W symbolicznej numeracji III Rzeczypospolitej kryje się deklaracja, że współczesna Polska czuje się dziedzicem II RP. Logika przemian politycznych w latach 1988–1990 forowała jednak zmiany ewolucyjne, które utrudniały ufundowanie symbolicznego „nowego początku” III RP.
Gdy jesienią 1989 r. jeden po drugim padały kolejne reżimy komunistyczne w Europie, mało kto wątpił, że ten proces miał swój początek właśnie w Polsce. To nad Wisłą narodziła się „Solidarność” – ruch społeczny, który podkopał fundamenty systemu – i to właśnie tu, jako w pierwszym z krajów „demokracji ludowej”, elita władzy usiadła do rozmów z opozycyjną „kontrelitą”, by otworzyć nowy rozdział w historii.
Ale Polska miała jeszcze jedną swoistość. Prawie półtora tysiąca kilometrów na wschód od Warszawy, w Londynie, rezydował prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, kultywujący legalistyczną tradycję przedwojennej państwowości.
W narodowym imaginarium wątek legalizmu emigracyjnego nie jest traktowany na równi z kontynuacją państwowości z okresu 1944–1989
Niepodległa III RP nie jest prawną i polityczną kontynuacją jedynie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Już choćby w symbolicznej numeracji kryje się deklaracja, że współczesna Polska czuje się dziedzicem Polski międzywojennej. Symbolicznym na to dowodem stała się ceremonia zorganizowana na Zamku Królewskim popołudniem 22 grudnia 1990 r. Doszło wówczas do przekazania insygniów władzy prezydenckiej przez Ryszarda Kaczorowskiego – ostatniego prezydenta Rzeczypospolitej na uchodźstwie – na ręce Lecha Wałęsy, wybranego w pierwszych wolnych wyborach powszechnych na prezydenta III Rzeczypospolitej.
Jak zwracał uwagę Andrzej Friszke, ceremonia ta była „jedynym momentem, kiedy emigracja powojenna zaistniała w głównym nurcie życia Trzeciej Rzeczypospolitej”1. Ten niezmiernie symboliczny moment nie dał jednak trwałego efektu. W narodowym imaginarium wątek legalizmu emigracyjnego nie jest traktowany na równi z kontynuacją państwowości z okresu 1944–1989. W efekcie ciągłość pomiędzy współczesną Rzecząpospolitą a jej przedwojenną antenatką okazuje się fantomowa.
Od uzurpacji do wymuszonego realizmu
System polityczny, którego zręby zbudowano w Polsce w latach 1944–1945, z punktu widzenia prawa był uzurpatorski. W momencie gdy 22 lipca 1944 r. w Chełmie Lubelskim oficjalnie ogłoszono powstanie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego – skądinąd sformowanego dwa dni wcześniej w Moskwie – w najlepsze istniały przecież władze polskie, opierające swoją legitymację do funkcjonowania na zapisach konstytucji kwietniowej z 1935 r. W Londynie rezydował prezydent Rzeczypospolitej, działała także Rada Ministrów, natomiast na okupowanych ziemiach polskich istniała podziemna administracja – nie wspominając już o siłach zbrojnych, tak w kraju, jak i na frontach we Francji i we Włoszech.
Jednak rzeczywistość polityczna w ostatnich miesiącach II wojny światowej nie opierała się na pryncypiach legalizmu, lecz na twardym geopolitycznym realizmie. Już porozumienia teherańskie pomiędzy przedstawicielami Wielkiej Trójki z jesieni 1943 r. nie pozostawiły wątpliwości, że Polska zostanie trwale pozbawiona terenów, które padły łupem ZSRR we wrześniu 1939 r. Co więcej, ponieważ znalazła się ona w strefie operacyjnej Armii Czerwonej, stanowiło to wskazanie, że należeć będzie do sfery politycznej dominacji Moskwy.
Zerwawszy stosunki dyplomatyczne z rządem Rzeczypospolitej już w kwietniu 1943 r., Stalin przygotował sobie przestrzeń do rozegrania karty polskiej. Nie zamierzał układać się z legalnymi władzami, lecz powołać w pełni zależny od siebie rząd marionetkowy. Konferencja Wielkiej Trójki w Jałcie z lutego 1945 r. przypieczętowała losy Polski. Uzurpatorski gabinet PKWN – przekształcony z końcem 1944 r. w Rząd Tymczasowy, sprawujący władzę dzięki sowieckim bagnetom – wpisywał się w niechlubną tradycję Targowicy.
W warstwie ideowej rolę mitu założycielskiego polskiego komunizmu aż po schyłek PRL pełnił najskuteczniej manifest PKWN2. Proklamowanie marionetkowego quasi-rządu nie wpłynęło na istnienie legalnych struktur władzy Rzeczypospolitej. Funkcjonowały one dalej także po cofnięciu im uznania międzynarodowego przez mocarstwa zachodnie, do czego doszło 5 lipca 1945 r., po tym jak w Warszawie sformowany został Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Na jego czele stał Edward Osóbka-Morawski, a kluczowe teki powierzono w nim komunistom, co upodobniało go do PKWN. Fundamentalna różnica polegała na tym, że funkcję wicepremiera przyjął w nim Stanisław Mikołajczyk, lider Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz premier Rzeczypospolitej w latach 1943–1944.
W latach 1945–1947 Mikołajczyk próbował prowadzić politykę uznającą trudne powojenne realia i warunki podyktowane Polsce przez zwycięskie mocarstwa. Liczył na to, że gwarancje Zachodu – w myśl ustaleń Wielkiej Trójki miały się przecież odbyć wolne wybory parlamentarne – nie pozwolą na zwasalizowanie Polski. W polskim Londynie jego wysiłki zyskały mu pogardliwe miano „kawalera jałtańskiego”. Prowadzenie polityki życzliwej Moskwie, lecz niezależnej okazało się iluzją. Jesienią 1947 r. Mikołajczyk uciekł z Polski dzięki wsparciu brytyjskich dyplomatów. Niedługo później komuniści bez żadnych osłonek rozpoczęli budowę monopartyjnej dyktatury.
