Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jak „opatrznościowi mężowie” stali się seksualnymi drapieżcami

Jean Vanier odbierający Nagrodę Templetona w 2015 r. Fot. Mazur/catholicnews.org.uk

Manipulacyjne osobowości liderów nowych wspólnot, zupełny brak zewnętrznej kontroli, watykańskie zaślepienie widzialnym sukcesem – wszystko to, zdaniem francuskiej dziennikarki Céline Hoyeau, doprowadziło do nadużyć Jeana Vaniera czy braci Philippe.

„La Trahison des pères” („Zdrada ojców”) – pod takim tytułem ukazała się pod koniec marca książka Céline Hoyeau, dziennikarki zajmującej się tematyką religijną we francuskim dzienniku katolickim „La Croix”. Porusza ona sprawę nadużyć, których dopuszczali się założyciele wielu cenionych przez Kościół charyzmatycznych ruchów odnowy we Francji.

W wywiadzie dla portalu Crux Hoyeau mówi, że pragnąc zrozumieć przyczyny tego zjawiska – określanego jako nadużycia duchowe, nadużycia władzy i nadużycia seksualne – przeprowadziła wywiady ze skrzywdzonymi, byłymi członkami wspólnot i ekspertami: historykami, socjologami, psychiatrami, psychoanalitykami, teologami, kanonistami, a także biskupami.

Zatrute antidotum

Autorka książki zwraca uwagę, że nowe ruchy pojawiły się w Kościele podczas kryzysu i wielkich oczekiwań katolików na odnowę. „Po Soborze Watykańskim II, w okresie naznaczonym sekularyzacją i dechrystianizacją, założyciele ci wyrażali entuzjazm, przyciągali wiele powołań i odnieśli sukces, podczas gdy Kościół zdawał się tracić impet, parafie i seminaria pustoszały. Wydawało się, że nowe wspólnoty znalazły cudowną receptę, aby stać się przyszłością Kościoła. W kontekście kryzysu owi założyciele jawili się jako «mężowie opatrznościowi», zdolni «ocalić Kościół» i na nowo ewangelizować społeczeństwo” – zauważa francuska dziennikarka, dodając, że wielu biskupów z radością przyjmowało te wspólnoty do swoich diecezji jako antidotum na kryzys.

Zdaniem publicystki charyzmatyczne osobowości liderów – nierzadko o rysie narcystycznym i ze skłonnościami do manipulacji – spełniały oczekiwania tych, którzy szukali wyraźnych punktów odniesienia, osobistej relacji z Bogiem oraz ideału życia wspólnotowego. „Geniusz założycieli charyzmatycznych ruchów polegał na tym, że wiedzieli oni, jak zaspokoić duchowe poszukiwania ludzi, jak wcielać w życie nie tylko autorytet, który dodaje otuchy, ale także nowy sposób praktykowania wiary, który przyznaje miejsce emocjom, uczuciowości, czułości, ciału, akceptacji własnej słabości” – wylicza Hoyeau.

Przypomina, że wspomniani założyciele byli często postrzegani jako święci. To spowodowało – zauważa – że „zamknęli się we wszechmocy” i mogli dokonywać nadużyć, nie napotykając na skuteczną kontrolę Kościoła. „Jeśli te nadużycia trwały i nie zostały szybko zdemaskowane, jest to w istocie wina całego systemu” – podkreśla autorka.

Hoyeau zwraca uwagę, że również Kuria Rzymska była zaślepiona sukcesem nowych wspólnot. Jan Paweł II widział w ich założycielach „zwiastunów nowej ewangelizacji”. Dlatego wszelkie skargi kierowane do Rzymu były odrzucane, nie traktowano ich poważnie.

Autorka podkreśla, że nawet ci biskupi, którzy „jasno widzieli sytuację”, pozostawali bezsilni: podejmowano pewne próby ostrzeżenia wspólnot, ale spotykały się one z bardzo silnymi reakcjami obronnymi. Istotną rolę odgrywał w tym przypadku „dwór uczniów”, adorujących mistrzów, broniących ich „zębami i pazurami”. „W efekcie każda krytyka wspólnoty była dyskredytowana, a biskupi oskarżani o niezrozumienie charyzmatu założyciela, który otrzymał swoją misję wprost od Ducha Świętego. Atakowanie go było w istocie atakowaniem Chrystusa. Nieliczni krytyczni członkowie wspólnoty zostali zepchnięci na margines, a tych, którzy odeszli, demonizowano” – relacjonuje autorka książki.

