Zima 2024, nr 4

Zamów

Płynna odpowiedź na płynne czasy? Do czego formować kleryków w epoce ciągłej zmiany

Klerycy podczas II Ogólnopolskiego Forum Ceremoniarzy 2020. Fot. Archidiecezja Poznańska

Seminaria duchowne powinny dawać klerykom narzędzia – intelektualne i praktyczne – do zrozumienia procesów zachodzących w świecie i przygotowania na nie dobrej odpowiedzi. Wyzwania są bezprecedensowe, więc wymagają też bezprecedensowych środków w formacji seminaryjnej.

Gdy Zygmunt Bauman w zaciszu swojego gabinetu w Leeds wykuwał słynną koncepcję płynnej nowoczesności, świat właściwie dopiero wsiadał do rollercoastera, w którym dziś pędzimy już wszyscy. Pod koniec minionego tysiąclecia oczywiście znane i opisane były fenomeny globalizacji, mass mediów, wielkich migracji, konsumpcjonizmu, galopującej sekularyzacji, ale rewolucja technologiczna związana z wybuchem popularności nowych mediów dopiero raczkowała. Internet trafił już co prawda pod strzechy, ale ciągle był ściśle reglamentowany (pokolenie dzisiejszych 40-latków na pewno pamięta ten dreszcz ekscytacji towarzyszący sygnałowi, który wydawał router łączący się z internetem przez sieć telefoniczną). Internet ponad 20 lat temu nie zahibernował jeszcze naszych dzieci przed ekranami komputerów i smartfonów1, nie odpowiadał za epidemię samotności żywiącą się erzacem prawdziwych, głębokich relacji, które to zjawiska przyczyniają się do stale wzrastającej liczby przypadków depresji wśród współczesnych nastolatków.

Z dzisiejszej perspektywy tym bardziej aktualnie brzmią tezy, jakie na temat kondycji współczesnego świata – a Polska nie jest tu wyjątkiem – stawia Bauman, gdy wyjaśnia, dlaczego nazywa nasze czasy płynnymi:

„Niedostatek […] wzorców, kodeksów i zasad, których można by przestrzegać, które można by uznać za punkty orientacyjne i którymi można by się kierować w przyszłości, staje się dzisiaj coraz bardziej widoczny. Nie oznacza to wcale, że nasi współcześni kierują się w życiu wyłącznie własną wyobraźnią i inwencją, że tworzą swoje sposoby na życie od podstaw i według własnego uznania, nie korzystając z materiałów budowlanych i projektów dostarczanych przez społeczeństwo. Oznacza to jednak, że przechodzimy obecnie z epoki narzuconych z góry «grup odniesienia» do epoki «powszechnych porównań i zestawień», w której ostateczny cel indywidualnych wysiłków autokreacyjnych jest z zasady i nieodwołalnie nieokreślony, nieznany i narażony na częste i głębokie zmiany, gdyż ich prawdziwym kresem jest kres ludzkiego życia.

Dzisiaj wzorce i porządki nie są już «dane», a tym bardziej «oczywiste». Jest ich zbyt wiele; zderzają się z sobą, a ich przykazania przeczą sobie wzajemnie, co pozbawia je nieodpartej, zniewalającej siły. […] W efekcie mamy dziś do czynienia ze zindywidualizowaną i sprywatyzowaną wersją nowoczesności, w której obowiązek kreowania wzorców oraz odpowiedzialność za porażkę spoczywają przede wszystkim na barkach poszczególnych jednostek. Nadszedł czas roztapiania wzorców zależności i wzajemnych relacji. Są one dzisiaj plastyczne w stopniu nieznanym wcześniejszym pokoleniom i dla nich niewyobrażalnym, ale – jak wszystkie płyny – nie zachowują zbyt długo swego kształtu. Łatwiej nadać im kształt, niż go utrzymać. Ciała stałe uzyskują swoją formę raz na zawsze. ZACHOWANIE NIEZMIENNEGO KSZTAŁTU W PRZYPADKU PŁYNÓW WYMAGA WYTĘŻONEJ UWAGI, CIĄGŁEJ CZUJNOŚCI I NIEUSTANNEGO WYSIŁKU [podkr. EB], choć nawet wtedy rezultat nie jest jeszcze z góry przesądzony”2.

Klerycy powinni przechodzić elementarne szkolenia dotyczące bezpieczeństwa w sieci, czyli radzenia sobie z takimi zjawiskami, jak patotreści, otwarty dostęp do twardej pornografii czy cyberprzemoc

Ewa Buczek

Udostępnij tekst

W świecie, który opisuje Bauman, funkcjonuje również polski Kościół, tak samo jak inni głosiciele wielkich narracji zmuszony do zredefiniowania swojej roli i metod działania w sytuacji, gdy postulowany przez niego porządek przestaje być „dany” i „oczywisty”, a staje się jednym z wielu dostępnych i równorzędnych. Historia zna wiele przypadków, w których kurczowe trzymanie się zastanej, gotowej formuły okazywało się prostą drogą do upadku lub w najlepszym razie marginalizacji. Mówiąc dosadniej: kształtowanie sposobów działania i form obecności Kościoła w pluralistycznym społeczeństwie oparte na tzw. katolicyzmie kulturowym (czyli silnie sprzężonym np. z tożsamością narodową lub wprost ze strukturami państwa i często przez nie faworyzowanym) kończyło się ekspresową sekularyzacją.