Jest paradoksem, że to właśnie konstytucja kwietniowa pozwoliła na podtrzymanie tradycji legalnych władz II RP. W polskiej tradycji prawnej stanowiła ona swego rodzaju „protezę absolutyzmu”, a samo jej przyjęcie było możliwe tylko dzięki parlamentarnemu fortelowi – godnemu pana Zagłoby! – który nawet przez Władysława Pobóg-Malinowskiego był opisywany z zakłopotaniem3. Niewątpliwie autorytarna wymowa konstytucji została osłabiona mocą umowy paryskiej z jesieni 1939 r., w której prezydent Władysław Raczkiewicz zrzekł się prawa do samodzielnej realizacji swych prerogatyw, zobowiązując się do wykonywania ich w porozumieniu z premierem. W dwa lata później porozumienie rozszerzono o liderów czterech kluczowych emigracyjnych stronnictw, co pogłębiało erozję autorytarnych założeń konstytucji4.
August Zaleski, przejmując w 1947 r. prezydenturę po śmierci Raczkiewicza, złamał te porozumienia, kwestionując ich moc i tym samym dokonując rozłamu w gronie polskiej emigracji. Przez ćwierć wieku piastował urząd prezydenta ściśle według konstytucji, stosując formułę, iż to „prezydent jest państwem”5. Dopiero po jego śmierci w 1972 r. emigracja powróciła do bliskiego współdziałania prezydenta z premierem i przywódcami stronnictw.
Innym paradoksem jest to, że w procesie obudowywania władzy komunistycznej w Polsce rozwiązaniami prawnymi nigdy nie doszło do zniesienia konstytucji kwietniowej. Manifest PKWN ogłosił wszem wobec, że ustawa zasadnicza z roku 1935 jest „faszystowska”6, co samo w sobie miało uzasadniać traktowanie jej jako nieistniejącej. Jednocześnie za obowiązującą uznano konstytucję marcową z 1921 r. Sprawy nie rozwiązało uchwalenie przez komunistów tzw. małej konstytucji w lutym 1947 r. ani konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z lipca 1952 r. Żadna z nich nie uchyliła funkcjonowania konstytucji kwietniowej – uważano ją wszak za niebyłą.
Nieznośna wierność imponderabiliom
Problem powrócił w 1989 r., gdy pojawiły się głosy, że zamiast nowelizować konstytucję PRL, należy ją całkowicie porzucić. Pojawiały się propozycje, by przystąpić do stosowania formalnie wciąż obowiązującej konstytucji kwietniowej z 1935 r.
Była to jednak część większego problemu: jaki był stosunek odzyskującej suwerenność Polski do tradycji legalnej państwowości podtrzymywanej przez władze w Londynie? Znakomita większość uczestników życia publicznego nie tylko nie uważała tego problemu za szczególnie istotny, ale wręcz oceniała go jako nieco wydumany. W rzeczywistości politycznej lat 1989–1990 pomysł powrotu do konstytucji kwietniowej nie stanowił realnego postulatu politycznego, lecz raczej swego rodzaju wskazanie moralne. Symbolizowało ono potrzebę odcięcia się od dziedzictwa rządów komunistycznych i tym samym przywrócenia ciągłości pomiędzy II RP a III RP.
„Poczułem wyraźną satysfakcję, uświadamiając sobie, że już nie jestem ministrem PRL, przeciwko której buntowałem się od młodzieńczych lat, ale ministrem Rzeczypospolitej Polskiej” – wspominał Aleksander Hall
Potrzeba odcięcia była niemała, wyraźnie wskazywali to socjologowie. Za popularne uchodziło przekonanie, by „traktować ubiegłe lata jako «dziurę w historii», uznawać je za czas pozbawiony jakichkolwiek pozytywów, wymagający jedynie higienicznego oczyszczenia i, w nawiązaniu do orwellowskiej recepty, zalecać powrót do tego, co było wcześniej, przed narodzinami diabelskiego totalitaryzmu”7 – pisała w 1990 r. Lena Kolarska-Bobińska.
Sprawa była jednak pogmatwana. Tradycja ostatnich lat przedwojennych była niedemokratyczna, mało chlubna. Natomiast dzieje legalistycznej emigracji nie były wcale powszechnie akceptowanym – ba, nawet szerzej znanym! – punktem odniesienia. Charakterystyczne, że nawet grupy polityczne najbardziej konsekwentnie odwołujące się do piłsudczykowskiej tradycji politycznej w latach 1989–1990 nie stawiały na politycznej agendzie postulatu przywrócenia konstytucji kwietniowej.
Przyjmijmy na moment szerszą perspektywę. Lata 1989–1990 można uznać za dogodny tzw. moment konstytucyjny na całym obszarze Europy Środkowej. Jednocześnie przyjmowane wówczas rozwiązania były zróżnicowane, a decydowały względy utylitarne, nie symboliczne. Znamienny był przykład Węgier, które razem z Polską w tym czasie wymieniano jednym tchem jako liderów najpierw pieriestrojki, a następnie demokratycznej transformacji. Komunistyczną ustawę zasadniczą zdecydowano się tam znowelizować i obowiązywała ona aż do końca roku 2011. Zmiany wprowadzone w latach 1989–1990 były bardzo głębokie, umożliwiały budowę demokratycznego państwa prawa. Tym niemniej symboliczny walor momentu konstytucyjnego wyzyskano na Węgrzech dopiero wraz z przyjęciem ustawy zasadniczej obowiązującej od początku roku 2012, którą według ideologów naddunajskiej „demokracji nieliberalnej” uznaje się za ostateczne przecięcie więzów z epoką komunizmu8.
Inaczej było natomiast w Bułgarii i Rumunii. Ustawy zasadnicze przyjęto tam w 1991 r., choć w tym czasie w obu krajach wpływy polityczne partii postkomunistycznych były wyraźnie silniejsze niż nad Wisłą czy nad Dunajem. Jednocześnie jednak płynne zmiany władzy, do jakich doszło tam w kolejnych latach, oraz funkcjonowanie stabilnego systemu wyborczego byłyby bez tych konstytucji nie do pomyślenia9. Dobrze pokazuje to, że z perspektywy czasu kluczowe było to, czy przyjęte rozwiązania zapewniły polityczną stabilność początkowo niezwykle kruchych instytucji demokratycznych.
