Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Odczytać Ciechowskiego na nowo: tajemnica (radosna) „Republiki marzeń”

Grzegorz Ciechowski podczas festiwalu w Jarocinie w 1985 roku. Republika zagrała słynny koncert „od nienawiści do miłości”, w którym udało jej się przekonać do siebie negatywnie nastawioną widownię. Z archiwum Anny Sztuczki, współautorki książki „My Lunatycy. Rzecz o Republice”, wieloletniej szefowej fanklubu Republiki

„Republika marzeń” jest o tym, by nigdy, wbrew wszystkiemu, nie tracić nadziei. Tę niosła sztuka i może dalej powinna, po wyburzeniu najbardziej rażących budowlanych samowoli?

1

„Tu na warszawskim bruku, w te dni zgiełkliwe, płomienne i oszałamiające, przenoszę się myślą do dalekiego miasta mych marzeń, wzbijam się wzrokiem ponad ten kraj niski […].

[…] cały podkłada się niebu […] wrasta rok za rokiem w niebo.

[…] Tam gdzie mapa kraju staje się już bardzo południowa, płowa od słońca, pociemniała i spalona od pogód lata, jak gruszka dojrzała – tam leży ona, jak kot w słońcu – ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne na świecie.

Daremnie mówić o tym profanom!

Daremnie tłumaczyć, że tym długim falistym językiem ziemi, którym dyszy ten kraj w skwarze lata, tym kanikularnym przylądkiem ku Południowi (…) oddziela ten partykularz od zespołu krainy i idzie samopas, w pojedynkę, nie wypróbowaną drogą, próbuje na własną rękę być światem.
Miasto to i kraina zamknęły się w samowystarczalny kosmos, zainstalowały się na własne ryzyko na samym brzegu wieczności.

[…] mapa kraju staje się bezimienna i kosmiczna jak Kaanan” [1].

Schulzowskie opowiadanie „Republika Marzeń” referuje do biblijnego Kaanan. Opowieść Ciechowskiego, wydana w 1995 roku pod szyldem II Republiki[2] to ziemia obiecana konkwistadorom, których aktywność zapełnia utwór tytułowy. Głód Nowej Ziemi, przygód, zdobyczy. Ale zarazem koniecznych do życia dóbr, które stały się niedostępne na Starym Kontynencie. Sielsko opisany, ale jednak dramat zmuszonych do ukorzenienia w nowym miejscu.

Ambiwalencja.

Podobna zresztą jak biograficzny powód tej wędrówki: by dziecko dwojga wygnańców z Warszawy urodziło się w spokojniejszym, wolnym od zagrożeń miejscu, w nowym lepszym świecie. „Bo jesteś mą perłą / hodowaną przez nasz ból”.

Perłą jest mające się narodzić dziecko, jak i sama wybranka. Nowy dom, poza nadziejami, zostanie zbudowany także na katastrofie domu poprzedniego. „Tak nagą tak piękną / że rozbijam swoją łódź”.

Powstały w wyniku pogodzenia się z koniecznością wyboru. „I niech tak już będzie / całuj do utraty tchu.”

Który pozwala uciec od bólu starego miejsca i jego ludzi, ale dodatkowo, w geście pocieszenia, wprowadza do owej mitycznej krainy, na wzór tej, jaką przed laty stworzył Bruno Schulz. „Jestem poławiaczem pereł / na archipelagu snów”.

Pierwszym dzieckiem Ciechowskiego, narodzonym w związku z Anną Wędrowską, w tych zawiłych czasach, jest Helena.

Natomiast drugim – Bruno, narodzony w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, w Republice Marzeń. Nosi imię nie tylko takie jak wychowawca Ciechowskiego w szkole podstawowej, matematyk, późniejszy dyrektor, być może adresat piosenki „Nie pójdę więcej do szkoły”. „Dyrektorze, no niech pan się zgodzi / bym mógł tu przychodzić / Myśli moje to same bazgroły / ja muszę do szkoły”. Przede wszystkim nosi imię takie jak patron tej związanej z przeprowadzką płyty, Schulz.

Opowiadanie Schulza to kolejna inkarnacja Arkadii, ale taka, że nie czuć znamion repliki. Jest świeża, przekonująca i przede wszystkim: unikalna i uszyta na wymiar.

„ […] niebo głębsze i rozleglejsze niż gdzie indziej […]”. Miejsce najlepsze z możliwych, co wynagradza niedogodności, które do niego przywiodły.

2

A gdyby odczytać „Republikę marzeń” jako opowieść Ciechowskiego o odnalezieniu i skondensowaniu rodzinnego Tczewa w leżącym nad tą samą rzeką Kazimierzu Dolnym, jednym z najpiękniejszych miast (miejsc) w Polsce? Mającym jednak inną charakterystykę, historię.

