rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Piosenki o miłości”. Niewinni czarodzieje A.D. 2022

Justyna Święs i Tomasz Włosok w „Piosenkach o miłości” Tomasza Habowskiego, Polska 2021. Fot. Materiały prasowe Gutek Film

W pięknym debiucie Tomasza Habowskiego chodzi o to samo co u Wajdy – o kontestację, o poszukiwanie sensu, o miłość, i o muzykę.

6 stycznia, po przeczytaniu wiadomości o śmierci Petera Bogdanovicha, obejrzałem jeszcze raz jego słynny film „Ostatni seans filmowy”. Przypomniałem sobie wtedy, że w marcu wchodzą na ekrany polskich kin niezwykłe, poruszające i piękne „Piosenki o miłości”, debiut reżyserski Tomasza Habowskiego. Jest w nim coś z nostalgii Bogdanovicha. Pożegnania z porywami młodości. Uciekające marzenia. To na pozór smutna opowieść o niespełnieniu, a ile w niej ciepła, i mimo wszystko afirmacji życia, a także nadziei. Film o marzeniu; film, który można pokochać od pierwszego wejrzenia.

Polscy krytycy od razu porównują debiut Habowskiego do dzieł Richarda Linklatera („Przed wschodem słońca”, „Boyhood”), Mike’a Millsa („C’mon C’mon”) czy Johna Carneya („Once”), bo to obraz też „skromny, lecz oszałamiający”.

Dla mnie „Piosenki o miłości” są współczesną wersją „Niewinnych czarodziei”. Film Andrzeja Wajdy z początku lat 60. ubiegłego wieku, do którego dialogi napisał Jerzy Andrzejewski, przeżywa właśnie prawdziwy renesans. Opowiada o młodych ludziach, którzy skończyli studia, przeżyli wojnę, stalinizm, odwilż październikową i powoli wchodzili w beznadziejną, gomułkowską „małą stabilizację”. Kochali jazz, Einsteina i egzystencjalistów.

„Piosenki o miłości” to duże przeżycie, wzruszenie, i wreszcie film artystyczny na najwyższym poziomie, osobny, nie podobny do innych polskich filmów

ks. Andrzej Luter

Udostępnij tekst

W kawiarni główny bohater, inteligent Bazyli (Tadeusz Łomnicki), poznaje zjawiskową Pelagię (Krystyna Stypułkowska). Rozpoczyna się gra konwenansów, gra uczuciem. Są świadomie nieautentyczni, nieprawdziwi, tak jak nieprawdziwe są ich imiona. Zawierają umowę, bo schemat to duch czasu, którego tekstom „jesteśmy wierni nieustannie, nawet jeśli bywają poniżej zdrowego rozsądku”. „Co ja zrobię naprawdę – zastanawia się Bazyli – Naprawdę posprzątam po kolacji. Lubię wygodne buty, dobre papierosy, dobre skarpetki, lubię leżeć. Nie lubię kaca, przymusu i poziomek”.

Poza obojętności była formą kontestacji rzeczywistości. Wyczuwamy u bohaterów potrzebę buntu przeciw ustabilizowanym normom życia. Pragmatyzm okaże się jednak silniejszy? A może pozostanie tylko i aż jazz, no i miłość, bez której wszystko sczeźnie.

W „Piosenkach o miłości” chodzi o to samo – o kontestację, o poszukiwanie sensu życia pokolenia zrodzonego i wychowanego już w dwudziestym pierwszym wieku; chodzi o miłość, i o muzykę, którą bohaterowie filmu mają razem tworzyć i wykonywać, muzykę inną od tej „niskiej jakości”, serwowanej przez telewizję, osobistą, niezależną.

