Przyczyn dziecięcych zachowań, które dorośli określają jako „złe”, może być mnóstwo, ale jedno jest pewne: stoi za nimi człowiek, który w danym momencie czuje się źle. Kara może sprawić jedynie, że poczuje się jeszcze gorzej – dyskutują: Joanna Baranowska, Marcin Perfuński, Agnieszka Piskozub-Piwosz oraz Ewa Buczek („Więź”).
Ewa Buczek: Czytając internetowe dyskusje, łatwo ulec wrażeniu, że każdy wie, jak wychowywać dzieci. Zwłaszcza cudze. Dlatego zacznijmy od pytań elementarnych: czym jest wychowanie i jakie cele sobie w nim stawiamy?
Joanna Baranowska Jako osoba związana z Pozytywną Dyscypliną chętnie opowiem, czym jest proces wychowawczy widziany z perspektywy tej metody. A jest ona bardzo praktyczna – na pierwszych warsztatach z rodzicami pytamy ich, co chcą w wychowaniu osiągnąć, jakich życiowych kompetencji chcieliby nauczyć własne dzieci. Każdy rodzic ma jakieś założenia dotyczące tego, co pragnie dzieciom przekazać, co jego zdaniem będzie im potrzebne w życiu. To może być np. samodzielność, komunikatywność, empatia, zaradność, silny system wartości, ale też poczucie humoru, dystans do siebie i innych, szacunek.
Wychowanie jest właśnie tym procesem (obejmującym świadome i nieświadome działania), który pomaga dzieciom owe życiowe kompetencje osiągnąć, aby mogły w sposób optymalny funkcjonować w społeczeństwie – w szacunku do siebie, ale też do innych i do wymogów sytuacji. Wychowanie dzieje się cały czas i nie wymaga ani kar, ani nagród.
Agnieszka Piskozub-Piwosz Dostrzegam pewną trudność w mówieniu o wychowaniu, ponieważ skupiamy się wtedy najczęściej na tym świadomym procesie, w ramach którego staramy się uzmysłowić sobie, czego chcemy dla naszej rodziny, a potem podejmujemy mniej lub bardziej dyrektywne działania, aby to urzeczywistnić. Natomiast dla mnie istotne jest wychowanie jako proces niewidzialny, niezdefiniowany, który się dzieje po prostu w relacjach.
Nie wystarczy przecież sobie postanowić, że chce się dziecko czegoś nauczyć, bo istnieje cała sfera doświadczeń i zachowań, których nie da się zaplanować. Wyobraźmy sobie, że idę z dzieckiem ulicą i obok nas ktoś się przewraca. Czy jeśli podbiegam do tej osoby, żeby jej pomóc wstać, to ja świadomie w takiej chwili wychowuję? Raczej nie, ale dziecko widzi moje zachowanie i w ten sposób się uczy. Dla mnie ten kawałek rodzicielstwa jest bliższy i ważniejszy niż te świadome, ustrukturyzowane działania.
Tylko czy te działania świadome i nieświadome można rozdzielać? Czy w skutecznym procesie wychowawczym one nie powinny ze sobą współgrać?
Piskozub-Piwosz Powinny, ale nie zawsze tak jest. Bliskie jest mi słynne zdanie Korczaka: „Nie ma dzieci, są ludzie”, zatem mój silny sprzeciw budzi sytuacja, gdy ktoś podejmuje świadomie proces wychowania, któremu sam absolutnie nie chciałby podlegać na przykład ze strony współmałżonka. Powiedzmy, że mój mąż pomyślałby sobie pewnego dnia: „Agnieszka nie dba o porządek, więc chciałbym jej pomóc, bo to jest ważna kompetencja życiowa. Od dziś będę ją głośno chwalił za każdym razem, gdy coś sprzątnie”.
Czy jakikolwiek dorosły zgodziłby się na takie zachowanie? Tymczasem dużo osób myśli o dzieciach jako o kimś, kogo trzeba traktować inaczej niż resztę świata. Na każdym kroku należy im pokazywać, jak mają coś robić, i w zależności od efektu – chwalić lub ganić. Takie działanie to rodzaj modelowania – by nie rzec: manipulowania – pod kątem uzyskania spodziewanych efektów. Moim zdaniem to przypomina trening umiejętności społecznych prowadzony w domu. A przecież w całym procesie bycia w rodzinie jest tak dużo fajnych rzeczy, których dzieci mogą się od nas nauczyć po prostu przez obserwację i spędzanie razem czasu. Dlatego wierzę, że w rodzinie znacznie ważniejsze i uczciwsze są relacje.