Głośny był przypadek Québecu, francuskojęzycznej prowincji Kanady, która w ciągu zaledwie 50 lat przeszła „od katolicyzmu masowego do masowego zeświecczenia”, jak zatytułował swój esej w książce Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji ks. Andrzej Draguła. Autor pisze: „Niejeden z komentatorów aktualnej sytuacji Kościoła (nie tylko katolickiego) w Québecu stwierdza wprost: Kościół umiera. Statystyczne wskaźniki zdają się to potwierdzać. […] A może wcale nie skończył się tutaj ani Kościół, ani katolicyzm, ani – tym bardziej – nie skończyła się wiara? Może to koniec pewnej, historycznej – a więc zmiennej i niekoniecznej – formy i struktury zachodniego katolicyzmu?”3.

Podobnych pytań o kondycję Kościoła w Polsce nie sposób uniknąć, bo już widać pierwsze symptomy nadchodzącej wielkiej zmiany – i gołym okiem, i w świetle sondaży. W 2018 r. polską opinię publiczną zelektryzował raport opublikowany przez Pew Research Center porównujący religijność osób przed 40. rokiem życia i po nim w 108 krajach świata. Ankietowanym postawiono cztery pytania: o autoidentyfikację z religią; o to, jak ważna jest religia w ich życiu; o udział w nabożeństwach i o codzienną modlitwę. Wyniki prowadzonych przez osiem lat badań są alarmujące: w trzech pierwszych kategoriach to właśnie młodzi Polacy są liderem, jeśli chodzi o spadek religijności w porównaniu z pokoleniem ich rodziców. Różnice sięgają 29 punktów procentowych! Powtórzenie scenariusza z Québecu wcale nie jest niemożliwe.

Klerycy na warsztatach

Świat zmienia się dziś niewiarygodnie szybko i ukształtowanie, a następnie utrzymanie w nim stałej tożsamości, także, a może przede wszystkim, religijnej „wymaga wytężonej uwagi, ciągłej czujności i nieustannego wysiłku” zarówno ze strony świeckich, jak i duchownych. Dlatego właśnie młodzi ludzie, chcący służyć swojej wspólnocie jako księża, muszą być na to przygotowani. Seminaria duchowne powinny być miejscami, które dają im narzędzia – intelektualne i praktyczne – do zrozumienia procesów zachodzących w świecie i przygotowania na nie dobrej odpowiedzi. Wyzwania, które dziś stoją przed duchownymi, są bezprecedensowe, więc wymagają też bezprecedensowych środków w procesie formacji seminaryjnej.

I nie myślę tu o wywracaniu na nice i układaniu od nowa całego ratio studiorum, bo to skomplikowany proces oparty na sumie wiedzy, doświadczenia i dokładnej analizy potrzeb i możliwości – więc dalece przekraczający kompetencje amatorów – ale nie widzę przeszkód, dla których klerycy nie mogliby w większym stopniu korzystać z, nazwijmy to umownie, środków miękkich. Mogą to być warsztaty, debaty, szkolenia, lektury, spotkania. Takie metody są stosunkowo łatwe do wprowadzenia, nie generują wysokich kosztów, za to przynoszą wymierne efekty. To dawanie szansy na doświadczenie czegoś, a nie jedynie słuchanie o tym z perspektywy szkolnej ławki.

Te środki mają też inny niezaprzeczalny walor: pozwalają szybko reagować na bieżące wyzwania. W dzisiejszych czasach jednym z największych jest sposób, w jaki korzystamy z internetu i cyfrowych urządzeń mobilnych. Ofiarą fonoholizmu (czyli uzależnienia od smartfona) padają dziś zarówno dzieci, jak i dorośli, ale ci pierwsi są wobec zagrożeń cyfrowych zupełnie bezbronni. Świat wirtualny może być groźny i dlatego klerycy – podobnie jak inni dorośli pracujący z nieletnimi – powinni przechodzić elementarne szkolenia dotyczące bezpieczeństwa w sieci, czyli radzenia sobie z takimi zjawiskami, jak patotreści, otwarty dostęp do twardej pornografii czy cyberprzemoc (np. stalking).

Umiejętność dostrzegania, że ktoś pada ofiarą przemocy, to jedna z kluczowych kompetencji lidera każdej grupy. Przyszli księża muszą wiedzieć, jak wyłapać sygnały mówiące, że ktoś z ich podopiecznych doświadczył przemocy – seksualnej, fizycznej czy psychicznej – a także, gdzie w takiej sytuacji szukać pomocy. Z tego względu niezwykle cenne byłyby wprowadzenie w mury polskich seminariów szkoleń antyprzemocowych (lub wyprowadzenie kleryków poza te mury na szkolenia organizowane przez ekspertów).

