Znak. Rok Miłosza

Lato 2024, nr 2

Zamów

My z Pawłokomy

Pawłokoma, widok współczesny. Fot. Bogdan Śnieżek / na licencji CC

Przyszła wojna. Wszechobecne okrucieństwo nie mogło nie odcisnąć piętna na ludzkich sumieniach. Także na Polakach i Ukraińcach, u których nienawiść trafiała nierzadko na podatny grunt wzajemnych uprzedzeń i żalów.

Są takie miejsca, które dzielą. Dzielą zwykłych ludzi, stawiając najostrzejszą ze wszystkich granicę – granicę nienawiści. Tam, gdzie jeszcze niedawno byli sąsiedzi, dziś są po jednej stronie mordercy, po drugiej ich ofiary. Tam, gdzie było wspólne życie, jest teraz śmierć jednych i zwycięstwo drugich. Jest takim miejscem i Pawłokoma…

W tej niewielkiej podrzeszowskiej wsi żyli Polacy i Ukraińcy, rzymscy i greccy katolicy, ale nade wszystko żyli pawłokomianie, sąsiedzi. Razem pracowali, świętowali, żenili się między sobą.

Wesprzyj Więź.pl

Przyszła wojna. Wszechobecne okrucieństwo nie mogło nie odcisnąć piętna na ludzkich sumieniach. Także na Polakach i Ukraińcach, u których nienawiść trafiała nierzadko na podatny grunt wzajemnych uprzedzeń i żalów. W sierpniu 1942 roku Sługa Boży Andrzej Szeptycki, greckokatolicki metropolita Lwowa, pisał w dramatycznym liście do Papieża: „Nieopisana jest demoralizacja, jakiej ulegli ludzie prości i słabi. Uczą się złodziejstwa i zbrodni ludobójstwa; tracą poczucie sprawiedliwości i człowieczeństwa. […] Przewidujemy więc, że cały kraj będzie zatopiony w potokach niewinnej krwi”.

Prorocze słowa metropolity niedługo czekały na realizację. W lutym 1943 roku wybuchły rzezie na Wołyniu, aby w połowie roku przenieść się także do Galicji Wschodniej. Ukraińcy podpalali polskie wsie i mordowali ich mieszkańców. Polacy nie pozostawali im dłużni. Wiadomości o rzeziach wkrótce dotarły wszędzie tam, gdzie przedstawiciele dwóch narodów żyli obok siebie, burząc resztki wzajemnego zaufania.

Wieści z Wołynia dotarły i nad San. Potem już nie trzeba było wiele. Wystarczyła wiadomość, że oddział UPA zamordował 11 Polaków, aby całe pokłady nienawiści dały znać o sobie. W pierwszych dniach marca 1945 roku oddział polskiego podziemia z pomocą mieszkańców okolicznych wsi wymordował 366 Ukraińców. Pawłokomian.

Dziś w Pawłokomie nie ma już Ukraińców. Nie ma Polaków w Pawliwce-Porycku, Żydów w Jedwabnem. Bo historia podrzeszowskiej wsi wcale nas nie dziwi, znamy przecież tyle podobnych – z Wołynia, z ziemi łomżyńskiej, właściwie z całej, pogrążonej w mrokach wojny Europie. Znamy aż za dobrze historie sąsiadów, którzy żyli razem, aby nagle zacząć się wzajemnie mordować. Historie z niedalekich Bałkanów i odległej Rwandy.

Przebaczenie i pojednanie nie mogą być łatwe. Trudne dla przebaczających, ale przecież nie mniej bolesne dla tych, którym się przebacza

Przez lata o Pawłokomie pamiętało niewielu. Pamiętali mieszkający w Polsce Ukraińcy, pamiętał urodzony tu Petro Poticzny, który w wieku 15 lat z oddziałem UPA przedarł się na zachód, gdzie wiele zrobił dla upamiętnienia ofiar rzezi. Pamiętał wreszcie Dionizy Radoń, syn Polaka i Ukrainki, który jako jedyny w Pawłokomie – często wbrew sąsiadom – troszczył się o mogiły. 13 maja 2006 roku krzyż upamiętniający zamordowanych poświęcili metropolita lwowski obrządku greckokatolickiego Lubomyr Huzar oraz metropolita przemyski obrządku rzymskokatolickiego Józef Michalik. W uroczystości wzięli udział prezydenci Ukrainy i Polski.

Dokonał się kolejny krok na drodze polsko-ukraińskiego pojednania. Nie pierwszy: były już uroczystości wołyńskie, było otwarcie Cmentarza Orląt, wspólna modlitwa przebaczenia biskupów ukraińskich i polskich. Ale też i nie ostatni. – To jest krok naprzód na tej długiej jeszcze – zdaje mi się – drodze, krok za który musimy dziękować Panu Bogu – powiedział w czasie uroczystości kardynał Huzar.

