Zima 2024, nr 4

Zamów

Jak ożywić życie zakonne? Czy ma ono jeszcze w ogóle przyszłość?

Monaster św. Jerzego w Wadi Qelt. Fot. Mazur / catholicnews.org.uk

Tak, o ile nie będzie zamykaniem się w klasztorze, a wcielaniem się w świat umiłowany przez Boga.

Zadawanie trudnych pytań nie należy do zbyt cenionych w Kościele. Nierzadko burzą one przecież modlitewny spokój i sieją zamęt wśród wiernych. Ponadto większość ludzi oczekuje odpowiedzi, a nie pytań. Mimo to pozwolę sobie skupić się na pytaniu o życie zakonne, które znamy od setek lat i które realizuje się w zgromadzeniach zakonnych na wiele różnych sposobów. Czy w niedalekiej przyszłości chrześcijaństwo będzie potrzebowało takich form wspólnego życia?

Jeśli zakony chcą nadal służyć Kościołowi i ludzkości, muszą się zmniejszyć – tłumaczył prawie 50 lat temu jezuita o. Pedro Arrupe. Muszą się stać „autentycznymi wspólnotami życia, podjąć pogłębioną refleksję nad kluczowymi tematami i zmienić istniejące struktury”.

 Wskazania te pochodzą z wypowiedzi do wyższych przełożonych zakonnych w 1974 roku. Ojciec Arrupe, ówczesny generał jezuitów, przypomniał, że zakony powstawały, by służyć światu w określonym okresie historycznym, pomagając wiernym zarówno w sferze duchowej, jak i cielesnej. Ponadto były znakiem proroczego sprzeciwu wobec światowych aspiracji i gromadziły osoby motywowane wspólnym charyzmatem ważniejszym niż interesy jednostki, osoby pokorne i posłuszne, pragnące głęboko żyć Ewangelią.

Kryzys wymusza radykalną zmianę i elastyczność. Gdyby jezuici nadal walczyli z protestantyzmem, staliby się jedynie grupą sfrustrowanych konserwatystów szkodzących Kościołowi

o. Wojciech Żmudziński

Udostępnij tekst

Zdaniem Karla Rahnera SJ zawsze będą potrzebne wspólnoty charakteryzujące się pewnym poziomem radykalizmu. Jak jednak ożywić dzisiaj zakony, by wciąż przyciągały rzesze młodych ludzi pragnących kochać i służyć u boku Chrystusa w sposób, który te wspólnoty proponują? Czy dotychczasowe próby odnowy zgromadzeń zakonnych nie były jedynie próbą ożywiania trupa? Czasem trzeba odwagi, by zaakceptować śmierć i urządzić stypę, rozdając ubogim to, co jeszcze po tych zgromadzeniach zostało.

W szybko zmieniającym się świecie wiele zakonów przestało istnieć, inne przeorientowały się, tracąc często coś niegdyś cennego, ale dzisiaj już zupełnie nieprzydatnego. Są też takie, które pozostały swego rodzaju grupami rekonstrukcyjnymi przypominającymi zwiedzającym, jak to kiedyś było pięknie. Habity, welony, suknie, sutanny… – były i nadal są postrzegane jako istotowo przypisane do osoby konsekrowanej czy duchownej. Wciąż można spotkać wysokie klasztorne mury, ale czy wiele jeszcze za nimi skrywa się tajemnic? Wszędzie docierają kamery internetu. Czym zresztą różni się dzisiaj apostolat zgromadzeń zakonnych od działalności organizacji pozarządowych? Ich dynamiczny rozwój kontrastuje z obumieraniem zakonnych powołań.

Czy więc da się zakony ożywić i po co? Czy nie lepiej pozostawić je jako „żywe” pomniki historii lub po prostu zamknąć? To, co w latach siedemdziesiątych proponował wspomniany już przeze mnie o. Arrupe, wydaje się wciąż aktualne. Apelował on o ewangeliczną odnowę. Jak ją przeprowadzić?

Po pierwsze, trzeba odkryć sens charyzmatu i intuicji założyciela danego zgromadzenia w zupełnie nowym kontekście. Aby nam to ułatwić, Duch Święty posługuje się często bardzo skutecznym narzędziem o nazwie „kryzys”. Kryzys wymusza radykalną zmianę i elastyczność, pomaga zrezygnować ze starych odpowiedzi na nowe pytania. Gdyby dziś jezuici nadal walczyli z protestantyzmem, staliby się jedynie grupą sfrustrowanych konserwatystów szkodzących Kościołowi. To, co było kiedyś zasadne, niekoniecznie będzie uzasadnione dzisiaj.

Po drugie, nie należy izolować się od świata, lecz uczestniczyć w życiu współczesnych ludzi, towarzyszyć im, być ich przyjaciółmi. Życie zakonne ma przyszłość, jeśli nie będzie zamykaniem się w klasztorze, lecz wcielaniem się w świat umiłowany przez Boga.

Tajemnicę Wcielenia możemy kontemplować nie tylko wspominając Boże Narodzenie. Słowo Boże staje się ciałem, to znaczy przybiera konkretną postać za każdym razem, gdy obleka się w miejscowe zwyczaje. Gdyby jezuici nie głosili w Chinach Ewangelii odziani w stroje konfucjańskich filozofów, niewiele mogliby zdziałać. Gdyby ojciec Arrupe podczas swojej misji w Japonii nie nauczył się sztuki strzelania z łuku, parzenia herbaty i układania kwiatów, nie wstąpiłoby do jezuickiego nowicjatu tak wielu Japończyków. Nie o Chiny i nie o Japonię mi chodzi, lecz o nasze podwórko, o pobliskie blokowisko, o dom kultury położony dwie przecznice od naszego kościoła. Mijamy tam ludzi, którzy już nawet z grzeczności nie mówią, że nas rozumieją.