Marcin Perfuński To podejście jest mi bardzo bliskie. Dodałbym od siebie, że w relacji z dzieckiem jestem wręcz symetrystą: traktuję je tak, jak sam chciałbym być traktowany, będąc na jego miejscu. To działa też w drugą stronę: liczę na jego szacunek, ale chciałbym, żeby on wynikał nie z nakazu – bo jest napisane, że mamy „czcić ojca swego i matkę swoją” – tylko z więzi, która rodzi się z doświadczenia wspólnego życia w rodzinie, gdzie wszyscy się nawzajem szanujemy i nie musimy w tym celu stosować żadnych wychowawczych sztuczek. Szacunek jest po prostu naturalnym skutkiem dobrej relacji.
Chciałbym jeszcze wrócić do pytania o to, czym jest wychowanie. Z wykształcenia jestem teologiem, a w teologii ważna jest filozofia, czyli pewne oderwanie się od świata materialnego i spojrzenie na wszystko jako na całość psycho-fizyczno-duchową. Być może dlatego kiedy myślę o wychowaniu, to mam przed oczami samodzielnego, dojrzałego człowieka, który jest na jego końcu. I ta wizja końca ustawia mi wszystko, co jest wcześniej.
Oczywiście nie chodzi o to, że moje dziecko ma być lekarzem i od przedszkola je do tego szykuję. Mam na myśli to, aby wchodząc w umowną dorosłość, czyli etap, na którym już samo o sobie decyduje, było uzbrojone we wszystkie kompetencje, które są mu do tego potrzebne. Żeby było samosterowalne, a nie uzależnione od opinii innych – żeby znało swoją wartość. Wtedy jako rodzic mogę się ze spokojem wycofać.
Baranowska Traktowanie dziecka tak, jak sami byśmy chcieli być traktowani to bardzo ważna sprawa, ale jako psycholog muszę jeszcze dodać to, co niekiedy rodzicom umyka: dzieci są dziećmi, a nie małymi dorosłymi, którzy mają już wymagane kompetencje, ale przez złośliwość z nich nie korzystają. Naiwne i szkodliwe jest oczekiwanie, by trzylatek umiał na przykład się samoograniczać i powstrzymać przed zjedzeniem ciastka czy wejściem na parapet. Podejście do dziecka z szacunkiem polega również na tym, że rozumiemy, w jakim momencie rozwoju ono się znajduje. Widząc, że półroczne dziecko nie chodzi, nie próbujemy przecież trenować u niego tej umiejętności, bo wiemy, że niemowlę nie robi nam na złość, tylko jeszcze nie dojrzało do kolejnego etapu.
I to dotyczy także starszych dzieci. Jeśli trzynastolatek się upije na imprezie, to często rodzice odbierają to bardzo osobiście jako swoją porażkę wychowawczą lub wymierzony w nich celowo wybryk. Tylko to też jest moment, w którym warto siebie zapytać: na jakim etapie rozwoju jest moje dziecko? Może jest akurat w stadium eksperymentowania. Jak zatem pomóc mu zaspokoić tę potrzebę w sposób, który będzie dla niego bezpieczny, a dla mnie akceptowalny? W Pozytywnej Dyscyplinie podstawowa zasada brzmi: „znaj swoje dziecko, nie próbuj go ciągle kontrolować”. Nastolatek jest w dynamicznym procesie nabywania i trenowania życiowych kompetencji, nie jest jeszcze dorosły i nie można mieć do niego o to pretensji.
Powiedzmy to wyraźnie: nie ma takiej kary, która uczy życiowych kompetencji. Więcej, kary torpedują nasze wysiłki wychowawcze, bo podkopują relacje
Piskozub-Piwosz Wydaje mi się, że ten Korczakowski brak różnicy między dziećmi a dorosłymi nie przejawia się w oczekiwaniu, że trzylatek będzie prowadził auto, ale w świadomości tego, że u każdego człowieka – niezależnie od tego, czy ma on lat osiemdziesiąt, osiemnaście czy osiem – zachowania, które można określić jako społecznie nieakceptowane, mają ważną przyczynę. To może być niedojrzałość układu nerwowego, ale także multum innych rzeczy. I w przypadku każdego człowieka w takiej sytuacji trzeba zadać sobie dwa pytania: „dlaczego?” i „dlaczego teraz?”. Może przecież być tak, że ktoś ma już jakąś kompetencję, ale chociażby poziom stresu jest u niego tak wysoki, że nie radzi sobie z czymś, co zazwyczaj nie stanowiło żadnego problemu. I to też zdarza się ludziom na każdym etapie rozwoju.