Jest rzeczą najzupełniej symboliczną, że w roku 1990 doszło do innego wydarzenia korespondującego z problemem polskiego legalizmu, którego depozytariuszem była londyńska emigracja. 13 kwietnia 1990 r. sekretarz generalny KC KPZR Michaił Gorbaczow oficjalnie przyznał, że to NKWD i państwo sowieckie ponoszą odpowiedzialność za zbrodnię katyńską. Tym samym również podważony został powód (a w gruncie rzeczy: pretekst) zerwania stosunków dyplomatycznych pomiędzy polskim Londynem a Moskwą w kwietniu 1943 r., które stanowiło jeden z pierwszych kroków do późniejszego osadzenia w Polsce marionetkowego rządu posłusznego Stalinowi. W ten sposób została też oddana sprawiedliwość niezłomnym, którzy przez 45 lat konsekwentnie pozostawali depozytariuszami polskiego legalizmu.
Postawa polskiego Londynu była zarazem symbolem i namacalną wartością. Patriotyzm „niezłomnych” nie był jednak w kraju ani powszechnie znany, ani też powszechnie zrozumiały. Nawiązując do refleksji Andrzeja Walickiego przedstawionej w eseju Trzy patriotyzmy, można powiedzieć, że londyńskim legalistom najbliżej było do patriotyzmu rozumianego jako wierność imponderabiliom – traktowanego przez Walickiego jako element dziedzictwa polskiego romantyzmu. Oprócz tego wyodrębniał on koncepcję patriotyzmu jako „woli narodowej” (stanowiącą dziedzictwo demokracji szlacheckiej), a także, traktowany przez niego jako spuścizna myśli narodowodemokratycznej, patriotyzm realizmu politycznego.
Obstawanie przy imponderabiliach w warunkach drugiej połowy XX wieku było rzeczą niewdzięczną. Trudno sobie wyobrazić okres w dziejach świata, gdy naga siła brutalniej udowadniała, że interesy geopolityczne mocarstw mają priorytet nad wartościami. Jednocześnie jednak przybierający na sile, zwłaszcza w latach 70., ruch praw człowieka odwoływał się do wartości innego rodzaju10. W tym wymiarze ogromne znaczenie przyniosło zaakceptowanie przez kraje komunistyczne trzeciego koszyka porozumień KBWE, potwierdzone ostatecznie w sierpniu 1975 r. w Helsinkach.
Na tak przygotowanym gruncie aksjologicznym pięć lat później wyrosła „Solidarność”. Ten dynamiczny ruch społeczny był nie tylko bezprecedensowym protestem przeciwko komunizmowi, ale również apoteozą społecznej aktywności i obywatelskiej partycypacji11. Tym samym „Solidarności” bliżej było do tego, co Walicki określał mianem patriotyzmu „woli narodowej”. Nie bez kozery zresztą Timothy Garton Ash odczytywał „Solidarność” z okresu szesnastu miesięcy jej legalnej działalności jako ruch nawiązujący do polskiej tradycji sejmikowej.
W końcu nie można zapominać, że u schyłku komunizmu nad Wisłą silna była tradycja politycznego realizmu. Za jej najważniejszego reprezentanta nie uznawałbym jednak partii komunistycznej. Owszem, w latach 90. rozmaici jej przedstawiciele prezentowali swoiście realistyczne spojrzenie na polskie interesy narodowe, ale jako organizacja w latach 1989–1990 PZPR (a następnie SdRP) pozostawała silnie zdelegitymizowana, czego dowiódł niezwykle szybki proces rozsypywania się jej struktur. Rolę kluczowego depozytariusza tradycji realizmu politycznego przypisałbym Kościołowi katolickiemu. To zresztą stanowiło jeden z fundamentów jego niezmiernie istotnej roli jako mediatora w procesie porozumienia pomiędzy elitami komunistycznymi a kontrelitą opozycyjną w latach 1988–1989.
Prowadzi to do wniosku, że tradycja wierności imponderabiliom była u progu III RP najsłabszą z polskich tradycji patriotycznych. Zresztą nie tylko poglądy polskiego Londynu były nad Wisłą mało popularne – również sami emigracyjni politycy byli w Polsce nieznani. Konia z rzędem temu, kto w 1989 r. potrafił wymienić nazwiska osób piastujących funkcje prezydenta i premiera Rzeczypospolitej. Że byli to Kazimierz Sabbat (a po jego śmierci Ryszard Kaczorowski) i Edward Szczepanik, wiedziała jedynie garstka Polaków. Oczywiście w znacznej mierze odpowiedzialne były za to komunistyczne media, ignorujące istnienie władz w Londynie. Po 45 latach wiedza na ten temat siłą rzeczy musiała pozostawać domeną jedynie wąskiego kręgu prawdziwie zainteresowanych.
Jednocześnie jednak postawa samych emigracyjnych polityków nie służyła rozpoznawalności. Ceną za niezłomność był fakt, że nie uznawano ich za poważnych partnerów. Rozmaite instytucje, tworzone przez reprezentantów kolejnych fal emigracji, siłą rzeczy traktowały środowisko polskiego Londynu jako nieliczące się z polityczną rzeczywistością. W końcu ogromne znaczenie miało przecież i to, że polski Londyn stanowił zamknięte środowisko, z roku na rok coraz bardziej hermetyczne. Choć miana takie jak „prezydent RP” czy „prezes Rady Ministrów RP” brzmiały dumnie, nie oddawały politycznej rzeczywistości. Zapleczem tych instytucji pozostawała bowiem przede wszystkim emigracja drugowojenna osiadła na Wyspach Brytyjskich. W końcu lat 80. była to już generacja schyłkowa.
Dla pryncypialności poglądów polskiego Londynu duże znaczenie miały względy aksjologiczne i moralne. „Przekonanie o tym, że Polska i polskość poddawana jest przez komunistyczną władzę zabiegom niszczącym jej istotę, stanowiło składnik postawy skłaniającej do przyjmowania roli depozytariusza tego, co wystawione zostało na niebezpieczeństwo”12 – pisał Rafał Habielski. W istotę takiego funkcjonowania wpisana była defensywność. W dłuższej perspektywie powodowało to, że grupa ta zastygała w bezruchu, stając się coraz bardziej anachroniczną i niezrozumiałą dla postronnych, według których – w swoim oderwaniu od politycznej rzeczywistości – wydawała się balansować na granicy śmieszności.
