Termin „zamieszki” długo zarezerwowany był we Francji dla lokalnych rozruchów na przedmieściach. Zmienił to rok 2005 – zamieszki stały się doświadczeniem jednoczącym protestujące grupy z całego kraju. Kolejne wielkie zaskoczenie sprowokowało wyjście na ulicę „żółtych kamizelek”.
Każdy bardziej spektakularny akt przemocy, szczególnie w świecie zachodnim, przypomina nam o przynajmniej dwóch prawdach. O niedostatkach systemu politycznego, który zagwarantować miał pokojowe rozwiązywanie konfliktów na drodze kulturalnego dialogu i negocjacji, oraz o tym, że przemoc jest faktem, z którym po prostu sobie nie radzimy, tak na poziomie indywidualnym, jak i społecznym.
Gdyby spojrzeć z perspektywy minionych wieków na dzisiejsze sposoby zażegnywania kryzysów w demokratycznych społeczeństwach, to owszem, „jakoś” tę przemoc ujarzmiamy. Toczymy mniej wojen, mniej osób ginie w ulicznych protestach, czujniej przyglądamy się nadużyciom. Już na przykładzie samej Francji szacowane dane są bardzo optymistyczne: od 2010 r. ginie rocznie w zabójstwach ok. 900 osób, czyli dwa razy mniej niż na początku lat 90., cztery razy mniej niż w latach 60. i aż dwadzieścia razy mniej niż w XVIII wieku. Co roku w trakcie policyjnych interwencji liczba zabitych oscyluje między 7 a 12 osób, co plasuje Francję w średniej krajów Unii Europejskiej, która obecnie jest jednym z obszarów najmniej dotkniętych problemem przemocy policji1.
Dzisiaj trudno mówić o przemocy fizycznej w oderwaniu od języka przemocy w dyskursie społecznym
Również ostatnie manifestacje nie dały rady wstrząsnąć dotychczasowymi rachunkami. Socjologowie zgodnie twierdzą, że ogólny poziom przemocy w trakcie protestów jest nadal dużo niższy niż ten, którego doświadczano w 1968 czy 1934 r., kiedy to w bezpośrednich starciach ginęli ludzie2.
Jednak sama wiedza o tym, że „jakoś”, według historii i statystyk, panujemy nad sferą prywatną i publiczną, ani nie wycisza aktualnych nastrojów społecznych, ani nie czyni refleksji nad przemocą bardziej pełnokrwistą. Przyjrzyjmy się więc z bliska konkretnym śladom przemocy. Wejdźmy na chwilę w burzę, która być może niewiele zmienia w ogólnoświatowych raportach, ale na pewno dotkliwie elektryzuje francuskie „tu i teraz”, nadwyrężając polityczne status quo.
Co widać? Czyli spacer po zgliszczach
Zamieszkom we Francji przygląda się ostatnio cały świat. Mam na myśli szczególnie okres wzmożonych protestów „żółtych kamizelek”3, trwający od listopada 2018 r. do marca 2019 r., oraz największe manifestacje przeciwników reformy emerytalnej, które przypadają na przełom 2019 i 2020 r.
Media ogłaszają: „eskalacja przemocy”, „niespotykany od dziesięcioleci poziom agresji”, „nie pamiętamy już takich scen”. Na pierwsze strony portali informacyjnych trafiają kolejne doniesienia o ciężkich wykroczeniach popełnianych przez manifestantów i funkcjonariuszy policji. W połowie stycznia otworzono trzy postępowania w sprawie nadużycia siły przez policję, której funkcjonariusze brutalnie pobili protestujących w ostatnich marszach przeciwko reformie emerytalnej. Podobnych oskarżeń jest oczywiście dużo więcej – na przełomie dwóch lat zanotowano wzrost liczby skarg o 18 proc. w stosunku do lat poprzednich (tylko w zeszłym roku wpłynęło ponad 38,5 tysiąca zażaleń).