Tak naprawdę Kościołowi w Europie nie potrzeba nowych budynków, by zapełniać je wierzącymi. Wystarczy, że jako księża i osoby zakonne pójdziemy tam, gdzie ludzie żyją i pracują, gdzie potrzebują być wysłuchani i podniesieni na duchu. Ponadto osoba zakonna powinna mówić głosem tych, których nikt do głosu nie dopuszcza, być sumieniem świata. Troszczyć się o zepchniętych na margines i uznanych za zbędnych.

Wesprzyj Więź

Po trzecie, trzeba odczytywać znaki czasów w świetle Ewangelii. Nie polega to, według ojca Arrupe, na stwierdzaniu faktów czy na analizowaniu obecnych tendencji, lecz na uważnym modlitewnym rozeznawaniu. Na porzuceniu uprzedzeń i schematów oraz wszystkiego, co może zakłócić nasz osąd i naszą uważność na głos Ducha Świętego. Takie rozeznawanie jest refleksją nad ludzkimi sytuacjami, a nie nad abstrakcyjnymi zagadnieniami teologicznymi. Wymaga ciągłej wewnętrznej przemiany.

Ostatecznie to dobrze, że zakony zmniejszają się liczebnie. Szkoda, że nie w wyniku świadomej decyzji, lecz w sposób wymuszony przez samą rzeczywistość. Dobrze, że Kościół dał nam tak wielu wybitnych założycieli. Szkoda, że zdecydowanej większości z nich nie ma już z nami, a nowi się jeszcze nie narodzili. Dobrze, że zakonnicy i zakonnice coraz częściej podejmują nowe wyzwania. Szkoda jednak, że brakuje nauczycieli autentycznego rozeznawania. Pomogliby nam zobaczyć przyszłość i to, czy będzie w niej miejsce na jakieś wspólnotowe formy ewangelicznego radykalizmu.

Przeczytaj też: Najbardziej rozpowszechniona herezja? Że na niebo trzeba zasłużyć

Podziel się

3
Wiadomość

Ciekawy tekst ale chyba dla jezuitów nie „ogólny”. „Wyjście do ludzi” nie jest panaceum. To trochę jak „nowa duchowość” oazowa. Najpierw wzrost, potem spadek. Zakony kontemplacyjne o dziwo mają swoich młodych zwolenników. Najgorzej chyba zakony służebne (u nas w mieście Franciszkanie Reformaci). Zwłaszcza że jeszcze skandale jak z Elżbietankami. Coraz więcej mówi się o rozczarowaniu kobiet w tych zakonach. Wiele cierpi z powodu wykorzystywania ich pracy i braku wpływu na nią. Tak obserwuję z boku, może się mylę. Z kryzysem trzeba się trochę pogodzić. Otwarcie zakonu jak u Dominikanów skończyło się skandalem. Może zakony potrzebują różnych dróg reform? Tak jak same są różne? Może innych niż księża jako tacy?

Stara prawda mówi, że zakony są na dany czas i nie muszą trwać wiecznie. Nie widzę więc sensu żeby „wskrzeszać trupa” za wszelką cenę, tylko dlatego, że ktoś kiedyś miał pomysł na zakon. Uważam też, że zakony same z siebie nie będą w stanie się odrodzić, to musiałoby być działanie całego KK w Polsce. A niestety – poza skandalami wybuchającymi w samych zakonach – dodatkowo ciągną je w dół skandale w polskim KK (w ogólności). Najprawdopodobniej więc zakony podzielą losy kleru diecezjalnego. Spadek liczby chętnych będzie się nasilał. Zresztą usilnie pracuje na to sitwa jaką tworzą polscy biskupi i kardynałowie. Jestem przekonany, że bezkarność jednych i drugich nie pozostanie bez echa. Nie ma się więc co czarować – jak to ostatnio powiedział prof. Dudek – chude lata dopiero przed KK. A tu mały przyczynek potwierdzający bezkarność hierarchów:
https://www.youtube.com/watch?v=GSFhYZNz3Is
Zatem racje może mieć autor artykułu, gdy – w nawiązaniu do bezcelowości ożywiania trupa – pisze że „Czasem trzeba odwagi, by zaakceptować śmierć i urządzić stypę, rozdając ubogim to, co jeszcze po tych zgromadzeniach zostało”.

@Konan, Paweł Chojecki i jego kilkudziesięcioosobowy Kościół Nowego Przymierza w Lublinie jest mocno kontrowersyjny.

Co bynajmniej nie przeczy temu, że kard. Dziwisz tuszował sprawę pedofilii i w tym przypadku czy w przypadku Marciala Maciela Degollado

@Głos – zgoda co do KNP z L. Ale z drugiej strony w Niedzieli czy Gościu Niedzielnym na temat przestępstw Dziwisza nie usłyszymy, tam co najwyżej superlatywy pt. jakim to oddanym kapciowym był. A okazuje się, że sprawy w sądach przeciwko niemu nadal się toczą i ostatecznie może się okazać, że jednak prawa ręka JPII odejdzie w niesławie.