Nie zawsze też owo korzystanie ze środków miękkich oznaczać musi specjalistyczne kursy. Równie cenne jest po prostu doświadczenie spotkania z innością. Weźmy pierwszy z brzegu przykład: obok wykładów z ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego dobrze by było stworzyć klerykom przestrzeń do nieformalnych spotkań z przedstawicielami innych wyznań chrześcijańskich, Żydami, muzułmanami, hinduistami. Dać okazję do rozmowy, konfrontacji doświadczeń, wymiany myśli. Niekoniecznie – a nawet nie przede wszystkim – na tematy religijne, ale również o zwyczajnych, codziennych sprawach.

Nie jest tajemnicą, że codzienność kleryków, a potem księży różni się jednak znacząco od doświadczeń wiernych świeckich. Dlatego wzajemne poznanie swoich światów pozwoliłoby i klerykom, i świeckim zrewidować dużo stereotypów na temat drugiej strony. W tym celu wystarczyłoby wprowadzić zwyczaj wspólnych posiłków np. raz na miesiąc, które przygotowują razem alumni i zaproszeni goście. Zakupy, gotowanie, zmywanie – to najprostsze ćwiczenia integracyjne z tzw. życia w rodzinie.

Te z pozoru drobne działania potrafią zmieniać mentalność i budować nową wrażliwość, które pomogą w konfrontacji z wyzwaniami współczesności. Jeśli wychowujemy kleryków do funkcjonowania w świecie, to w dyskusji o formacji seminaryjnej niezbędna wydaje się próba uchwycenia, jakie obszary tego funkcjonowania są dziś szczególnie drażliwe i wymagają refleksji, a nierzadko również przepracowania. Poniżej przedstawiam trzy tropy, moim zdaniem kluczowe, ale oczywiście niejedyne. Przy czym niezbędna jest świadomość, że sytuacja jest dynamiczna, a potencjalne pola konfliktu na pewno jeszcze nie raz nas zaskoczą.

Pierwsze powołanie księdza

Podstawowa definicja Kościoła mówi, że jest wspólnotą wszystkich wierzących. Jednak w tej wspólnocie historycznie ukształtował się model, w którym byli równi i równiejsi. Dlatego trzeba jasno postawić pytanie: czy ksiądz to taki świecki w wersji de luxe? Czy kapłaństwo daje jakieś supermoce, które fundamentalnie windują poczucie własnej wartości i prestiż społeczny? Niekiedy można odnieść wrażenie, że tak jest w istocie, co potwierdza styl życia niektórych duchownych uparcie delegujących codzienne, gospodarskie obowiązki na innych członków wspólnoty. O tym, jak bardzo przywykliśmy do takiego stanu rzeczy, niech świadczy powszechne poruszenie, ilekroć do mediów wyciekną zdjęcia, na których uchwycono jakiegoś kościelnego dostojnika w trakcie czynności, które zwykli śmiertelnicy wykonują regularnie bez asysty fotoreporterów (vide słynna fotografia kard. Seana Patricka O’Malleya, arcybiskupa Bostonu, w znoszonym szarym swetrze koszącego trawę).

Pewna dworskość form i feudalny charakter relacji świeckich i duchowieństwa jest w Polsce faktem (choć nie jest oczywiście obowiązującą normą) i stoi za tym skomplikowany splot uwarunkowań historyczno-społeczno-religijnych. Trzeba od razu przyznać, że nie jest to problem partykularny, ale wynika też po części z teologii laikatu, która funkcjonowała powszechnie właściwie do II Soboru Watykańskiego. Dość rzec, że jeszcze w XX-wiecznych dokumentach kościelnych osobę świecką definiowano zaledwie jako „nie-duchownego”, czyli w sposób negatywny, przez odbicie od pozytywnego wzorca.

O tym, że sympatie wobec tego typu postaw bywają żywe także wśród młodego pokolenia księży, może świadczyć chociażby wypowiedź anonimowego wikariusza w numerze „Więzi” sprzed paru miesięcy (mam świadomość, że to dowód anegdotyczny, ale ta wypowiedź zdaje się symptomatyczna): „Kiedyś ludzie kapłana całowali po rękach z szacunku dla sakramentu, a dziś by się mówiło, że to uwłacza godności wiernych. Tu zaszła poważna i niebezpieczna dla doktryny oraz duszpasterstwa rewolucja”4. I nie chodzi tu bynajmniej o sam zwyczaj całowania księżowskich rąk. To, co się w tych rękach dokonuje w trakcie Eucharystii – nota bene bez większej zasługi tego, który w tym pośredniczy – przerasta wszelkie nasze wyobrażenia i jako samo serce chrześcijaństwa godne jest najwyższej czci. Problem zaczyna się wtedy, gdy pośrednik zaczyna grzać się w blasku tej czci. Gdy jego powołanie, jego droga do świętości zaczynają nabierać zabarwienia wyższościowego wobec pozostałych sióstr i braci w wierze. A przecież, jak tłumaczy ks. Przemysław Szewczyk:

„Przede wszystkim pamiętać trzeba, że skoro hierarchia nie rodzi się przed Kościołem ani obok Kościoła, ale w nim, to duchowni są po prostu chrześcijanami. To jest ich pierwsze powołanie, które niczym nie różni się od powołania innych członków Kościoła. Ksiądz nie jest wierzącym bardziej czy inaczej: jego głównym powołaniem jest przyjęcie zbawienia w Jezusie Chrystusie, życie Ewangelią i Duchem Bożym.

