Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Pożar Morii zainteresował świat. Na siedem dni

Pożar 9 września 2020 r. doszczętnie spalił obóz w Morii, w którym przebywało ok. 13 tys. osób. Fot. dzięki uprzejmości Minority Rights Group

Obrazki przedstawiające 13 tys. migrantów, którzy uciekali w przerażeniu z płonącego obozowiska, można było zobaczyć praktycznie wszędzie. Co zostało z zainteresowania mediów i opinii publicznej ich losem?

Spalenie obozu dla uchodźców Moria na greckiej wyspie Lesbos we wrześniu ubiegłego roku nie było tak spektakularne jak wybuch w bejruckim porcie miesiąc wcześniej, mimo to przykuło uwagę polityków, mediów i opinii publicznej na całym świecie.

Obrazki przedstawiające 13 tys. migrantów liczących na azyl w Unii Europejskiej, którzy uciekali w przerażeniu z płonącego obozowiska (przystosowanego do pomieszczenia zaledwie 3 tys. osób), można było zobaczyć praktycznie wszędzie. Bogatsze redakcje szybko wysłały na miejsce swoich dziennikarzy, uboższe polegały albo na freelancerach, albo na materiałach znalezionych w agencjach prasowych i mediach społecznościowych. Temat stał się rozwojowy i można było nim „grać” przez kilka dni.

– Media zaczęły się zjeżdżać dwa, trzy dni po pożarze. Wolontariusze mieli problem, bo odwołali im zaplanowane noclegi, wszystko było zajęte przez media i nowe jednostki policji. Jak zaczęto budować nowy obóz, to postawiono barierki dla mediów, była ogromna rzesza kamer, mikrofonów. Tak naprawdę w momencie, kiedy przetransportowano ostatnie osoby do nowego, tymczasowego obozu, miałeś wrażenie, że prawie wszyscy wylecieli jednym samolotem – wspominała w październiku ub.r. mieszkająca na Lesbos Sonia Nandzik, współzałożycielka organizacji Refocus Media Labs, pomagającej uchodźcom i osobom wykluczonym.

Pomoc, pośladki, szczeniaczki

W tym samym czasie pozostali przedstawiciele opinii publicznej zajęli pozycje w okopach znanych z czasów kryzysu migracyjnego w 2015 roku.

W Polsce zwolennicy rządu mówili o „pomocy na miejscu” (chociaż ciężko znaleźć polskie programy pomocowe skupiające się na pomocy w Afganistanie, a stamtąd właśnie pochodziła większość dotkniętych tragedią osób) i „nielegalnych migrantach żyjących na koszt europejskiego podatnika”.

Mocne obrazy nas budzą, zwracają naszą uwagę na problem. Jeśli coś możemy zrobić, np. wpłacić pieniądze, robimy to zmasowanie, przynajmniej przez chwile. Gdy wyczerpujemy sposoby pomocy, wracamy spać – mówi prof. Paul Slovic, psycholog z Uniwersytetu Oregońskiego

Udostępnij tekst

Zwykli ludzie wyrażali solidarność i współczucie, które najczęściej ograniczało się do postów w mediach społecznościowych, często bardzo infantylnych (moimi ulubionymi były dwa przykłady z Instagrama: trenerka personalna, która obrazek skopiowany od Agaty Młynarskiej opublikowała pomiędzy rysunkiem z ćwiczeniami na jędrne pośladki a zdjęciem świeczek z podpisem „hygge” oraz DJ-ka polecająca audycję o wydarzeniach w Morii zaraz przed nagraniem szczeniaczków z podpisem „słodkie”).

Niektórzy przedstawiciele opozycji apelowali o pomoc i krytykowali rząd, chociaż ani wcześniej (ani później) nie byli raczej znani z zaangażowania w pomoc uchodźcom.

Pomagamy i idziemy spać

Działali też aktywiści, często zajmujący się pomocą w obozach na Lesbos od lat. Starali się jak najlepiej wykorzystać chwilowe zainteresowanie – szybko uruchamiali kolejne zbiórki, edukowali w mediach tradycyjnych i społecznościowych.

– Zaraz po pożarze zauważyliśmy większe zainteresowanie. Sporadycznie jednak było to zainteresowanie losem przebywających ludzi. Miało raczej charakter informacyjny – mówi Małgorzata Vincent z działającej na wyspie Fundacji The Hope Project Polska.

Co nie oznacza, że nie było ludzi, którzy chcieli pomóc. – Otrzymywaliśmy mnóstwo maili, wiadomości na Facebooku od ludzi, którzy nigdy wcześniej nie byli z nami w kontakcie, a którzy pragnęli nam z całego serca pomóc. Codziennie zgłaszali i nadal zgłaszają się ludzie. Każda nasza zbiórka jest skuteczna, jednak nigdy w tak krótkim czasie nie udało się nam zebrać tak dużej kwoty: prawie 70 tysięcy złotych – dodaje Vincent.