I jeszcze jedno. Jako mama, która straciła dziecko w ciąży, nie myślę o wychowaniu pod kątem tego, jakie będzie moje dziecko za lat kilkanaście. Ja zawsze chcę je kochać dzisiaj. Przecież nigdy nie wiemy na pewno, czy ono wróci ze szkoły, nie zachoruje nagle czy nie ulegnie wypadkowi. Dlatego ważny jest jego dobrostan tu i teraz. Jestem absolutnie przekonana, że jeśli dzisiaj dbamy o siebie nawzajem w rodzinie, widzimy swoje potrzeby, to nawet za lat kilkadziesiąt ten układ będzie dalej działać, choćbyśmy już dawno żyli osobno.
Czyli wracamy do tego, że podstawą nie są strategie wychowawcze, ale wzajemne relacje?
Baranowska Proces wychowawczy to właśnie wzajemne relacje. Czasem potocznie uważa się, że wychowanie to jakiś wymyślony system nagród i kar. Tymczasem o wiele ważniejsze jest to, kim jesteśmy i jacy jesteśmy na co dzień. Uświadomienie sobie tego może powodować zagubienie. Sami byliśmy wychowywani twardą ręką, musieliśmy tłumić swoje uczucia i emocje. Słyszeliśmy: „Nie możesz płakać! Przecież nic się nie stało”. Dlatego trudno jest nam okazywać dzieciom empatię, której nie zawsze sami doświadczaliśmy. Dopiero musimy znaleźć odpowiedź na pytanie, jak asertywnie, ale z szacunkiem stawiać naszym dzieciom granice. I w tym właśnie pomaga Pozytywna Dyscyplina. Wielu rodziców boi się porzucić twarde podejście, bo wydaje im się, że jest to jedyny sposób wywierania pozytywnego wpływu.
Od czego w takim razie mógłby zacząć rodzic, który chce sięgnąć po inne metody?
Baranowska W Pozytywnej Dyscyplinie istnieją karty pracy, które pomagają nam w domu pamiętać o tym, co ważne. Na jednej z nich jest napisane: słuchaj. Tylko to i opis, na czym prawdziwe słuchanie polega. Tymczasem dla wielu osób dużym odkryciem jest fakt, że przez samo słuchanie można czegoś nauczyć, stworzyć przestrzeń na to, żeby dziecko samo rozmyślało nad różnymi sytuacjami. To tylko mały przykład mający pokazać, jak dużo mamy tzw. miękkich narzędzi wychowawczych.
Piskozub-Piwosz Wielu rodziców boi się, że jeśli nie zareagują wystarczająco ostro na zachowanie swojego dziecka, to będzie oznaczało, że te zachowania aprobują, co niechybnie doprowadzi ich dziecko do więzienia. Tymczasem z perspektywy mamy dwunastolatki widzę, że naprawdę niewiele do tej pory zdarzyło nam się takich chwil, w których niepodjęcie lub podjęcie jakiegoś działania nieodwracalnie wpływało na naszą przyszłość. Codzienność w rodzinie stwarza mnóstwo okazji do tego, by z wielu stron wspierać dziecko i weryfikować swoje podejście. My, rodzice, nie musimy mieć natychmiast gotowej odpowiedzi na wszystko. Czasem naprawdę nie wiemy, co robić, i to też jest ok.
Często właśnie w takiej bezradności czy frustracji rodzice sięgają po kary, również cielesne. Nie wiedzą, jak wybrnąć z sytuacji trudnej, konfliktowej, gdy dziecko złamało przyjęte w rodzinie zasady. Jak inaczej można zareagować, gdy mamy do czynienia z wybuchem negatywnych emocji albo z notorycznym przekraczaniem akceptowalnych granic?
Piskozub-Piwosz Przede wszystkim trzeba oszacować potencjalne konsekwencje jakiegoś zachowania, czyli odróżnić sytuacje, w których realnie zagrożone jest życie i zdrowie ludzkie, od wszystkich pozostałych. W rozmowach o wychowaniu te plany często się mieszają i wtedy padają argumenty w stylu: „Jeśli pozwalasz dziecku rzucać klockiem o ścianę, to równie dobrze możesz mu pozwolić zabić kolegę nożem”.
