rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Bez popytu na księży nie będzie podaży powołań

Klerycy podczas II Ogólnopolskiego Forum Ceremoniarzy 2020. Fot. Archidiecezja Poznańska

Ksiądz ma rację bytu jedynie we wspólnocie, ze wspólnotą i dla wspólnoty.

Pod moim ostatnim tekstem „Dobrobyt nas rozleniwił. Może byłoby lepiej, gdyby było trudniej?” (tytuł pochodzi od redakcji) pojawiło się wiele uwag, że jest urwany, nieskończony, że spuentowanie go odniesieniem do Eucharystii jest znakiem ucieczki autora od problemu, a nawet jakiegoś lęku. Artykuł był o tym, o czym miał być: o spojrzeniu na kryzys powołań w szerszej perspektywie historycznej Kościoła na przełomie XX i XXI wieku.

Teologiczna triada

Uprzedzam: nie wiem, jakie miayłby być reformy strukturalne Kościoła. Teoretycznym namysłem nad tym problemem powinni się zająć bardziej dogmatycy eklezjolodzy niż pastoraliści. Jakakolwiek reforma musi wynikać z namysłu nad istotą Kościoła, a nie z poszukiwania doraźnych rozwiązań, które mogłyby odpowiadać tej czy innej mentalności w Kościele. Synodalność jako współuczestnictwo i współodpowiedzialność eklezjalna jest na pewno tym kierunkiem. Rozwiązania szczegółowe to rzecz wtórna. Nie ma nic praktyczniejszego niż dobrze ugruntowana teoria.

Funkcja pośrednictwa była (jest?) bardzo silnie zakorzeniona w mentalności księży. Czy jest właściwa z teologicznego punktu widzenia? Do obronienia w mentalności ponowoczesnej? Zostawiam te pytanie bez odpowiedzi

ks. Andrzej Draguła

Udostępnij tekst

W zakończeniu tamtego tekstu napisałem: „Nie ma innego powodu, by zostać księdzem, jak Eucharystia. I nie ma innego powodu, by potrzebować księdza, jak Eucharystia i to, co z niej wynika”. Dopowiem do tej tezy kilka słów. Moim zdaniem teologiczny węzeł problemu powołań to relacja między kapłaństwem sakramentalnym, Eucharystią i wspólnotą. Te trzy elementy są ze sobą sprzężone.

Kim jest w tej teologicznej triadzie ksiądz? Jaką spełnia rolę? Pisałem o tym szeroko w dwóch tekstach opublikowanych przed dwoma laty na łamach „Tygodnika Powszechnego” („Kapłańska futurologia”, TP 25/2020; „Dwa Kościoły” TP 28/2020). Nie będę powtarzał tez, które tam się znalazły. Dość powiedzieć, że chodziło o pytanie, czy ksiądz jest (bardziej) tym, który pośredniczy między Bogiem a ludźmi w składanej Bogu ofierze czy też (raczej) tym, który przewodniczy zwołaniu Kościoła (Ekklezja) wielbiącego Boga.

Niech się ksiądz pomodli

Funkcja pośrednictwa była (jest?) bardzo silnie zakorzeniona w mentalności księży. Trzeba przyznać, że to funkcja „mocna”, silnie kształtująca tożsamość, dająca poczucie władzy duchowej, pozwalająca na „zarządzanie sacrum”. Czy jest właściwa z teologicznego punktu widzenia? Do obronienia w mentalności ponowoczesnej? Zostawiam te pytanie bez odpowiedzi. Dość powiedzieć, że przez wieki to właśnie funkcja pośrednicząca (wstawiennicza) dominowała w teologii kapłaństwa. Dzisiaj częściej mówi się o przewodniczeniu Eucharystii, a celebrowanie jako czynność przypisywana jest całemu zgromadzeniu. Gisbert Greshake twierdził nawet, że nic nie usprawiedliwia sprawowania Eucharystii bez realnie zgromadzonej wspólnoty.

