W swoich esejach Tadeusz Mazowiecki dotykał spraw najważniejszych. Jego precyzyjnie ułożone słowa pozostają na długo aktualne.
Dzieliła nas różnica pokolenia. Tadeusz Mazowiecki był nieco starszy od moich rodziców (a jeden z jego synów jest dokładnie moim rówieśnikiem). Na dodatek, ze względu na to kim był, odczuwałem wobec niego nie tylko szacunek, ale też dystans. Gdy w 1986 r. debiutowałem na łamach „Więzi” – a opublikowano tu moją studencką pracę analizującą dzienniki Jerzego Zawieyskiego – dowiedziałem się potem od red. Cezarego Gawrysia, że pan Mazowiecki jest zdziwiony, iż nie przyszedłem do niego na rozmowę o Zawieyskim. Poczułem się bardzo dziwnie, bo do głowy by mi nie przyszło, że sam Mazowiecki chciałby w ogóle ze mną rozmawiać…
Stopniowo, powoli dystans się skracał. Później już wielokrotnie mieliśmy okazje rozmawiać. Były też okresy bardziej intensywnej współpracy. Wreszcie zostałem kolejnym – po Wojtku Wieczorku, Stefanie Frankiewiczu i Czarku Gawrysiu – jego następcą jako redaktor naczelny „Więzi”. Nadal czułem respekt, a w zamian wyczuwałem życzliwość i zainteresowanie.
Fragment „jego” preambuły Konstytucji RP stał się wezwaniem modlitwy powszechnej podczas jego pogrzebu
Przede wszystkim jednak – tak jak wszyscy poprzednicy – obdarzony byłem jego zaufaniem. Tadeusz dawał nam wolną rękę w redagowaniu pisma. Dyskutowaliśmy, różnice zdań były czymś normalnym. Nie wykorzystywał jednak swojego autorytetu, aby wpływać na treść „Więzi”. Cały czas obowiązywała dżentelmeńska umowa zawarta ze Stefanem Frankiewiczem na początku Trzeciej Rzeczypospolitej, że stworzone przez Mazowieckiego pismo – choć w oczywisty sposób pozostanie bliskie jego wizji – nie musi jednak wspierać jego konkretnej linii politycznej, bo znaczenie tego środowiska przekracza jakąkolwiek partyjność.
Myślę, że jego postawę wobec kolejnych, zmieniających się zespołów redakcyjnych naszego pisma ukształtowały też wnioski z własnej ewolucji w „Więzi”. Wojciech Wieczorek – który był w redakcji od samego początku, a którego żegnaliśmy w Laskach niecałe 15 miesięcy przed Tadeuszem – wspominał, że z perspektywy czasu wstydził się pewnych deklaracji polityczno-ideowych składanych przez „Więź” w początkowym okresie istnienia. Zawsze jednak były one szczere i autentyczne. „Myliliśmy się, ale myliliśmy się na własny rachunek”. Ci, którzy przeszli przez takie doświadczenie, pozwalali też swoim następcom poszukiwać na własną rękę.
Stanąć wobec problemu „po co”
Współcześni znają Mazowieckiego przede wszystkim jako polityka. Sam pisałem niedawno w „Więzi” o jego filozofii politycznej zawartej w książce „Rok 1989 i lata następne”. Teraz jednak chciałbym pokrótce przywołać go jako eseistę.
W swojej publicystyce dotykał on bowiem spraw najważniejszych, a drążył je wnikliwie i głęboko. W poruszającym egzystencjalnym eseju „Powrót do najprostszych pytań” z 1973 r. zastanawiał się nad sensem życia i cierpienia, nad tym, skąd brać nadzieję. Pisał o coraz wyraźniejszej alternatywie: „albo zaczynamy się odzwyczajać od stawiania sobie takich pytań, czy też – mówiąc inaczej – poddajemy się bez reszty wpływom cywilizacji, która pytań takich nie przewiduje i usuwa je z naszego pola widzenia – albo musimy mieć odwagę stanąć wobec problemu «po co», a zwłaszcza odpowiedzieć, czy ma sens takie pytanie sobie stawiać, czy ma sens czynić je elementem własnego, świadomego życia”.