No nie, to tak nie działa. Te sytuacje są zupełnie nieprzystawalne. Jeśli dziecko wybiega na pełną samochodów ulicę, to nie zaczynam od kontaktowania się z sobą i zadawania pytań: „dlaczego?”, „dlaczego teraz?”, tylko po prostu biegnę i łapię je, zanim zrobi sobie krzywdę, nawet jeśli je to zaboli. Tylko moim celem tu nie jest zadawanie mu bólu jako nauczki na przyszłość, a ocalenie życia.
Z taką sytuacją nie da się porównać rozbicia kubka albo połamania zabawek brata, bo te zdarzenia nie stawiają nas wobec konieczności natychmiastowej reakcji, bez której stanie się coś strasznego. W większości takich sytuacji rodzic powinien przede wszystkim starać się zachować spokój i zareagować świadomie. To ciekawie wybrzmiewa w języku angielskim, gdzie istnieje spora różnica znaczeniowa między react a respond. React opisuje to, co robię odruchowo, bezrefleksyjnie, natomiast respond zakłada najpierw próbę opanowania emocji – na przykład przez zadbanie o oddech czy zamknięcie oczu na parę sekund – a potem szybkie zastanowienie się nad tym, co jest dla mnie priorytetem w tej chwili: czy wyrażanie emocji w dojrzały sposób, czy dbanie o przedmioty, czy może potrzeba zrozumienia, co kierowało moim dzieckiem. I w zależności od tego reaguję.
Nasze życie społeczne jest ułożone w kluczu nagród i kar. Tylko czy ten system działa? Mandaty za przekroczenie prędkości istnieją od dawna. Czy to sprawiło, że kierowcy przestali jeździć szybko?
Zatem mamy pierwszy typ sytuacji, czyli zagrożenie fizyczne, oraz drugi typ – sytuacje trudne, ale niezagrażające bezpośrednio życiu i zdrowiu. Istnieje jeszcze typ trzeci, dla mnie osobiście najtrudniejszy: sytuacje ze styku życia rodzinnego i społecznego. Naturalną ludzką potrzebą jest funkcjonowanie wewnątrz plemienia, zatem gdy widzimy, że nasze dziecko narusza jakieś zasady danej społeczności – na przykład głośno krzyczy w sklepie – często reagujemy tak, jakby to była walka o życie. Chcemy koniecznie pokazać innym, że umiemy sobie poradzić z dzieckiem, że nie jesteśmy rodzicami, którzy na wszystko pozwalają. Mylimy sytuację trzecią z pierwszą, więc nie mamy szansy działać racjonalnie, bo fiksujemy się na tym, żeby być skutecznymi w spełnianiu oczekiwań innych.
Perfuński Chciałbym dodać tutaj dwie rzeczy. Po pierwsze, w sytuacjach trudnych trzeba zawsze i bezwzględnie pamiętać o tym, że kilkuletnie dziecko nigdy nie działa strategicznie w celu uprzykrzenia życia rodzicom.
Niestety świeżo upieczeni rodzice bardzo często słyszą rady w rodzaju: „Nie noś, bo przyzwyczaisz”, „Nie reaguj, gdy dziecko płacze, bo ono tobą manipuluje”, a mówimy przecież o niemowlakach!
Perfuński Może nastolatek potrafiłby coś takiego zaplanować, ale właściwie nie istnieje ku temu sensowny powód. Przecież taki młody człowiek żyje wewnątrz tej rodziny i woli mieć z nią dobre relacje. Druga rzecz, z perspektywy oceny moralnej nie ma czegoś takiego jak negatywne emocje. Każda emocja jest informacją, że coś się w człowieku dzieje. Dziecko często nie potrafi inaczej zakomunikować problemu, jak przez krzyk, płacz czy agresję. To zadaniem rodzica jest dojście do tego, co się za tym kryje.
Czytałem ostatnio na blogu Strefy Psyche Uniwersytetu SWPS świetny wywiad Ewy Pluty z psycholożką dr Magdaleną Śniegulską, która ciekawie kategoryzuje postawy rodziców w sytuacji konfliktu z dzieckiem. Pierwsze podejście można nazwać moralistycznym – wtedy w tonie mentora pouczamy dziecko, jak powinno się zachowywać. Wyobraźmy sobie tylko, jak sami byśmy się czuli, gdyby takim tonem przemawiał do nas na przykład nasz szef? U większości ludzi budziłoby to irytację i miało efekt przeciwny do zamierzonego. I dokładnie tak samo jest z dziećmi.