Bilans strat za czas protestów „żółtych kamizelek” wygląda następująco: od listopada 2018 r. do marca 2019 r. rannych zostało 2200 manifestantów i 1500 funkcjonariuszy służb porządkowych; wpłynęły 174 skargi w sprawie przemocy policji, zaś do czerwca 2019 r. skazano ponad 3000 manifestantów. Pod koniec zeszłego roku, po raz pierwszy od początku protestów, wymiar sprawiedliwości dosięgnął policję. Przed sądem stanęło dwóch funkcjonariuszy. Pierwszego skazano na dwa miesiące więzienia w zawieszeniu za rzucenie w manifestanta kostką brukową, drugiego – na cztery miesiące więzienia w zawieszeniu za spoliczkowanie cywila.
Oprócz roju liczb zmysły bombarduje cała galeria obrazów krążących w internecie. 2017: płonące ciało policjanta, w którego rzucono koktajlem Mołotowa; 2018: opublikowana zostaje „Mapa ciężko rannych obywateli”; 2019: media obiega zdjęcie reprezentanta „żółtych kamizelek”, który stracił oko w wyniku postrzału z broni flash-ball; 2019 i 2020 r.: przez Francję przechodzą pokojowe Marches des Mutilés [Marsze Okaleczonych] – protesty jednoczące wszystkich, którzy wspieranie ruchu „żółtych kamizelek” przypłacili trwałą niepełnosprawnością i dążą teraz do wycofania przez policję niebezpiecznej broni (łzawiących granatów GLI-F4 oraz karabinów LBD).
Medialny szum dezorientuje i podsyca wrażenie uwikłania w kompletnym chaosie. Osaczają nas brutalne kadry, ciągi abstrakcyjnych wyliczeń, sprzeczne doniesienia. Przegląd prasy jest lawirowaniem między zakrwawionymi ciałami, niepokojącym spacerem po spalonych, zdewastowanych ulicach, grzęźnięciem w zwalczających się dyskursach. Z jednej strony mówi do nas rozżalony naród, który kieruje poważne oskarżenia w stronę policji i całego establishmentu. Z drugiej, głos zabiera rząd, potępiając „niesłychaną agresję manifestantów”, wzywając do zakończenia „miejskiej guerrilli”, przypominając o regułach życia w demokratycznym państwie.
Kiedy jednak weźmiemy głęboki wdech i spojrzymy na sytuację Francji z trochę większego dystansu, łatwiej będzie znaleźć punkt zaczepienia, aby chłodniej, choć nie bez mniejszej empatii, przyjrzeć się problemowi przemocy.
Czego nie widać? Czyli niepokoje
W jakim punkcie znajduje się Francja? Zanim na scenę wkroczyły „żółte kamizelki”, wydawało się, że najbardziej zaskakującym i wstrząsającym momentem w historii francuskich zamieszek był rok 2005.
Termin „zamieszki” – zakorzeniony we francuskim dyskursie medialnym od lat 90. XX wieku – długo zarezerwowany był dla punktowych rozruchów na przedmieściach, w których udział brała bezrobotna młodzież, często wywodząca się z robotniczych rodzin emigranckich. Zamieszki wybuchały przy okazji policyjnych interwencji, po konkretnych incydentach (np. po pobiciu lub śmierci jednego z członków grupy) i najczęściej dawały upust społecznej frustracji4. 2005 r. wszystko zmienił – zamieszki przestały być lokalnymi rozruchami, a zamieniły się w doświadczenie jednoczące protestujące grupy z całego kraju.
Kolejne tak wielkie zaskoczenie było sprowokowane przez wyjście na ulicę „żółtych kamizelek”. Ruch ten – heteronomiczny, niezależny od partii politycznych, zawiązujący się spontanicznie – w niczym nie przypominał poprzednich i po raz kolejny unieważniał społeczny układ sił.
W dzisiejszej Francji, po doświadczeniach z „żółtymi kamizelkami”, wiadomo już, jak nieprzewidywalna może być moc oddziaływania ruchów społecznych; wiadomo, że zamieszki mają potencjał ogarniania całego kraju, nie zaś tylko marginalizowanych przedmieść; nad głowami obywateli ważą się decyzje dotyczące najpoważniejszych reform, przez miasta przechodzą liczne manifestacje, a ulice stają się scenami bolesnych incydentów; dochodzi do nadużyć nie tylko po stronie manifestantów, ale też policji.