Kiedyś żyjące z handlu spławianym zbożem. Teraz czerpiące głównie z estetycznych uroków Małopolskiego Przełomu Wisły. Z widokiem na kilka wzgórz, na których znaleźć można to co najważniejsze. Odbudowywane ruiny zamku. Wietrzne Wzgórze, aktualnie zajmowane przez franciszkanów. Góra Trzech Krzyży, pamiątka po zarazie morowej (cholerze), ale zarazem oczywiste nawiązanie do Golgoty. Punkt odniesienia, widoczny może nie zewsząd – natomiast stąd, z góry, zobaczyć można wszystko.

Choćby Grodziarza, tutejszą rzekę, przeprowadzoną przez miasto systemem kanałów. W chwili gdy kamienna fosa wysycha, odbywają się w niej wystawy malarstwa i grafik.

A gdyby odczytać „Republikę marzeń” jako opowieść o odnalezieniu rodzinnego Tczewa?

Kazimierz to także zupełnie świeża, pochodząca z lat 2005-2007 legenda żeńskiego klasztoru betanek, z ich przeoryszą, opierającą swoje decyzje na prywatnych objawieniach. Ignorowały mediację i kościelne kary. Wygnane z Kazimierza w drodze państwowej eksmisji komorniczej, swoje miejsce na ziemi znalazły w domu pielgrzyma diecezji łomżyńskiej, za zgodą tamtejszego ordynariusza. Tam już nikt już nie przeszkadzał im w przekształceniu się w zgromadzenie kontemplacyjne. Przestało też towarzyszyć zainteresowanie mediów.

3

Wracając do literatury, jest jeszcze coś poza Arkadią i coś poza toposem powrotu, w dojrzałym wieku, do rodzinnego domu.

Redukcja pozwala badać zjawiska, zasady, na których ufundowany jest kosmos. Niedostępne, nieogarnialne z powodu jego wielkiej skali. „Gdy inne miasta rozwinęły się w ekonomikę, wyrosły w cyfry […] – nasze miasto zstąpiło w esencjalność. Tu nie dzieje się nic na darmo, nic nie zdarza się bez głębokiego sensu i bez premedytacji (…) Tu rozstrzyga się coś w każdej chwili, egzemplarycznie i po wszystkie czasy. Tu dzieją się wszystkie sprawy raz jeden tylko i nieodwołalnie.

[…] armie pokrzyw, wybujałe i żarłoczne, pożerają kultury kwiatowe”. Okładka płyty to nie tylko seksistowskie zatykanie chorągwi zwycięskiej armii na ciele zdobytej, nagiej kobiety. Ale i zaburzenie proporcji, znanych z dostrzegalnego świata. To zresztą jeden z wyznaczników malarstwa artysty, którego obraz posłużył do zrobienia kolażu. O tym później.

Republika Marzeń to miejsce przyjazne do prowadzenia kontemplacji, ale i zarazem jej przedmiot, jak malarski plener.

Bruno Schulz był również malarzem. Malarzem jest również Jan Wołek, który ułatwił Grzegorzowi Ciechowskiemu odnalezienie się w „nowej sytuacji”, przeprowadzkę z Warszawy, w której doznał towarzyskiego wykluczenia. Wynajął mu własny dom, był jego przewodnikiem w nowym środowisku.

Mieli podobną sytuację: zaczynali nowe życie u boku młodych żon. Kto wie, może poza tym Jan był i mentorem, w miejsce niedawno zmarłego, upamiętnionego poprzednią płytą ojca[3]?

To miejsce ma potencjał zatrzymania czasu, jak i potrzebnego resetu. Jak środek uspokajający pozbawiony skutków ubocznych. „Jak w stuletni sen zapadało miasto w tę wybujałość, nieprzytomne od pożaru, ogłuszone blaskiem”.

Epifania (objawienie), niczym z gorejącego krzaka, to jeden z dodatkowych możliwych tropów, które można opisać. Jeden ze skutków zmiany otoczenia i zamieszkania w miejscu o nadzwyczajnych właściwościach.

„Zatrzymywaliśmy się wreszcie na «Górce», przy karczmie murowanej i szerokiej. Stała samotnie na dziale wód, odcinając się na niebie rozłożystym dachem, na wyniosłej granicy dwóch opadających połaci. Konie dobijały z trudem do wysokiej krawędzi, ustawały same w zamyśleniu, jakby na rogatce dzielącej dwa światy. Za tą rogatką otwierał się widok na rozległy krajobraz, pocięty gościńcami, wyblakły i opalizujący jak blady gobelin, owiany ogromnym powietrzem, błękitnym i pustym”.