Jednym z dowodów były dyskusje prowadzone w polskim Londynie jesienią 1989 r. i wiosną roku następnego, gdy spierano się o to, czy można zrezygnować z postulatu przywrócenia granicy Rzeczypospolitej ustalonej traktatem ryskim z marca 1921 r.13 Z punktu widzenia spraw, z jakimi zmagano się wówczas nad Wisłą, były to problemy wręcz księżycowe. Tymczasem dla generacji, która przez całe lata śniła o powrocie do Wilna, Lwowa i nad Zbrucz, były to autentyczne dramaty. Dogmat o nienaruszalności granic II RP konstytuował zresztą legalizm polskiego Londynu w większym jeszcze stopniu niż przywiązanie do litery konstytucji kwietniowej. Inna sprawa, że w gruncie rzeczy większość osób sprawujących najwyższe funkcje na emigracji nie traktowała konstytucji kwietniowej jako jedynie słusznej, ale raczej jako jedyną będącą do dyspozycji.
Przed władzami polskimi stały w 1989 r. bardziej palące problemy aniżeli aksjologiczny spór o ciągłość państwowości względem II RP czy PRL
Jednocześnie polski Londyn – przy wszystkich wskazanych wcześniej zastrzeżeniach – pozostawał jeszcze w latach 80. środowiskiem wewnętrznie zróżnicowanym. Spajało je przekonanie o autentycznym znaczeniu legalizmu, traktowanego nie jako zakurzona dekoracja, lecz pożyteczna forma koncentracji Polaków na emigracji. A jednocześnie legalizm był symbolem potrzebnym aż do czasu, gdy kraj odzyska wolność. Do patosu tytułów, orderów i ceremoniałów podchodzono w różny sposób. Ot, choćby premier Szczepanik traktował swój tytuł bardzo serio, ale niejeden członek londyńskich władz emigracyjnych był wobec tych splendorów bardziej zdystansowany, rozumiejąc umowność sytuacji, w jakiej przyszło mu funkcjonować.
Być może najbardziej charakterystycznym przykładem postawy odmiennej od tej reprezentatywnej dla polskiego Londynu było środowisko paryskiej „Kultury”. Choć jego charyzmatycznym liderem był Jerzy Giedroyc, generacyjnie zaliczający się także do emigracji drugowojennej, proponował on znacznie bardziej „ofensywny” i realistyczny wariant patriotyzmu14. W efekcie krąg Maisons-Laffitte odgrywał bardzo istotną rolę inspirującą. „Kultura” współtworzyła i wykorzystywała potencjał intelektualny, który zostawił trwały ślad we współczesnej Polsce. Legaliści nie stawiali przed sobą takich zadań. W przeciwieństwie do nich Giedroyciowi udało się również wciągać do współpracy przedstawicieli kolejnych fal emigracji z kraju: był on zainteresowany dialogiem, nastawiony nie tylko na nadawanie, lecz również na odbiór. Na tym tle dobrze było widać słabość polskiego Londynu.
Widziane z kraju
Głosy o potrzebie nawiązania do tradycji politycznej i prawnej II Rzeczypospolitej pojawiły się także w środowiskach opozycji demokratycznej, aktywizującej się nad Wisłą od połowy lat 70. Ugrupowaniem niezwykle istotnym – a dziś zdumiewająco słabo obecnym w tradycji myślenia propaństwowego – było Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Organizacja ta, rozwijając refleksję programową, odwoływała się wprost do tradycji niepodległościowych, jasno wskazując, że PRL jest niesuwerenna, a system komunistyczny – niereformowalny15. PPN dokonywało syntezy myśli niepodległościowej z rzeczywistością ostatniej ćwierci XX wieku: z rodzącymi się aspiracjami społecznymi, rozwojem technicznym i wyzwaniami cywilizacyjnymi.
Jedną z najbarwniejszych postaci, które otwarcie podniosły w Polsce lat 70. sztandar haseł niepodległościowych, okazał się Leszek Moczulski. Można go uznać za przykład wzbogacenia tradycji zinstytucjonalizowanej opozycji o czytelne odwołania do tradycji piłsudczykowskiej i sanacyjnej. Darzył on szacunkiem legalistyczne instytucje, a z ludźmi polskiego Londynu utrzymywał bliskie kontakty. Dowodem na to były serdeczne uczucia, jakimi obdarzyli go Kazimierz Sabbat i Ryszard Kaczorowski, gdy na przełomie lat 1986 i 1987 Moczulski udał się na leczenie na Zachód, co zresztą w ogóle doszło do skutku w znacznej mierze dzięki wsparciu polskiego Londynu. Wtedy też jego popularność nad Tamizą sięgnęła szczytów, choć nie wszystkim podobał się manifestowany przez niego radykalizm. Summa summarum bardziej w cenie była tam dostojna powściągliwość. Nie bez kozery objęcie urzędu prezydenta proponowano już wcześniej Władysławowi Bartoszewskiemu, Janowi Józefowi Lipskiemu czy Janowi Kielanowskiemu.
Jednocześnie ugrupowanie Moczulskiego, Konfederacja Polski Niepodległej, pozostawało jednym z tych nielicznych środowisk – obok Ruchu Młodej Polski – które snuły teoretyczne rozważania nad przyszłym ustrojem politycznym kraju po tym, jak odzyska on niepodległość. Tego rodzaju działania prowadzono już w okresie przedsierpniowym i w początku lat 80.16 Na nowo podjęto je po stanie wojennym i owocem stał się projekt konstytucji III Rzeczypospolitej, przedstawiony przez Moczulskiego w drugim obiegu17. Charakterystyczne, że projekt ten, nawiązując do rozwiązań konstytucji kwietniowej, mimo wszystko daleko od niej odchodził.
Innymi słowy, nawet najbardziej konsekwentny krajowy zwolennik nurtu niepodległościowego nie proponował nawrotu do rozwiązań prawnych z 1935 r. Wniosek z tego, że czym innym były dla Moczulskiego symbole, a czym innym – realne instrumenty władzy. Tego rodzaju postulatów powrotu do konstytucji kwietniowej nie formułowano również w innych dyskusjach programowych na łamach drugoobiegowej prasy w ostatnich latach PRL18.