Niepokoje wyrażane w mediach przez francuskich intelektualistów skupia właściwie jedno pytanie: skąd tyle przemocy na ulicach? Pytanie o tyle wdzięczne, że pozwala sprawnie rozłożyć się na czynniki pierwsze i zaobserwować, co też w obliczu przemocy jest najdotkliwsze.
Niniejsza refleksja stanowi bowiem przede wszystkim próbę zrozumienia obrazów i słów, czyli śladów przemocy, które do nas docierają. Do nas, a więc do osób prywatnie nieuwikłanych we francuskie problemy społeczne, niezależnych od francuskich reform. Stawiane pytanie nie będzie dla mnie pretekstem do ferowania ostatecznych wyroków na temat „(nie)wyjątkowej agresji Francuzów”, „francuskiego (nie)przyzwolenia na przemoc” ani też do oceniania stylu zarządzania państwem. Chcę natomiast przyjrzeć się temu, o czymono świadczy. Co sprawia, że nabiera aktualności? Do jakich refleksji prowokuje Francuzów zaistniała sytuacja? Przemoc nie tylko zostawia konkretne ślady, ale i ma przedziwną siłę uruchamiania szeregu mechanizmów (na poziomie indywidualnym i społecznym) oraz – po prostu – obnażania.
Język obaw, język przemocy
Rozebranie na części pytania „skąd tyle przemocy na ulicach?” oznacza zastanowienie się nad: przestrzenią, skalą i przyczyną, a więc nad tym, co wzbudza czujność Francuzów mówiących o wszechobecnej agresji.
Wątpliwości budzić może ambicja rozszyfrowania źródeł przemocy. I dobrze, bo chociaż nie wyczerpano potencjału wielkich metafizycznych pytań, nie myślę stawać w szranki z gigantami filozofii. Skupię się raczej na zadziwieniu, które stoi za wyrażanym niepokojem. W zdumienie wprawia nas bowiem nie tylko sam fenomen przemocy, ale fakt, że do aktów agresji dochodzi w demokratycznym społeczeństwie nastawionym na pokojowe rozwiązywanie konfliktów oraz – co gorsza – w szeregach przedstawicieli władzy. Skupienie się na przyczynie będzie też próbą naświetlenia powodów, dla których ludzie (niekoniecznie występujący w roli zawodowych burzycieli) biorą udział w zamieszkach – z powodów czasem zaskakująco odległych od polityki.
Podczas zamieszek mamy do czynienia z mieszanką doświadczeń metafizycznych i niszczycielskiej pasji, która czerpie z poczucia egzystencjalnych braków
Będziemy mówić wyłącznie o przemocy fizycznej, do której dochodzi w trakcie ulicznych manifestacji. O przemocy, która jest pokazem siły, nadużyciem, agresją. Ma potencjał niszczycielski, nawet jeśli nie zawsze w pełni go rozwija. Nieprzewidywalna, pełna afektów, sprzeczności. Jest tą przemocą, którą René Girard nazywał „ogniem trawiącym wszystko, co stanie mu na drodze”5. Jest zjawiskiem wyzwalającym wyjątkowy efekt mimetyczny: im bardziej ludzie starają się ją pohamować, tym bardziej ona ich pochłania. Wbrew pozorom – co ważne w kontekście omawianych incydentów – nigdy nie przybiera formy sztuki dla sztuki, „pustego aktu”, jak ujmują to przedstawiciele francuskiego rządu.
O całym wachlarzu impulsów, które wyzwalają przemoc, doskonale pisze Romain Huët w najnowszej książce Le vertige de l’émeute [Odurzenie zamieszkami], do której jeszcze będę wracać. Poszukującym natomiast głębokich mechanizmów przemocy polecam antropologiczne studia pióra Girarda6. Przejście od wyobrażeń do czynów nigdy bowiem nie wiedzie ani drogą prostą, ani łatwą do ujarzmienia przez naukowe koncepty.
