Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Bent”, czyli „kocham cię, i co w tym złego?”

Mariusz Drężek, Kamil Siegmund oraz Maciej Wyczański (w tle) w spektaklu „Bent”, reż. Natalie Ringler, Teatr Dramatyczny w Warszawie. Fot. Katarzyna Chmura

Sztuka Martina Shermana może stanowić memento dla tych spośród naszych cynicznych liderów, państwowych bądź kościelnych, którzy nawołując do walki z „tęczową zarazą”, mimowolnie wchodzą w buty Hitlera.

Niespodziewanie w samym środku lata, w piątek 30 lipca, dostaliśmy z żoną zaproszenie na spektakl sztuki Martina Shermana „Bent” w Teatrze Dramatycznym (Scena Przodownik na Mokotowie). Użyte w tytule angielskie słowo „bent”, w funkcji wyzwiska, można by oddać takimi określeniami, jak „przegięty”, „zboczeniec” czy „pedał”. Przedstawienie po raz pierwszy wystawione zostało w Nowym Jorku w roku 1979, a polska prapremiera miała miejsce w 2015 – i oto po sześciu latach teatr postanowił zagrać ostatnie przedstawienie. Szkoda.

Rzecz dotyczy okrutnego losu osób homoseksualnych w nazistowskich Niemczech, ma jakby formę kroniki dramatycznej. Zaczyna się w Berlinie w słynną „noc długich noży” (krwawa rozprawa Hitlera z formacją SA Ernsta Röhma w czerwcu 1933 r.), a kończy w obozie koncentracyjnym Dachau, gdzie – na podstawie ustawy z 1935 r. – właśnie homoseksualistów, napiętnowanych różowym trójkątem, traktowano z największą pogardą i okrucieństwem.

Hitler nazywał ich „odpadkami natury” i postanowił oczyścić z nich naród niemiecki. W obozie izolowano ich od innych więźniów, przymuszano do ciężkiej pracy fizycznej na głodowych racjach żywnościowych, niejednokrotnie kastrowano lub poddawano eksperymentom medycznym, mającym na celu ich „wyleczenie”. W sztuce Shermana nie brak scen ukazujących wyrafinowany sadyzm nazistowskich oprawców, ale najgłębiej porusza nas w spektaklu co innego – to, jak w bohaterach, poddawanych ekstremalnym przeżyciom, objawia się ich człowieczeństwo.

Głównego bohatera, Maksa (przejmująco ludzki i prawdziwy w tej roli Mariusz Drężek), zbuntowanego syna fabrykanta guzików, poznajemy w pierwszych berlińskich scenach jako hedonistę i lekkoducha, który sprowadza sobie kochanka na jedną noc, mimo że mieszka z młodszym przyjacielem, poczciwym tancerzem o imieniu Rudy. Ale Maks potrafi też być lojalny i odpowiedzialny: kiedy potem obaj błąkają się po kraju, uciekając przed policją, odrzuca oferowane mu przez bogatego wuja fałszywe papiery i bilet do Amsterdamu, nie chce ratować się sam i zostaje z mniej zaradnym towarzyszem. Już po aresztowaniu ich obu, podczas pierwszej selekcji w obozie, chcąc ratować się za wszelką cenę przed piętnem „różowego trójkąta”, woli już być uznany za Żyda niż za homoseksualistę, wypiera się jakiegokolwiek związku z Rudym i, żeby to udowodnić, na rozkaz śledczego zadaje przyjacielowi śmiertelny cios. Szantażowany przez oprawców, zabija bliskiego sobie człowieka. Można powiedzieć: zachowuje się podle, haniebnie.

