Zima 2024, nr 4

Zamów

Euro 2020, czyli opowieść o nas samych

Włoscy kibice po zwycięstwie z Hiszpanią w półfinale Euro 2020. Fot. Gustave Deghilage / Flickr

Euro 2020 pokazało, że mimo korupcji i zepsucia futbol angażuje emocje ludzi, odpowiada na ich potrzeby tożsamości i przynależności, a także jest lekcją życia o nas samych.

Niezależnie, czy bardziej zwróciliśmy uwagę na łzy i rozpacz młodych Anglików – Marcusa Rashforda, Jadona Sancho i Bukayo Saki, którzy nie strzelili rzutów karnych, choć tylko po to zostali wprowadzeni na boisko – czy na wspaniale broniącego ich strzały Gianluigiego Donnarummę, finał był ten sam. Wszyscy skończyli w objęciach kolegów z boiska.

Euro 2020 przyniosło wielki triumf Włochom, ale może jeszcze bardziej liczy się to, jak wiele szczerych uczuć i zachowań wywołało w zranionym, covidowym świecie.

Finał grozy, ale nie blockbuster

Finałowe spotkanie nie przyniosło hollywodzkich fajerwerków. Bardziej od amerykańskiego blockbustera, od którego śledzenia nie może oderwać uwagi, przypominał klasyczny film grozy. Zgodnie z zaleceniami Hitchocka zaczęło się od trzęsienia ziemi, a napięcie miało potem tylko rosnąć. I rosło, ale – jak w wielu współczesnych horrorach – nie dlatego, że stanęliśmy oko w oko z demonem czy duchem, ale ponieważ czuliśmy z każdej strony napięcie, które nie chciało się jednak zmaterializować.

Zaczęło się od gola Anglików w drugiej minucie spotkania po cudownej – firmowej dla tego piłkarza – akcji kapitana gospodarzy Harry’ego Kane’a, który przerzucił piłkę na prawe skrzydło. Dobra współpraca grających na tej stronie boiska Trippiera i Walkera umożliwiła temu pierwszemu centrę do Luke’a Shawa, a ten wyszydzany jeszcze niedawno zawodnik otworzył wynik spotkania strzałem z bliska.

Potem napięcie utrzymywało się na wysokim poziomie, ale nie zmaterializowało się w postaci czystych okazji bramkowych dla jednych czy drugich. Dopiero pod koniec pierwszej połowy Włosi zaczęli dominować na boisku, a w 67 minucie przedmiot grozy Anglików zmaterializował się. Po zamieszaniu w polu bramkowym piłkę w siatce umieścił weteran Leonardo Bonucci. Kto z Euro 2020 nie zapamięta wspaniałej gry tego piłkarza wraz z Giorgio Chiellinim na środku włoskiej obrony, ten straci okazję do zrozumienia wagi i piękna współpracy na rzecz wspólnego dobra.

Remis utrzymał się do końca regulaminowego czasu gry, a także dogrywki. Wiedzieliśmy więc, że największe emocje i – tak twierdzą niektórzy, nie całkiem bezzasadnie – największa loteria, dopiero nas czekają. Niezrozumiałe decyzje angielskiego trenera Garetha Southgate’a, by postawić w serii jedenastek na świeżo wprowadzonych młodych zawodników, przełożyły się na porażkę i łzy Anglików. Dokładnie takie same, jak po pudle samego Southgate’a w półfinale Euro 25 lat temu, gdy był jeszcze piłkarzem.

Włoska lekcja uniwersalizmu

Przebieg piłkarskich mistrzostw Europy 2020 starał się usilnie zaprzeczyć legendarnemu twierdzeniu angielskiego napastnika Gary’ego Linekera, który przekonywał, że w futbolu chodzi o rywalizację 22 mężczyzn, z której górą i tak wyjdą Niemcy. I udało się.

Nie dość, że zawodów nie wygrali nasi zachodni sąsiedzi, a o końcowym rozstrzygnięciu w dużej mierze zdecydowali rezerwowi, to na dodatek sprawy czysto sportowe i pozasportowe chyba jeszcze nigdy nie połączyły się tak ściśle ze sobą, że trudno powiedzieć, które z nich były ważniejsze. Sama nazwa turnieju wywołuje dysonans poznawczy i przypomina, że pandemia koronawirusa nie tylko doprowadziła do katastrofy zdrowotnej, ale też zmusiła władze piłkarskie do przełożenia wielkiego turnieju o rok. Do tej pory jedynie druga wojna światowa wymusiła podobną decyzję.

To też symboliczne, że turniej zwyciężyli Włosi – ci sami, którzy na początku 2020 roku jako pierwsi w Europie poznali masowe, śmiertelne żniwo wirusa. I choć to jeszcze nie koniec pandemii, a radość z wielkiego triumfu nie wymaże z włoskiego doświadczenia choroby i śmierci, to czy nie właśnie o tym mówią słowa włoskiego hymnu, z taką pasją śpiewanego przed meczami przez Squadra Azzurra – włoską reprezentację – i jej kibiców? Przecież „hełm Scypiona”, którym Italia „zdobi swą głowę” został nałożony dopiero po „wiekach deptania, poniżania”, gdy obce potęgi poiły się „krwią włoską wraz z krwią polską”.

Ktoś może się skrzywić na nacjonalistyczny wymiar tych słów, ale dlaczego nie odczytywać ich uniwersalnie? Zwłaszcza gdy choroba, z którą zmaga się cały świat, nic sobie nie robi z granic państwowych, a jakby na złość wszystkim politykom, grającym na szowinistycznych nutach, najmocniej uderza właśnie w kraje przez nich rządzone – jak w Brazylię Jaira Bolsonaro, USA Donalda Trumpa czy Indie Narendry Modiego.