Problemem, zdaniem dziennikarki, był też sposób zarządzania Kościołem. Po Soborze biskupi unikali „autorytarnego modelu”. W efekcie powodowało to jednak bezkarność liderów nowych ruchów: nawet jeśli istniały sankcje, niektóre z tych popadały w zapomnienie, jak w przypadku braci Thomasa i Marie-Dominique Philippe. Dopiero w 2019 r. dowiedzieliśmy się, że założyciel wspólnoty św. Jana sam został ukarany w 1957 r., po procesie swojego brata – przypomina publicystka.

Największy cios

Pytana o motywację, która skłoniła ją do napisania książki, Hoyeau odwołuje się do tego, że jako dziennikarka „La Croix” od 2013 r. śledziła sprawy założycieli wspólnot, którzy dopuścili się nadużyć (Thierry de Roucy, Mansour Labaky, Marie-Dominique Philippe, Thomas Philippe). Z czasem ta lista się wydłużała.

„Sama uważałam niektóre z tych postaci za ważne na mojej drodze wiary. Należałam do pokolenia Jana Pawła II – miałam 20 lat podczas Światowych Dni Młodzieży w Paryżu w 1997 roku – i śledziłem różne rekolekcje czy sesje w tych nowych wspólnotach. Byłam zszokowana, odkrywając drugą, mroczną stronę tej historii. Podzielam zdumienie, gniew, smutek, niezrozumienie wielu katolików, dla których ci założyciele byli postaciami kluczowymi” – mówi dziennikarka.

Hoyeau przyznaje, że najpoważniejszym ciosem były dla niej wiadomości o nadużyciach, jakich dopuszczał się współzałożyciel „Arki” Jean Vanier – człowiek otaczany szacunkiem na całym świecie. W lutym 2020 r. „Arka” ujawniła, że wbrew temu, co mówił, od lat 50. Vanier był świadomy nadużyć popełnianych przez swojego mistrza duchowego, o. Thomasa Philippe’a, ponadto sam doprowadzał kobiety, którym towarzyszył duchowo, do aktów seksualnych.

„W 2015 r., prowadząc dziennikarskie śledztwo w sprawie o. Philippe’a, spotkałam Vaniera. Zapytałam go, czy wiedział o tych molestowaniach. Odpowiedział, że nie. Nie wiedział, co powiedzieć, gdy zadałem mu pytanie, które już wtedy mnie dręczyło: jak to jest, że takie postacie jak brat Ephraim, Thierry de Roucy czy bracia Philippe, którzy uczestniczyli w «wiośnie Kościoła» w ostatniej ćwierci XX wieku, mogli być krzywdzicielami? Vanier poczuł się nieswojo, a ja wyszłam z wywiadu trochę zawiedziona, nie uzyskawszy odpowiedzi. Nie miałam wtedy pojęcia, że podzielał te same praktyki. Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam się zdradzona” – mówi.

Nie tylko Francja

Książka Hoyeau dotyczy Francji, ale – jak zaznacza sama autorka – zjawisko charyzmatycznych założycieli wspólnot, którzy dopuścili się nadużyć, nie ogranicza się do tego kraju. Wystarczy wspomnieć Meksykanina Marciala Maciela (Legioniści Chrystusa), Niemców: Josepha Kentenicha (Ruch Szensztacki) i Werenfrieda von Strattena (Pomoc Kościołowi w Potrzebie), Peruwiańczyka Luisa Fernando Figariego (Sodalicio) czy Włocha Gino Burresiego, założyciela Sług Niepokalanego Serca Maryi.

Wesprzyj Więź

Na zakończenie wywiadu przypomniane zostały słowa wypowiedziane w 2017 roku przez prefekta Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego kard. João Braz de Aviza, że Watykan „uważnie śledzi” dziś 70 nowych rodzin zakonnych.

Przeczytaj też: U dominikanów nie było superwizji, tylko struktura klerykalnej władzy

KAI, DJ

Podziel się

1
1
Wiadomość

Cóż, taką cenę płaci się za absolutyzm władzy papieża, nieprzejrzystość decyzyjną, finansową, brak stałych, zewnętrznych organów kontroli katolickiej, ale świeckiej, brak regularnych badań psychologicznych księży. Tak się kończy wiara w księdza jako człowieka ponad innymi ludźmi, obdarzonego mocami od Boga idącymi.
Ten kryzys był wbudowany w strukturę Kościoła. Do czasu broniło Kościół skostnienie i brak zmian. Niestety, dla skamieniałych organizmów społecznych i politycznych moment reformy staje się niezwykle niebezpieczny. Jedni wpadają w bezrozumny optymizm i wizję Nieba na Ziemi, innych opanowuje lęk przed wszystkim, czego do tej pory nie było. U nas zwyciężył i nadal zwycięża lęk, tam zwyciężył bezrozumny entuzjazm ponad wszelką kontrolą. Tam Vanier, u nas Rydzyk. I jedno i drugie zjawisko to dwie strony tego samego medalu.
Bez przejrzystości, bez zewnętrznej kontroli, bez jasnego uznania księży za ludzi podlegających tym samym skrzywieniom charakteru co inni Kościół z tego nigdy nie wybrnie.