Możliwość dopasowania kazimierskich miejsc do tej napisanej wcześniej narracji. „Tu zatrzymywaliśmy się na noc, albo też ojciec dawał znak i wjeżdżaliśmy w ten kraj rozległy, jak mapa, rozgałęziony szeroko gościńcami”.

Raz jeszcze dzieciństwo, wraz z towarzyszącym mu imperatywem przekroczenia jego granic. O tym że oznaczają one jego kres, dowiedzieć się można dopiero po fakcie, niczym po zerwaniu jabłka, które kończy raj.

„W tych dniach dalekich powzięliśmy po raz pierwszy z kolegami ową myśl niemożliwą i absurdalną, ażeby powędrować jeszcze dalej, poza zdrojowisko, w kraj już niczyj i boży, w pogranicze sporne i neutralne, gdzie gubiły się rubieże państw, a róża wiatrów wirowała błędnie pod niebem wysokim i spiętrzonym. Tam chcieliśmy się oszańcować, uniezależnić od dorosłych, wyjść zupełnie poza obręb ich sfery, proklamować republikę młodych. Tu mieliśmy ukonstytuować prawodawstwo nowe i niezależne, wznieść nową hierarchię miar i wartości. Miało to być życie pod znakiem poezji i przygody, nieustannych olśnień i zadziwień”.

Okładka „Republiki marzeń” to zaburzenie proporcji

Republika Poetów, Artystów, taka jak Republika Uzupio (Zarzecze) w Wilnie. Takimi miejscem w Polsce, jak Zakopane w czasie Młodej Polski, jest teraz Kazimierz.

W 1995 roku, zamiast pisać wszystko to, co przecież i tak już było, Grzegorz Ciechowski nadaje płycie po prostu tytuł: „Republika marzeń”. Całość zaś może się „zrobić” tylko poprzez opuszczenie tego co nagrane i totalne zamieszkanie tam, gdzie kieruje jedno z nienachalnych odesłań.

„Chcieliśmy poddać nasze życie temu strumieniowi fabulizującego żywiołu, natchnionemu przypływowi dziejów i zdarzeń i dać się ponieść tym wezbranym falom, bezwolni i jemu tylko oddani. Duch natury był w gruncie rzeczy wielkim bajarzem. Z jej sedna wypływała niewstrzymanym strumieniem swada fabuł i powieści, romansów i epopei. Cała wielka atmosfera pełna była tłoczących się wątków fabularnych. Trzeba było tylko nastawić sidła pod niebem pełnym fantomów, wbić pal, grający na wietrze, a już trzepotały dookoła wierzchołka złowione strzępy powieści. Postanowiliśmy stać się samowystarczalni, stworzyć nową zasadę życia, ustanowić Theatrum mundi nową erę, jeszcze raz ukonstytuować świat na małą skalę wprawdzie, dla nas tylko, ale podług naszego gustu i upodobania. Miała to być forteca, blockhaus, ufortyfikowana placówka opanowująca okolicę.

Marzyliśmy o tym, by okolica była zagrożona nieokreślonym niebezpieczeństwem, przesiana tajemniczą grozą. Przed tym niebezpieczeństwem i przed tą trwogą znajdowaliśmy w naszej fortecy bezpieczny schron i azylum. Więc okolicę przebiegały stada wilków, bandy rozbójników wałęsały się po lasach. Planowaliśmy zabezpieczenia i fortyfikacje, przygotowywali się do oblężenia pełni rozkosznych dreszczyków i przyjemnej trwogi. Bramy nasze wchłaniały zbiegów spod noży zbójeckich. Znajdowali u nas przytułek i bezpieczeństwo. Zajeżdżały przed nasze bramy w galopie kolasy ścigane przez dzikie bestie. Gościliśmy dostojnych i tajemniczych nieznajomych. Gubiliśmy się wśród domysłów, pragnąc przeniknąć ich incognito. Wieczorami gromadzili się wszyscy w wielkim hallu, przy świetle migotliwych świec, słuchaliśmy kolejnych historyj i zwierzeń”.

Terminu „azyl” używa Ciechowski wcześniej. W booklecie poprzedniej płyty pt. „Siódma pieczęć” dziękuje Zuzie i Danielowi Olbrychskim „za azyl w Miećmięrzu”. Azyl to „schronienie udzielane przez państwo cudzoziemcowi prześladowanemu na terenie innego państwa”. Przenośnie: „schronienie, miejsce bezpiecznego pobytu”. Miećmięrz to wieś w okolicach Kazimierza Dolnego. Już wtedy ta okolica wypełniała go bezpieczeństwem, chroniła przed nadmiarem, zgiełkiem, na długo przed nieplanowaną decyzją zamieszkania tu, będącą pokłosiem dramatycznych wydarzeń.