Jako kontrapunkt raz jeszcze przywołam fakt relatywnie dużej popularności liturgii trydenckiej (przedsoborowej, nadzwyczajnej formy), gdzie aspekt ofiarniczy wysuwa się na czoło. Nie dalej jak wczoraj widziałem na Facebooku zdjęcie przedstawiające kilkunastu księży odprawiających – każdy przy osobnym stole jako ołtarzu – Mszę w wielkim namiocie podczas pielgrzymki do Chartes. Przy każdym kapłanie był ministrant, często skaut.

Nie jest tak, że już nikt nie potrzebuje księdza jako pośrednika między Bogiem a ludźmi. Świadomość tej funkcji „drzemie” wciąż także w naszych wiernych. Ilekroć ktoś mnie prosi „Niech się ksiądz pomodli”, mam ochotę zapytać, skąd przekonanie, że moja modlitwa miałaby być pewniejsza, skuteczniejsza, bardziej Boga sięgająca. A jednak to przekonanie jest.

Tak oto pisał o swojej Mszy św. prymicyjnej późniejszy papież Benedykt XVI: „Zostaliśmy zaproszeni, aby zanieść do wszystkich domów błogosławieństwo prymicji, i wszędzie, nawet przez zupełnie obcych nam ludzi, byliśmy przyjmowani z wielką serdecznością, której nigdy bym się nie spodziewał. W ten sposób bezpośrednio doświadczyłem, jak wielkie oczekiwania mają ludzie wobec księży, jak bardzo czekają na ich błogosławieństwo, pochodzące z siły sakramentu. […] Widzieli w nas ludzi, którym Chrystus powierzył zadanie, abyśmy nieśli ze sobą Jego obecność do innych”.

Ratzinger wyraził w tym tekście bardzo ważną kwestię. Młody ksiądz wiedział, po co jest i komu jest do czego potrzebny: „nieść Jego obecność do innych”. Z drugiej strony także wspólnota wiedziała, kim jest ksiądz i do czego jest wspólnocie potrzebny: „czekają na błogosławieństwo pochodzące z siły sakramentu”. Mam wrażenie, że współczesny kandydat do kapłaństwa, a także niedawno święcony ksiądz nie bardzo już wie, czego się od niego oczekuje. Dawny sakralno-ofiarniczy model został w dużej mierze zakwestionowany. Nowy się jeszcze chyba dobrze nie ukształtował, a ten, który się pojawia – ksiądz jako zwołujący wspólnotę i jej przewodzący w Eucharystii (co też jest bardzo dyskusyjne, bo łatwo można popaść w pułapkę władzy) – wydaje się mało pociągający, by nie powiedzieć – teologicznie (i społecznie?) atrakcyjny.

Ksiądz i wspólnota

Znamienne jest to, że gdy wrzuciłem na FB słowa przyszłego papieża o niesieniu obecności Jezusa do innych, pojawił się komentarz: „Czy to nie jest zadanie każdego chrześcijanina?”. Owszem, jest. Rozumiem jednak, że w myśleniu Ratzingera ukryte jest założenie, że ksiądz niesie tę obecność inaczej – choćby poprzez sprawowanie Eucharystii.

Jakie jest to specificum księdza? Jedno jest dla mnie pewne: ksiądz ma rację bytu jedynie we wspólnocie, ze wspólnotą i dla wspólnoty. Ale jest w tym coś z popytu i podaży. Czy we wspólnocie Kościoła jest popyt na księdza? I na jakiego księdza? Czy potencjalny kandydat na księdza ma świadomość, że jest w tej wspólnocie oczekiwany, potrzebny, chciany? I w jakiej roli?

Warte zastanowienia jest to, że matecznikiem powołań bywają właśnie wspólnoty o silnej strukturze i mocnej tożsamości teologicznej: tradycjonaliści, neokatechumenat czy – dzisiaj trochę mniej – oaza. W tych wspólnotach kształtuje się bardzo klarowny obraz księdza, bo jasno formułowane są wobec niego oczekiwania. On wie, po co w tych wspólnotach jest.