Z kolei Sonia Nadzik przyznaje: – Zajmujemy się edukacją, wcześniej nie robiliśmy zbiórek na ubrania i jedzenie, ale uznaliśmy, że trzeba je robić, bo nasi podopieczni stracili wszystko. Teraz rozliczam zbiórkę: zabraliśmy 13 tys. euro, 80 proc. z tego przyszło w pierwszym tygodniu. Druga zbiórka, na sprzęt i oprogramowanie potrzebne do edukacji – którą mamy otwartą od listopada ubiegłego roku i nigdy nie budziła zainteresowania, bo na to się trudno zbiera – zyskała 2 tys. euro po tym, jak nasi uczniowie wyprodukowali razem z BBC materiał o pożarze.

Zainteresowanie sprawą trwało mniej więcej siedem dni. Kilka tygodni po spaleniu Morii pytałem profesora Paula Slovica, psychologa z Uniwersytetu Oregońskiego, który bada reakcje społeczne na masowe tragedie, czy wpływ pożaru może być długotrwały. Był raczej sceptyczny. – Mocne obrazy nas budzą, zwracają naszą uwagę na problem. Jeśli coś możemy zrobić, np. wpłacić pieniądze, robimy to zmasowanie, przynajmniej przez chwile. Gdy wyczerpujemy sposoby pomocy, wracamy spać. I myślę, że tak będzie tym razem, chociaż chciałbym się mylić – tłumaczył.

Nie mylił się. Nie minęły dwa miesiące od tragedii, a pozostały po niej już tylko ślady. – Teraz współpracujemy z mediami przy dłuższych projektach, na wyspie jest też, jak zawsze, trochę dziennikarzy freelancerów zajmujących się tematyką uchodźców. Ale z dziennikarzy dużych mediów, którzy przyjechali na wyspę, nie został nikt – zauważała Sonia Nandzik w październiku. 

Siła obrazu

Dziś, pół roku, znaczna część migrantów – około 7 tysięcy osób – mieszka w tych samych prowizorycznych namiotach (nazywanych Moria 2 albo Kara Tepe, od innego obozu, przy którym powstały), rozstawionych we wrześniu, zaraz po pożarze. Na początku marca premier Grecji powiedział, że Moria nie zostanie odbudowana, a na Lesbos docelowo powstanie inny obóz, zbudowany z pieniędzy unijnych. Migranci nie mają dostępu do bieżącej wody, prysznice pojawiły się dopiero w grudniu (a z ciepłą wodą – zaledwie kilka dni temu). Namioty regularnie zalewa (zimy na wyspach Morza Śródziemnego są bardzo burzliwe). 

W połowie lutego Janina Ochojska, europosłanka i szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, spytała premiera Morawieckiego, co się dzieje z domami modułowymi, które z wielką pompą przekazaliśmy Grecji, a – jak pisze Ochojska – „z informacji docierających do nas z Lesbos wygląda na to, że nikt tych domów nie widział i nie są w użytku”. Szczegółowej odpowiedzi nie otrzymała, przedstawiciele rządu przekazali, że są one „w Grecji”.

W październiku Małgorzata Vincent mówiła, że otrzymuje „przerażające zdjęcia łusek po nabojach, którymi bawią się najmłodsi”. Niedługo później badania gleby wykazały przekroczone normy ołowiu (to teren byłej strzelnicy wojskowej).

Zdjęcie wykonane przez 17-letniego Aliego z Afganistanu dokumentujące życie w obozie w Morii. Styczeń 2019:

Mimo że organizacje pozarządowe zwracały uwagę na brak konkretnych dowodów winy, 9 marca za podpalenie obozu skazanych na 5 lat więzienia zostało dwóch Afgańczyków, którzy w momencie pożaru mieli 17 lat. Cztery kolejne osoby oczekują na proces.

Tego samego dnia w obozie wybuchł kolejny, mały pożar – zdarza się to regularnie. Szeroką uwagę mediów przykuła jedynie historia 26-letniej Maleki z Afganistanu, która w lutym podpaliła się po tym, jak z powodu zaawansowanej ciąży nie pozwolono jej wyjechać do Niemiec z innymi uchodźcami. W jej obronie odbył się nawet niewielki protest w Warszawie, przed siedzibą Komisji Europejskiej. Kobieta została przesłuchana poparzona na szpitalnym łóżku i oskarżona o podpalenie oraz zniszczenie mienia publicznego (wyszła ze szpitala pod koniec lutego, na początku marca urodziła, grozi jej grzywna 500 euro).