4

Opowiadanie Schulza pozwala dostrzec dalsze połączenia między „Siódmą pieczęcią” a następującą po niej „Republiką marzeń”. Nagraną po ciężkich przeżyciach, wtedy też dopisaną, uzupełnioną o polemiczne teksty, najbardziej doraźne w karierze G.C.
„RM” rozwija zapoczątkowaną wtedy podróż do krainy dzieciństwa i życiowego debiutu, który w „ŚP” został ledwie zaznaczony (utwory „W ogrodzie Luizy”, „Podróż do Indii”). Artysta najwięcej opowiada o nim poza płytą, w filmie „Siódma Pieczęć”[5].

Skrótowiec „ŚP” to skojarzenie ze Ś.P., „Świętej Pamięci”, nagrobną inskrypcją. Ten album wydaje się być przede wszystkim o śmierci. Dzięki temu kontekstowi (ceną za życie jest śmierć), wyeksponowany zostaje wątek szczęśliwego dzieciństwa w latach sześćdziesiątych w małym miasteczku i pierwszych doświadczeń. Arkadii nazwanej z imienia dopiero na kolejnej płycie.

„ŚP” i „RM” to płyty o dwóch małych ojczyznach, tczewskiej i kazimierskiej. Ta pierwsza ma charakter powrotu, kroku wstecz. Jest z konieczności wyprawą do krainy umarłych, bo wielu aktorów tamtych wydarzeń nie żyje, a pozostali przy życiu zachowują się inaczej (jak w „Białej fladze”), mają diametralnie różny wiek, cele, przeżycia. Ta druga to krok w przyszłość, jej projekcja. Tym pewniejsza, że zbudowana na wyobraźni i uniwersalnych kodach sztuki, odporniejszych na zniszczenie, niepowodzenia, upływ czasu. Oparta na tym co było złe i dobre i zarazem nadziei, że wiedząc to, będzie lepiej.

Opowiadanie Schulza pozwala dostrzec połączenia między „Siódmą pieczęcią” a „Republiką marzeń”

„ŚP” jest odbiciem tego co było, pasywnie przyjmowanym refleksem. „RM” jest aktywna. Chodzi w niej o kreację, stworzenie pewnej, koniecznej umowności. Już nie dla siebie, ale dla dzieci rodzących się w ramach nowego rodzinnego projektu. Domu z przyjaznym ludzko-materialnym otoczeniem, umownej szklarni, niezbędnej do korzystnego wzrostu.

„Nie bez przyczyny powracają dziś te dalekie marzenia. Przychodzi na myśl, że żadne marzenie, choćby nie wiedzieć jak absurdalne i niedorzeczne, nie marnuje się w wszechświecie. W marzeniu zawarty jest jakiś głód rzeczywistości, jakaś pretensja, która zobowiązuje rzeczywistość, rośnie niedostrzegalnie w wierzytelność i w postulat, w kwit dłużny, który domaga się pokrycia”.

5

Ciechowski, jego twórczość, to co czytał i przetwarzał ów król kompilacji, jest całe z toposów. Tak czy owak, trącał jednak właśnie  t e  same struny, co jego wielcy poprzednicy uprawiający różne rodzaje sztuk.

Gdybym musiał stematyzować, to „Republika marzeń” jest o tym, by nigdy, wbrew wszystkiemu, nie tracić nadziei. Tę niosła sztuka i może dalej powinna, po wyburzeniu najbardziej rażących budowlanych samowoli?

„Dawno wyrzekliśmy się naszych marzeń o twierdzy, a oto po latach znalazł się ktoś, kto je podchwycił, wziął na serio, ktoś naiwny i wierny w duszy, kto je przyjął dosłownie, za dobrą monetę, wziął do ręki, jak rzecz prostą i nieproblematyczną. Widziałem go, mówiłem z nim. Miał oczy nieprawdopodobnie błękitne, niestworzone do patrzenia, tylko do bezdennego zniebieszczania się w marzeniu.

Opowiadał, że gdy przybył w te okolice, o których mówię, w ten kraj anonimowy, dziewiczy i niczyj — zapachniało mu od razu poezją i przygodą […].