Wesprzyj Więź

Dla kształtowania się powołania kapłańskiego konieczna jest świadomość, że są tacy, którzy będą od księdza oczekiwali owego błogosławieństwa pochodzącego z sakramentu (choć konkretna realizacja tego oczekiwania może być różna). Ale ta świadomość nie zrodzi się bez wspólnoty. Bez popytu nie będzie podaży. Bez popytu na księży nie będzie podaży powołań. Księża nie rodzą się na kamieniu, ale we wspólnotach, gdzie żywe jest pragnienie zbawienia.

W tym znaczeniu kryzys kapłaństwa jest pochodną kryzysu wspólnoty Kościoła. I odwrotnie. A może także kryzysu rozumienia Eucharystii, ale to już temat na inny tekst. I nie chodzi o obwinianie nikogo, ale o zrozumienie przemian.

Przeczytaj też: Bp Czaja przyznaje, że musi łączyć parafie. Będzie to w Polsce normą

Podziel się

3
Wiadomość

Ja optymistą? Szanowny Panie, ja nawet nie wierzę w zmartwychwstanie 🙂

To nie tylko że popyt tworzy księży. Księża mogą albo tworzyć popyt, albo go wygaszać.
Pewnie wielu chłopaków poszło by do seminarium gdyby nie popatrzyli na swojego proboszcza czy biskupa.

Zdarza się, że wspólnota czeka na księdza, a on nie odpowiada. Czeka na towarzyszenie duchowe, na spowiedź, na liturgię. A on nie odpowiada na wychodzącą poza parafialną rutynę potrzebę.

Bardzo dziękuję za tę drugą część. Rozmawialiśmy ostatnio trochę o powołaniach z naszym proboszczem na spotkaniu synodalnym. I trochę bym skomplikował sprawę “popytu”. Bo rzeczywiście to najczęściej wspólnota kształtuje powołanie. Tylko że potem ksiądz jest zwykle posyłany do jakiś ludzi, którzy niewiele mają wspólnego z tą wspólnotą, z której wyszedł: np. do idealnie martwej parafii, do szkoły, w której nikt go nie chce itp. I nie ma nic do gadania w temacie, że jednak coś tu nie gra. Często nawet jest tak, że im jest lepszy, tym trudniejszą robotę dostanie. Tradsi, Neo czy Opus Dei mają właśnie tę przewagę, że ksiądz do nich wraca i posługuje żywej wspólnocie Kościoła.

Też o tym myślałam i niestety ten kij ma dwa końce. Bo jeśli ktoś wyłania się z danej grupy, wspólnoty to wspólnota go chce, a i on przeżywa frustrację zesłany gdzie indziej. Jednak równocześnie zapobiega to ewoluowaniu w samowystarczalne kręgi i sekty.

Nowe podejście jest wymagające: „ksiądz jako zwołujący wspólnotę i jej przewodzący w Eucharystii (co też jest bardzo dyskusyjne, bo łatwo można popaść w pułapkę władzy) – wydaje się mało pociągający, by nie powiedzieć – teologicznie (i społecznie?) atrakcyjny.”
Pułapka władzy przy zwoływaniu Eucharystii?, poproszę o wyjaśnienie.

Napisał też ksiądz poprzednio, że kryzys zaczyna się przy ołtarzu.
Najważniejsza powinna być zatem Eucharystia.
Jeśli zatem nie sama Eucharystia i możliwość jej sprawowania, tylko ta dodatkowa otoczka „ojcostwa duchowego”,
pośrednika, jest atrakcyjna i kształtuje tożsamość księdza – to jasne, że mamy tu przyczynę nadużyć w Kościele Katolickim.
I to na wielu polach.
Tak postrzegana tożsamość księdza „dająca poczucie władzy duchowej, pozwalająca na „zarządzanie sacrum”,
rozeznawanie duchowe itp. – stwarza okazje do przekraczania granic intymności drugiego człowieka.
I to na wielu polach. I o tym coraz głośniej się mówi we wspólnocie.