W grudniu w „Morii 2” zgwałcona została 3-letnia dziewczynka. Inne dzieci trafiają do lekarzy pogryzione przez szczury.

Informacje na ten temat raczej rzadko przebijają się jednak do szerszej opinii publicznej, trzeba ich szukać w specjalistycznych publikacjach lub mediach społecznościowych aktywistów (co nie oznacza, że media w ogóle nie poruszają tego tematu media – ostatnio zajmowało się nim np. Deutsche Welle). Namioty zalane brudną wodą są mniej atrakcyjne wizualnie niż palące się w wielkim pożarze. Do tego, przynajmniej na Lesbos, znaczenie utrudniono mediom dostęp do uchodźców.

Gdy w 1992 roku Werner Herzog w filmie „Lekcje ciemności” przedstawił wojnę w Iraku za pomocą pięknych ujęć płonących szybów naftowych, publiczność festiwalu w Berlinie głośno go wybuczała, oskarżając o estetyzowanie przemocy „Mylicie się, robię tylko to, co przede mną Francisco Goya i Hieronim Bosch” – reżyser miał krzyczeć do widowni.

Jak zauważa australijska medioznawczyni Gwyn Simmons w książce „The Aesthetics of Violence in Contemporary Media ” („Estetyka przemocy we współczesnych mediach”), „perswazja prezentowanej przemocy czyni ją siłą napędową opowieści, sugerując, że prawie niemożliwe jest zdefiniowanie ludzkiego zachowania bez niej”. Nic więc dziwnego, że taki ogrom przemocy – kilkanaście tysięcy osób bez dachu nad głową połączony z imponującymi obrazami pożaru zainteresował świat chociaż na chwilę.

„Jedziesz na wakacje?”

W styczniu 2019 roku, kiedy sam odwiedziłem Morię, sytuacja była zupełnie inna. Trafiłem na moment chyba najmniejszego zainteresowania tematem uchodźczym mediów i opinii publicznej w ciągu ostatnich 5 lat.

Niedługo wcześniej, mieszkając w Jordanii, proponowałem teksty na ten temat polskim mediom. Redaktor naczelna jednego z większych serwisów informacyjnych odpisała na moją propozycję, że „już mieli w tym roku tekst o uchodźcach, a poza tym temat nikogo w Polsce nie interesuje”. Tekst dla innego serwisu został w redakcji mocno okrojony z wątku pomocy humanitarnej. Redaktor z ogólnopolskiego dziennika zamówił tekst i przestał odpowiadać na esemesy, potem wypierał się, że mnie nie zna.

Wiele redakcji było zainteresowanych tematem tylko pod jednym warunkiem: jeśli napiszę za darmo. Nawet gdy jechałem na wyjazd reporterski na Lesbos, to z ust niektórych kolegów po fachu słyszałem: „po co tam jedziesz, pewnie na wakacje?”. Temat kryzysu migracyjnego, który przecież nie zniknął jak po dotknięciu magiczną różdżką, spowszechniał. Mimo, że łodzie z ludźmi dalej przypływały, było mniej mediów, mniej wolontariuszy, mniej darowizn. 

Wielu aktywistów z rozrzewnieniem wspominało rok 2015, kiedy naprawdę można było zobaczyć, jak nawet pojedynczy obraz może zmienić narrację. Zdjęcie trzyletniego martwego chłopca, Alana Kurdiego, leżącego na tureckiej plaży obiegło cały świat – w 12 godzin zobaczyło je 20 milionów ludzi.

Badania Paula Slovica wykazały, że w tym czasie szwedzki Czerwony Krzyż odnotował stukrotny wzrost liczby darczyńców, a częstotliwość wpisywania w wyszukiwarkę Google haseł „uchodźcy” i „Syria” poszybowało w górę. Na Lesbos (najbardziej kojarzoną z kryzysem migracyjnym grecką wyspę) zjechało mnóstwo organizacji pozarządowych i wolontariuszy (niektórzy uważali, że było ich aż za dużo). Chociaż największy boom szybko minął, to wygenerowane zainteresowanie pozwoliło świadczyć pomoc na wyspie przez kolejne kilka lat. 

Wesprzyj Więź

– Patrząc na Trendy Google hasło „Moria Camp” zanotowało na pierwszy rzut oka trochę mniejszy, ale podobny wzrost popularności – ocenia Slovic.

Jednak, inaczej niż w przypadku Kurdiego, zainteresowanie utrzymało się tylko kilka dni… 

Przeczytaj też: Libańskie tragedie i nadzieje

Podziel się

1
Wiadomość