[…] ujrzał w powietrzu gotowe kontury i fantom mitu zawieszone nad okolicą. Odnalazł w atmosferze przeformowane kształty tej koncepcji, plany, elewacje i tablice. Usłyszał wezwanie, głos wewnętrzny, jak Noe, gdy otrzymał rozkazy i instrukcje. Nawiedził go duch tej koncepcji zbłąkany w atmosferze. Proklamował republikę marzeń, suwerenne terytorium poezji. Na tylu a tylu morgach ziemi, na płachcie krajobrazu rzuconej między lasy, ogłosił panowanie niepodzielne fantazji. Wytyczył granice, położył fundamenty pod twierdzę, zamienił okolicę w jeden ogromny ogród różany”.

To szansa na stanięcie twarzą w twarz z Panem Bogiem, tym który na „ŚP” dokonywał głównie zniszczenia, tu zaś pomaga bohaterowi płyty się odbudować. Tomem Bombadilem z „Władcy Pierścieni”, który był długo przed tym, jak pojawiła się wieczna puszcza, gdzie obecnie mieszka i przyjmuje gości, podążających na spotkanie ze swoim przeznaczeniem, przygodą życia.

Schulz, Tolkien, Ciechowski, a opowieść wciąż ta sama.

„Błękitnooki nie jest architektem, jest raczej reżyserem. Reżyserem krajobrazów i sceneryj kosmicznych. Kunszt jego polega na tym, że podchwytuje intencje natury, że umie czytać w jej tajnych aspiracjach. Bo natura pełna jest potencjalnej architektury, projektowania i budowania. Cóż innego robili budowniczowie wielkich stuleci? Podsłuchiwali szeroki patos rozległych placów, dynamiczną perspektywiczność dali, milczącą pantominę symetrycznych alei”.

6

Jest jeszcze jedna postać kultury ważna w kontekście tej płyty, której nazwisko nie zostało wymienione. Duet Marty i Łukasza Dziubalskich nie stworzył w pełni samodzielnego projektu graficznego okładki. Jest to kolaż zdjęcia z dedykowanej sesji fotograficznej połączony z kolorystyczno-przestrzennym przetworzeniem. W booklecie przeczytamy „Elementy tła okładki Celnik”. Nie jest to rockowy pseudonim, jakiego mógłby się spodziewać typowy nabywca krążka, ale odesłanie do Celnika Rousseau, czyli Henriego Juliena Félixa Rousseau. „Był celnikiem. Gdy inni ćwiczyli się w sztuce, on pobierał cło”, można przeczytać w jednym z opracowań. Jednak to tylko upraszczające mgnienie.

Kazimierz Dolny do dziś jest miejscem spotkań i zamieszkania artystów

Na uprawianiu sztuki skupił się dopiero po śmierci pierwszej żony, mając 41 lat i przez kolejne dwadzieścia lat walczył o uznanie[6]. Długo był odrzucany i budził wrogość. Pierwszy wyciągnął do niego rękę Alfred Jarry, późniejszy autor „Króla Ubu”.

Stał się częścią bohemy. W ten odległy sposób Celnik Rousseau łączy się z Kazimierzem Dolnym, który w latach ’90 XX wieku, a i dzisiaj, jest miejscem spotkań i zamieszkania artystów.

„Został zaproszony, ale nigdy nie został zaakceptowany”. Nawet wśród artystów jak on, pełnił rolę maskotki, odmieńca. W tym względnym intelektualnym dobrostanie.

W ten sposób, poprzez samodzielny wybór motywu lub pośrednio, poprzez gest artystyczny duetu grafików, Ciechowski kontynuuje narrację odrzucenia zapoczątkowaną na „Siódmej pieczęci” („siódmy tomik wydawany za plecami literatów”[7]). I na tej radosnej płycie jest jakby łyżka dziegciu.

7

Konkwistadorzy Ciechowskiego żeglują do kontynentu, nazwanego potem Ameryką Południową. Rousseau maluje dżunglę amerykańską, z tym że zlokalizowaną w Meksyku. Nigdy w niej nie był, ale nie polemizuje z anegdotami, przypisującymi mu uczestnictwo w meksykańskiej misji wojskowej w młodości. W wojsku akurat służył. Jakoś przecież narodziły się jej obrazy. Miał odpowiedzieć, że wystarczyły paryskie zoo i ogród botaniczny?
Celnik Rousseau odsyła do jeszcze jednego, szerokiego pola znaczeniowego. Jest pierwszym malarzem naiwnym (prymitywnym) który spotkał się z uznaniem. Ten kierunek cechuje świeże, skrajnie subiektywne spojrzenie, przywiązanie do szczegółu; odwołanie do świata świata magicznego i symbolicznego. Do życia codziennego, ale przeżywanego w sposób odnowiony, daleki od rutyny, pozbawiony przyzwyczajeń.