Bo przebaczenie i pojednanie nie jest, nie może być łatwe. Trudne dla przebaczających, ale przecież nie mniej bolesne dla tych, którym się przebacza. Mówił o tym arcybiskup Michalik: – Wielką sprawą jest jednak nie uciekać od trudnych, bolesnych prawd, nie cieniować ich interpretacjami, które zamiast leczyć, ponownie ranią, upokarzają, a nawet znieważają i zadają ból. O wiele szlachetniej jest uznać prawdę i przyznać się do błędów, przebaczać i prosić o przebaczenie.

– Przed Polakami i Ukraińcami – mówił Wiktor Juszczenko – stały tylko dwie drogi, jedna to trzymanie wojny w duszach, liczenie krwi litr do litra, liczenie, ile niewinnych ofiar było z jednej i drugiej strony, druga to wyciągnięcie dłoni. Oba narody wybrały tę drugą drogę, od której – jak podkreślali obaj prezydenci – nie ma odwrotu.
Prezydent Ukrainy dodał, że stosunki polsko-ukraińskie mają nie tylko państwowy, ale i ludzki wymiar. Nawiązał do tego Lech Kaczyński, wspominając solidarność czasu pomarańczowej rewolucji. – Nasze narody pokazują całemu światu, że nie ma takiego zła w historii, którego nie można przezwyciężyć – powiedział.

Pawłokoma to dla Ukraińców miejsce symboliczne. Od lat przedstawiciele mniejszości ukraińskiej starali się o możliwość godnego upamiętnienia ofiar. Teraz przyjechało ich wielu, choć nierzadko mieli do pokonania daleką drogę, czasem dłuższą niż licznie obecni goście z Ukrainy – akcja „Wisła” wygnała ich przecież na ziemie północnej i zachodniej Polski.

Bo uroczystości w Pawłokomie były w pierwszym rzędzie ukraińskimi uroczystościami. Nad tłumem powiewały niebiesko-żółte flagi. Krój sutann stojących w tłumie duchownych wskazywał, że są obrządku greckokatolickiego, podobnie jak barwy harcerskich mundurów nie pozostawiały wątpliwości, że to członkowie ukraińskiego „Płasta”. W czasie Modlitwy Pańskiej słychać było zewsząd: „I prosty nam dowhy naszi, jak i my proszczajemo wynuwatciam naszym”.

Najdalej na greckokatolicki cmentarz mieli paradoksalnie ci, którzy byli najbliżej – pawłokomianie. To ich obecność była prawdziwym cudem

Ale nie zabrakło przecież i słów: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Wypowiedział je nie tylko prezydent Kaczyński w czasie swego przemówienia, ale także obecni tu licznie Polacy. Bo Ukraińcy nie byli tu sami. Harcerze z pobliskiego Dynowa roznosili wodę, miejscowi strażacy-ochotnicy udzielali pomocy tym, którzy nie wytrzymali słonecznego skwaru. Obecni byli wreszcie mieszkańcy Pawłokomy i okolic, którzy przyszli na mogiłę zamordowanych braci pomodlić się za nich, złożyć im hołd. I to właśnie słowa wdzięczności, jakie wyrazili dla mieszkańców Pawłokomy obaj prezydenci, wymagają szczególnego podkreślenia, choć znalazły się na marginesie prasowych relacji. Wdzięczności za obecność, tą obecność, której tak boleśnie zabrakło i nadal brakuje w Jedwabnem.

Wesprzyj Więź

Spotkani w Pawłokomie Ukraińcy wyrażali swoje zdziwienie i uznanie, gdy dowiadywali się, że – choć Polak – na uroczystości przyjechałem z dalekiej Warszawy. A przecież najdalej na greckokatolicki cmentarz mieli paradoksalnie ci, którzy byli najbliżej – pawłokomianie. To ich obecność, z pewnością niekiedy bardzo trudna, była prawdziwym cudem.

Są takie miejsca, które łączą. Więzią najmocniejszą ze wszystkich: wzajemnego przebaczenia i pojednania. Jeśli bowiem wybaczy się to, czego wybaczyć niemal niepodobna, to cóż jeszcze może między ludźmi stanąć? Gdy w słoneczne, majowe przedpołudnie obserwowałem, jak mieszkańcy podbeskidzkiej wsi, w odświętnych strojach zdążają nieśpiesznym krokiem na ukraińską mogiłę, stało się dla mnie jasne, że jest takim miejscem i Pawłokoma…

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 6/2006.

Podziel się

1
Wiadomość