Dlatego ważne jest przemyślenie na nowo – kim jest ksiądz.
I wiem, że nie każdemu będzie pasował skromniejszy model tej roli. Trudno. Ale jest on prawdziwy.

A odrębną sprawą pozostaje cały model posłuszeństwa duchownym stojącym wyżej w hierachii. To dopiero temat.

A i tak na marginesie.
Wraz z tym popytem konserwatywnych wspólnot będzie utwierdzana wertykalna struktura zależności.
Z artykułu księdza na TP – https://www.tygodnikpowszechny.pl/dwa-koscioly-163964
„…starałem się pokazać konieczność uwzględnienia dwóch odmiennych wizji: kapłaństwa pośredniczącego, zorientowanego bardziej wertykalnie, oraz kapłaństwa przewodniczenia, zorientowanego bardziej horyzontalnie. To pierwsze zorientowane jest na ryt i ofiarę, to drugie – na wspólnotę i ucztę.” Tak. To jest rozłam wizji.
Kiedy czytam Ewangelię widzę w niej troskę Jezusa o tę drugą wizję.
W odpowiedzi na słowa :
”Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie.”
mówi:
«Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym.”
To pytanie do księży – i co? i tak jest między Wami, duchownymi?
To też jest jeden z powodów spadku powołań. Ta zależność i posłuszeństwo.

Wydaje mi się, że w orientacji wertykalnej w rozumieniu kapłaństwa nie chodzi o hierarchiczność całej organizacji. Dlatego słusznie autor zauważa, że zagrożenie władzą istnieje właśnie w drugiej wizji! Bo w drugiej wizji ksiądz jest i nie jest jednym ze wszystkich we wspólnocie. Na tym w istocie sypie się droga synodalna, bo jest i nie jest równość. W PŚ, mamy scenę, kiedy apostołowie kłócą się kto jest najważniejszy. W grupie, wspólnocie zawsze pojawia się potrzeba wyłonienia liderów, przewodników. Skoro ksiądz jest tym, który zwołuje to z automatu będzie jednym z liderów. Ale nie tylko on, a i np. świetna organizatorka, która spisze wnioski, potem dobierze współpracowników. Tak zawsze tworzy się hierarchiczność. Nie łudźmy się, że ona wynika tylko z klerykalizmu. Klerykalizm jest skutkiem, efektem, nie przyczyną. Skutkiem tworzenia się wierchuszki zawsze tam gdzie mamy dużą grupę, a następnie procesu jej izolowania się. To natura ludzka. Systemy rozbijające izolowanie się wierchuszki pozwalają zapobiec degeneracji i to jest to do czego warto dążyć. Ale w przyszłości w kościele bardziej synodalnym mogą być równie szkodliwi świeccy co niektórzy księża. Będą zawłaszczać synod, budować podstruktury, tuszować malwersacje itd. Trzeba mieć to na uwadze. Wertykalna struktura zależności również jest zagrożona wypaczeniem, ale jeśli dobrze rozumiem tekst to służebność księdza w tej wizji jest bezwzględnie konieczna. Jest powyżej ale i poniżej wiernych. Jego rola duchowa przez mocne określenie ma mocne granice. To bardziej wschodnia wizja duchowości i odniesienia do takiej znajdziemy w pismach prawosławnych. Nie musi jednak oznaczać autorytarnego sprawowania władzy we wspólnocie, bo chodzi tu przede wszystkim o sam sakrament. JPII mówił, że Polska oddycha dwoma płucami: wschodu i zachodu. Pytanie jak fakt ten wykorzystać, bo na razie kościół gubi się w pomysłach, a utrzymuje to co zepsute.