Jan Skórzyński wskazywał, że opozycja solidarnościowa, skupiona na praktyce działania, zaniedbała w latach 80. spory programowe. W efekcie, gdy jesienią 1988 r. pojawiła się oferta rozmów politycznych z komunistami, boleśnie jasny stał się brak czytelnego programu reform19. Nie było jasne, jakiego rodzaju rozwiązania proponuje kierownictwo „Solidarności” w sprawach tak palących jak reforma gospodarcza, a cóż dopiero mówić o reformie ustroju. Na dobrą sprawę istniał jedynie postulat generalny: poszerzenie sfer wolności, stworzenie warunków dla pluralizmu społecznego i politycznego.
Logika trudnego kompromisu, która doprowadziła Lecha Wałęsę i przywódców podziemnej „Solidarności” do rozmów z komunistami na przełomie lat 1988 i 1989, niosła ze sobą koszty. W tym kontekście wskazywanie na to, że reżim PRL jest w gruncie rzeczy uzurpatorski, nie mogło mieć sensu politycznego20. Inna sprawa, że ekipa opozycyjna siadająca do stołu negocjacyjnego z komunistami musiała wykazać się daleko idącym realizmem czy wręcz żyłką hazardową. Dla pryncypialnych antykomunistów nie mogło być miejsca przy okrągłym stole. Stąd też nie można się dziwić, że w „drużynie Wałęsy” nie pojawiały się nawet półgębkiem wyrażane sugestie o powrocie do rozwiązań prawnych nawiązujących do dwudziestolecia międzywojennego.
Co znamienne, polski Londyn był podzielony w ocenie nadchodzących rozmów. Prezydent Sabbat obawiał się, że komuniści oszukają „Solidarność”, tak jak oszukali Mikołajczyka cztery dekady wcześniej. Natomiast choćby Edward Raczyński czy Tadeusz Żenczykowski opowiadali się za wykorzystaniem politycznej szansy. Tym bardziej że chyba wszyscy zgodziliby się z późniejszą oceną Pawła Machcewicza, który wskazywał, że „ciężar walki o podmiotowość i poszerzanie zakresu wolności zawsze spoczywał na społeczeństwie w kraju”21.
Kiedy w kolejnych miesiącach 1989 r. przyspieszenie polityczne nabrało zawrotnego tempa, niewiele było czasu na teoretyczne rozważania konstytucyjne. Gdy 24 sierpnia 1989 r. premierem został Tadeusz Mazowiecki, w pierwszej kolejności należało rozwiązać problemy gospodarcze. Dlatego też poprawki do konstytucji PRL dokonane w końcu grudnia były zaskoczeniem chyba nie tylko dla ostatniego lidera PZPR, Mieczysława F. Rakowskiego, który komentował we własnych zapiskach, że „klub PZPR oprócz jednego posła głosował za zmianami”22.
W ich efekcie orzeł odzyskał koronę, Rzeczpospolita Polska przestała być „Ludowa”, natomiast przyjaźń z ZSRR i kierownicza rola PZPR zostały wykreślone z konstytucji. Zgoła przeciwne niż u Rakowskiego były odczucia Aleksandra Halla, jednego z najbliższych współpracowników premiera. „Poczułem wyraźną satysfakcję, uświadamiając sobie, że już nie jestem ministrem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, przeciwko której buntowałem się od młodzieńczych lat, ale ministrem Rzeczypospolitej Polskiej”23 – wspominał Hall. Zmiany proklamujące w praktyce zmianę ustroju można było uznać za czytelne nawiązanie do tradycji niepodległościowej.
U progu wiosny 1990 r. premier RP na uchodźstwie Edward Szczepanik szkicował dwa możliwe scenariusze prowadzące do zakończenia misji władz emigracyjnych. Wariant maksymalistyczny sprowadzał się do przywrócenia obowiązywania konstytucji kwietniowej oraz zorganizowania wyborów parlamentarnych według jej zapisów. Wariant bardziej realistyczny miał natomiast polegać na przeprowadzeniu wolnych wyborów parlamentarnych na podstawie rozwiązań prawnych istniejących już nad Wisłą, a następnie na uchwaleniu nowej konstytucji i wyborze głowy państwa, której urząd zostanie potem przekazany przez urzędującego prezydenta RP na uchodźstwie24. W praktyce jednak nawet Szczepanik nie wierzył w pełne przywrócenie legalizmu opartego na rozwiązaniach przedwojennych.
Ku kontynuacji
Realizacja postulatów Szczepanika była niemożliwa z wielu powodów. Nie najmniej istotnym była narastająca polaryzacja w obozie solidarnościowym, która w połowie 1990 r. przeszła w tzw. wojnę na górze. Wykształciły się wówczas dwa główne nurty: jeden skupiony wokół premiera Mazowieckiego, drugi zaś wokół przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Wałęsy. Pośród różnych pól sporu pomiędzy oboma grupami znalazła się również – choć nie na pierwszym planie – sprawa ich stosunku do polskiej emigracji niepodległościowej reprezentowanej przez londyńskich niezłomnych.
W Polsce roku 1918 w szufladach ówczesnych stronnictw politycznych nie brakowało konkretnych pomysłów na rozwiązania ustrojowe. W roku 1989 szuflady były puste
Przyznać należy, że tak Wałęsa, jak i Mazowiecki w niewielkim stopniu interesowali się losem polskiego Londynu. To jednak pierwszy premier III RP włożył więcej wysiłku, by wykonać choćby symboliczny gest wobec polskiej diaspory. Jego wizyta z lutego 1990 r. nieco ociepliła klimat pomiędzy polskim Londynem a Warszawą, choć nie doszło wówczas do spotkania z prezydentem Kaczorowskim. Wydaje się, że na dobre lody zostały przełamane dopiero londyńską wizytą Aleksandra Halla w maju 1990 r. Znów jednak nieszczęśliwie moment ten zbiegł się z wybuchem „wojny na górze” i początkiem strajków kolejarzy, którzy jako pierwsi sprzeciwili się skali wyrzeczeń wymuszanych przez regulacje planu Balcerowicza25. W efekcie brutalna walka polityczna w kraju skupiła uwagę solidarnościowych polityków nad Wisłą.
Kwestia stosunku do emigracji londyńskiej powróciła dopiero jesienią 1990 r., a kluczowy kontekst stanowiła prezydencka kampania wyborcza, podczas której w szranki stanęli m.in. Wałęsa i Mazowiecki. Wówczas to, w początku października 1990 r., Wałęsa na posiedzeniu Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” wygłosił opinię, iż „polska państwowość niezniewolona przetrwała na uchodźstwie. Wolne wybory dadzą nam moralne prawo do przejęcia insygniów władzy i podziękowania za przetrwanie ciągłości historycznej Wolnego Kraju”26.