Chodzi o celowy zabieg, stylizację, samoograniczenie, a nawet samookaleczenie.

Ten kontekst rzadko pojawiał się w ustach krytyków płyty Republiki. Wymieniane przez nich mankamenty często nie są artystycznym błędem, ale oznaczają zamierzone przyjęcie stylu i konsekwentne wypowiadanie się w nim.

Celowe uproszczenie, aż nadto widoczna idealizacja oraz nawiązywanie do wielkich poprzedników tego nurtu, a więc ustanowienie generalnej metafory jako obowiązującej formy kontaktu i dostosowanie konwencji/tła do zamierzonego komunikatu, jest być może jedynym sposobem wypowiedzenia programu pozytywnego w obecnym czasie. Ale już wcześniej np. Chrystus poprzez Ewangelię mówi, że tylko ubodzy posiądą klucze królestwa niebieskiego (Łk 4,18). Uproszczenie jest sposobem obejścia systemowej powagi, ale zarazem dotarcia do pokładów nadziei, których tenże system strzeże, nie chcąc by dobra nowina stała się udziałem większej liczby osób. Królestwo Boże, a więc najwyższy stopień istnienia, należy do ubogich i maluczkich.

Problematykę takiego dyskursu dokładniej widać przekrojowo w kontekście trzech płyt II Republiki wydanych w latach ’90 XX wieku. Pierwsza, „Siódma pieczęć” (1993), poprzez zawarte w booklecie sigla z Księgi Daniela sugerowała, że aktualnie nie czas udostępniania najważniejszych tajemnic. Treść objawienia należy ochronić poprzez jego ukrycie. Drugą jest omawiana „Republika Marzeń” (1995). Natomiast trzecia, „Masakra” (1998), odwołuje się wprost do problematyki szeroko pojętego postmodernizmu:, końca imperatywu zabawy, pieniądza jako aktualnej miary wszech rzeczy, zbyteczności historii, niewyrażalności itp.

Celnik, nie znający ponoć podstawowych zasad malarskich[8], niewykształcony profesjonalnie, to także symbol XX-wiecznego zatarcia granic między sztuką zawodową i amatorską. Nieumiejętność zastosowania kanonicznej perspektywy czy światłocienia dała zarazem możliwość poznania i docenienia wersji świata, która wcześniej nie była znana.

Uproszczenie u Ciechowskiego jest sposobem obejścia systemowej powagi

„Ponieważ nie potrafił malować jak zawodowcy, wypracował na własny użytek szereg specyficznych technik. Przede wszystkim zawsze malował warstwami. Jeżeli na przykład tworzył pejzaż, najpierw malował niebo, potem nakładał roślinność i dopiero na końcu domalowywał postaci”. To jak kilka patentów Ciechowskiego w sztuce. Był wykształconym flecistą, natomiast po pianino sięgnął z konieczności, by zastąpić Adama Szałacha, profesjonalnego pianistę, który odszedł z zespołu. Jego pianistyka w pierwszych utworach była jak drugi instrument perkusyjny. Nie był również najlepszym wokalistą. Jedno i drugie miało natomiast wielką siłę wyrazu, która porwała bardziej niż to, co prezentowali zawodowi muzycy.

„[Celnik Rousseau] Deszcz odtwarzał za pomocą przezroczystych kropel lakieru. Był obsesyjnie przywiązany do szczegółu, każde źdźbło trawy usiłował malować oddzielnie”[9]. „Republika Marzeń”, utwór tytułowy płyty: „Gdy tak naga leżysz obok mnie / a tu spada nagły letni deszcz / tu jedna kropla / tu druga kropla […]”.

Okładka „RM” nawiązuje przede wszystkim do obrazu „Sen” tego artysty. To jego ostatnie wielkie dzieło, a zarazem pierwsze, które wzbudziło powszechny podziw. W stosunku do oryginału, naga kobieta z okładki jest w odbiciu lustrzanym[10]. Z kolei największe zainteresowanie odbiorców Ciechowskiego wzbudziła jego pierwsza propozycja, złożona z kolegami z I Republiki, Nowe sytuacje”. Był to sufit, którego do końca życia nie był w stanie przebić.

8

Jeszcze innym możliwym kluczem odczytania tej płyty jest bliska prymitywistom estetyka kamp, która zdaniem jej teoretyków istniała od zawsze, natomiast jej zasady zostały skodyfikowane dopiero niedawno.

Kamp to, znacznie upraszczając, upodobanie w kiczu, przesadzie, odwrotności. Wyrażanie siebie, nie dbając o dominującą konwencję. Ostentacja, brak umiaru. Powiedziałbym, dominacja uczucia nad formą. Forma kontestacji.