Pisze Pani:”Wydaje mi się, że w orientacji wertykalnej w rozumieniu kapłaństwa nie chodzi o hierarchiczność całej organizacji.”
Nie chodzi, ale taka organizacja się niestety wyłoniła przez wieki. Dla niej niezwykłość samego księdza usprawiedliwiła model hierarchiczny. I przez wieki testowaliśmy ten model wertykalny.
Z uznania, że ksiądz to pośrednik, wykuto całą strukturę magnacko hierarchiczną. Moim zdaniem koncentracja na niezwykłości samego księdza, a nie tego co robi, pozwalała na nadużywanie władzy – stąd kultura feudalna w KRK instytucji, swoisty model dworu wokół abp i bp, nieufność i patrzenie z góry na „gorszych” świeckich. Naprawdę. Dalej. Przecież o tym tu piszemy.
Owoce tego układu i modelu komentujemy między innymi na tym forum.
Nie muszę ich wymieniać.
Tak i dużo problemu stwarza to stwierdzenie, że ksiądz jest i nie jest ponad. Jest kapłanem, ale służy.
Ale dotyczy to moim zdaniem obu wizji wspólnoty.
A system tzw. horyzontalny nie musi narazić nas na ogromne nadużycia.
Są mechanizmy ograniczania ludzkiej natury. Kadencyjność, ograny nawzajem się sprawdzające.
Komisje, dobra wola człowieka.
A swoją drogą już dawno chciałam zadać pytanie niejednemu księdzu jak pogodzić tę całą naukę o skażonej pychą naturze człowieka z obdarowaniem hierarchów w KRK władzą absolutną?
A i na koniec:
„To bardziej wschodnia wizja duchowości i odniesienia do takiej znajdziemy w pismach prawosławnych. Nie musi jednak oznaczać autorytarnego sprawowania władzy we wspólnocie, bo chodzi tu przede wszystkim o sam sakrament.”
Na płuco wschodu to obecnie patrzę mocno sceptycznie.

A moim zdaniem droga synodalna sypie się dlatego, że papież model horyzontalny nałożył na ten utrwalony wertykalny. Nikt nie był na to przesadnie gotowy. Ani wierni ani duchowni.
Bo jak to, nagle po wiekach niesłuchania mamy się wypowiadać? (wierni)
Bo jak to, nagle po wiekach pouczania mamy ich słuchać? (księża)
A może jednak nie tylko się sypie, może coś dobrego się pojawi na tej drodze?

Nie mogę się do końca zgodzić. Ale zacznę od tego, że jak najbardziej obecny, zasklepiony hierarchiczny kościół trzeba zmieniać, a udział wiernych jest niezbędny. Droga synodalna, bardziej udana czy mniej jest krokiem naprzód. Może nowy pomysł się z tego rozwinie. Jednak trzeba rozdzielić dwie rzeczy: horyzontalność i wertykalność w sprawowaniu sakramentu, w obrazie wieczerzy, a w budowie strukturalnej. W pierwszym nie ma tematu dalszej hierarchii kościelnej ponad sprawującym księdzem. Wertykalna: Bóg, ksiądz pośrednik-wierni. Wizja horyzontalna Bóg-ksiądz wśród grona wiernych lub Bóg-grono wiernych. Jeśli spojrzymy na to na chłodno to wersja Bóg-ksiądz w gronie wiernych, jest fikcją, bo z samego faktu wyróżnienia, jego rola nigdy nie będzie równa roli wiernych. To o tym napisałam „jest i nie jest powyżej”, bo choć ma nie być to jest. Prawdziwa horyzontalność byłaby jedynie przy rezygnacji z idei księdza w ogóle. Czyli Bóg-wierni. Ta wizja jest jednak utopijna. I teraz przechodząc do hierarchiczności. Hierarchiczność nigdy nie rodzi się z idei. Hierarchiczność wynika z natury funkcjonowania grupy. Każdej grupy. Wizja księdza pośrednika została wykorzystana do usprawiedliwienia zasklepiania się struktury, ale ono z niej nie wynika. Wynika z potrzeby wyłonienia się przewodników, a następnie „psucia się władzą” i zasklepienia w dominacji. Jeśli piszemy o strukturze to jedyna horyzontalna to komunizm, a ten wyewoluował w nic innego jak hierarchię, następnie zasklepienie. Dlatego w tekście wizja horyzontalna łączy się z zagrożeniem władzą. W pewnym sensie trzeba się pogodzić, że rola, głos osoby świeckiej nie będzie równy. Ale nie ma tu pesymizmu, a pragmatyzm. Pierwsza rzecz to jasne określenie roli i jej granic dla księdza. I jak uczy moje doświadczenie z DA, łamanie granic spontanicznie powoduje wypaczenia. Droga synodalna sypie się na tym, że wzajemne oczekiwania świeckich i duchownych co do granic (ich) władzy są niedookreślone, a ze strony hierarchii brak w tym temacie refleksji, jasnej decyzji, zauważenia jakie rzeczy można oddać wiernym, jakich nie. Aktywni wierni rzadko zaś zaczynają od granicy roli, którą chcą mieć w kościele, chcą wpływać ogólnie. Inaczej mówiąc potrzeba jasnych granic roli, władzy i mechanizmu jej rozliczana, odwołania, żeby się nie zasklepiała.