Przestrzeń
Chociaż interesują nas wybuchy agresji w konkretnych, fizycznych miejscach (place, ulice, bulwary), nie można zatrzymać się tylko na tej namacalnej przestrzeni publicznej, rozumianej jako obszar dostępny dla wszystkich, niezależnie od statusu społecznego. Równolegle istnieje bowiem przestrzeń publiczna (sfera publiczna) „niefizyczna”, w której członkowie społeczeństwa „spotykają się za pośrednictwem różnego rodzaju mediów drukowanych lub elektronicznych, a także bezpośrednio, dzięki czemu mogą dyskutować o problemach dotyczących ich wspólnego interesu i formułować wspólny pogląd na ich temat”7.
Ta właśnie sfera publiczna, o której mówi Charles Taylor, nie potrzebuje co prawda konkretnej, geograficznej lokalizacji, ale za to może zaistnieć tylko wtedy, kiedy jako taka zostanie wyobrażona, czyli gdy rozproszone dyskusje będą postrzegane przez ich uczestników jako łączące się w jedną wielką wymianę. Chociaż różnice w obu przestrzeniach są oczywiste, zespala je idea dzielenia, wchodzenia w relacje. Ustanawiają razem wspólne miejsce komunikacji.
Dzisiaj, zwłaszcza w świetle francuskich wydarzeń, trudno mówić tylko o jednej z form przemocy, nawet jeśli spojrzenia przyciąga zdemolowana ulica, a nie społeczny dyskurs. Kiedy przemoc fizyczna, do której dochodzi w miastach, staje się tematem w sferze publicznej, widzimy, jak bardzo obie przestrzenie są współzależne. Wzajemnie regulują swoją dynamikę. Po pierwsze, ludzie zaczynają manifestować przeciwko nadużyciom policji, które wychodzą na jaw właśnie dzięki medialnym dyskusjom. Po drugie, niezadowolenie, gniew i frustracja wyrażane na ulicach są niczym innym jak ucieleśnieniem przemocy buzującej już w sferze publicznej.
Oczywiście, uwaga mediów skupia się szczególnie na tej namacalnej przestrzeni. Wykrystalizowana przemoc, fizycznie uderzająca w konkretne osoby, zdaje się dużo bardziej niepokoić niż agresja utrzymywana, jako tako, w granicach wirtualnych agor. W ogólnodostępnej przestrzeni – z założenia nieprzeznaczonej do tego typu agresji – dochodzi do brutalnego starcia „legalnego” (na terenie zarządzanym przez państwo osoby prywatne, w świetle prawa, manifestują pod czujnym okiem służb bezpieczeństwa) z „nielegalnym” (porządek rozsadza anarchia protestujących i nadużycia policji). To dotkliwe starcie – na oczach wszystkich – polityki z życiem prywatnym, przedstawicieli władzy ze „zwykłymi obywatelami” musi rodzić poważną troskę o funkcjonalność całego systemu. Dlatego też francuskie media próbują dociec: gdzie są granice policyjnych represji? Kto właściwie i jak zarządza policją, skoro dochodzi do tak krwawych incydentów?
Skala
Pytanie, skąd na ulicach tyleprzemocy, kryje podejrzenie, że jest jej wyjątkowo dużo, być może więcej niż kiedykolwiek. Nie chodzi jednak o rozwianie wątpliwości wyłożeniem na stół twardych danych statystycznych obalających rzekomy gwałtowny wzrost liczby wykroczeń (popełnianych przez manifestujących lub policję). Ciekawi owa współdzielona intuicja, że coś jest nie tak. Co wzbudziło czujność Francuzów?