Zanim będzie dla pozostałych ludzi pasterzem, musi być najpierw po prostu bratem, jednym z wielu mających udział w dziele Chrystusa. Nie ma czegoś takiego jak «świętość kapłanów», jest po prostu świętość będąca upodobnieniem się do Chrystusa. Wielu problemów byśmy uniknęli, gdyby duchowni w zapale realizacji swojej partykularnej misji w Kościele nie przesuwali tego pierwszego powołania na plan dalszy”5.

W podobnym tonie wypowiada się również ks. Andrzej Pęcherzewski w rozmowie z Damianem Jankowskim (która w formie wywiadu rzeki ma się ukazać w tym roku w Wydawnictwie „Więź”). Nadmorski duszpasterz mówi: „Lubię określać siebie jako «świecki ksiądz» (choć czasami budzi to zaskoczenie i zdziwienie u osób odwiedzających parafię), bo jestem przekonany, że święcenia kapłańskie nie zmieniły mojej natury, nie jestem bardziej duchowny niż moi parafianie, nie stałem się świętszy od nich, moje dłonie też takie nie są! Oczywiście, z uwagi na studia teologiczne i sporą porcję formacji duchowej, jestem pewnie lepiej przygotowany do pełnienia funkcji religijnych, mam też więcej czasu – nie mając żony i dzieci – na rozmyślanie i tematy metafizyczne. Ale absolutnie nie mam lepszego niż inni kontaktu z Bogiem, nie mam z Nim – z racji święceń – bardziej «bezpośredniego połączenia». Jestem ustanowiony przez Kościół, by na danym terenie organizować życie religijne, i tyle”.

Owa „świętość kapłanów” ma w Kościele długą tradycję, która przysłaniała istniejące przecież nauczanie o powszechnym powołaniu do świętości. Jak pisze Józef Majewski, „przez długie wieki za jej normę uznawano stan duchowny, świeckie życie w świecie traktowano jako praktycznie nieprzezwyciężalną przeszkodę na drodze do świętości. To dlatego świeccy znajdowali drogę na ołtarze – jako oficjalnie uznawani za świętych – właściwie tylko wówczas, gdy byli w stanie upodobnić swoje życie do życia duchowieństwa. To, co światowe, uważano za nazbyt materialne, zbyt cielesne – a tym samym grzeszne. Znamienne, że w łacinie kościelnej słowo carnalis znaczyło i «cielesny», i «grzeszny», przy czym służyło ono także do określania osób świeckich, których nazywano carnales. […] Czyż można się dziwić, że Kościół dokonał pierwszej wspólnej beatyfikacji małżonków – jako właśnie małżonków – dopiero w 2001 r., blisko dwa tysiące lat od swojego początku?”6.

Z taką koncepcją świętości zerwał dopiero II Sobór Watykański w Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium: „Dlatego dla wszystkich jest jasne, że wierni każdego stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego oraz doskonałej miłości. Dzięki zaś tej świętości także w społeczności ziemskiej rozwija się bardziej godny człowieka sposób życia. […] W różnych rodzajach życia i powinnościach według jednej świętości żyją wszyscy, którymi kieruje Duch Boży (LG 40–41)”.

W świetle współczesnego nauczania Kościoła niedopuszczalna dłużej jest gradacja powołań, wedle której najwyżej na drabinie prestiżu są księża, potem świeccy, a na końcu jeszcze zakonnice, które przez długie lata były traktowane w Kościele jak najniższa kasta. Zostaliśmy powołani, aby wspólnie dążyć ku zbawieniu, bo dopiero we wspólnocie może znaleźć swoje odwzorowanie osobowa relacja panująca wewnątrz Trójcy Świętej. W godności dzieci Bożych wszyscy jesteśmy równi, co przekładać się powinno także na codzienną praktykę życia Kościoła.

Jeśli wychowujemy kleryków do funkcjonowania w świecie, to w dyskusji o formacji seminaryjnej niezbędna wydaje się próba uchwycenia, jakie obszary tego funkcjonowania są dziś szczególnie drażliwe

Ewa Buczek

Udostępnij tekst

Jeśli jesteśmy siostrami i braćmi, to ważne jest, abyśmy dzielili wspólnie zarówno obowiązki, jak i przywileje. Nie ma powodu, dla którego ksiądz miałby jednoosobowo zarządzać parafią i odpowiadać za jej ofertę duszpasterską – to często zbyt wielkie obciążenie dla niego, a powód do frustracji dla wiernych. Dlatego warto u przyszłych duchownych nie tylko rozwijać umiejętności liderskie, ale także uczyć ich pracy zespołowej, odkrywania i wykorzystywania potencjału w innych ludziach czy technik rozwiązywania konfliktów.