Architektem tego pomysłu był Zdzisław Najder. W jego wspomnieniach czytamy: „Pomysł przyszedł mi do głowy w pierwszych dniach października: skoro wybór prezydenta RP ma być instytucjonalnym i ideowym otwarciem III Rzeczypospolitej – trzeba go połączyć z uregulowaniem, nareszcie, stosunku władz krajowych do tych, którzy na wychodźstwie przechowali ciągłość Polski Niepodległej. Rząd Tadeusza Mazowieckiego zachowywał się wobec władz, zwanych protekcjonalnie «londyńskimi», powściągliwie i dwuznacznie; z dawnych rozmów z Tadeuszem pamiętałem, że traktował te władze w najlepszym razie jako symboliczne”27.
Zważywszy choćby na działania podjęte niedługo później przez Aleksandra Halla, który zawarł podobne porozumienie z Kaczorowskim, opinia Najdera o środowisku Mazowieckiego jawi się jako niesprawiedliwa.
Dawny szef Sekcji Polskiej RWE zdołał przekonać lidera „Solidarności” do gestu wobec legalistów, ale więcej było w tym doraźnej kalkulacji politycznej niż wyboru aksjologicznego. Po podpisaniu przez Najdera 12 października 1990 r. porozumienia z prezydentem Ryszardem Kaczorowskim, na mocy którego ten ostatni miał przekazać insygnia prezydenckie wybranemu w wyborach powszechnych prezydentowi III RP, Wałęsa „grymasił, że go Londyn otwarcie nie poparł”28. Być może zmienił zdanie, gdy rząd Szczepanika wystosował 3 grudnia dramatyczny apel wzywający do poparcia Wałęsy konkurującego w drugiej turze z operetkowym i tajemniczym Stanisławem Tymińskim. Ostatecznie historyczny lider „Solidarności” zwyciężył w drugiej turze z miażdżącą przewagą nad swoim konkurentem.
Można mieć przekonanie graniczące z pewnością, że sam Zdzisław Najder, który z własnego doświadczenia życiowego poznał, czym jest los emigranta – co więcej: skazanego przecież w PRL na karę śmierci za zdradę – kierował się chęcią uhonorowania niezłomnych polskiego Londynu. Że przy tej okazji pragnął wyzyskać gest Lecha Wałęsy, aby przysporzyć temu ostatniemu popularności w prezydenckim wyścigu – to już logika ustroju demokratycznego. Warto jednak jednocześnie pamiętać, że potencjalne korzyści musiały być ograniczone, ponieważ – jak wskazywał Andrzej Friszke – „legalizm emigracyjny większości społeczeństwa nadal wydawał się czymś obcym i oderwanym od rzeczywistości”29.
Niestety, nie obyło się bez zgrzytów. Wysłanników prezydenta Kaczorowskiego, który zgodnie z ustaleniami miał przekazać insygnia na ręce nowo wybranej w wyborach powszechnych głowy państwa, potraktowano w Warszawie szorstko. Inaugurację prezydencką Lecha Wałęsy planowano na 22 grudnia, w związku z czym Kaczorowski musiał w gruncie rzeczy przyjąć wszystkie oczekiwania partnerów z Warszawy. Gospodarzem uroczystości na Zamku Królewskim miał być marszałek Senatu Andrzej Stelmachowski, natomiast przekazanie insygniów miało nastąpić na mocy jednostronnego oświadczenia woli ostatniej głowy państwa na uchodźstwie.
Gdy to ustalono, Kaczorowski w pilnym trybie musiał podjąć szereg decyzji stawiających instytucjonalne życie legalistycznej emigracji w stan likwidacji. Rozwiązana została Rada Ministrów oraz Skarb Narodowy, co nastąpiło z pominięciem Rady Narodowej – emigracyjnej namiastki parlamentu – wywołując u schyłku dziejów emigracyjnej państwowości napięcia i protesty. Nie było jednak czasu na debaty – 22 grudnia 1990 r. Ryszard Kaczorowski przybył do Warszawy30. Tego samego dnia po południu w blasku fleszy doszło do symbolicznego nawiązania ciągłości pomiędzy II RP a III RP – insygnia prezydenckie trafiły w ręce Lecha Wałęsy. Były wśród nich chorągiew II RP, pieczęcie Kancelarii Prezydenta, pieczęć Orderu Orła Białego i rękopis konstytucji kwietniowej.
Po latach Zdzisław Najder tak precyzował intencje stojące za tym gestem: „chodziło nie tylko o podkreślenie ciągłości instytucjonalnej Polski Niepodległej. Chodziło o dostarczenie odnawianemu państwu dorobku ideowego polskiej emigracji politycznej, tak potrzebnego w okresie przekształcania PRL w RP. O zasilenie krajowego krwiobiegu kulturowego składnikami tradycji i bezinteresownego poświęcenia”31.
Były też głosy, które kwaśno kwitowały tę uroczystość. Ostatni I sekretarz KC PZPR Mieczysław Rakowski w swoim dzienniku prześmiewczo określił ceremonię jako „pełny powrót Burbonów”32, w historycznym nawiązaniu do epoki restauracji we Francji po rewolucji francuskiej i okresie napoleońskim. Krytyki i złośliwości było jednak znaczniej mniej niż satysfakcji.
Wybór tradycji
III Rzeczpospolita uchyla się współcześnie przed nawiązaniem bezpośredniej ciągłości prawnej pomiędzy II RP a III RP33, choć symbolicznie taka kontynuacja jest faktem. Kluczową rolę w tym – by użyć określenia Marcina Kuli – wyborze tradycji34 odegrały decyzje polityczne lat 1988–1990. Logika ówczesnych, zachodzących niezwykle dynamicznie, przemian politycznych forowała zmiany ewolucyjne, które siłą rzeczy utrudniały ufundowanie symbolicznego „nowego początku” III RP.