Druga postawa jest rygorystyczna i opiera się na natychmiastowym wymierzeniu kary. To olbrzymi temat, dość na razie powiedzieć, że ta metoda jest równie nieskuteczna. Istnieje jednak jeszcze trzecia postawa, którą autorka nazwała humanistyczną. Pozwolę sobie na cytat, żeby niczego nie stracić: „Tu podstawą jest rozmowa i wspólne zaangażowanie w rozwiązanie konfliktu. Pytamy dziecko, dlaczego tak się zachowało i co mogłoby zrobić, by następnym razem postąpić inaczej”. Moim zdaniem postawienie właśnie takich pytań jest próbą nauczenia dziecka spoglądania również do siebie, podjęcia jakiejś autoanalizy. Oczywiście trzylatek może jeszcze nie umieć tego nazwać, ale już sześciolatek powinien sobie z tym poradzić.
Próba wyeliminowania całkowicie stresu z życia to dystopia, bo stresu nie ma tylko tam, gdzie nie ma życia. W imię świętego spokoju nie można ustępować temu, kto najgłośniej krzyczy, depcząc nasze granice
Dalej cytuję: „W ten sposób oddajemy mu sprawstwo i poczucie odpowiedzialności za swoje zachowanie. Metoda humanistyczna nie jest łatwa – wymaga dużego zaangażowania od rodziców – ale jest skuteczna. Dzięki niej dziecko uwewnętrznia normy i zasady, co jest przecież głównym celem wychowania”. Otóż to, dziecko ma w sobie zbudować własne zasady funkcjonowania najpierw w rodzinie, potem w społeczeństwie. I one nie mogą wynikać z tego, że dziecko chce nagrody albo boi się kary, tylko muszą pochodzić z obserwacji, że coś jest dobre, służy jemu, jego najbliższym i innym ludziom.
Piskozub-Piwosz Tu muszę tylko jedną rzecz dopowiedzieć. Są dzieci, dla których takie pytanie o przyczyny ich zachowań może być bardzo trudne i dodatkowo stresujące. To nie znaczy, że nigdy nie należy go zadawać, ale w przypadku części dzieci skuteczniejszą metodą będzie omówienie danej sytuacji na jakimś fikcyjnym przykładzie z książki czy filmu. Pytanie „dlaczego?” może całkiem zamknąć dziecko na dialog. Tutaj trzeba być ostrożnym.
Perfuński Takie pytanie jest też przecież trudne dla dorosłego. Wcale nie potrafimy tak łatwo na nie odpowiedzieć. Natomiast chciałbym jeszcze wspomnieć o frustracji, która często dopada rodziców w sytuacji konfliktu z dzieckiem. Mówiliśmy przed chwilą o tym, że ono działa w czystej intencji, jest w stu procentach prawdziwe. Dlaczego zatem jesteśmy sfrustrowani? Być może dlatego, że za wiele oczekujemy od swojego dziecka, np. nakładając mu obowiązki domowe nieadekwatne do jego wieku.
Czyli nasza frustracja mówi nam więcej o nas niż o dziecku?
Perfuński Zdecydowanie. Ona jest informacją o mnie, o moim błędnym podejściu do dziecka. Jeśli to zrozumiem, to mogę zacząć szukać innych podejść, które będą adekwatne do etapu rozwojowego mojego dziecka. Z mojego doświadczenia wynika, że w procesie wychowania znajomość etapów rozwojowych jest naprawdę niezwykle pomocna. Jeśli wiem, że w pewnym wieku człowiek nie potrafi jeszcze czegoś zrobić, to nie nakładam na niego obowiązków, których nie będzie w stanie udźwignąć. Ta wiedza jest bardzo uspokajająca.
Baranowska Typologia zachowań przygotowana przez dr Śniegulską odpowiada dokładnie temu, co mówimy w Pozytywnej Dyscyplinie. W niej też wyróżniamy kilka postaw i są one związane z dwoma skalami: skalą stanowczości, czyli stawiania granic w rodzicielstwie, oraz skalą życzliwości, czyli relacyjności. W pierwszym z tych podejść, zwanym autorytarnym, to rodzic wie wszystko najlepiej, on wynagradza i karze – mamy tu zatem bardzo wysoki poziom stanowczości i bardzo niski życzliwości. Na drugim biegunie jest podejście pobłażliwe – bardzo relacyjne, ale mało stanowcze – w którym rodzic robi wszystko, żeby było miło i dobrze się układało.