Moim zdaniem zakony potrzebują radykalnej przemiany wewnętrznej – zmiany struktur i przemiany systemu (jak zresztą cały Kościół w Polsce). Pierwszym krokiem jest dopuszczenie do głosu zwykłych sióstr zakonnych – tych, które są „na pierwszej linii frontu”, często przepracowane i wypalone, czasem wykorzystywane na różnych płaszczyznach. Takie osoby nie zabiorą głosu, przede wszystkim z lęku – i tu znów dochodzimy do konieczności zmiany systemu. Niestety czasami posłuszeństwo rozumiane jest jako bezkrytyczne podporządkowanie, które zabija wolność myśli i niszczy ducha. Nie wspominając o rozeznawaniu, o którym mowa w artykule. Niewielu przełożonych ma o nim choćby blade pojęcie.

Niestety często jeszcze tak jest. Wciąż uciszane są głosy sióstr, ale myślę, że to się zmieni – tak jak na zachodzie Europy czy w USA. Przykładem jest książka M. Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu” . Niestety na razie to wyjątek, ale otwiera jakąś drogę. W Polsce nadal tkwimy w bańce religijnego samozadowolenia. W listopadzie ubiegłego roku ukazała się książka dziennikarza watykańskiego, poświęcona tej tematyce. Do dziś nie została przetłumaczona na polski i u nas praktycznie temat nie istnieje.
https://www.tygodnikpowszechny.pl/zaslona-milczenia-169896

Czytam Wasze pismo dość regularnie, odnajduję się w szerokiej przestrzeni, którą tworzycie.

Zgadzam się z Basią: „„Wyjście do ludzi” nie jest panaceum. To trochę jak „nowa duchowość” oazowa”.
Część osób zachowuje się w tym „łowieniu dusz” nachalnie, zalewa nas bzdurnymi informacjami o sobie, wedle zasady ” im więcej, tym lepiej”, przy czym częstotliwość niektórych zakonnic/ zakonników odbierana jest, nie jako pozytywny przejaw ich aktywności i zdolności misyjnych, czy powołaniowych, ale odwrotnie, jako ucieczkę i substytut życia poza zakonem. Mnóstwo grafomańskich aktywności tzw. pisarskich ( Johannes Gensfleisch zur Laden zum Gutenberg przewraca się w grobie!), tzw. literatury skierowanej do kobiet…
Niestety, zwykle jest to byle jakie, więc i owoce takie…

Czemu Państwo robicie sobie z duchowości oazy negatywny punkt odniesienia? Nie zasłużyła na to. To, że urosła tak, że łatwiej dostrzec pewne mankamenty wynikające z masowości wcale nie przekreśla jej gigantycznego wkładu w to, że Kościół w Polsce ma jeszcze trochę ducha.

A co do odrodzenia zakonów, Bóg nie przemawia inaczej niż przez ludzi. Tak jak posyłał święte kobiety – Julianę z Norwich, Marię Franciszkę Kozłowską, Faustynę Kowalską by wymienić tylko niektóre z dzisiątek, jeśli nie setek, tylko my, struktury kościelne tłumiliśmy ich posłanie od Boga. Intuicja, by poluzować struktury jest warta przemyślenia by Jego umożliwić bycie usłyszanym. Ich nie może być mniej niż w innych czasach, bo nasze czasy nie są upośledzone. Bóg nie zostawia swój lud bez posłanników („Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie byli posłani, tyle razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak kwoka zgromadza swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście!”” – Mt 23, 37), tylko my ich odsyłamy. Dziś może to się zdarzyć także pod pozorem sekciarstwa, bo posłannicy zazwyczaj zawsze są jacyś trochę inni. A Franciszek wbrew deklaracjom cementuje struktury by nie powiał ożywczy duch. Jak zauważył w Tygodniku Powszechnym Piotr Sikora, temu ma służyć odebranie biskupom prawa do badania charyzmatu nowych ruchów i zastrzeżenie tego prawa dla Watykanu. Bo tylko mój charyzmat jest ważny, Bogu nie wolno wzbudzać innych charyzmatów, a Duchowi wiać kędy chce.

@Piotr
Oaza nie jest negatywnym punktem odniesienia. Jednak miała ona specyficzną formację duchową, która w powiązaniu z pewnym stylem zachowania uczestników, stworzyła obraz trochę beztroskiego, no może momentami naiwnego bycia ….
Wyjście do ludzi osób konsekrowanych w mediach społecznościowych, czy bezpośrednich spotkaniach, wskazuje często na kreacje samego siebie, zabieganie, czy wręcz żebranie o uwagę. Skutek tego taki, że bywa to uciążliwe i męczące, podobnie, jak zakonna literatura kobieca, z poradami, jak być taka, czy inna. To naprawdę często jest tak strasznie infantylne, po co ją drukować – drzew szkoda!

Tak, coś właśnie takiego miałam na myśli. Miałam duży kontakt z tego typu grupami i jest w nich tak, że prowadzący przejmuje rolę lidera. Czasem zaczyna być uwielbiany jak bóstwo. Ale to nie wina wiernych (często dzieci) a braku właściwych granic. Granice są gwarantem bezpieczeństwa obu stron. Jak rodzice powinni być rodzicami i przyjaciółmi, ale nie kumplami. Dochodzi do wypaczeń. Pojawia się też klimat nawiedzenia (u starszych) i wyścig kto bardziej, żeby być bliżej Brata (jak ci apostołowie, ale tych Jezus skarcił). Dużo by mówić! A o grupach bez osób duchownych to już w ogóle! Na miejsce wiary pojawia się czasem przeżycie. Przeżycie staje się kolejnym bożkiem. Może kiedyś będzie tu krytyczny artykuł o tym?
Jeszcze co do MF Kozłowskiej. Odpowiadała za małą schizmę, a jej objawienia nawet dla laika brzmią podejrzanie. Ale skąd inąd zakonnicom faktycznie odbiera się głos, o ile nie piszą właśnie tych poradników czy innej „bezpiecznej” literatury. Przede wszystkim głos wewnątrz samego zakonu, kościoła.