Wierni traktowani są jak dzieci, których generalnie się nie słucha tylko rozkazuje. Patrząc na sprawy przyziemne – zaskakuje mnie przekonanie księży o swojej wyjątkowości choćby w sprawach wystroju kościoła. Księża podejmują arbitralne decyzje na temat jak kościół będzie wyglądał, gdzie co się w nim znajdzie, gdzie coś zostanie zamówione, a wierni są tylko dostarczycielami pieniędzy. Nie mówię o przypadku, gdy jest spójna wizja wnętrza i do tego dążymy. Mówię o całkowitym odejsciu od wizji architekta i dowolnym przystrojeniu wnętrza, bo taki kaprys miał proboszcz, “któremu wszyscy pragniemy podziękować za wybudowanie tego pięknego kościoła” i efekt jest taki, że na jednym z obrazów jest także i sam proboszcz. To nawet nie jest obraz, ale fresk.

Ksiądz Ryszard Oblizajek SChr przytoczył kiedyś pewną anegdotę. Otóż podczas wizytacji w szkole zapytano francuskiego biskupa: dlaczego nie ma księży? Odpowiedź biskupa była zaskakująca. Z księżmi jest jak z autostradami. Wszyscy chcemy szybko i bezpiecznie podróżować, zgadzamy się, że sieć autostrad powinna być rozwijana. Nikt jednak nie chce, aby nowy odcinek zaplanować obok swojego domu. Tak samo jest z kapłaństwem, potrzebne są powołania, ale nie spośród moich dzieci, których mamy jedno lub dwoje, chcemy w przyszłości wnuków i opieki na starość. Wychowujemy ich w wierze, ale planujemy im kariery, życie w rodzinie. Kapłaństwo i zakon traktujemy jako coś, czego nie chcemy w naszej rodzinie.
Anegdota ta wyjaśnia być może zjawisko mateczników powołań. Neokatechumenat czy Domowy Kościół są wspólnotami, gdzie wielodzietność nie jest niczym niezwykłym. Rodzice mogą wychowywać dzieci do swobodnego podjęcia decyzji o wstąpieniu do seminarium bez lęku, że zostaną na starość sami. Mogą szczerze i bez lęku modlić się o to, aby któreś z ich dzieci wstąpiło na drogę kapłańską/zakonną.
A teza Gisberta Greshake’a to istne horrendum, zaprzeczanie wielowiekowej tradycji kościoła.