Systematyczne opracowanie tego trendu zapoczątkowała Julia Kristeva swoimi „Notatkami o kampie” (1964). Polski przekład Wandy Wertenstein ukazał się w „Literaturze na świecie” (nr 9 z 1979 roku). Ale i jego dalsza recepcja na polskim gruncie była mocno opóźniona. Omówienia i antologie tekstów zaczęły pojawiać się u nas dopiero w XXI wieku.

Kamp wpisuje się w afirmację języka kiczu przez Ciechowskiego

Kamp jakoś wpisuje się w afirmację języka naiwności i kiczu przez Ciechowskiego (przykładem utwór „W końcu”). Nieco związane z eksploracją krainy własnego dzieciństwa i lustrowania świata oczyma własnych, dorastających a potem dojrzewających dzieci. Ale też, bez względu na wiek, poszukiwanie dróg wyrażania uczuć, skazanych na niebyt.

Kamp rozgrzeszać też może zaprzestanie dalszych tekstowych poszukiwań. Stanie się miarą samym dla siebie. Zamiast nieustannej ucieczki, ewakuacji z pojęć które zostały zaatakowane nieważnością i banalnością do kolejnych, jeszcze nieznanych, które czeka ten sam los, strategia pozostania w miejscu, ich obrony i odzyskiwania, pod pierwotnymi nazwami.

9

To plan ukryty płyty II Republiki. Zawarty na znalezionej, sporządzonej w tych rejonach, czy też na nieistniejącej mapie?

Po jej nakreśleniu trudniej tę pozornie tylko popową propozycję Ciechowskiego zlekceważyć.

[…] niewyczerpane jest w pomysłach, w planowaniu, w napowietrznych preliminarzach — halucynuje architekturę ogromną i natchnioną, urbanistykę obłoczną i transcendentalną. Dzieła ludzkie mają tę właściwość, że, ukończone, zamykają się w sobie, odcinają od natury, stabilizują się na własnej zasadzie. Dzieło Błękitnookiego nie wystąpiło z wielkich związków kosmicznych, tkwi w nich, do połowy uczłowieczone, jak centaur, wprzęgnięte w wielkie periody natury, nie gotowe jeszcze i rosnące. Błękitnooki zaprasza wszystkich do kontynuacji, do budowania, do współtwórczości […].

Republika 2.0, otwarta na tych, którzy chcą wystąpić o jej paszport, a przynajmniej przyjadą tu spędzić wakacje.

„[…] — jesteśmy wszak wszyscy z natury marzycielami, braćmi spod znaku kielni, jesteśmy z natury budowniczymi…”.

Kazimierz Dolny, 18 sierpnia 2016.

Może jeszcze suplement. Dodatkowe miejsce w Google Maps: były dom Grzegorza Ciechowskiego w Kazimierzu Dolnym. 51°19’10″N   21°56’30″E. Nazwa i lokalizacja mogą mieć znaczenie. Ale to dla tych, którzy skorzystają ze współrzędnych.

10

Tak, „to aluzja literacka. Kiedyś bardzo mnie [opowiadanie «Republika marzeń»] fascynowało. Ale tak naprawdę nie ma żadnego bezpośredniego odwołania do Schulza, bo nie śmiałbym. Wydaje mi się natomiast, że jest to bardzo zgrabne sformułowanie”[11].

Pytanie dlaczego G.C. który w swoich wywiadach nierzadko mnożył konteksty i tworzył je na długo po ukończeniu dzieł, odwoływał się a to do Ingmara Bergmana, a to Apollinaire’a, nagle nie chce stanąć oko w oko z Bruno Schulzem? Może właśnie to jest przedmiotem gry? Może, w kontekście trudnych warunków jej nagrywania, trwającego medialnego linczu i towarzyskiego ostracyzmu, utraty, „RM” ma swoją nieafirmatywną, gorzką stronę?

Wesprzyj Więź

Może ten tytuł to w rzeczywistości gorzka ironia?

Księgarnia Akademicka przygotowuje się do wydania książki Łukasza Mańczyka „Czytanie Ciechowskiego”, obejmującej porównanie dotychczasowych narracji o Grzegorzu Ciechowskim i próby nowego odczytania jego twórczości.