Ale pomiędzy nimi jest jeszcze podejście humanistyczne – czyli Pozytywna Dyscyplina – które jest jednocześnie życzliwe i stanowcze. I przy takim właśnie podejściu w obliczu kryzysu w relacji zaczynamy zadawać pytania: dlaczego coś nie zadziałało? Czego dziecko potrzebuje, żeby sprostać temu zadaniu? W takiej postawie podchodzimy z szacunkiem zarówno do dziecka – takiego, jakim jest w danym momencie, jakie emocje przeżywa, czego doświadcza – jak i do wymogów sytuacji. Tak to już jest, że musimy umyć ręce po przyjściu do domu albo musimy kupić bilet, jeśli chcemy iść do kina. A jest jeszcze jedna ważna przestrzeń, o której nie wspomniałam: szacunek do potrzeb dorosłego, który też bywa przestymulowany i też czasem potrzebuje ciszy i spokoju. Zatem jest to podejście, które zasadza się na równowadze.
Tylko jak utrzymać tę równowagę, jeśli np. rodzic jest przemęczony i sfrustrowany, a dziecko uparcie przekracza jego granice?
Baranowska Jest pewien trop, który warto tu podnieść: poczucie przynależności i znaczenia. W Pozytywnej Dyscyplinie mówimy o błędnych strategiach, które dzieci i dorośli przyjmują, żeby odzyskać to poczucie. Wyobraźmy sobie sytuację, w której nasze dziecko siedemnasty raz w ciągu godziny przychodzi nam pokazać swój rysunek. W pewnym momencie zaczynamy czuć frustrację, choć obiektywnie nie dzieje się przecież nic złego. To jest moment, w którym zauważamy, że dziecko zachowuje się tak, jakby myślało, że jest ważne i przynależne tylko wtedy, kiedy dostaje sto procent uwagi dorosłego. Większość rodziców pragnie, żeby ich dziecko czuło się ważne, potrzebne i wartościowe niezależnie od sytuacji zewnętrznej. Dlatego rozwiązaniem nie jest dawanie dziecku nieograniczonej uwagi pomimo swojej frustracji, ale budowanie takiej przestrzeni, w której ono będzie samo podejmowało decyzje, a przez to wnosiło swój wkład i znaczenie.
Z tej potrzeby poczucia przynależności i znaczenia płyną też te zachowania bardzo dla rodzica trudne i odbierane jako krzywdzące. Jeśli wczoraj mówiliśmy dziecku, żeby nie smarowało kredkami po ścianach, a ono dziś podchodzi prosto do ściany i po niej rysuje, to łatwo ulec wrażeniu, że robi nam na złość. A bywa po prostu tak, że dziecko czuje, że tak nie przynależy, tak jest nieznaczące w tym momencie, że jedyne, co przychodzi mu do głowy, to sprawić, żeby druga osoba czuła się tak samo. I wtedy ukaranie dziecka, w jakikolwiek sposób, nie sprawi, że ono poczuje się lepiej albo że rodzic zrozumie, co się wydarzyło.
Do zrozumienia może doprowadzić tylko słuchanie drugiej strony, w tym wypadku polegające na nazwaniu tego, co się dzieje, np. „Czujesz się źle i chcesz mi to pokazać, czy tak?”. Zadawanie pytań, nawet małym dzieciom, akceptacja ich emocji, włącza je w proces wychowawczy i jest wyraźnym sygnałem, że traktujemy dzieci z szacunkiem. Dopiero potem przychodzi czas na rozmowę o zachowaniu. Czasem rodzicom się wydaje, że wychowanie to jest coś, w co wgląd mogą mieć tylko rodzice, nie dzieci. No właśnie nie. To jest wspólny proces.
Piskozub-Piwosz Warto też dobitnie tu podkreślić, że dobra relacja nie polega na tym, że nie ma w niej trudnych emocji i stresu. Stres jest nieodłączną częścią życia, dopiero jego nadmiar jest problemem. Dla mojego organizmu fakt, że właśnie z Wami rozmawiam, to duży stres, pożerający sporo energii, ale jest to niejako koszt tego, że w trakcie tej rozmowy się rozwijam i robię coś fajnego.
Natomiast nadmierny stres byłby wtedy, gdyby jednocześnie w zasięgu mojego wzroku pełzały węże, ktoś na mnie krzyczał, a ja musiałabym jeszcze prowadzić auto. Takich sytuacji zdecydowanie unikamy. Natomiast próba wyeliminowania całkowicie stresu z życia to utopia, a może raczej dystopia, bo stresu nie ma tylko tam, gdzie nie ma życia. W imię świętego spokoju nie można ustępować temu, kto najgłośniej krzyczy, depcząc nasze granice. Musimy dbać nie tylko o potrzeby tej osoby, ale także o własne.