Oto Robert, chłopak z inteligenckiego domu na warszawskim Żoliborzu, syn swojego ojca, legendarnego aktora Andrzeja Jaroszyńskiego. Poznajemy go w luksusowej restauracji. Ojciec wystawia przyjęcie w związku z jubileuszem pracy artystycznej. Znany z wielu ról filmowych, serialowych i teatralnych. Z niektórych jest dumny, o innych nie pamięta, bo były mało znaczące, są też takie, o których chciałby zapomnieć. Jest bogaty, ustosunkowany. Moda na niego jednak minęła, dorabia w marnych produkcjach i reklamach. Szansą na odrodzenie będzie premiera w teatrze: „Ja, Feuerbach” Tankreda Dorsta.

Robert patrzy na ojca z dystansem, politowaniem, ironicznie bije mu brawo. Nie chce być taki jak on, cyniczny i zgnuśniały. Ojciec wyrzuci synowi, że za te wykpiwane przez niego projekty „niskiej jakości” kupił mu mieszkanie i „zabaweczki grające”, na których może uprawiać „wysoką jakość”, której nikt mu nie chce wydać.

Robert w restauracji poznaje kelnerkę o imieniu Alicja. Słyszy, jak dziewczyna, wysypując śmieci do kosza, śpiewa nieznaną mu piosenkę. Nagrywa ją na smartfonie. Cały film jest nastrojowy, czarno-biały, tylko zdjęcia telefoniczne pozostają kolorowe. Młodzi zaczynają regularnie się spotykać, rozmawiać ze sobą. Robertowi imponuje nie tylko muzykalność Alicji, ale i to, że według niego jest z „innego świata”: niezepsuta, prosta, autentyczna i mądra, dziewczyna z prowincjonalnego Piotrkowa Trybunalskiego.

Zaczyna się między nimi gra słów, także uników. Pójdziemy do parku, może lepiej na wernisaż, a potem może jeszcze jakaś domówka. Otwiera ich przed sobą piosenka, którą śpiewała Alicja: „Wołają wróć, wołają stój, chcę wiedzieć jak wstrzymać czas”. To chyba beznadziejne – żeby zatrzymać czas, trzeba zapomnieć.

Oboje walczą ze swoimi kompleksami. On – ambitny, czuje, że stoi w miejscu, a czas ucieka, widzi bezsens takiego życia, miota się między pragnieniem uczucia a sukcesem za wszelką cenę. Mówi o sobie, że mógłby odebrać nagrodę za wybitne niedokonania. „Może jak spotkasz swoją ścianę – zwraca się do niego Alicja – to już nie będziesz taki uparty”. Bo każdy kiedyś spotka swoją ścianę.

Alicja, z jednej strony walcząca o swoją niezależność, żeby nie uważano jej za „głupią laskę”, która się wkręca w środowisko muzyczne, jednocześnie udaje, że chodzi jej tylko o zarabianie pieniędzy na życie, tak naprawdę – jak mówi Robert – „ukrywa się pod miotłą”, a pragnie czegoś więcej. Oboje poznali swoje „ściany”. Nie powiedzieli tego sobie wprost, ale przecież ich spotkanie (a może to była miłość?) zmieniło życie obojga.

Przeżyli upokorzenie. Robert uległ, przynajmniej na moment, środowiskowej korupcji. Interesowność przecież nie jest taka zła – przekonują go bliscy. Alicja podpisze Robertowi upokarzający dokument. To podpis miłości.

Oto pokolenie, które dosadnie podsumowuje na jednej z domówek Janek, kumpel Roberta, dziennikarz w jakieś gazecie: „Najlepsze umysły naszego pokolenia na śmieciówkach piszą leady, żeby były najbardziej klikane. Wchodzisz, klikasz, a tam Lewandowski, ale Damian, drugoligowy piłkarz ręczny”.

Siłą filmu Habowskiego jest aktorstwo. Znakomity Tomasz Włosok jako Robert. Doskonale oddaje stany ducha swojego bohatera: zagubienie, wstyd, upadek, bunt. W każdym momencie jest przekonujący, prawdziwy. Kamera towarzyszy jego intymności, odnotowuje zwykłe, codzienne za­chowania. Robert Włosoka to trzydziestolatek empatyczny i ludzki, budzi sympatię widza. Bo okazuje się pokomplikowany, niejednoznaczny, jak wielu z nas. Do końca, do momentu, kiedy wykrzykuje, że to, co zrobił, to ściema – utożsamiałem się z nim. „Tak, masz syna nieudacznika” – zwraca się do ojca. Ale ten krzyk staje się moralnym zwycięstwem Roberta.