Wyrazem szacunku i zaufania wewnątrz każdej grupy jest również transparentność w zarządzaniu wspólnym dobrem. Tymczasem w polskim Kościele ciągle zbyt dużo spraw związanych z finansami odbywa się w szarej strefie. Skandalicznym przykładem tego stanu rzeczy są pracownicy zatrudniani „na czarno” lub utrzymujący się jedynie z datków od wiernych, pozbawieni zabezpieczeń socjalnych i podstawowego poczucia bezpieczeństwa. Unormowanie stosunków pracy w Kościele, oparte na partnerskich relacjach wszystkich zainteresowanych, to pilne wyzwanie na najbliższą przyszłość.

Kobiety – pora na rewindykacje?

Wśród wszystkich wiernych świeckich grupę najmocniej przez lata dyskryminowaną stanowią – tu nie będzie zaskoczenia – kobiety. I choć na ten temat powiedziano już tysiące słów, to sytuacja w dalszym ciągu pozostawia wiele do życzenia i problem będzie nabrzmiewał, więc w dyskusji o formacji seminaryjnej zasługuje na osobne rozpatrzenie.

Obrońcy status quo często przywołują słowa Jana Pawła II. Rzeczywiście ten papież zajął się refleksją nad powołaniem i rolą kobiet w Kościele jak żaden inny przed nim. Wprowadził do obiegu kościelnego brzydkie słowo na „f” (czyli „feminizm”, choć koniecznie z dopowiedzeniem „nowy”), co dla wielu katolików było szokujące. Poszedł nawet dalej w dowartościowaniu kobiet i w encyklice Evangelium vitae przywołał pojęcie „geniuszu kobiecego”: „W dziele kształtowania nowej kultury sprzyjającej życiu, kobiety mają do odegrania rolę wyjątkową, a może i decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się promotorkami «nowego feminizmu», który nie ulega pokusie naśladowania modeli «maskulinizmu», ale umie rozpoznać i wyrazić autentyczny geniusz kobiecy we wszystkich przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form dyskryminacji, przemocy i wyzysku” (EV 99).

Niestety tej refleksji już nie rozwinął, a „geniusz kobiecy” – czyli jej właściwości definiowane (znowu!) wyłącznie w sposób negatywny, przez odniesienie do mężczyzny – stał się workiem pojęciowym tak głębokim, że można było do niego wrzucić właściwie wszystko.

Ten fragment papieskiej refleksji o kobietach jest najbardziej popularny, a przecież bez trudu można znaleźć inne, być może ważniejsze. Jan Paweł II w adhortacji Vita consecrata przypomina, że: „Kościół objawia w pełni swoje wielorakie bogactwo duchowe, kiedy odrzucając wszelką dyskryminację, przyjmuje jako prawdziwe błogosławieństwo dary Boże udzielone zarówno mężczyznom, jak i kobietom, i właściwie ceni równą godność wszystkich. […] Jest oczywiste, że NALEŻY UZNAĆ ZASADNOŚĆ WIELU REWINDYKACJI [podkr. EB] dotyczących miejsca kobiety w różnych środowiskach społecznych i kościelnych. Trzeba także podkreślić, że nowa świadomość kobiet pomaga również mężczyznom poddać rewizji swoje schematy myślowe, sposób rozumienia samych siebie i swojego miejsca w historii, organizacji życia społecznego, politycznego, gospodarczego, religijnego i kościelnego” (VC 57).

Owe nieszczęsne schematy myślowe ciągle jeszcze pokutują w społeczeństwie i Kościele, sprawiając, że wiele drzwi nadal pozostaje dla kobiet zamkniętych. Z badań przeprowadzonych przez Annę Szwed wynika, że zdaniem duchownych kobiety są powołane do bycia żonami i matkami, więc z zasady są przypisane do sfery prywatnej (w przeciwieństwie do mężczyzn, naturalnie predysponowanych do brylowania w sferze publicznej): „Rodzina, to jest jej pole działania. Rola wychowawcy. Rola matki. Tej, która przekazuje życie […]. Kobiety nie napisały ani Iliady, ani Odysei, ani Trylogii, czy innych pięknych powieści, ale na swoich kolanach wypiastowały największe talenty świata”7. Jako urodzone opiekunki kobiety najczęściej w kościołach mogą pełnić role służebne, będące przedłużeniem ich funkcji domowych – zajmują się działalnością charytatywną i dbają o porządek: „W Ewangelii […] są [kobiety], które obmywają mu [Jezusowi] nogi łzami, włosami wycierały, tak, ale to, to są sytuacje, w których kobiety się uniżają i ja uważam, że jak mam panie, które […] klękają przed ołtarzem, żeby podlać kwiatki na przykład, żeby nie zwiędły przy ołtarzu, czy które […] wycierają kurze i klękają, żeby przy stole Pańskim było jakby przyzwoicie, przed stołem Pańskim, to mi się wydaje, że to jest ta sama funkcja. Bo to są nie te czasy i uważam, że każdy powinien znać swoje miejsce i swój szereg. Chociaż ta drugorzędna rola zawsze okazuje się pierwszorzędna”.