Ale to nie koniec historii: w kolejnej odsłonie widzimy,  jak nasz bohater ma za współtowarzysza niedoli innego więźnia, młodszego od siebie geja, we dwóch wykonują bezsensowne zadanie przenoszenia ciężkich kamieni z miejsca na miejsce, tam i z powrotem. Nie wolno im ze sobą rozmawiać ani nawet komunikować się wzrokiem. I oto między Maksem a Horstem (Piotr Bulcewicz) nawiązuje się z czasem więź autentycznej miłości. Zdawałoby się, że w tak nieludzkich warunkach miłość nie jest możliwa. A jednak jest realnie obecna, a nawet zostaje przeżyta – choć bez spojrzenia i dotyku. Wyraża się ona ostatecznie w złożeniu ofiary z własnego życia dla ratowania tego drugiego. „Kocham cię, i co w tym złego?” – tak brzmią ostatnie słowa Maksa. Zanim sam odbierze sobie życie, rzucając się na druty pod napięciem, symbolicznie zamieni się bluzą z trupem przyjaciela – założy na siebie tę z różowym trójkątem…

Chciałoby się powiedzieć słowami Pieśni nad Pieśniami: „Jak śmierć potężna jest miłość”.

Myślę, że właśnie dzięki temu uniwersalnemu przesłaniu sztuka Martina Shermana, mimo iż przywraca pamięć o przerażających okrucieństwach minionego wieku – w sumie nie działa na widza przygnębiająco. Przyczynia się do tego w pewnej mierze delikatnie serwowany przez autora dramatu humor niektórych scen i dialogów, a w samym spektaklu, wyreżyserowanym przez utalentowaną Natalie Ringler – doskonała gra całego zespołu aktorskiego.

Wesprzyj Więź

Na zakończenie publiczność (a sala wypełniona była do ostatniego miejsca, głównie przez ludzi młodych) zgotowała twórcom przedstawienia niekończącą się owację na stojąco. Aktorzy wywoływani byli na scenę aż pięciokrotnie. Muszę przyznać, że ta gorąca reakcja widzów natchnęła mnie pewnym optymizmem. Było to, po pierwsze, doświadczenie żywego teatru – tak jak to było w starożytnej Grecji czy potem w Anglii w czasach Szekspira – budzącego odzew, wyrażającego autentyczne problemy społeczne i egzystencjalne. Po drugie, mogło stanowić memento dla tych naszych cynicznych liderów, państwowych bądź kościelnych, którzy nawołując do walki z „tęczową zarazą”, mimowolnie wchodzą w buty Hitlera. Jestem przekonany, że młode pokolenie Polaków nie da się zainfekować pogardą i nienawiścią.

A Teatr Dramatyczny niech żyje i pracuje dalej w wolności nad nowymi przedstawieniami.

Przeczytaj też: Piekło czy miłosierdzie? Wokół „Pijanych” Iwana Wyrypajewa

Podziel się

2
Wiadomość

Tez mam taka nadzieje. Wydaje się, ze młodzi ludzie nie bardzo poddają się kłamstwom, tudzież skrajnym poglądom. My tez, poddani komunistycznej edukacji, nie jesteśmy pokoleniem straconym dzięki rodzicom i wspaniałym nauczycielom.

A w czyje buty, Wrażliwy Redaktorze, weszły już od 1989 roku te media i środowiska które zaczęły segregować Polaków na rozumnych i oszołomów, czyli rodzaj podludzi ? Które po 2005 roku wspólnymi siłami „niszczyły podstawy godnosciowe prezydentury” Lecha Kaczyńskiego ( jak to określił pomysłodawca i główny wykonawca tego przedsięwzięcia ) i próbowały odczłowieczyć część społeczeństwa nawołując do dorżnięcia watahy, strącenia szarańczy z drzewa , albo utworzenia rezerwatów czy kordonu sanitarnego wokół znienawidzonych mas (biomasy). Które nie miały nic przeciwko nieludzkiemu urąganiu „Spiepsz… dziadu” za trumną prezydenta i skandowaniu do jego brata „Jeszcze jeden” a później nie kryły się z marzeniami o polskim Hamasie, Majdanie w Warszawie lub snami o koktajlach Mołotowa , usilnie tęskniąc do rozlewu krwi . Niektórzy zaś językoznawcy i dziennikarze z ich kręgów – aprobowali oraz promowali ośmiogwiazdkowe odezwy lub słynne „W…….ć !”, ładnie komponujące się z groźbami „Będziecie wyskakiwać przez okna” …