Więc nie powinien podlegać kontroli? On sam i ruchy którym przewodził?
Podejrzewam, że jest to bardziej skomplikowane, krótki wpis w dyskusji nigdy nie wyczerpie złożonych tematów. Chętnie więc poczytam w przyszłości kolejne, bardziej dogłębne analizy tego zjawiska.

Być może moja odpowiedź na wyżej opisane zjawisko jest uproszczona, ale zawiera się ona w tym, że katechizm, dogmat i ortodoksję zamieniono na rozeznawanie, relatywizm i presję sukcesu.

Nie mogę wkleić mojej odpowiedzi pod wpisem @MS z 16 kwietnia 17:26, ale może moderator jest w stanie wkleić te wypowiedź wyżej (komentarz do @MS).

@MS Brawo! Stawia Pan na „katechizm, dogmat i ortodoksję”
zamiast „rozeznawanie, relatywizm i presje sukcesu”!
To mi się podoba, zwłaszcza w konteście Pana wypowiedzi
tutaj 12 kwietnia 21:08 i 19:24

https://wiez.pl/2021/04/12/abp-dziega-jednak-pozegnal-ks-dymera/

Pozwili Pan @MS że zacytuję Pana komentarz

„Wystarczy chwila refleksji aby zrozumieć, co jest, a co nie jest stosowne.” A Pana rozeznanie (nieortodoksyjne! bo niezgodne z ustaleniami Sądu Kościelnego, ale byćmoże to jakiś relatywizm lub inny pies) dotyczy przypuszczenia, że „wielu księży z Metropolitą na czele nie wierzy w winę ks. Dymera.
I po takich doniesieniach więcej osób będzie podzielać ten pogląd.”

W cudzysłowiu to dokładnie Pana ortodoksyjne, zgodne z katechizmem i dogmatami słowa. A osobę, która zgodnie z prawdą cytowała wyrok sądu i walczy o Prawdę, która nas wyzwoli, Pan @MS w swojej ortodoksji nazywa „nienawistnikiem”.

„Problemem, zdaniem dziennikarki, był też sposób zarządzania Kościołem. Po Soborze biskupi unikali autorytarnego modelu.”

Ważne stwierdzenie.
Dzisiaj bowiem często krytykuje się taki autorytarny i klerykalny model kościoła lokalnego. Nawet na łamach „Więzi”. Ciągle zachęca się, aby świeccy mieli coraz więcej do powiedzenia w Kościele, żeby przejmowali stery w codziennym życiu parafii. A tu okazuje się, że jednak ta niedemokratyczna struktura Kościoła może się na coś przydać.

To pokazuje, że nie ma prostych rozwiązań, do których najczęścej chcą nas przekonywać różni maści publicyści i nowi liderzy, wskazujący że to właśnie oni posiadają właściwą receptę na urządenie Kościoła.

I jeszcze druga refleksja.

Stałem się bardziej sceptyczny wobec jakichkolwiek duchowości, osobowości, które przedstawiają zbyt atrakcyjne chrześcijaństwo. Takie chrześcijaństwo, które cię spełni, wyzwoli z moralnych problemów czy wątpliwości, tylko idź tą drogą i będziesz szcześliwy.
Często w takich grupach, życie chrześcijańskie jest przedstawiane jako powrót do tego pierwotnego sposobu życia. Taki wyidealizowany obraz, za którym wszyscy tęsknimy, ale który nie istnieje w rzeczywistości.

Ja tu widzę jeszcze jeden trop, skoro mowa o złożoności zjawiska nadużyć duchowych liderów: przedziwna antropologia, wedle której , nieco upraszczając, mężczyzna jest definiowany przez władzę, a kobieta przez uległość. W niektórych francuskich ruchach pojawiały się takie narracje. Świetnie to widać w książce Jo Croissant, prywatnie żony skompromitowanego brata Efraima, „Kobieta. Kapłaństwo serca”. Ciekawa jestem, czy dziś wciąż pochwala kobiece podporządkowanie mężczyźnie, wiedząc już, że mąż ją oszukiwał, a jako lider wspólnoty wykorzystywał seksualnie kobiety, formowane, a jakże, do uległości.