Rodzice mają chyba spory problem z uznaniem, że ich potrzeby też są ważne, prawda?
Piskozub-Piwosz Przecież dla nas sytuacja konfliktu z bliską osobą też jest strasznie trudna i mamy prawo to zakomunikować. To nie jest łatwe, bo wychowywano nas tak, żebyśmy się odwoływali do jakichś zewnętrznych, obiektywnych norm, a nie do własnym potrzeb. A jeśli się w nie wsłuchamy, to możemy zauważyć na przykład, że nasza frustracja nie wynika z tego, że nasze dziecko coś robi źle, ale z tego, że jakaś nasza generalna potrzeba jest niezaspokojona.
Mnie wielokrotnie złościło to, że moje dziecko jest za głośne, dopóki nie zrozumiałam, że mam nadwrażliwość słuchową. Odkąd kupiłam sobie stopery zmniejszające o dwadzieścia pięć decybeli dobiegający mnie z domu hałas, jakość mojego rodzicielstwa wzrosła wielokrotnie. Wcześniej ten hałas był dla mnie takim stresorem, jakby mi tir jeździł cały czas po głowie. A rozwiązaniem nie była presja wywierana na dziecko, aby coś w sobie zmieniło, tylko sięgnięcie po pomoc z zewnątrz.
Zdarza się też, że nasza relacja rodzinna jest tak nieznośna i warunki są tak trudne, że potrzebujemy wsparcia. Jeśli jestem samotną mamą i złości mnie ciągły bałagan w domu, to może zamiast widzieć przyczynę w braku dyscypliny u dziecka i angażować „środki wychowawcze”, warto przyznać, że potrzebujemy pomocy w utrzymywaniu porządku w domu albo odciążenia w innych obowiązkach.
Niezależnie od tego, czy dzieci sprzątają, czy nie, sytuacja, w której rodzic nie może liczyć na tak zwaną wioskę, czyli inne życzliwe osoby, które wspierają jego rodzinę, jest nienaturalna i ekstremalnie obciążająca. Naturalne i dobre jest to, że potrzebujemy innych i możemy prosić ich o pomoc. Nie ma sensu karać dzieci za to, że warunki społeczne, w jakich funkcjonuje wiele rodzin, są bardzo trudne, zatem rodzic często bywa przeciążony i w chronicznym stresie.
Kwestia karania dziecka to dla wielu rodziców temat bardzo drażliwy. O ile jeszcze w miarę łatwo wytłumaczyć, dlaczego szkodliwe są kary cielesne, to trudniej zrozumieć, czemu zasadniczo wymierzanie kar dzieciom nie jest dobrym rozwiązaniem. Przecież całe społeczeństwo opiera się na schemacie nagród i kar: jeśli w szkole napiszesz źle klasówkę, dostajesz jedynkę; jeśli w pracy przygotujesz świetny projekt, dostajesz premię. Co jest z tym systemem nie tak?
Baranowska Jeśli myślimy o wychowaniu jako o uczeniu życiowych kompetencji, to powiedzmy to wyraźnie: nie ma takiej kary, która uczy życiowych kompetencji. Więcej, kary torpedują nasze wysiłki wychowawcze, bo podkopują relacje. Ukarane dziecko nie ma szansy zrozumieć, co się właśnie stało, czegoś się nauczyć z tego doświadczenia, bo rodzice jedynie eskalują w nim te trudne emocje, które wywołały burzę, a nie dają żadnych narzędzi, żeby sobie z nimi poradziło.
Trzeba uświadomić sobie jedno: ludzie zachowują się źle, kiedy czują się źle. Na przykład gdy doświadczają silnego stresu, związanego chociażby z niekompetencją wynikającą z etapu rozwojowego albo z braku umiejętności poradzenia sobie z doświadczeniem przeżywanym po raz pierwszy. Przyczyn zachowań, które dorośli określają jako „złe”, może być mnóstwo, ale jedno jest pewne: stoi za nimi człowiek, który w danym momencie czuje się źle. Kara może sprawić jedynie, że poczuje się jeszcze gorzej. Niemożliwością jest, żeby w efekcie dziecko zachowywało się lepiej.