Nie czarujmy się, współczesny Kościół jest daleki od ideału, o jakim mówił Jezus. Kler przez wieki zarządzający kk i zawłaszczający dla siebie wszelkie możliwe Boże obdarowanie doprowadził do sytuacji, że dzisiaj duchowni i świeccy nie tylko nie mają do siebie zaufania, ale są do siebie w wyraźnej opozycji. Oczywiście księżom pasuje pełnić rolę proboszczów, kierowników, ekonomów, zarządców, dyrektorów i biskupów. Gorzej gdy jeden z drugim idzie do szkoły i trafia mu się trudna klasa. Wtedy szybko wraca na parafię, a do owej klasy posłana zostaje jakaś katechetka. Gadka o służeniu innym to pusty frazes, taka wygodna tzw. ‘nauka Kościoła’, która ma zbalansować faktyczną feudalną pozycję kleru jako panów. Świeccy w tym układzie mogą się co najwyżej wpasować się w rolę ‘niewolników’, posłusznych wykonawców ich zarządzeń.. albo odejść. Szukanie i teoretyzowanie nt. modelów kapłaństwa jest nieporozumieniem, bo przede wszystkim znów cała uwaga skupia się na księżach, na ich tzw. ‘wyjątkowości’. Znowu w centrum jest kler. I mam w tym kontekście inne pytanie – kiedy kler na poważnie zacznie rozwijać teologię laikatu?

Kościół płynnie przeszedł z pozycji jedynego wykształconego na wsi do takiego samego podejścia do ludzi, którzy już od dłuższego czasu potrafią czytać i pisać. Samodzielnie czytanie Biblii nie jest zakazane. Brak mi dyskusji w KK z ludźmi, którzy przychodzą do Kościoła, dyskusji księdza z wiernymi, dyskusji wiernych między sobą. Model, że księdzem staje się ktoś młody, a nie osoba doświadczona – jest zły. Młodzi ludzie często podejmują decyzję przedwcześnie. Później wielkie zdziwienie, że ci pośrednicy uciekają. Zresztą – co 25 latek może wiedzieć na temat życia wysłuchując osoby kilkudziesięcioletniej. To jest absurd. To samo dotyczy zresztą młodych sędziów. W niektórych krajach jest tak, że sędzią zostaje się dopiero po kilkudziesięciu latach pracy jako prawnik. Podobno z księżmi zaczyna być podobnie poza Polską – osoby w wieku lat 40, 50 zostają księżmi.

Przychodzę po mszy do księdza zwracając mu uwagę, że się pomylił, ten łapie mnie za ręce jakby był moim rodzicem, choć to ja jestem od niego starszy, obok mnie stoi dziecko. Ksiądz boi się przyznać do błędu – nie oczekuję kajania się, ale chwilę wcześniej wyśmiał dziecko (msza dla dzieci) choć to właśnie to dziecko odpowiedziało poprawnie na jego pytanie, a on zwyczajnie się nie przygotował. Innym razem proboszcz odburkuje mi wkurzony, że zadaję mu zwykłe pytanie, dotyczące majątku Kościoła (nic podchwytliwego, zadałem pytanie czy mogę tylko coś zobaczyć skoro to posiadamy).

Zastanawia mnie kiedy księża dostrzegą co się dzieje, jaka przepaść się pojawia. Na młodym osiedlu, gdzie dzieci jest masa nie ma komu do mszy służyć – jest 3-5 księży, a ani jednego ministranta… Boże Ciało, procesja, jeszcze jest dzieci pełno, ale podczas oktawy – 1-2 dzieci choć do pierwszej komunii przystępuje 200-300 dzieci rocznie (to nie pomyłka).

Brak mi interakcji z księdzem – ludzie boją się z księdzem rozmawiać – wydaje mi się, że księżom brakuje wcielenia się w rolę żebraka i zobaczenia jak wygląda świat realny, co ludzie myślą, co powiedzą gdy nie rozpoznają księdza tylko zwykłego człowieka.