Kłopot z kobiecą ” literatura zakonną” jest taki, że poza naprawdę interesującymi pozycjami, osób, które potrafią pisać i do tego są przygotowane, jak Małgorzata Borkowska OSB, w roli autorów obsadziły się osoby, które drukują książki podbudowane własnymi emocjami i tzw. duchowymi przeżyciami, okraszone osobistym (nie) najciekawszym doświadczeniem. W kolejnym kroku, informują świat, o tym, że lubią pisać [który autor lubi pisać?], więc zostały pisarkami – i dzieje się! Następnie do tej komedii pomyłek wciągają zranione kobiety, wiele przecież nie trzeba, wystarczy sprzedać emocje… Wydaje się, że „pomoc poradnikowa” w pierwszej kolejności potrzebna jest tym właśnie autorom poradników, zakonnicom, szczególnie w zakresie, jak utrzymać spójność wizerunku publicznego z autentycznością życia zakonnego i nie zostać grafomanem.

No i oczywiście, jak autorki poradników zakonnych, sięgają za pióro, to proszą, aby się modlić. Ja natychmiast tę prośbę spełniam, robię to w imieniu swoim i przyszłych czytelników! Boże chroń!

Co do „zakonnej literatury kobiecej” to się zgadzam. Często mam wrażenie, że jej autorzy postrzegają siostry jako tzw „siostrzyczki”, którym trzeba poradzić jak mają żyć, co robić, a nawet co powinny myśleć. A siostra zakonna to często wykształcona kobieta, z dużym doświadczeniem duchowym, mająca nieco wyższe wymagania niż „religijny elementarz”. Polecam „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” s. Małgorzaty Borkowskiej.

Aniu, ale to siostry zakonne często są autorkami tych poradników dla kobiet, niestety grafomania nieprzeciętna, czasem podbudowana jakiś tekstem biblijnym…Trudno sobie wyobrazić, że coś takiego może trafić do świeckich i zakonnych kobiet. Z „Oślicę Balaama” masz absolutną rację, takie książki budują pozytywny odbiór środowiska zakonnego. No ale, żeby napisać taką książkę, trzeba mieć wiedzę, doświadczenie, dobre pióro i dojrzałość duchową. Trzeba być Małgorzatą Borkowską. Jestem Siostry fanką!

Ja też mam takie wrażenie, że siostry same przyczyniają się do takiego obrazu produkując literaturę niskich lotów. Niemniej jednak czasem znajdą się jakieś „perełki”, niestety często zagraniczne. Ja też lubię s. Borkowską, ale raczej nie widzę następczyń.

Zabrzańskie boromeuszki, betanki z Kazimierza, elżbietanki z Łopiennej czy wrocławscy dominikanie to tylko czubek góry lodowej. O wielu sprawach nie dowiemy się nigdy.

Swoją drogą, zakony powstały w wyniku mylnego zrozumienia słów Jezusa: „Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata” (Jana 17:16). Jezus bynajmniej nie nakazał nikomu się odosabniać i zamykać w zamkniętych wspólnotach.

@Marysia, ks. Roman ma się dobrze. Wyrok miał w zawieszeniu, a molestowanie mogło być ściganej z powództwa prywatnego. Żadna betanka się na to nie zdecydowała. Najpierw więc został wikariuszem w diecezji łomżyńskiej, a następnie proboszczem na Ukrainie, gdzie nikt jego historii nie zna… (jakie to typowe…)

@Marysia, od 2013 roku jest administratorem parafii Trójcy Przenajświętszej w mieście Bursztyn w obwodzie obwodzie iwanofrankiwskim. Dlatego temat ucichł…

Na kanwie historii betanek powstał film „W imię diabła” w reżyserii Barbary Sass.

Nowy start na Ukrainie. Aż dziw że nie na misji w Afryce. Co ci ludzie zrobili kościołowi, że takich dostają? Chyba chodzi o zniechęcenie ich do wiary.

No i powody praktyczne. Mała szlachta, osoby, które chciały zrobić karierę naukową, kobiety zawadzające rodzinie czy wdowy. Kiedyś zakony pełniły rolę miejsca gdzie można kogoś schować lub wykształcić. Biednych rzadko brano.

W 1969 roku bedac na wczasach w Krynicy Zdroju, wybralismy sie na Splaw Dunajcen, byla to calodniowa wycieczka, splaw, potem zwiedzanie okolicznych cerkiewek, Otgany Hasiora, no i oczywiscie zakon Klarysek w Starym Saczu, przewodnik mowil ze wymagania klaryski maja wysokie, przyjmuja dziewczyny tylko po maturze, no i z duzym posagiem. Na koncu powiedzial ze kandydatek maja az za duzo. Mialem wtedy 19 lat i zakochany w mojej slubnej, w przyszlym roku mamy Zlote wesele. Podziwialem tylko wiare tych dziewczyn kandydatek, no i chec izolacji od wspolczesnego swiata.

W tej sytuacji musielibyśmy uznać, że „powołaniem” byłoby trwanie w układzie wzajemnego braku szacunku, przemocy fizycznej i psychicznej, oraz zakłamania. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy z zakonu odchodzi ktoś, kto chciał służyć Bogu, a zostają osoby, które służą przełożonej, w związku z czym przymyka ona oko nawet na seks lesbijski między siostrami?