Pytanie „po co” jest najprostsze i najtrudniejsze jednocześnie. Bo na najprostsze pytania wcale nie ma najprostszych odpowiedzi, wręcz przeciwnie. A co zrobić z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi? Po przejściu osobistej tragedii założyciel „Więzi” umiał znaleźć właściwe słowa – pytania te „rozwiązujemy nie przez wyjaśnienie ich, ale przez postawę wobec nich”.
Tadeusz Mazowiecki był publicystą wybitnym, choć pisanie nigdy nie przychodziło mu łatwo. Były okresy, kiedy żalił się na szczególny „kryzys słowa”. Gdy już jednak pisał, precyzyjnie ułożone słowa pozostawały – i pozostają – na długo aktualne.
Współczesność i pociąga, i ciąży
W deklaracji programowej z pierwszego numeru „Więzi” redakcja – pod kierunkiem Mazowieckiego – napisała: „Jesteśmy ludźmi mocno wrośniętymi w glebę swojej epoki. Należymy do tych, których współczesność pociąga i którym współczesność ciąży zarazem”. Tekst ten nosił tytuł „Rozdroża i wartości”.
Pod tym samym tytułem ukazał się w roku 1970 zbiór esejów redaktora naczelnego pisma. Tytuł jakże trafnie oddający specyfikę jego myślenia! I jako publicysta, i jako polityk – a przede wszystkim jako człowiek i chrześcijanin – chciał żyć według wartości na rozdrożach współczesności. Potwierdzał słowa wstępniaka z roku 1958: „jedynie w wysiłku pozaosobistym, w wysiłku tworzenia czy ugruntowywania jakichś wartości nadrzędnych – choćby się miało zaczynać ciągle od nowa – człowiek może utwierdzić swoje własne człowieczeństwo”.
Chciał żyć według wartości na rozdrożach współczesności
Jako publicysta „Więzi” Mazowiecki zachęcał Polaków do przekraczania środowiskowych kredowych kół i dialogu ludzi pochodzących z różnych rodzin duchowych. Rzeczywistość zmieniła się radykalnie, ale jakże współcześnie brzmi jego apel do ateisty sprzed ponad 50 lat: „Są przecież w obiegu schematy: niewierzący – to znaczy niemoralny, katolik – to znaczy fideista, obywatel Ciemnogrodu. Nie chodzi o to, aby te same schematy wyrażać bardziej grzecznie i «intelektualnie». Chodzi o to, aby raz wreszcie je przekroczyć” (fragment eseju „Kredowe koła”).
Przestrzegał też (już w 1960 r.) przed antysemityzmem ludzi łagodnych i dobrych, przypominając, że „walka z antysemityzmem nie jest żadną zasługą ani żadnym humanitarnym gestem litości; nie jest ona też tylko walką o godność Żydów, ale w równej mierze walką o naszą własną godność. Jest walką o godność wszystkich”.
Otwartość między integryzmem a progresizmem
Nie sposób wyobrazić sobie bez Tadeusza Mazowieckiego wolną Polskę. Ale też w niezaprzeczalny sposób wpłynął on na polski krajobraz duchowy. Jako działacz katolicki współtworzył formację inteligencji łączącej głęboką osobistą wiarę z otwartością na współczesny świat i zaangażowaniem społecznym. Był personalistą, upominał się o podmiotowość człowieka i społeczeństwa.
Tęsknił za „społeczeństwem ekumenicznym”, w którym istnieje dialog wartości. Katolicyzm rozumiał w sposób otwarty. Co to oznaczało? Zajrzyjmy do tekstu pod jakże nudnym tytułem „Pozycje i praca środowiska «Więź»” z roku 1961: „postawę naszą odgraniczamy zarówno od integryzmu, jak i od progresizmu”. Pod nazwą „katolicyzmu otwartego” widział Mazowiecki – w roku mojego urodzenia – postawę „zarazem ortodoksyjną i afirmatywnie nastawioną do wartości szeroko pojętej kultury współczesnej”.
W jego życiu nie da się wytyczyć ścisłej granicy demarkacyjnej między wiarą chrześcijańską a zaangażowaniem obywatelskim czy politycznym. Żył i myślał w imię niezmiennych wartości, a nie doraźnych interesów. Polityka była dla niego przede wszystkim przestrzenią realizacji chrześcijańskiej odpowiedzialności za wspólne dobro. Bez tego duchowego fundamentu nie byłoby Tadeusza Mazowieckiego jako męża stanu. Zaangażowanie polityczne było jego powołaniem i wyrazem chrześcijańskiej odpowiedzialności.