Zasadniczo nie wdaję się w polemiki z nieznanymi internautami, zwłaszcza gdy kryją się pod pseudonimami, ale to, co napisał w swoim komentarzu „david”, budzi we mnie pewna refleksje, która pragnę tu zamieścić. Najpierw pragnę podziekowac „davidowi”, że nazywa mnie, wprawdzie ironicznie czy nawet szyderczo, ale jednak z dużej litery, a więc z szacunkiem – Wrażliwym Redaktorem. Pozwolę sobie też na wstępie zauważyć, że mój tekst opublikowany w dziale Kultura przez Redakcje portalu Więź.pl jest gatunkowo rzecz biorąc recenzja teatralną i dotyczy konkretnego spektaklu, a nie jest wypowiedzia publicystyczna na temat języka pogardy i nienawiści, który z pewnością występuje po wszystkich stronach sporów politycznych czy wszelkich innych w polskim życiu publicznym. Ubolewam nad tym przejawem upadku kultury. Winnych jest zapewne wielu… No ale przyznaje, że pod koniec tej recenzji poniosło mnie i napisałem, co napisałem, pod adresem „cynicznych liderów państwowych i kościelnych”, o „wchodzeniu w buty Hitlera”. Dodałem jednak słówko: „minowolnie”. Wiadomo, kogo miałem na myśli: autora hasła „tęczowa zaraza” i autora słów: „to nie ludzie, to ideologia!”. I to określenie o”wchodzenie w buty Hitlera” tak zabolało, oj, zabolało naszego”davida”, że musiał – o intencji obrony swoich idoli (?) – wytoczyć najcięższe moralnie armaty przeciwko „drugiej stronie” (po której i mnie widzi). A więc, że ktoś napisał (czy krzyknął?) po tragicznej smierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego: „Sp… dziadu” (czyli przewrotnie zacytował jego głupia odzywkę do jakiegoś starszego człowieka z tłumu). I inne tego typu głupie odzywki, w rodzaju „dorżnąć watahę” (Radek Sikorski po obaleniu pierwszych rządów PiS-u). Jaka jest wymowa całej polemiki „davida”? Że „druga strona” też ma grzechy na sumieniu. Oj, zabolały te „buty po Hitlerze”. Podtrzymuję, com napisał. Słowa abp. Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie” i ofensywie „neomarksizmu” (powtarzane przez niedouczonych prawicowych pismaków) uważam za głupie, szkodliwe i… haniebne.

W buty Stalina pan sie boi wejsc, wiadomo, moglyby byc to buty betonowe, latwo ulegac panujacej obecnie modzie, huzia na Jozia, napisz pan co komunisci robili z takimi ludzmi, akcja Hiacynt, boi sie pan? Byl jeszcze Lenin Stalin, Gomulka , Jaruzelski, Kiszczak i duzo duzo innych, napisz pan o swoich „idolach”.

przywoływanie Hitlera w chwili, gdy obchodzimy kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, i m.in. rzezi Woli, wydaje się dość osobliwym zabiegiem stylistycznym / publicystycznym. Nie chcę ujmować tego dosadniej, bo wtedy napisałbym, że lekceważy pamięć dziesiątków milionów ofiar drugiej wojny. To ich zabolało, nie nas. Z uszanowaniem, Wojciech Tarkowski