Panie Wojtku, Pan tak pisze jakby pan byl w celi siostry, widzial co robi, jak sie modla, pracuja, ja co roku mam mozliwosc podziwiac pracowitosc i dobroc siostr, im nikt za darmo nie daje, nie maja kolekt, zyja tylko z dobroci innych i wlasnej pracy.

Piszę, bo znam historie dwóch byłych sióstr z tego zakonu. Z różnych lat, nie miały okazji znać siebie nawzajem, ale obie historie bliźniacze, z tymi samymi imionami i tym samym schematem przemocy.
Ale to jest kolejny, chyba najważniejszy problem zakonów, czyli pozory i fasadowość. Na zewnątrz piękny obrazek, wewnątrz zgnilizna. I nie mówię o tym jednym klasztorze, bo problem jest niemal ogólnozakonny.

Szanowny Panie laokon, Pan Bog kule nosi, w czasie mrocznego komunizmu koscioly byly pekne, seminaria i zakony tez, dzis w dobie hedonizmu, Pan Bog tez znajdzie sposob zeby je zapelnic, oby ten sposob nie byl za srogi i bolesny, pewne znaki juz sa, trzeba je tylko rozpoznac, inni udaja albo wrecz zaprzeczaja ze to nie sa Znaki Boga. Pozyjemy i zobaczymy.

Szanowny Panie Kamilu, w komunizmie instytucje, zakony były umownie częścią opozycji. Nic z zakonów i kościoła nie wychodziło, powszechna zmowa milczenia. A jeżeli otoczenie wiedziało o seksualnych nadużyciach sióstr [chociaż, z tego co Wojtek pisze, seks lesbijski, trudno uznać za nadużycie, może raczej niezgodny ze ślubami, podobnie jak i seks z księżmi), no więc nawet jeżeli takie historie seksualne miały miejsce, one pozostawały i pozostają w dalszym ciągu w ukryciu. No, bo przecież to jest intymne życie sióstr, mają prawo do tej intymności i nic nam do tego ( jeżeli nie jest gwałtem na innych siostrach) Może to i dobrze….. Naprawdę kolejną odsłonę w przestrzeni medialnej afery seksualnej pokroju Dębskiego , trudno byłoby znieść.

O przemocy seksualnej między siostrami tylko słyszałem, z trzeciej ręki, więc nie będę powtarzać. Z czym natomiast zetknąłem się bezpośrednio, to trzy identyczne historie z trzech różnych miejsc, gdzie nadmiernie pobudzonych seksualne księży kierowano jako spowiedników do zakonów żeńskich. Na zasadzie, że jak już musi, to niech molestuje siostry, a nie parafianki. Zaś co do wspomnianego Dębskiego, to wielu umyka to, że sekretarz od sauny to zakonnica.
Nie powiedziałbym jednak, że sprawy seksualne to największy problem. Bardziej jest nim pogarda. W żeńskich zakonach każdy gardzi każdym. Młodsze siostry gardzą starszymi. Starsze młodszymi. Przełożona nowicjuszkami. Nowicjuszki starymi. Stare między sobą. Do tego pogarda wobec ludzi, do których są posłane.
W diecezji jest łaźnia Caritasu, prowadzona przez zakonnice. Bezdomni, z którymi rozmawiałem opowiadali, że klawisze w więzieniu mieli dla nich więcej szacunku i bardziej widzieli w nich ludzi, niż zakonnice. A mówię o ludziach, którzy naprawdę wysokich oczekiwań nie mają i nie myślą, że ktoś będzie im się kłaniał i mówił „dzień dobry”. Co jest też systemowe, bo zakon do pracy daje to, czego się nie znosi.

Znacznie ma jeszcze pozycja siostry wynikająca z posiadania adoratora, chodzi o to , aby był taki ksiądz/ quasi mąż, który zadba o siostrę, zawodowo zbuduje, zaopiekuje się nią… Ona, wyróżniona z pośród innych sióstr, staje się taką jego quasi żoną. Oczywiście wszystko w zakonie. Ona zabiega, lajkuje, adoruje, zawsze czegoś potrzebuje, inicjuje, popularyzuje…. Poszła za miłością, jak w dym, szkoda tylko, że w zakonie.

Częściej z tym bywa po zakonnemu, czyli wszystko wspólne, także adorator

To, co najbardziej uderzające w tej relacji, że w takim układzie zakonnic – księży, zakonnice, zaczynają działać jak przysłowiowa banda, przyjmują nawyki sekciarskie: intryg, zorganizowanych akcji, popisówek pt. ” a niech wszyscy patrzą”, ” jestem kim jestem i co mi zrobisz”, w gruncie rzeczy dochodzi do smutnej kontestacji, w której nie ma już posługi zakonnej, nie ma więzi siostrzanej, nie ma także kapłana, rodzi się ” Roman od Betanek”. Zakonnice są bardzo podatne na działania takiego księdza, zwłaszcza charyzmatycznego, bardzo szybko temu ulegają, oddają się całkowicie, wykonują zlecone zadania. Historia „Romana od Betanek” nie jest przypadkowa, może być silnym obrazem podobnych sytuacji.
Takich ” Betanek” jest więcej, „Romanów” także.. Zakonnice są mistrzyniami intryg. Ktoś napisał pod artykułem o wykorzystaniu seksualnym, które należy potępić ze wszech miar, ale pisał tak:” Same prowokowały, by współsiostrom pokazać, ze są adorowane. Byłam świadkiem nie jednego takiego zachowania zakonnicy. Wobec siebie są nieludzkie, co wykorzystują inni. A potem pokotem leżą przed ołtarzem i udają, ze są święte.” NIestety, potępiając wszelkie akty przemocy, takich zachowań zakonnic byłem również świadkiem.