Postapokaliptyczne pejzaże francuskich miast kojarzymy doskonale, ale nie one zajmują komentujących (mam na myśli zarówno uczestników protestów, jak i szeroko pojęte grono intelektualistów zabierających publicznie głos w sprawie). Oczywiście, nikt nie neguje niszczycielskiej siły manifestantów, ale w kontekście ostatnich dwóch lat na pierwszy plan wysuwa się problem przemocy policji. A tę zgodnie okrzyknięto „alarmującą”. Wezwanie Emmanuela Macrona jest zresztą niejako potwierdzeniem niepokojów. 14 stycznia prezydent publicznie prosił ministra spraw wewnętrznych, Christophe’a Castanera, aby ten jak najszybciej zaproponował konkretne zmiany w celu udoskonalenia policyjnej deontologii.
Oskarżeń kierowanych w stronę policji, a nawet i rządu w ogóle, jest wiele i nic nie wskazuje na to, że proces reform będzie szybki, a tym bardziej bezbolesny. Ministrowi spraw wewnętrznych i IGPN (Inspection générale de la Police nationale, zwana „policją policji”) zarzuca się partykularyzm, nierzetelne prowadzenie śledztw przeciw funkcjonariuszom, a nawet tuszowanie spraw. Prezydentowi z kolei – pośrednie popieranie policyjnej radykalizacji. Benoit Hazard zauważa, że wyrażanie się rządu o manifestantach w kategoriach „wściekłego tłumu”, „rebeliantów”, „podburzających populistów” po cichu legitymizuje nadmierną agresję policji. Abstrahując jednak od wrażenia, jakie wywiera na obywatelach zachowanie władzy, warto wspomnieć o kilku faktach.
Po pierwsze, francuska policja, jako jedyna w Europie, korzysta w trakcie zabezpieczania manifestacji z groźnej broni. Chodzi o karabiny LBD (miotacze gumowych kul) oraz granaty GLI-F4. Te ostatnie zostały niedawno zastąpione innym typem, GM2L, ale chociaż nie zawierają już trotylu, nadal należą do „materiałów wojennych”. Żadna z tych broni nie jest przystosowana do utrzymywania porządku w tłumie manifestantów. Problem komentowali w 2019 r. eurodeputowani. Europejski Trybunał Praw Człowieka i wysoki komisarz ds. praw człowieka przy ONZ, Michelle Bachelet, oficjalnie wzywali Francję do opanowania nadużyć, których dopuszcza się policja w stosunku do manifestantów.
Po drugie, eksperci są zgodni co do tego, że doktryny francuskiej policji od dawna wymagają zreformowania. Służby mają problem ze stosowaniem siły „współmiernej do zagrożenia” (a jest to główny wyznacznik „prawomocnej przemocy”, do jakiej upoważniona jest policja) w dużej mierze z winy nieodpowiednich szkoleń. Nie tyle chodzi o aspekt czysto techniczny, co o filozoficzny fundament: brakuje wystarczającego uwrażliwienia na dynamikę tłumu, refleksyjnych praktyk i dowartościowania moralnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
Socjologowie Olivier Fillieule i Fabien Jobard za przykład sprawnie działających służb podają niemieckie organy bezpieczeństwa8. Sztukę panowania nad tłumem opierają one na skutecznym dialogu z manifestantami. Dialog jest natomiast efektem zaaplikowania właśnie innej filozofii, korespondującej z teorią francuskiego klasyka Gustave’a Le Bona, w świetle której manifestanci to nie „ogłupiona masa”, tylko zbiór jednostek w jakimś stopniu zdolnych do racjonalnego myślenia. System głośników i ekranów pozwala jasno tłumaczyć protestującym, jakie kroki będą podejmowane przez służby. To z kolei pozwala uniknąć złego interpretowania policyjnych akcji. Funkcjonariusze skupiają się na towarzyszeniu tłumowi, kierowaniu ruchem, informowaniu i oddzielaniu agresywnych jednostek. Unika się rozbijania maszerujących kolumn, co – jak pokazuje przypadek Francji – często jest odbierane przez uczestników jako zagrożenie oraz łatwo staje się pretekstem do wszczęcia zamieszek9.