Jeśli pandemia powinna nas czegoś nauczyć, to najlepiej wyraził to papież Franciszek w encyklice „Evangelii gaudium” – choć te słowa zaczął powtarzać szczególnie często w 2020 r. – „nikt nie ocali (nie zbawi) się sam”. Albo, wracając jeszcze do włoskiego hymnu: „Zbierzmy się pod jedną flagą i nadzieją: że się zjednoczymy, gdyż wybiła już godzina”.

Futbol, czyli przestrzeń dialogu

Czy przypisywanie uniwersalistycznych wartości sportowi nie jest nadużyciem? Trener reprezentacji Anglii Gareth Southgate przed rozpoczęciem Euro 2020 opublikował w prasie list do rodaków: „Nigdy nie wierzyłem w opowieść, żebyśmy skupiali się tylko na piłce nożnej” – pisał. I tłumaczył: „Zadaniem piłkarzy jest interakcja ze społeczeństwem w tematach takich jak równość, inkluzywność czy niesprawiedliwość rasowa”. To była rękawica rzucona m.in. konserwatywnym angielskim elitom, które przyczynę angielskich sukcesów przypisują Brexitowi, nadając mu przy tym szowinistyczny podtekst.

Niektórzy przedstawiciele tych elit – medialnych, finansowych i politycznych – tak dalece zaszli w nacjonalistycznym naburmuszeniu, że zrezygnowali z oglądania sukcesów angielskiej drużyny, która przez turniej szła jak burza. Nie podobają im się wartości, o których pisze i mówi Southgate, a najbardziej irytuje ich przyklękanie piłkarzy na jedno kolano przed rozpoczęciem meczu jako wyraz solidarności z ruchem Black Lives Matter i sprzeciwu wobec postkolonialnego dziedzictwa samych Anglików.

Różnice w wartościach i źródłach narodowej dumy dawały o sobie znać przed i po spotkaniach angielskiej drużyny. Podczas przyklęknięcia część fanów gwizdała na piłkarzy, na ulicach Londynu dochodziło do starć i burd z innymi kibicami, a także z policją i służbami porządkowymi. Po finałowej porażce wandale popisali obraźliwymi hasłami mural z podobizną Marcusa Rashforda w Manchesterze.

Niedobrze byłoby jednak skończyć jedynie na wyrazach oburzenia wobec tych zachowań. Warto raczej przypomnieć sobie, że piłka nożna to sport wybitnie ludowy, wywodzący się przede wszystkim z brytyjskiego ruchu robotniczego XIX w. I choć współczesny futbol zdecydowanie odciął się od tych korzeni – dziś to wielki, międzynarodowy biznes, finansowany często z brudnych pieniędzy autorytarnych reżimów i organizowany przez skorumpowane organizacje jak FIFA czy UEFA – to wciąż angażuje emocje ludzi, odpowiada na ich potrzeby tożsamości i przynależności, a także jest lekcją życia.

Siebie samych oskarżamy

Bo kto z nas nie odnajdzie się w historii Alvaro Moraty? Hiszpański napastnik najpierw strzelił gola Polakom, ale później nie potrafił skutecznie egzekwować rzutu karnego, przez co Iberyjczycy stracili punkty z naszą reprezentacją.

Później w fazie pucharowej turnieju zdobył kluczową bramkę w dogrywce meczu z Chorwacją, a w półfinale uratował swoją drużynę przed opadnięciem w regulaminowym czasie gry, dzięki wspaniałej akcji, którą zakończył trafieniem do bramki. Potem jednak przyszła seria rzutów karnych, w których spudłował jedną z decydujących jedenastek. Znów został antybohaterem mediów i wielu kibiców.

Wesprzyj Więź

Raz bohater, bez którego – jak w mistycznych nurtach judaizmu 36 sprawiedliwych, którzy podtrzymują świat w istnieniu – świat niechybnie zawaliłby się; a po chwili załamany pod ciężarem kłopotów i poczucia winy człowiek, który najchętniej schowałby się przed światem.

Opowieść o piłce jest opowieścią o nas samych. Im bardziej na porażki piłkarzy nauczymy się odpowiadać czułością, a nie atakami i oskarżeniami, tym łatwiej przyjdzie nam się zmierzyć i pojednać z własnymi słabościami.

Przeczytaj także: Uprzejmie informuję, że piłka nożna jest zabawą

Podziel się

Wiadomość

Euro jest dowodem na paradoksalny nurt naszych czasów., w których postępowi sekularyzacji towarzyszy odrodzenie religijne wśród wierzących. Tyle znaków i gestów i zachowań religijnych jeszcze nie widziałem. Jeśli teologia wyzwolenia, to tylko przez piłkę nożną;)

Może tak, może nie, tego nie wiem, bo się dalej nie przygladałem. Ale na pewno poznawanie po uczynkach wymaga uduchowionej umiejętności rozpoznania i rozeznania dobra w uczynkach. Kiedy na uczynki patrzy się jak na znaki, można zostać łatwo zwiedzionym. Tak samo, gdy zamiast zdolnością rozeznania człowiek kieruje się wyobrażeniem i oczekiwaniem dobrych uczynków, co zresztą wynika z intelektualnego traktowania uczynków jako znaków. Pamiętajmy, że w Ewangelii dzieła Chrystusa były interpretowane jako działania szatańskie, uczynki wrogów zaś złe były uważane za wyraz wiary i dobra religijnego albo wyraz troski o dobro i życie człowieka lub całej grupy..