoku zupełnie pustej, ogromnej nawy bazyliki. Był to zawsze czas radosnej procesji z palmami tłumów młodych w Światowym Dniu Młodzieży. Tym razem tylko Franciszek niósł w ręku tradycyjną palmę (wł. fogliolina), symboliczną „relikwię” męki Pańskiej i męki ludzkości, dotkniętej koronawirusem. Kilka drzew oliwnych ustawionych wokół ołtarza zwiastowało nadzieję pokoju, który nastanie po czasie pandemii. Franciszek klęczał w czasie czytanej Pasji na klęczniku Piusa XI.

Msza Krzyżma została przełożona, z nadzieją odprawienia w dniu Zesłania Ducha Świętego. W czasie Mszy Wieczerzy Pańskiej nie odbył się obrzęd mandatum, czyli obmycia nóg, tak bardzo doceniany przez Bergoglia w ciągu kapłańskiego życia. W tych dniach posługę mandatum pełniły tysiące lekarzy, pracowników służby zdrowia i opiekujących się chorymi. W homilii papież wspomniał dzielnych kapłanów, zmarłych w czasie posługi wiernym, a także innych „świętych z sąsiedztwa”, którzy pomagają ofiarnie chorym.

W czasie wielkopiątkowej liturgii Męki Pańskiej w centrum postawiono krucyfiks z kościoła św. Marcelego, okryty czerwonym welonem, jakby krwią i potem samego Zbawiciela, który cierpi w swoich członkach na całym świecie. Przed nim dodatkowa modlitwa dołączona do tradycyjnych, w tym roku za udręczonych trwającą pandemią. Po niej nastąpiło teatralne wręcz odsłonięcie krzyża i pocałunek, który w imię całej ludzkości uczynił sam papież.

Zamiast tłumów wiernych i tysięcy kwiatów z Holandii, sprowadzanych co roku dla uświetnienia obchodów wielkanocnych, Franciszkowi towarzyszyły nieme posągi bazyliki Piotrowej

Wieczorna Droga Krzyżowa odbyła się nie jak zazwyczaj w Koloseum, lecz na placu watykańskim. Szlak męki Zbawiciela wyznaczały palące się światła, ustawione wokół obelisku, który niegdyś był świadkiem cierpienia i śmierci chrześcijan, przede wszystkim św. Piotra. Dziś świat został objęty ramionami placu i kolumnady Berniniego oraz ramionami krzyża, niesionego przez lekarzy i innych doświadczonych niesprawiedliwością zła.

Kolejnym aktem tego theatrum była Wigilia Paschalna, poranna Msza wielkanocna i błogosławieństwo Urbi et orbi. Nie było obrzędów chrzcielnych, a Exsultet w ciemności bazyliki stał się mocnym akordem, zwiastującym koniec pandemii, która nie może zwyciężyć w obliczu innego Zwycięstwa. Zamiast tłumów wiernych i tysięcy kwiatów z Holandii, sprowadzanych co roku dla uświetnienia obchodów, Franciszkowi towarzyszyły nieme posągi bazyliki Piotrowej – założyciele zgromadzeń zakonnych, które od wieków przekuwają słowa Zmartwychwstałego w czyny miłości.

I jeszcze jeden znak – ikona Salus populi Romani, od tylu dni towarzysząca liturgiom papieskim, której kopię pierwsi jezuici zawsze zabierali na swoje wyprawy misyjne. Po oddaniu jej czci papież – patrząc na zupełnie pustą nawę bazyliki – udzielił kolejny raz błogosławieństwa Urbi et orbi, zapewniając świat, że „wszystko będzie dobrze”.

Mniej znaczy więcej

Reżyseria i scenografia tych dni, przemyślane i zaplanowane z każdym szczegółem, sprawiły, że niemożność obecności fizycznej dała okazję utworzenia ogromnego łańcucha modlitwy milionów ludzi na całym świecie, wpatrzonych w samotnego, ale nieosamotnionego papieża. Ten widok kierował myśli do początku Kościoła, który narodził się z przebitego boku Chrystusa (por. J 19,25–27).

Wesprzyj Więź

Pod krzyżem z kościoła San Marcello, sprowadzonym na te dni do Watykanu, stała Jego Matka w ikonie Salus populi Romani i stał on – Franciszek, jako współczesny umiłowany uczeń. Piotr, który stał się Janem. Może trzeba było, aby na tym watykańskim wzgórzu, jak kiedyś na Kalwarii, zrodziło się nowe rozumienia Kościoła i wiary, nowa miłość do Pana, nowa logika, o której z przekonaniem słów i znaków od początku pontyfikatu mówi Franciszek? Logika Ewangelii, według której mniej znaczy więcej. Logika jezuickich teatrów pedagogicznych, które potrafiły celnie uderzyć w struny pytań człowieka, także współczesnego; pytań, od których uciekał i których się bał – o życie, sens istnienia i prawdziwe szczęście. Jeśli mamy do czynienia ze zmianą epoki, co wiele razy zauważał papież Bergoglio, to jej symbolem może być pusty plac św. Piotra, na którym w tych dniach Franciszkowi udało się zgromadzić najwięcej ludzi w historii papiestwa.

W czasie Mszy Wieczerzy Pańskiej nie odbył się obrzęd mandatum, czyli obmycia nóg. W tych dniach posługę tę pełniły tysiące lekarzy, pracowników służby zdrowia i opiekujących się chorymi

Mniej znaczy więcej. Taka jest także logika miłosierdzia. W papieskim teatrze pedagogicznym nie brakuje również mocnych gestów współczucia. Na koniec marca 2020 r. Franciszek przekazał 30 respiratorów, zakupionych przez Urząd Dobroczynności Apostolskiej, dla kilku szpitali we Włoszech. 12 marca br. za pośrednictwem Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Ludzkiego ofiarował 100 tys. euro dla włoskiej Caritas. Papieski jałużnik kard. Konrad Krajewski podjął inicjatywę „woreczek serca” (wł. sacchetto del cuore) – rozdzielania produktów żywnościowych, pochodzących także z papieskich rezydencji w Castel Gandolfo.

Niektórzy jednak ciągle nie rozumieją papieskich gestów i – zamiast dramatu liturgicznego i pedagogiki miłosierdzia – dopatrują się w działaniach Franciszka cech commedia dell’arte. Rzeczywiście, Sorrentino nie jest już potrzebny Kościołowi. „Mamy mocniejszą, prorocką mowę…, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach” (1P 1,19).

Podziel się

1
1
Wiadomość