Skupienie na rozwiązywaniu praktycznych problemów, na czele z dramatyczną zapaścią finansów publicznych, a w dalszej kolejności tąpnięciem w nastrojach społecznych, powodowało, że przed władzami polskimi stały wówczas bardziej palące problemy aniżeli aksjologiczny spór o to, czy w nowej państwowości powinno się znaleźć więcej elementów kontynuacji tradycji II RP czy więcej elementów kontynuacji PRL. Była to zresztą wyraźna różnica względem sytuacji z roku 1918, gdy w szufladach ówcześnie funkcjonujących stronnictw politycznych nie brakowało konkretnych pomysłów na rozwiązania ustrojowe. W roku 1989 szuflady były puste, a żaden spójny – i możliwy do zaakceptowania przez społeczeństwo – model przekształceń ustrojowych nie istniał.
Gdy opadł kurz pierwszych heroicznych miesięcy III RP, problem ciągłości prawnej pomiędzy II RP a Polską współczesną powrócił raz jeszcze i zaznaczał się w polskich debatach lat 90. Z impetem występowali w nich zwłaszcza przeciwnicy ciągłości pomiędzy PRL a III RP, jak choćby Jakub Karpiński. W 1995 r. pisał on na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Nie wszystko, co się działo w Polsce w okresie PRL, należy do PRL. Polska jest nazwą kraju, natomiast PRL jest nazwą państwa tworzonego przez komunistów, partyjnego i niesuwerennego. Ponieważ było to państwo udawane, więc ze względu na jego ograniczenia dobrze jest czasem nazywać je państwowością (państwem osłabionym) lub pseudopaństwem. Natomiast pod władzą PRL żyli ludzie i to, co robili, było ich życiem, a nie PRL”35.
Siłą rzeczy dyskusje te przenikały także na pole polityki. Kwestie ustrojowe nadal odgrywały istotną rolę, m.in. w programie KPN. To ugrupowanie postulowało uchwalenie ustawy o restytucji niepodległości – wprowadzającej expressis verbis ciągłość konstytucyjną z systemem prawnym II RP – a także proponowało projekt konstytucji oparty w pewnej mierze na wzorcach konstytucji z roku 193536.
Jakkolwiek polski system prawny nie został ostatecznie wzbogacony o ustawę o restytucji niepodległości, to jej surogatem stała się uchwała o ciągłości prawnej między II a III Rzecząpospolitą Polską, przyjęta przez Senat RP III kadencji 16 kwietnia 1998 r. Punkt drugi tej uchwały stanowi, że „Senat uznaje ciągłość prawną II i III Rzeczypospolitej Polskiej, wyrażającą się w ich suwerennym i niepodległym bycie. Tym samym stwierdza, że narzucona w dniu 22 lipca 1952 r. konstytucja niesuwerennego państwa nie podważyła legalnie mocy prawnej Ustawy Konstytucyjnej Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 23 kwietnia 1935 r. oraz opartego na niej porządku prawnego”.
W czasie konferencji zorganizowanej przed przyjęciem tej uchwały w Senacie RP przywoływano wiele emocjonalnych motywacji dla jej powzięcia. Wojciech Ziembiński – uczestnik konspiracji niepodległościowej i opozycji przedsierpniowej – wskazywał: „Podczas II wojny światowej i przed nią przysięgaliśmy uroczyście Panu Bogu Wszechmogącemu między innymi, cytuję: «Stać na straży konstytucji i honoru żołnierza polskiego». Konstytucji Polski niepodległej z 23 kwietnia 1935 roku i utrzymanych przez nią w mocy dwunastu artykułów konstytucji marcowej jak dotąd naród polski poprzez swe suwerenne, uprawnione przedstawicielstwo nie uchylił. Stąd też potrzeba ostatecznego uregulowania tej sprawy przez obecny parlament Rzeczypospolitej. […] Dopóki nie przywrócimy ciągłości prawnopolitycznej między III i II Rzecząpospolitą, dopóty nie możemy chodzić z podniesionym czołem. Nie spełniliśmy bowiem podstawowego, narodowego, obywatelskiego i żołnierskiego obowiązku, sprzeniewierzamy się testamentowi Polski Walczącej”37.
Rzecz jasna, słowa okolicznościowego przemówienia zasługują na szacunek i poważne potraktowanie. Nie mniej istotne wydaje się jednak wzięcie pod uwagę opinii wygłoszonej w czasie tej samej konferencji przez Jadwigę Staniszkis. „Problem ciągłości między II a III Rzeczpospolitą i legalności PRL nie budzi niestety emocji społecznych. PRL jest równocześnie zapomniana i obecna w III Rzeczypospolitej”38 – mówiła wówczas profesor socjologii. Opinia Staniszkis znakomicie przypomina o tym, że wybór tradycji nie będzie skuteczny – może wręcz okazać się pustym gestem – gdy zostanie dokonany arbitralnie i w oderwaniu od realiów społecznych.
Określone decyzje co do symboliki są potwierdzane lub odrzucane w zależności od tego, czy idzie za nimi codzienna praktyka społeczna, czy też nie. Swego rodzaju „złe urodzenie” – w tym wypadku: funkcjonowanie spuścizny po PRL – nie jest problemem, z którym musiała się mierzyć jedynie III Rzeczpospolita. Warto pamiętać, że u zarania niepodległości podobne wyzwania stanęły także przed II RP. Sąd Najwyższy, jeden z najważniejszych organów władzy państwowej, zebrał się na swoje pierwsze posiedzenie 1 września 1917 r., a zatem na kilkanaście miesięcy przed tym, gdy możliwe stało się budowanie zrębów instytucjonalnych suwerennej Polski. Pierwotnie Sąd Najwyższy był instytucją niemiecko-austriackiego protektoratu, jakim było w owym czasie Królestwo Polskie. Nie przeszkodziło mu to jednak w staniu się jedną z budzących powszechny szacunek instytucji odrodzonej Rzeczypospolitej.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2020
1 A. Friszke, Życie polityczne emigracji, Warszawa 1999, s. 488.
2 Zob. K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943–1948, Poznań 1990, s. 63 i n.
3 W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski, t. 2: 1914–1939, Gdańsk 1990, s. 758.
4 W. Rostocki, Pięćdziesiąt pięć lat mocy obowiązującej Konstytucji Kwietniowej. Ustrój władzy państwowej w ustawie zasadniczej i w praktyce, Lublin 2002.