„W żeńskich zakonach każdy gardzi każdym. Młodsze siostry gardzą starszymi. Starsze młodszymi. Przełożona nowicjuszkami. Nowicjuszki starymi. Stare między sobą. Do tego pogarda wobec ludzi, do których są posłane.”

Tak to akurat jest w każdym „babińcu”. Środowiska zdominowane przez kobiety tym się właśnie charakteryzują. Pewnie to właśnie dlatego faceci zostają kierownikami w takich grupach. Ciekawy temat do badań psychologicznych.

„akurat jest w każdym” – tak wygląda normalizowanie patologii w kościele. Idąc pana śladem mogę powiedzieć, każdy ksiądz jest takim dębskim. Czy byłaby to prawda? Nie. Jest Pan księdzem, prawda? Zatem broni Pan swojego” babińca”, sądząc, że nie jest gorszy od innych, Zatem, jeżeli jest pan księdzem, nie żyje z kobietą ( teoretycznie), to skąd ksiądz tak dobrze rozpoznał pozostałe, posłużę się księdza nazewnictwem, „babińce”?

A cóż tu badać? Kobiety też mają libido. Kiedy nie mogą go zrealizować najczęściej narasta w nich agresja. Kiedy mają męskiego przewodnika to mają poczucie emocjonalnej więzi.

@ M, @ Basia. Żyję już parę lat i „z niejednego pieca wygartywałem”. Pracowałem w takich świeckich „babińcach”. Koleżanki problemu z „libido” nie miały (mężate ,dzieciate). Jak to powiedział pewien znany artysta kabaretowy : „Kobiety walczą między sobą w podziemiu”. I bardzo to lubią.Najgorzej jak się jakiś facet w to wtrąca ( tak jak pan Wojtek). To jest zupełnie inny zakres sygnałów. Dobry kierownik ( mężczyzna )takiego zespołu w te walki nie daje się wciągnąć.

@laokon
Nie odpowiedział pan na moje pytanie, czy jest pan księdzem. Jest!
No, cóż zgodnie z przyjętym przez pana nazewnictwem, w moim przekonaniu, pogardliwym („babiniec”), na tym samym poziomie również opisał pan swoją motywację i doświadczenie w tzw. babińcu.
Przy okazji dał Pan radę, panu Wojtkowi, aby się nie wtrącał, a więc zachował się tak, jak typowy ksiądz, tj. udał, że nie widzi, nie mówi, nie pisze, jednym słowem, proponuje pan mu zabawę w chowanego… Właśnie takie rady, jakie pan daje, zachęcają ludzi kościoła, a także wiernych do milczenia i między innymi dlatego kk jest w tym miejscu, w jakim jest. Milczenie, przyzwolenie na dezawuowanie kobiet ( właśnie taki babiniec, którym nie warto się zajmować, chociaż to połowa księdza wiernych, więc może jednak warto starać się wsłuchać, zrozumieć, wejść w dialog, ale to przecież taki babiniec…), ale do tego należy mieć odrobinę więcej kultury osobistej, szacunku i, przede wszystkim, wiedzy.
Czytam uważanie wszystkie wpisy Pana Wojtka, trzeba mieć odwagę, wiedzę i dojrzałość, aby nie dać się wciągnąć w zmowę milczenia i chociaż na forum Więzi, dać świadectwo prawdzie. Drogi księże laokon, ucz się!

Bardzo prymitywna i szowinistyczna uwaga. W dodatku nieprawdziwa. Jakoś w innych „babińcach” takich problemów nie ma. Nie słyszałem nigdy, żeby w żeńskim akademiku dziewczyny wykręciły żarówki w bibliotece, żeby koleżanka nie mogła się uczyć wieczorami. W zakonach jest to częste. W końcu nie można dopuścić, by któraś zrobiła studia, jeszcze będzie chciała przełożoną kiedyś zostać. Nigdy nie słyszałem, by wśród pielęgniarek starsze miały pretensje, że młodsze idą na medycynę, by zostać lekarkami. W zakonach niemal normą jest, by nie pozwolić, by któraś z sióstr była lepiej wykształcona od przełożonej. Albo, żeby w kole gospodyń ktokolwiek miał pretensje, że jedna z drugą chodzą do pracy. Jedna z moich znajomych właśnie dlatego zrezygnowała, uczyła katechezy w szkole, nie mogła znieść otwartej nienawiści w związku z tym. Zarówno oddolnej (siostry potrafiły niszczyć jej notatki i sprawozdania), jak i odgórnie (przełożona przeniosła ją do odleglejszego domu zakonnego, by musiała wcześniej wstawać, by zdążyć dojechać do szkoły, która była tuż obok głównego domu). Miałem też do czynienia z „babińcem” u feministek. Wzajemna pomoc była tam aż na granicy nachalości, co podważa tezę, że wszędzie między kobietami musi być wrogość, czy to z racji libido, czy płci.
Nawet w grupach, gdzie różowo nie jest, bywało lepiej, niż w przypadku klasztorów. Znajomy pracował w żeńskim „poprawczaku”. Dziewczęta były dla siebie wręcz okrutne, rywalizowały i znęcały się nad sobą, ale przynajmniej tworzyły jakieś kasty. Bywały przyjaźnie, sojusze, a dziewczyny o pochodzeniu romskim były gotowe ryzykować za siebie nawzajem. W zakonach przyjaźnie się rozbija. Wspólne przebywanie służy kontroli, nie wspólnocie. Nowicjuszki, zamiast naturalnie trzymać się razem nawzajem sobie nie ufają, bo nie wiedzą która może donieść wyżej.