[1] Bruno Schulz, „Republika marzeń” [opowiadanie],  pierwodruk: „Tygodnik Ilustrowany” nr 29 z 1936 roku.
Wydanie krytyczne: „Opowiadania, wybór esejów i listów”, oprac. Jerzy Jarzębski, wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1989.
Cytaty na podstawie: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/schulz-republika-marzen, dostęp 2016/8/1.
Własne łamanie na dodatkowe akapity.
[2] Republika, „Republika Marzeń”, wyd. Pomaton EMI, 1995. Wielokrotnie potem wznawiana. Słowa G.C. Muzyka Leszek Biolik, G.C., Zbigniew Krzywański. Swojej kompozycji nie ma na płycie Sławomir Ciesielski.
[3] Republika, „Siódma Pieczęć”, wyd. Sound-Pol, 1993. Z bookletu: „Tak jak [założyła czarną szarfę na oczy w najmniej oczekiwanym momencie] mojemu Ojcu, któremu poświęcam wszystkie moje ostatnie wiersze. Grzegorz Ciechowski”.
[5] „Siódma Pieczęć”, sc., reż. Jędrzej Dudkiewicz, TVP 1993 [osobiste refleksje G.C. w związku z wydaniem płyty ŚP]. Następnie wersja rozszerzona o wypowiedzi osób bliskich osobiście i zawodowo pt. „Siódma Pieczęć Grzegorza Ciechowskiego”, sc. i reż. Jędrzej Dudkiewicz, TVP 2002.
[6] Wątki biograficzne na podstawie: Carolyn Keay: „Henri Rousseau”, wyd. Academy Editions, Londyn, 1976.
[7] Booklet albumu Republiki „Siódma Pieczęć”, wyd. Sound-Pol, 1993.
[8] Portret Apollinaire’a, w którym przypomina gnoma, jest ponoć nie efektem wizji artystycznej, ale wynika z nieumiejętności.
Ten bardzo ceniony przez Ciechowskiego poeta nie miał mu chyba tego ostatecznie za złe. Na jego nagrobku napisał kredą epitafium, które później zostało wykute w kamieniu: „Żegnamy Cię Dobry Rousseau / na pewno słyszysz nas / Delauney’a jego żonę Pana Quaval i mnie / pozwól naszym bagażom przekroczyć bramy nieba bez cła / Przyniesiemy Ci pędzle farby i płótno / abyś mógł spędzać swe święte nieróbstwo w promieniach prawdy Malując / jak niegdyś namalowałeś mój portret twarzą w twarz z gwiazdami”.
[9] Autor niepodany, „Malarz zwany Celnikiem”.
[10] Podobny zabieg zastosowano na wyborze Republiki, „Złota Kolekcja”, wyd. Pomaton EMI. Pierwsze wydanie miało miejsce 31/8/1999 za życia lidera. Wznowienie pośmiertne, 1/10/2005, zawiera lustrzane obrócenie zdjęcia zespołu.
[11] „Jesteśmy zespołem elitarnym”, „Dziennik Poznański” z 23/1/1996. Cytat przywołany w: Nieustanne…, s. 517.
Leszek Gnoiński zwraca z kolei uwagę na bezpośrednie nawiązanie do Kazimierza Dolnego na RM: „Jesteśmy w niebie zgodnie z planem / w miasteczku które śniło nam się tak” („Mantra ma”) oraz na dzwony kościoła w „Celibacie”. Słychać je w całym Kazimierzu, a szczególnie przy prowadzącej doń ulicy Plebanka, gdzie mieszkali Ciechowscy (Por. „Nieustanne…”, s. 518).
Płyta „RM” zazwyczaj jest opisywana jako oczyszczenie, czy wręcz „wywożenie gruzu”. Zawiera też wiele utworów polemicznych, które miały zostać nagrane niejako w zastępstwie replik medialnych na zarzuty wysnuwane pod adresem Ciechowskiego, tak silne że nie były wykonywane na żywo np. „Synonimy”. Więcej np. audycja radiowa z udziałem Leszka Biolika i Andrzeja Świetlika, „Fotograf Grzegorza Ciechowskiego: poznawaliśmy się do końca”. Inne utwory rozliczeniowe zamieszczone na „RM”, nie wpisujące się w opowiadanie Bruno Schulza, to „Trzeba uśpić psa”, „Józef K.”, „Celibat” i „Rak miłości” których celowo w kontekście opowiadania Bruno Schulza nie omawiam.
Nie omawiam również wpisującego się w tę poetykę zdjęcia autorstwa Andrzeja Świetlika, przedstawiającego Republikan wbijających sztandar w nagą kobietę. Nawiązanie do zdjęcia wojennego zatytułowanego „Sztandar nad Iwo Jimą”, wykonanego 23 lutego 1945 roku przez Joego Rosenthala, w toku niezwykle krwawych walk amerykańsko-japońskich, pierwowzoru późniejszego Pomnika Korpusu Piechoty Morskiej.

Podziel się

Wiadomość