5 A. Friszke, Pryncypia legalizmu, czyli prezydent August Zaleski, w: Niepiękny wiek XX. Profesorowi Tomaszowi Szarocie w siedemdziesiątą rocznicę urodzin, red. B. Brzostek, J. Eisler, D. Jarosz, K. Kosiński, T. Wolsza, Warszawa 2010.
6 Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, w: Rok pierwszy. Powstanie i działalność aparatu bezpieczeństwa publicznego na Lubelszczyźnie (lipiec 1944 – czerwiec 1945), red. L. Pietrzak, S. Poleszak, R. Wnuk, M. Zajączkowski, Warszawa 2004, s. 38.
7 L. Kolarska-Bobińska, Civil Society and Social Anomy in Poland, „Acta Sociologica”1990, Vol. 33, No. 4, s. 282.
8 P. Lendvai, Orbán. Nowy model przywództwa w Europie, tłum. M. Zawadzka, Warszawa 2019, s. 124.
9 B. C. Iacob, A transition to what and whose democracy? 1990 in Bulgaria and Romania, w: From Revolution to Uncertainty. The Year 1990 in Central and Eastern Europe, ed. J. von Puttkamer, W. Borodziej, S. Holubec, London 2019, s. 138.
10 J. Mark, B. C. Iacob, T. Rupprecht, L. Spaskovska, 1989. A Global History of Eastern Europe, Cambridge 2019, s. 74.
11 Zob. T. Kozłowski, Anatomia rewolucji. Narodziny ruchu społecznego „Solidarność” w 1980 roku, Warszawa 2017, s. 336–344.
12 R. Habielski, Patriotyzm na emigracji, w: Patriotyzm Polaków. Studia z historii idei, red. J. Kloczkowski, Kraków 2006, s. 221.
13 R. Habielski, Życie społeczne i kulturalne emigracji, Warszawa 1999, s. 294–295; A. Friszke, Życie polityczne emigracji, dz. cyt., s. 475–476.
14 R. Habielski, Patriotyzm na emigracji…, dz. cyt., s. 228–231.
15 A. Friszke, Opozycja polityczna w PRL 1945–1980, Londyn 1994, s. 490–499.
16 G. Wołk, Antykomunizm w ideologii Konfederacji Polski Niepodległej, w: Antykomunizm Polaków w XX wieku, red. P. Kardela, K. Sacewicz, Białystok–Olsztyn–Warszawa 2019, s. 636–637.
17 L. Moczulski, Trzecia Rzeczypospolita w zarysach (materiał do dyskusji), [1984].
18 K. Łabędź, Spory wokół zagadnień programowych w publikacjach opozycji politycznej w Polsce w latach 1981–1989, Kraków 1997, s. 208–234.
19 J. Skórzyński, Rewolucja Okrągłego Stołu, Kraków 2009, s. 215.
20 W. Osiatyński, Obrady Okrągłego Stołu w Polsce, w: A. Friszke, J. Grzelak, M. Kofta, W. Osiatyński, J. Reykowski, Psychologia Okrągłego Stołu, red. M. Kofta, A. Leszczyński, Sopot 2019, s. 245.
21 P. Machcewicz, Emigracja w polityce międzynarodowej, Warszawa 1999, s. 252.
22 Hoover Institute Archives, Mieczysław F. Rakowski papers, Box 6, Dziennik 1989, k. 301 (29 XII 1989).
23 A. Hall, Osobista historia III Rzeczypospolitej, Warszawa 2011, s. 124.
24 Przekazanie insygniów prezydenckich do kraju, w: Zakończenie działalności władz RP na uchodźstwie 1990, red. Z. Błażyński, R. Zakrzewski, Londyn 2000, s. 37–39.
25 A. Dudek, Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski, Kraków 2019, s. 153.
26 R. Turkowski, Ostatnia Rada Narodowa RP na uchodźstwie 1989–1991, w: Zakończenie działalności władz RP na uchodźstwie 1990, dz. cyt., s. 88.
27 Z. Najder, Jaka Polska. Co i komu doradzałem, Warszawa 1993, s. 153–154.
28 Tamże, s. 156.
29 A. Friszke, Życie polityczne emigracji, dz. cyt., s. 483.
30 Tamże, s. 486.
31 Z. Najder, O polskiej emigracji politycznej, w: tenże, W sercu Europy, Warszawa 1998, s. 54.
32 HIA, Mieczysław F. Rakowski papers, Box 6, Dziennik 1990, k.120 (22 XII 1990).
33 P. Gotowiecki, „Restitutio ad integrum” – prawno-polityczna doktryna ośrodka legalistycznego polskiej emigracji politycznej na Zachodzie (1945–1990), „Miscellanea Historico-Iuridica”, t. XV, z. 1, 2016, s. 216–218.
34 M. Kula, Wybór tradycji, Warszawa 2003.
35 J. Karpiński, Wielka fikcja, w: Spór o Polskę 1989–99. Wybór tekstów prasowych, wstęp, wybór i układ P. Śpiewak, Warszawa 1999, s. 135.
36 M. Wenklar, Konfederacja Polski Niepodległej w III Rzeczpospolitej, w: Konfederacja Polski Niepodległej na drodze do wolności, red. M. Wenklar, Kraków 2011, s. 94.
37 W. Ziembiński, Obowiązek przywrócenia ciągłości prawnej między III i II Rzecząpospolitą Polską, w: Przywrócenie ciągłości prawnej między III Rzecząpospolitą Polską i II Rzecząpospolitą Polską – implikacje i konsekwencje. Materiały z konferencji zorganizowanej przez Komisję Ustawodawczą Senatu, Warszawa 1999, s. 38, 40.
38 J. Staniszkis, O pamięci i zapominaniu – socjologiczna refleksja w związku z dyskusją o ciągłości między II i III Rzecząpospolitą, w: Przywrócenie ciągłości prawnej, dz. cyt., s. 57.
wynalazcą terminu III RP był w 1947 r Władysław Gomółka,. W nr IV Nowych Dróg w 1948 r ukazał sie jego artykuł w ktorym dokonał oceny i usystematyzował pojęcia I RP,II RP więc PRL określił jako III RP. Dlatego gdy senior marszałek Andrzej Stelmachowski wręczał gen Jaruzelskiemu nominację ,prezydencką,powitał w nim oficjalnie Prezydenta IV RP. Tak zanotowano w archiwach sejmowych.