Przywoływanie Hitlera ….Jakież to smutne i symptomatyczne, że, poruszając ten ważki temat, nie zauważył Pan, Panie Wojtku, w centrum Warszawy w niedzielę polskich chłopców w brunatnych koszulkach zrywających niektóre flagi, a także swoje głosy przy wywrzaskiwaniu brunatnych hasełek nienawiści, i tych wszystkich ich emblematów, które dzielnie ze sobą nieśli. Zagraniczni koledzy chłopców, zaproszeni swego czasu z okazji innych rocznic brunatne koszulki mieli na grzbietach już nie w przenośni. Głośni brunatni polscy chłopcy, co to poszturchiwaniami wypchnęli z Kościoła Św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu (symboliczne miejsce, także w kontekście Powstania) z niedzielnej mszy św. starszą kobietę-katoliczkę protestują pokojowo przeciwko łamaniu praw człowieka . A potem zrzucili ją ze schodów. Przy aprobującym milczeniu księży, w tym tego cudownie wspaniałego księdza-Pedagoga…Cóż, Lech K. nie był Wielkim Prezydentem, a nawet wręcz przeciwnie, ale to fakt bez znaczenia, kiedy cały świat umiera w tempie iście ekspresowym. Polska nieco szybciej…. Pewnie wyjdzie na Wasze, Panie Wojtku: pewnie doczekamy się jeszcze silniejszych autorytarnych rządów ultrakonserwatystów ( u nas na razie „katolickich” kulturowo, gdzie indziej nawet nie chrześcijańskich). Smutno się czyta te Państwa komentarze. Jestem ciekawa, czy Państwo czytacie od czasu do czasu „Więź”, czy sprawie Wam przyjemność czytanie „Więzi”…Czy tego typu artykuły poruszają w Panu jakieś struny nie-nienawiści. Wywołują wzruszenie albo zachęcają do snucia rozważań. Przemyśleń może. (?)

Prosze wprowadzic erate do wydan Pisma Swietego, jest , a powinno byc, wtedy i Benty beda zgodne ze Slowem Bozym.

@ Matylda Kostrzewska —————- Zajrzałem do tekstów i wideo z października zeszłego roku m.in. z pokazem agresji nadpobudliwej staruszki – już pewno zawodowej aktywistki, której wydaje się że starość daje immunitet na harce. Jeśli to wspomniana przez Panią „starsza kobieta-katoliczka” to jest ona przypadkiem nietuzinkowej pobożności , co rusz odpalającej publicznie bez zaściankowych zahamowań, rewolucyjne słówko na literę „k” . W związku z tą historyjką napotkałem na portalu wyborczej.pl , interii i wp.pl wzmianki o strażnikach kościoła i o narodowcach, ściągających z kościelnych schodów bądź wg GW zrzucających – wojowniczą staruszkę ( zapewne doznała oprócz wstrząsu mózgu wielu innych ciężkich obrażeń ciała i przeleżała kilka tygodni w szpitalu ? ). A zresztą, dziarska babcia wielką rewolucjonistką nie jest tylko groteskową maskotką młodszych bojowników , ale to fakt bez znaczenia, skoro cały świat umiera w nadzwyczajnym tempie . A Polska ponoć szybciej…

@ Red. Cezary Gawryś —————————————-To przede wszystkim tzw. postępowa strona mająca za sobą potężną moc najbardziej opiniotwórczych mediów, instytucji oraz środowisk szeroko rozumianej kultury (zdolnych także do najgorszego) doprowadziła do sprowadzenia publicznej debaty do poziomu rynsztoka, w imię chwalebnych celów. Dehumanizującą segregację na ludzi rozumnych i podludzi-oszołomów prowadziły bądź wspierały najsilniejsze media i najbardziej wplywowe kręgi społeczno-polityczne. PiS nigdy nie miał za sobą takiej rzeszy (!) możnowładców i talentów . I nie ma pod tym względem żadnego symetryzmu ani panświnizmu wymarzonego kiedyś przez Urbana. Tymczasem Redaktor wyrażnie relatywizuje pisząc ” winnych jest zapewne wielu” i sugeruje ” że to takie sobie „głupie odzywki”, ot, padające z różnych stron. Czy jednak np. to, że Kaczyński w 2002 r. odburknął niegrzecznie ” Spieprz .. dziadu” – przyrównującemu go do szczurów natrętnemu obywatelowi z warszawskiej Pragi, usprawiedliwia po ośmiu latach mściwe i nienawistne skandowanie przez kilkutysięczny tłum tej samej odzywki za zmarłym i wezwanie „Jeszcze jeden” do pozostałego przy życiu bliźniaka? Co jeszcze mocniej od tego barbarzyńskiego zachowania mogłoby być bardziej nieludzkie ? Może relacja wspomnianej gazety o tej odrażającej a opisanej jako „radosna i pokojowa” manifestacji najczarniejszej pogardy? ————————————————- Dawid Kiszcz

A pan Gawryś dołączając do neomarksowskiej krucjaty antyrodzinnej zmierza do zakładania reedukacyjnych łagrów jak kiedyś na Kołymie.
[Przepraszam, ja tylko wyrównuję poziom wnioskowania z drugiej części przedostatniego akapitu pana redaktora. Myślałem, że w Więzi walki na cepy nie będzie, ale skoro redakcja dopuszcza taką dyscyplinę, to odpowiadam – bynajmniej nie w obronie abp Jędraszewskiego czy min.Czarnka].