Niezupełnie. Jan Paweł II przy całym swym esencjalizmie i podkreślaniu różnicy kobiecych i męskich darów, promował relacje partnerskie. W Mulieris Dignitatem pisał o konieczności wzajemnego poddania małżonków, odcinając się od koncepcji męskiej dominacji. Tylko te jego wypowiedzi jakoś się w Kościele, polskim zwłaszcza, nie przebiły…

~ Sylwia: I tu zaczyna sie moj problem z JPII. Bo on potrafil zaczarowac kogos slowami. Byl w tym nie do przebicia! A rok temu ogladalem wywiad z francuskia zakonnica, zgwalconej przez jednego z braci Philippe. Zglosila to do Watykanu. Bez rezultatu. Po kilku miesiacach Papiez odwiedzil ich wspolnote. Jej nie dopuszczono do niego. JPII za to sciskal serdecznie jej oprawce i mowil, ze to on zapoczatkowal wiosne Kosciola we Francji i jest nadzieja nowej ewangelizacji. Ta zakonnica powiedziala na koncu: „Dla mnie JPII w zadnym wypadku nie jest swietym!”

Przypomnę argument, który przytoczyłem tu kilka miesięcy temu. Otóż pewien wybitny działacz opozycji demokratycznej w PRL wyznał w swoich wspomnieniach, że nadużywał swojego moralnego autorytetu do wykorzystywania kobiet. O innym wybitnym przedstawicielu opozycji demokratycznej było to powszechnie wiadome i zostało potwierdzone w jego biografii. Nie były to wyjątki, chociaż nie będę utrzymywać, że zjawisko było powszechne. Kobiety te awansowały w środowiskach, które dzierżyły nie władzę, ale rząd dusz. Dotyczy to też uwzględniając proporcje i kulturę środowisk artystycznych od czasu Skamandra do historii teatralnych zasygnalizowanych przez J.Szczepkowską aż po wykonawców muzyki popularnej. Owszem, środowiska opozycyjne nie ślubowały czystości, co rzutuje na odpowiedzialność, ale mechanizm bardzo podobny, jak w nowych ruchach katolickich – w zamian za seks dostęp do sacrum (lub „sacrum”). Nie nawołuję „no to rozliczajmy wszystkich”. Ale jeżeli analizujemy mechanizmy, zawężanie tylko do jednolitego środowiska może prowadzić do zniekształcenia prawdy. Skoncentruję się tu na jednym szczególe. Dlaczego tak wiele wspólnot kościelnych alergicznie reagowało na każde oskarżenie odrzucając wszystkie jako formułowane w złej wierze? Dlatego, że Kościół głównego nurtu (szerzej niż tylko tradycjonaliści) czuł, że te wspólnoty są bardziej autentyczne i czuł się samym ich istnieniem kwestionowany, więc przypuszczał ataki kwestionujące „prawomocność” tych wspólnot w Kościele, zmierzał do ich likwidacji (patrz Mariawici) lub zapędzenia do szeregu, co oznaczało utratę charyzmatu (nie podam przykładu, by nikogo nie zranić). Takie ataki przeważały, więc jak się pojawiały zarzuty prawdziwe, traktowano je jak większość ataków niesprawiedliwych jako formułowanych w złej wierze. Przecież i wobec chrześcijan poganie wysuwali podobne zarzuty. Może i wśród nich były jakieś nadużycia. To o niczym nie przesądza. Więc nie róbmy z członków tych nowych wspólnot idiotów, sekciarzy bo ich doświadczenie wiary było bardzo często autentyczne i ożywcze dla Kościoła, co ten z reguły przyznaje jak już „zamorduje” dzieło Ducha Świętego. Opublikowany powyżej materiał jest na jedno kopyto i stanowi erupcję uzasadnionych emocji, ale racjonalną refleksją nad człowiekiem to sądząc po fragmencie nie jest.

@Piotr Ciompa: Pana wpis (choć bardzo ługi) jest godny uwagi i zastanowienia.

Pozwolę sobie dodać link z sekcji „Polecamy” umieszczony na „Więzi”
gdyż stwierdzenie

„Zawsze oportunizm odróżniać się będzie od nonkonformizmu,
wolność od przymusu, nierówność i przywileje od egalitaryzmu.”

wpisuje się dobrze w dyskusję pod tym artykułem (a to tekst z roku 1973,
więc czasy, które @MS pewno dobrze pamięta).

https://wiez.pl/2016/10/28/tadeusz-mazowiecki-zawsze-mamy-wybor/