Co ciekawe, stereotypowe postrzeganie kobiety przede wszystkim przez pryzmat jej roli opiekuńczo-wychowawczej rykoszetem uderza przede wszystkim w mężczyzn, których umiejętności rodzicielskie są ciągle deprecjonowane: „No zostawić ojca samego bez matki do wychowania dzieci, to on sobie nie poradzi, nie, a matka sobie poradzi z wszystkim”, „dziecko bardziej chyba uczy się modlitwy od mamy niż od taty, choć tata też jest dla niego jakimś tam autorytetem”. Nota bene takiemu podejściu do ojcostwa sprzyja też niezwykle ostatnio popularne budowanie modelu męskości przy użyciu terminologii militarystycznej. Mężczyzna ma być rycerzem, wojownikiem, czyli musi być waleczny, bohaterski, odważny, bezkompromisowy, twardy. A czy ktoś kiedyś widział wikinga zmieniającego pieluchy?

Na podobnej zasadzie krzywdząca jest oferta duszpasterska dla kobiet, która „babskie wieczory” w parafiach zapełnia czynnościami kosmetycznymi. Czy naprawdę kobiety nie mogą się spotkać, żeby pogadać o książkach lub pograć w planszówki? Inna sprawa, czy w ogóle podział duszpasterski pod względem płci jest naprawdę konieczny, skoro dążymy do rzeczywistości, w której „nie ma już mężczyzny ani kobiety”?

Nie muszę chyba tłumaczyć, że świat jest pełen wspaniałych, zaangażowanych ojców i kobiet wiodących prym w świecie polityki i nauki. Myślenie według schematów i operowanie przedzałożeniami jest zwyczajnie szkodliwe i czas już najwyższy, żebyśmy zaczęli dostrzegać w naszych bliźnich ich realny potencjał, a nie projektowali na nich swoje wyobrażenia. Kobiety wnoszą wiele do Kościoła, ale mogłyby wnieść nieporównywalnie więcej, gdybyśmy uważniej słuchali siebie nawzajem i szukali takich rozwiązań, które pozwolą najlepiej wykorzystać ich talenty i umiejętności. W tym celu wystarczyłoby w parafii zachęcać kobiety, aby przychodziły z własnymi pomysłami na swoją aktywność, zamiast lokować je w wąskiej ofercie dotychczasowego modelu duszpasterskiego.

Aby jednak móc się w ogóle usłyszeć, trzeba się najpierw spotkać, dlatego z pożytkiem dla wszystkich by było, gdyby kobiety były stałymi gośćmi w polskich seminariach. I nie chodzi tu jedynie o świeckie wykładowczynie, ale też o odważne, niezwykłe kobiety, które swoim życiem pokazują, jak różnorodne mogą być oblicza powołania.

Parafia – lek na samotność

Nie sposób pominąć tu wątku podstawowej wspólnoty, w której funkcjonujemy jako członkowie Kościoła, czyli parafii. Również od kształtu tej struktury zależy przyszłość Kościoła w Polsce (pamiętajmy, że w 2018 r. w naszym kraju działało aż 10 356 parafii katolickich, w których posługiwało 20 577 księży). I choć natychmiast przychodzi na myśl słynne zdanie z Tischnera: „Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”, to trudność z parafią nie jest przecież wyłącznie problemem personalnym z księżmi, ale raczej pytaniem o sposób, w jaki budujemy tę wspólnotę.

Człowieka XXI stulecia trapi choroba, która nigdy wcześniej nie występowała w takiej skali – samotność, czyli dżuma współczesności8. Naukowcy coraz częściej mówią wręcz o epidemii samotności i co ciekawe, nie jest to określenie przesadzone nawet na poziomie biologicznym. Dowiedziono, że „poczucie izolacji od innych wpływa na nasz sen, podnosi ciśnienie krwi, zwiększa poziom kortyzolu (hormonu stresu), zaburza ekspresję genów związanych z pracą układu odpornościowego, zwiększa ryzyko depresji i ogólnie obniża samopoczucie”9.

Człowiek jest istotą stadną i przez tysiąclecia dawał temu wyraz. Jeszcze do niedawna funkcjonowanie w większej grupie było warunkiem przetrwania w konfrontacji z niebezpiecznym i nieprzewidywalnym żywiołem przyrody. Wielu z nas ciągle jeszcze pamięta, że całkiem niedawno gospodarze w czasie żniw ramię w ramię pracowali po kolei u każdego z nich i nie był to bynajmniej przejaw abstrakcyjnej miłości bliźniego, ale praktyka solidarności społecznej wynikająca wprost ze świadomość, że w grupie możemy zdziałać więcej niż w pojedynkę.