Mo ociec byl w takim reedukacyjnym lagrze po wojnie, jak polacy uruchomili byle nazistowskie obozy, mowili im tam ze w latach 80 nie beda Polacy potrzebowac pieniedzy, bo kazdy dostanie kartke i w sklepie dostanie towar, mieli w 1946 roku racje.

Zawsze myślałem że Rohm miał na pierwsze imię Ernst i był nazistą wykończonym w „Noc Długich Noży „wraz z kochankiem nie za swój otwarty homoseksualizm który był przez wiele lat tolerowany i akceptowany przez władze partyjne ale w związku z walkami frakcyjnymi w obrębie NSDAP .Dopiero Pan Gawryś mnie oświecił że Rõhm to ofiara nieludzkich prześladowań. Do tej pory myślałem że sporo różowych trójkątów pełniło funkcje kapo w obozach ale zostałem oświecony że to nieprawda ,a uwięzieni w KL -ach homoseksualiści to niemal kandydaci na oltarze. Widać noszę buty Hitlera

Okażmy wyrozumiałość Autorowi. Obejrzał filmowy obraz przepięknej miłości dwóch panów i wzruszył się tak. że zdjął buty Hitlera z kołka i ruszył w świat, by pewnie kroczyć ścieżką dopasowywacza fuhrerowskiego obuwia. Filmy potrafią pięknie kreować rzeczywistość i zachęcać do kreacji, jak udowodniła w l. 30. reżyserka o wdzięcznym imieniu Leni.

Tak. Jednak nie czytał Pan artykułu, który komentuje w tak strasznych słowach: to nie jest sztuka o miłości dwóch „pedziów”. „Rzecz dotyczy okrutnego losu osób homoseksualnych w nazistowskich Niemczech”. Osób , które pomimo okrucieństwa oprawców i śmierci wokół, do końca zachowują Człowieczeństwo. takie, o którym wspomina św. Paweł w: 1 Kor 13,1−13.

Tak „straszne słowa” Roberta, że trzeba do nich dołożyć od siebie samej – ” pedziów” żeby „straszność” była jeszcze większa…
A tymczasem prawdziwie straszne i groźne słowa znajdują się gdzie indziej. Co sprawia , że postępowi tropiciele przejawów faszyzmu i mowy nienawiści nie mogą ich dostrzec lub zareagować ze wzmożonym przejęciem ?
Np. kilka dni temu wielotysięczny tłum na festiwalu Owsiaka (słynnego też z wulgarnych i nienawistnych wystąpień) na komendę rapera skanduje ośmiogwiazdkowe przesłanie … Czyż to nie podobne do klimatów z lat trzydziestych ub.w. w Niemczech , kiedy na wiecach wzywano do rozprawy ze znienawidzonymi wyrzutkami społeczeństwa?

Ósme. 8
Przykazanie Pan sobie przeczyta, a potem, w skrusze i żalu, skoryguje swój komentarz.

@ Matylda Kostrzewska ” Ósme. 8 ” —————
A gdziem wystawił fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu ? Proszę dopomóc niedowidzącemu grzesznikowi i wskazać te miejsca .

Leni Riefenstahl bylaby dzis okrzyczana geniuszem wszech czasow, jednak to ze urodzila sie w czasie nazizmu bylo jej pechem, byla genialna. Dzis lewactwo tak jak lewacki Hitler marza o kims takim, na kamieniu sie tacy nie rodza, mamy za to ersatze w osobach Martina Shermana, jednak jest to tylko etykietka, etykietka popularnosci w pewnych kregach, do slawy daleko.