Justyna Święs, wokalistka „The Dumplings”, która wciela się w postać Alicji, jest fascynująca, okazuje się także znakomitą aktorką. W jej roli dostrzegamy niesamowitą siłę przekazu: nie można przehandlować swojej tożsamości, inności, intymności.

No i Andrzej Grabowski jako ojciec Roberta, dawny mistrz sceny i ekranu. Aktor w najwyższej formie. To jedna z jego najlepszych ról w kinie. Przegrany artysta do końca trzymający maskę twardziela, który zawsze mówi tylko o sobie. „Zdejmij czapkę, bo jesteś w teatrze” – powie na końcu do Roberta

Po raz pierwszy oglądałem ten film na festiwalu w Gdyni. To było olśnienie! „Piosenki o miłości” startowały w konkursie filmów niskobudżetowych (jest taka wydzielona kategoria filmów tanich, czyli jakby drugiej kategorii). Jury także było inne, nie to, co w konkursie głównym, czyli konkursie filmów drogich. Przewodniczył temu gronu wybitny reżyser Magnus von Horn, no i „Piosenki o miłości” dostały główną nagrodę. Gdyby film Tomasza Habowskiego zakwalifikowano do konkursu głównego, byłby także faworytem, nie mam wątpliwości.

Habowski zrealizował swój debiut w 2021 roku. Film wchodzi na ekrany w zupełnie innej rzeczywistości. Wojna w Ukrainie, bezwzględna agresja putinowskiej Rosji, zbrodnie dokonywane na Ukraińcach, wszystko dzieje się na naszych oczach. Strach, niedowierzanie. Dzisiaj Robert, Alicja, i stary aktor Jaroszyński zapewne jeszcze inaczej spojrzeli by na swoją przeszłość i przyszłość, przewartościowaliby swoje spojrzenie na wiele spraw. Wszyscy czujemy teraz lepiej i głębiej eschatologię. Na początku opowieści stary ojciec pyta syna, czy zna Wołodię Wysockiego, Bułata Okudżawę, Siergieja Jesienina. Bo od tych Rosjan też uczyliśmy się wolności. Oni nas kształtowali, naszą tożsamość, naszą wrażliwość, naszą wolność. Czy Robert zna „Skok wzwyż” Wysockiego? Każdy w chwili wybicia musi zdecydować się na jedną z nóg. Z której nogi się wybijesz?

To pytanie zadawaliśmy sobie w minionym systemie. Ono powraca dzisiaj z nową siłą. Staje przed nami, młodymi i starszymi, na nowo. Nie da się żyć, jakby „tamtego” nie było. Pamięć jest jednak niezniszczalna. Próbowaliśmy żyć z amputowaną pamięcią – tak jak sześćdziesiąt lat temu bohaterowie „Niewinnych czarodziejów” Wajdy i współcześni, ci z „Piosenek o miłości” Habowskiego.

„Wołają wróć, wołają stój, chcę wiedzieć jak wstrzymać czas” – śpiewa Alicja.

A u Wajdy jest jeszcze taki dialog:

Wesprzyj Więź

– Bazyli: Ty, Komeda, jakie są trzy cnoty ewangeliczne?
– Komeda: To już koniec…. Wiara, nadzieja, miłość!
– Bazyli: Cholernie dużo. Cześć.

A poza wszystkim „Piosenki o miłości” to duże przeżycie, wzruszenie, i wreszcie film artystyczny na najwyższym poziomie, osobny, nie podobny do innych polskich filmów. Zapamiętajmy to nazwisko: Tomasz Habowski.

Przeczytaj też: Bezradność, co się nazywa życie

Podziel się

6
Wiadomość