Rozwój technologiczny i zmiana warunków życia sprawiły, że dziś rzadko kto zmuszony jest w takim stopniu polegać na sile społeczności. Po prawdzie nawet nie musimy już tak często jak niegdyś wychodzić z domu, bo rozwój internetu sprawia, że świat przychodzi do nas sam. Jean M. Twenge pokazuje, że obecni siedemnastolatkowie wychodzą z domu rzadziej niż kilkanaście lat temu wychodzili trzynastolatkowie!10

Dzisiejszy człowiek jest samotny jak nigdy przedtem i na tę potrzebę mogłaby i powinna odpowiadać parafia. To właśnie tam człowiek może doświadczyć poczucia elementarnej wspólnoty, uczyć się o budowaniu relacji nie tylko w kluczu plemiennych upodobań, ale przede wszystkim z myślą o dobru wspólnym. Bo też parafia stanowić może modelowy wręcz przykład społeczeństwa obywatelskiego, szanującego różnorodność jednostek, ale złączonego wspólnym celem. Kościół katolicki, ze swoją ogólnoświatową uniwersalną strukturą wykorzystującą jednak lokalne tradycje i obyczaje – czasem radykalnie od siebie odmienne – stanowi genialny przykład różnorodności w jedności. Powszechność Kościoła to zasób, z którego zbyt rzadko w Polsce korzystamy.

W formacji seminaryjnej nie może zabraknąć wychowania do życia we wspólnocie opartej na różnorodności, bo ona jest dziś faktem społecznym. Dlatego warto zastanowić się nad ofertą duszpasterską wykraczającą ponad utarte schematy. Oczywiście jak już dawno temu zauważył Wirgiliusz, non omnia possumus omnes (nie wszystko możemy wszyscy), ale właściwie każdy z nas mógłby odnieść do siebie wezwanie papieża Franciszka do wyjścia na peryferia. Bo przecież nie musi tu chodzić o peryferia geograficzne czy ideologiczne, ale po prostu o wyjście na obrzeża swojej strefy komfortu. I przykładów naprawdę nie trzeba długo szukać.

Jeśli Kościół w swoim nauczaniu niezmiennie podkreśla wagę rodziny i nienaruszalną wartość życia, to czy wymiernym tego dowodem nie byłoby otoczenie siecią wsparcia rodziców najmłodszych parafian, aby choć przez parę godzin w tygodniu mogli zostawić maluchy pod dobrą opieką i w spokoju napić się ciepłej kawy? Czy zasypywaniu międzypokoleniowych podziałów nie sprzyjałby system swoistego barteru usług, gdy np. w zamian za korepetycje z matematyki uczeń pomagałby seniorowi w zakupach? Żadna z tych propozycji nie jest nowa ani odkrywcza, co więcej, to się przecież dzieje w wielu polskich parafiach, ale ciągle jeszcze jest raczej wyjątkiem niż regułą.

Jeśli Kościół w swoim nauczaniu niezmiennie podkreśla wagę rodziny i nienaruszalną wartość życia, to czy wymiernym tego dowodem nie byłoby otoczenie siecią wsparcia rodziców najmłodszych parafian?

Ewa Buczek

Udostępnij tekst

A jeśli już o seniorach mowa, to nie mogę pominąć sprawy z pozoru drobnej, ale w istocie fundamentalnej. Jak to możliwe, że ludziom starszym, chorym, unieruchomionym Kościół proponuje przyjście z pomocą w postaci komunii świętej w ich własnych domach zaledwie raz w miesiącu?! Tego typu ogłoszenia słyszę regularnie i uszom nie wierzę. Czy naprawdę to jest aż tak wielki kłopot, by ksiądz dojeżdżał do domu chorego raz w tygodniu lub nawet codziennie? A jeśli tak, to czy nie jest to ten przypadek, w którym mógłby delegować do tego zaufanego i uprawnionego szafarza, np. właśnie kleryka? Na pewno odbyłoby się to z obopólną korzyścią.

Ostatecznie wszelkie debaty o tym, jak budować dobrą wspólnotę, muszą w którymś punkcie dojść do prostej zasady: uważnie słuchać. Słuchanie jest podstawą zaufania, a zaufanie rodzi bliskość, której tak rozpaczliwe brak nam w dzisiejszych czasach. Jak podkreśla papież Franciszek, to właśnie bliskość jest postawą, „która powinna wyróżniać wszystkich pasterzy bez wyjątku […]. Jezus jest Bogiem bliskim człowieka. Nie głosi się Ewangelii słowami, tylko bliskością”11.