Piskozub-Piwosz Dorzucę tutaj trzy wątki. Po pierwsze, eksperymentalnie udowodniono, że kara działa tylko na krótką metę. Zatem jeśli naszym celem jest jakaś zmiana, to w ten sposób da się ją osiągnąć jedynie krótkoterminowo. Po drugie, system kar i nagród opiera się na uznawanej już dziś za nieaktualną psychologicznej koncepcji Skinnera, która głosiła, że człowieka do działania motywują jedynie kary i nagrody. Obecnie wiemy już, że wcale tak nie jest, a człowiek jest rzeczywistością dużo bardziej złożoną. Po trzecie, kara nie uczy tego, że powinniśmy unikać jakiegoś zachowania, ale tego, że nie możemy dać się na nim złapać. A to jest wyraźna różnica.
Perfuński Rzeczywiście nasze życie społeczne jest ułożone w kluczu nagród i kar. Tylko czy ten system działa? Od kiedy istnieją mandaty za przekroczenie prędkości? Powiedzmy, że już ponad sto lat. Czy to sprawiło, że kierowcy przestali jeździć szybko? Oczywiście, że nie. We wspomnianym przeze mnie wywiadzie dr Śniegulska mówi, że kara nie uczy „norm i odpowiedzialności za swoje czyny, lecz sposobów, by w przyszłości uniknąć przykrego doświadczenia”. Mówiąc wprost: kara uczy kombinowania.
I choć świat funkcjonuje w schemacie nagród i kar, to jako rodzic muszę się zapytać: czy chcę, żeby moje dzieci taki świat budowały? A może jednak wolę, żeby ten świat zmieniały? Wolę zaszczepiać w nich inne wartości, które one potem poniosą dalej. Dlatego w moim domu relacji nie regulują nagrody i kary. Pierwszy i najważniejszy wzór dla dzieci, czyli mama i tata, między sobą nie stosują takich metod.
Sięgając po ostry przykład: żona mi nie mówi, że jeśli nie posprzątam garażu, to nie będzie seksu. Coś takiego natychmiast zaburzyłoby naszą relację i wywołało w drugiej stronie potrzebę rewanżu. A my chcemy w naszym domu tworzyć przestrzeń, w której wszyscy czujemy się dobrze, w której możemy się nawzajem wspierać, rozwijać, służyć sobie kompetencjami, dbać o swój dobrostan. Uwielbiam słowo „dobrostan” i bardzo się cieszę, że ono wraca do dyskursu o wychowaniu. Bo to właśnie ze swoim dobrostanem dzieci mają często problem.
Dlatego warto ciągle powtarzać: w rodzinie nie jesteśmy razem ze strachu lub dla jakiejś korzyści. W relacjach rodzinnych nie stosujemy Excela, tu nie ma kalkulacji ani strategii. Po prostu tworzymy taką przestrzeń, w której chcemy żyć. A moim marzeniem jest, by dzieci z tej atmosfery wyjęły jak najwięcej dobra, które poniosą dalej.
Joanna Baranowska – psycholog, coach, jedna z prekursorek Pozytywnej Dyscypliny w Polsce i trenerka szkoląca Edukatorów Rodziców. Stworzyła stronę www.pozytywnadyscyplina.pl, zainicjowała wydanie pozycji Pozytywna Dyscyplina i Karty 52 Narzędzi Pozytywnej Dyscypliny. Jej Wydawnictwo Pozytywna Dyscyplina przetłumaczyło m.in. Pozytywna Dyscyplina dla przedszkolaków, Pozytywna Dyscyplina dla nastolatków.
Agnieszka Piskozub-Piwosz – teolożka, religioznawczyni, anglistka, współtwórczyni Wolnej Szkoły Przestrzeń i Fundacji Przestrzeń w Krakowie, stała współpracowniczka magazynu „Kontakt”. W codziennym doświadczeniu i refleksjach próbuje łączyć inspiracje chrześcijaństwem, Porozumieniem bez Przemocy, samoregulacją i neuroróżnorodnością. Nieregularnie opowiada o tym na swoim kanale na YouTubie.
Marcin Perfuński – dziennikarz, redaktor, bloger. Mąż Ani, tata pięciu córek. Od 2014 r. prowadzi blog www.supertata.tv, gdzie dzieli się radością posiadania rodziny wielodzietnej. Według rankingu Hash.fm jeden z najbardziej wpływowych influencerów parentingowych w Polsce. W 2018 r. wygrał plebiscyt miesięcznika „Mamo, To Ja” na Idealnego Tatę. W Polskim Radiu Dzieciom prowadzi audycję „Strefa rodzica”.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” lato 2021 pod tytułem „Jeśli nie klapsy, to co?”