@Basiu,
zbyt dużo mamy ofiar agresji i przemocy, ze strony kleru i zakonnic, aby tłumaczyć ich zachowania, w ten sposób, a więc wyższym libido.
Nie sądzę, aby dojrzała i spełniona kobieta potrzebowała, jak piszesz „męskiego przewodnika” do poczucia emocjonalnej więzi. Mnie się wydaje, że w udanym związku dwojga atrakcyjnych dla siebie osób, nie potrzeba przewodnika, ludzi łączy niewidoczne, ale jakże silne Wi – fi, niezależnie od okoliczności rodzaju więzi. Kobieta zawsze wie pierwsza.

Po pierwsze, nie jestem księdzem. Po drugie , wiele lat pracowałem z kobietami ( dom kultury , biuro w dużej firmie). I wiem co mówię. Te przykłady, które tu pan Wojtek podał to norma, niczym mnie nie zaskakują . Może nawet miałbym lepsze. To samo jest w cywilu.

Czyli nie miałeś do czynienia z zakonami i naiwnie myślisz, że to, co się tam dzieje, to obrazki jak z domu kultury, czy biura, że „jedna pani drugą panią”?
Wątpię. Gdyby w firmie, czy domu kultury dochodziło do tego, do czego dochodzi w zakonach tylko na linii przełożona – podwładne, to by się skończyło ciężkimi zarzutami. Bagatelizowanie problemu, na zasadzie prymitywnego „baby tak mają” jest świadectwem ignorancji.

A ty byłeś w zakonie żeńskim ? Wątpię. A może z samych filmów wiesz?
Ja akurat mam znajomą zakonnicę , która już będąc w klasztorze wykształciła się do poziomu doktoratu z teologii. Ktoś ją na te studia wysłał ( a nie musiał )- pewnikiem ta wiedźma, przełożona .
Owszem, opowiadała jakie siostry potrafią być dla siebie złośliwe. Ale rzecz w tym, że kobiety w ogóle „grają krótką piłkę” – dziś jedna drugą doprowadzi do łez , a za tydzień są wielkimi psiapsiółkami, więc na dłuższą metę wszystko pozostaje w stanie chwiejnej , a nawet rozchwianej , ale jednak-równowagi.

Prymitywna to jest ta propaganda w stylu „Drewnianego różańca” czy dzieła ks. Świderskiego „Oglądały oczy moje” i nast.

@M. Może niejasno się wyraziłam. Chodziło mi o konkretne problemy w zakonach, nie gdzie indziej, czyli wyparte, stłumione potrzeby czy to libido czy związku, które mogą wyewoluować w agresję. U mężczyzn jest podobny mechanizm. Kobiety nie potrzebują męskiego przewodnika. Miałam na myśli to, że jak się pojawia to spełnia czasem rolę pararelacji. O czym pisano wyżej. Emocje się zmieniają. Pan laokon to już był prawnikiem i kardynałem. Dlatego ma prawo czasem popełnić jakiś kardynalny błąd. W tym przypadku: nie mówimy o docinkach w „babińcach”, a o przemocy. To istotna różnica. Co z tego, że pan laokon zna spełnioną zakonnicę. Pewnie są ich setki. Tak jak Dębski jest jeden na iluś. Anegdotyczny dowód pozytywny nie podważa anegdotycznego dowodu negatywnego, bo… jak to było z tym psuciem smaku całości potrawy?

@laokon
Fakt, że twoja znajoma zrobiła doktorat z teologii nie jest argumentem w tej sprawie, tj. przemocy, zazdrości, nadużyć i bezwzględności zakonnic. Pomijam przedmiot. Dowód to może być na wiele spraw… Takich przypadków w zakonnach jest więcej, ale to wciąż są przypadki jednostkowe w skali całej wspólnoty. Ponadto, nie wiemy, co zdecydowało o ich poparciu edukacji przez zakon, nie wiemy ,czy jest to wsparcie systemowe, czy była do tego konieczna specjalna relacja z przełożonymi i jaki rodzaj relacji to był? Nie wiemy, czy dostępność tego rodzaju ścieżek rozwoju jest powszechna, tzn. czy taką możliwość miały także inne siostry będące poza obszarem bliskich kontaktów z przełożoną, etc…Tu nie chodzi o jednostki, ale o system relacji zakonnych, czy sprzyja on rozwojowi osobistemu, niezależnie od relacji z władzą, czy nie. Dlatego przykład, który podałeś nie jest żadnym argumentem i dowodem w sprawie związanej z dyskusją.

Oczywiście, znam przypadki, gdy siostra wykształcenie zawdzięcza wyłącznie temu, że znalazła się w zakonie i okolicznościom środowiskowym. Czasem decydowało o tym więcej środowisko niż możliwości intelektualne i naprawdę wiele sióstr zakonowi zawdzięcza wszystko, swój rozwój osobisty, wykształcenie i zabezpieczenie materialne.
I chociaż po latach, któraś dowartościowuje samą siebie ogłaszając, że przed wstąpieniem do zakonu miała wiele możliwości, ale wybrała zakon, to gołym okiem widać, że one tych możliwości przed wstąpieniem do zakonu nie miała i obecnie również nie ma, one pojawiały się dopiero w zakonie i mogą być realizowane wokół spraw kościelnych, na skutek różnych okoliczności, w tym również dzięki specjalnym relacjom.