Zmierzch epoki uniwersalnych odpowiedzi

Dyskusja o formacji seminaryjnej nie może toczyć się niezależnie od refleksji nad formacją stałą księży. Między tymi obszarami musi być ścisła łączność i obydwa zasługują w równym stopniu na naszą uwagę. Dobrym sposobem podejmowania takiej refleksji są synody lokalne, co dobrze pokazał II Synod Archidiecezji Katowickiej, który stanowi ciekawy przykład tego, że Kościół dostrzega przemiany społeczne, które w ekspresowym tempie dokonują się dziś także w Polsce. Organizatorzy na swojej stronie piszą: „biskup zwołuje synod diecezji zwłaszcza wtedy, gdy chce się poradzić Kościoła, któremu przewodniczy, posłuchać Ducha, który przez wspólnotę przemawia”12, a sekretarz synodu, ks. Grzegorz Strzelczyk w wywiadzie pod znamiennym tytułem Duszpasterstwo w płynnym świecie przyznaje: „Bardzo cenne było uzmysłowienie sobie stojącego przed naszym pokoleniem wyzwania. Zmienia się kultura, w jakiej żyjemy, i to w sposób niepodobny do żadnych innych wcześniejszych przemian – zarówno pod względem ich szybkości, jak i kierunku. Nie wiemy dokładnie, dokąd ten proces prowadzi, ale wiemy, że musimy się z nim zmierzyć. Świadomość oddziaływania takich procesów, które dotyczą nie tylko nas na Śląsku, prowadzi do przeczucia, że prawdopodobnie będziemy jakoś cierpieć z tego powodu jako Kościół, ale musimy się z tym zmierzyć”13.

Z uświadomienia sobie nieuchronności konfrontacji płynie potrzeba refleksji, która pomoże znaleźć rozwiązania. Liczba mnoga jest tu niezbędna, bo na płynne czasy powinna zostać dana płynna odpowiedź. I nie chodzi tu w żadnym razie o relatywizm czy naginanie istniejących zasad, ale o „płynność” rozumianą jako „nieprzywiązywanie się do jednej określonej odpowiedzi duszpasterskiej. Nie ma w dokumentach naszego synodu pięciu magicznych punktów, które automatycznie sprawę załatwią. My mamy prawie pięćset punktów w uchwałach synodu. One są wskazówkami, wedle których teraz duszpasterze i parafianie powinni szukać odpowiedzi na konkretne problemy. […] Nawrócenie duszpasterskie Kościoła parafialnego to przede wszystkim metanoia, zmiana sposobu myślenia, co musi zaczynać się od duszpasterzy. To oni stają wobec konkretnych problemów. Ich nawrócenie ma polegać na tym, żeby nie udawali, iż tych problemów nie ma, lecz się z nimi mierzyli”14.

Wesprzyj Więź

Jeśli formacja seminaryjna ma formować duchownych zdolnych odpowiadać na wyzwania epoki, to w erze ciągłej zmiany nie da się jej zaprogramować raz i na zawsze. Rację bytu straciły złote recepty na wszystko. I choć z pewnością nie jest łatwo się z tym pogodzić wszystkim przyzwyczajonym do bezpiecznej stabilności, to warto pamiętać, że w kapłaństwie nie o poczucie stabilności ma chodzić, tylko o służenie ludziom, którzy właśnie w takim zmiennym świecie żyją. 

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2020

1  K. Lewestam Zombifikacja dzieci. O pladze smartfonów, www.magazynpismo.pl/zombie-fonoholizm-dzieci-smartfon [dostęp: 6.02.2020].
2  Z. Bauman, Płynna nowoczesność, tłum. T. Kunz, Kraków 2006, s. 13–14.
3  A. Draguła, Ocalić Boga. Szkice z teologii sekularyzacji, Warszawa 2010, s. 61.
4  D. Gospodarek, Franciszek nie pociąga. Polskich księży trudności z papieżem, „Więź” 2019, nr 3, s. 102.
5  P. Szewczyk, Po co są księża, www.deon.pl/kosciol/komentarze/po-co-sa-ksieza,410069 [dostęp: 7.02.2020].
6  J. Majewski, Jak obudzić śpiącego olbrzyma. Pytanie o świeckich w Kościele, „Chrześcijaństwo–Świat–Polityka” 2010, nr 1, s. 6.
7  Ten i kolejne cytaty podaję za A. Szwed, „Nie ma Kościoła bez kobiet”. Obraz roli kobiet w wypowiedziach księży katolickich (na podstawie badań jakościowych), w: Godzina kobiet?, red. E. Adamiak, M. Chrząstowska, Poznań 2008, s. 361373.
8  Zob. E. Wilk, Osamotnienie – dżuma współczesności?, www.polityka.pl/1549069.read [dostęp: 8.02.2020].
9  M. Kossobudzka, Samotność groźna jak rak. Przyczynia się do przedwczesnej śmierci, www.wyborcza.pl/7,137474,22937148.html [dostęp: 8.02.2020].
10  J. M. Twenge, Czy smartfony zniszczyły pokolenie?, tłum. M. Żółkiewicz, www.dbamomojzasieg.com/czy-smartfony-zniszczyly-pokolenie [dostęp: 8.02.2020].
11  Wypowiedź papieża Franciszka podczas wizyty w rzymskiej parafii Najświętszego Sakramentu 6.05.2018 r., www.vaticannews.va/pl/papiez/news/2018-05/papiez-parafia-rzym-najswietszego-sakramentu-bierzmowanie-maya.html [dostęp: 8.02.2020].
12  Zob. www.synodkatowice.pl/,175 [dostęp: 12.02.2020].
13  Duszpasterstwo w płynnym świecie, ks. Grzegorz Strzelczyk w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim, „Więź” 2017, nr 2, s. 124–125.
14  Tamże, s. 127.

Podziel się

Wiadomość