Symbolicznie pięknie wyraża to fakt, że podczas pogrzebu pierwszego premiera wolnej Polski fragment sformułowanej przez niego preambuły Konstytucji RP stał się wezwaniem modlitwy powszechnej: „Módlmy się, aby nasza ojczyzna prawdziwie była domem dla wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, zarówno wierzących w Boga – będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna – jak i niepodzielających tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł”.
*
„Jest czas powracania do pytań najprostszych, ale wcale nie do najprostszych odpowiedzi, więc właśnie czas rozmów, w których chce się czuć drugiego człowieka na odległość ręki, wcale nie po to, by ukryć się w tym, co prywatne i osobiste, lecz po to, by się naprawdę rozumieć” (z eseju „Powrót do najprostszych pytań”).
Odszedł mądry i dobry człowiek, głęboko wierzący chrześcijanin, wielki Polak, przenikliwy intelektualista, wybitny polityk i mąż stanu (o Tadeuszu Mazowieckim myślę w takiej właśnie kolejności). Nie będzie już można wracać do rozmów z nim „na odległość ręki”. Można jednak – i trzeba – wracać do Tadeuszowych pytań i odpowiedzi, jakie nam zostawił w swojej publicystyce.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 4/2013
Chciałbym nieśmiało podpowiedzieć, by Państwo jako środowisko dziedziczące spuściznę Tadeusza Mazowieckiego spróbowali wniknąć w jego kompromisy z PRL w latach 50 i później. Nie po to, by odzierać z szacunku, ale by spróbować jeśli nie usprawiedliwić, to przynajmniej zrozumieć, także osobisty dramat. Nie chodzi o przeglądanie teczek, zresztą one chyba już zostały przejrzane. Nikt inny prócz was nie spojrzy na niego życzliwie. Wszystko co czytałem na ten temat pochodziło od jego przeciwników politycznych i było obciążone doraźnym użytkiem politycznym.
Naprawdę czytał Pan tylko to, co pisali na ten temat jego przeciwnicy polityczni? Są przecież dwie rzeczowe poważne obszerne biografie: Andrzeja Brzezieckiego i Romana Graczyka . I trzecia biografia kiepska. A czwarta – biografia ideowa – w przygotowaniu. Pisze ją Piotr H. Kosicki. I będzie to świetne. W „Więzi” na te tematy też pisywano, m.in. starsi koledzy wielokrotnie składali samokrytykę. Nie bardzo wiem, co jeszcze można by tu więcej zrobić bez jakichś nowych źródeł.
No, nie czytałem. I nie widzę powodu, dlaczego miałoby mi być wstyd. Gdybym z każdej dziedziny miał czytać głębokie opracowania, sam bym nie mógł się w nic zagłębić. Czy Pan, zajmując się przynajmniej po części katolicką nauką społeczną się wstydzi, że (prawdopodobnie) nie zna dorobku samorządu pracowniczego, którym zajmuję się obok pracy zawodowej? Uważam, że nie ma Pan ku temu powodu. Więc proszę nie okazywać zniecierpliwienia osobie, która nie ma złych intencji, bo traci na tym pamięć po Tadeuszu Mazowieckim. Jeżeli zależy wam na jej ochronie, sami powinniście przygotować w miarę krótkie streszczenie waszego punktu widzenia, bo przeciwnicy Tadeusza Mazowieckiego mają taką „ofertę”. Zresztą, jak rzuciłem okiem na „zajawkę” nowego Pana artykułu, to właśnie Pan uczynił. Zaraz przeczytam.
Ani przez chwilę nie pomyślałem, że ma być Panu wstyd. Po prostu taki mam wizerunek Pańskiej osoby, że czyta Pan prawie wszystko. Zakładałem więc, że sięgnął Pan po którąś z biografii Tadeusza Mazowieckiego. Skoro się jednak zorientowałem, że nie – a i inni poważni ludzie odzywali się z podobnymi pytaniami – mimo początkowej niechęci (nie do tematu, lecz do wtórnego charakteru argumentów) zebrałem w jednym, wspomnianym już przez Pana, artykule fragmenty dotyczące stosunku TM do biskupa Kaczmarka.
http://laboratorium.wiez.pl/2017/04/22/sam-sobie-sie-dziwie-tadeusz-mazowiecki-o-biskupie-kaczmarku/
Gratuluję ciekawego tekstu.