@ Basia
Zgadzam się z Tobą. Masz rację: „Pan laokon to już był prawnikiem i kardynałem”. Dlaczego nie dodał, że jest też księdzem?
Redakcji ” Więzi”dziękuję za podjęcie ważnego, ukrytego głęboko problemu, wizerunkowo wypucowanego i wypolerowanego ( a teraz wakacje!). Dziękuję!

Prawnikiem jestem naprawdę, „kardynałem „sobie zadrwiłem ze zbyt natarczywego wmawiania mi , że jestem księdzem.

Widocznie to co napisałem w swoim pierwszym, na ten temat wpisie było zbyt enigmatyczne, więc powiem to inaczej . Ludzie idą do klasztorów , żeby się odciąć od świata doczesnego. Idą, żeby się modlić duszą i ciałem ( „praca to modlitwa ciała”). I po to są klasztory.Niestety zakony w ostatnim czasie bardzo się unowocześniły. Niby ktoś jest za klauzura, a biega po mieście jak kot z pęcherzem , robi karierę , nierzadko „celebrytuje”.
W klasztorze tylko nocuje i to nie zawsze. Właśnie klasztory powinny być bardziej , tak jak to było dawniej, zamknięte. I nie ma co tu ożywiać , tylko przeciwnie- trzeba uspokoić.

@laokon
Pierwszy raz się z Tobą zgodzę. Masz rację, pisząc, że ważniejszym problemem od tego, jakich narzędzi użyć, aby ożywić życie zakonne, jest w ogóle przywrócenie jego sensu. Zakony toczy śmiertelna choroba, o której wspominał Wojtek, tj. pozory i fasadowość w życiu relacyjnym osobistym i wspólnotowym. Narzędzia i determinacja, z jaką osoby konsekrowane, walczą, aby wedrzeć się do życia celebryty, która jest przepustką do życia za murami klasztoru, wygląda na bezpardonową biblijną walkę o życie wieczne. Kto uwierzy w tak głoszoną ewangelię?

Szanowny Panie Gs, moze Pan tego nie przezyl, ja tak, moze brakuje Panu wiary. To nie zrzucanie winy na Pana Boga, tylko swiadectwo Jego Madrosci, a naszej glupoty, On bowiem wie co mi trzeba, bez jego wiedzy nie spadnie mi wlos z glowy, tak mie uczono. Warto czasem powiedziec : Jezu ufam Tobie. Mie raz nawet w ciagu jednego dnia dwa razy zaskoczyl. Pan Bog lubi tez byc zaskakiwany, wystarczy nie zapomniec mu podziekowac, wtedy sypnie jeszcze bardziej Swoja Dobrocia. Warto dziekowac, mamy za co, kazdy z nas ma.

Szanowny Panie Kamilu,
Nie zrozumiał Pan! „Głos rozsądku”, zupełnie o czym innym pisze, niżli to do czego Pan się odnosi. Chciał Pan napisać o sobie, czy o swoim doświadczeniu – no dobrze – ale, mam wrażenie, że pozostaje to bez związku z…wypowiedzią poprzednią GR.

@kamil, z całym szacunkiem, ale Bóg nie odpowiada za nikogo kto strzela i nie nosi jego kul by raz trafić w tego, a raz w tamtego. Gdyby tak miało być wystarczyło byś strzelał w powietrze a Bóg eksterminował by wszelkich nikczemników. Dlatego za ewentualne ofiary odpowiada wyłącznie ten co pociąga za spust, on musi zdecydować czy zrobił to słusznie czy niesłusznie.

Pisząc takie dyrdymały (Bóg kule nosi, Bóg tak chciał itp. itd) tak naprawdę obciążasz winą Boga zrzucając na niego odpowiedzialność np. za ofiary II wojny światowej. Gdybyś dalej chciał dyskutować to ja dalszego tłumaczenia takich oczywistości się nie podejmuję.

Czlowiek strzela, Pan Bog kule nosi, tak mowi przyslowie, Mlyny Boskie miela powoli albo dokladnie, Bez Boga ani do proga, duzo jest przyslow, dla mnie katolika cos znacza, przezylem juz duzo w zyciu, duzo takich madrych ze bez kija nie podchodz, kim sa dzis, jak zakonczyli swoj zywot, czasem bylo to zalosne, moze Pan zrozumie te przyslowia, a moze to dla Pana zatrudne.

„Wieź” dotknęła bardzo ważnego tematu, a przy tym, może niechcący odkryła gałązkę, którą przykryte jest życie zakonne. Na pytanie ojca Żmudzińskiego, znajduję odpowiedź w tekście Aleksandra Bańki, „Zamiast dążyć do wewnętrznej integracji duchowo-cielesnego wymiaru naszej natury i aktywnej interakcji że światem – aby go przekształcać i ewangelizować – dezintegrujemy w sobie to, co cielesne i duchowe, a następnie ten sztuczny dualizm projektujemy na świat”. Zwykle ta sztuczna projekcja w przypadku osób konsekrowanych odbywa się metodami psychomanipulacji, patrz. katolickie warsztaty rozwoju osobistego, czy konferencje i inne formacyjne spotkania, prowadzone przez niektóre zakonnice, albo seksualizacja otoczenia własnymi pragnieniami, albo tzw. czyste „piękno”.