Niepohamowana agresja policji – nawet jeśli nadal nie stanowi reguły i nie sprawia, że francuska instytucja plasuje się w światowej czołówce najbrutalniejszych organów bezpieczeństwa – budzi niepokój, podsyca wrażenie życia w rozregulowanym systemie państwowym. Poczucie to jest na tyle dotkliwe, że Francuzi postanowili po raz kolejny wyjść na ulicę, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec policyjnej brutalności i bezkarności. Marsz odbędzie się 14 marca.
Przyczyna
Jak wcześniej wspomniałam, pytanie o źródło będzie raczej skupieniem się na samym fakcie zadziwienia przemocą.
Na kulturę, w rozumieniu antropologicznym, można spojrzeć między innymi jak na system dążący do zapobiegania przemocy. Zabiegi prewencyjne (bez względu na to, czy przybierają formę obrzędowego składania ofiar czy też prawniczego rytuału układania paragrafów) były i są pewną strukturalną kontrolą agresji. Wśród zachodnich społeczeństw od około XV wieku krystalizował się nowy polityczny cel: osiągnięcie stanu pokoju i harmonii. Kilka kolejnych stuleci naznaczały, jak pisał Charles Taylor, „próby zdyscyplinowania i reorganizacji społeczeństwa, którego celem była nie tylko zmiana zachowania jednostek, lecz także reforma i przekształcenie całych społeczeństw tak, by stały się bardziej pokojowe, uporządkowane i pracowite”10.
Uczestnicy zamieszek czują potrzebę podkręcenia rewolty. Celem jednak nie jest bezpośrednie starcie z policją i fizyczne skrzywdzenie kogokolwiek. Spektakl ma imponować, budzić lęk, odstraszać
Dzisiaj więc – hołdując idei „uspołecznienia jako konwersacji”11 – dążymy do utrzymania „cywilizowanego, demokratycznego społeczeństwa”, a więc opartego na ogładzie, wzajemnej wymianie, racjonalnym porządku; nakierowanego na utrzymanie harmonii równoznacznej z bezpieczeństwem. Nie oznacza to jednak, że stępiony został apetyt na władzę, a pęd rywalizacji wygasł. Owszem, ideały nowoczesności w najszerszym rozumieniu są dla nas wspólne, lecz w chwili ich konkretyzacji dochodzi do starcia między pomysłami na ich praktyczną realizację. Ostatecznie mamy przecież do czynienia tylko z ogólnym wysubtelnieniem narzędzi dominacji.
W tak kształtowanej codzienności patrzymy na okaleczone twarze, rozkradzione sklepy i zdewastowane zabytki z niedowierzaniem. Orężem w walce o lepszy byt miało być przecież kulturalne słowo i negocjacja. Z tych samych powodów, dla których francuscy intelektualiści zdumieni są pogwałceniem demokratycznych reguł, rząd zaprzecza jakimkolwiek politycznym nadużyciom. Macron wespół z Castanerem jeszcze wiosną 2019 r. powtarzali: „Proszę nie mówić o przemocy policji! Te słowa są nie do przyjęcia w państwie prawa”, „Mogą być ranni, ale to nie z powodu nadużyć policji”. W styczniu br. prezydent dyplomatycznie, ale niezbyt otwarcie, potwierdza zarzuty kierowane w stronę organów bezpieczeństwa.
W jakimś sensie taka reakcja jest zrozumiała. Przyznanie wprost, że dochodzi do aktów policyjnej przemocy, byłoby – zgodnie z regułami gry demokratycznych „społeczeństw uprzejmości” (Taylor) – przyznaniem, że Francja przestała być cywilizowana.
Polityka jest drugorzędna
Większość socjologicznych analiz dąży do tego, aby zbudować spójną diagnozę, według której narastająca frustracja, warunki środowiskowe i cały społeczny kontekst sprzyjają rozwiązaniom przemocowym. Co jednak z jej wymiarem emocjonalnym?
Oczywiście, do przemocy nigdy nie dochodzi bez zaistnienia w którymś momencie intelektualnych argumentów. Uczestnicy zamieszek, po obu stronach barykady, mają też swoje polityczne przekonania, tylko że – jak wyczula Huët – sam akt fizycznego starcia to przede wszystkim „moment, w którym do głosu dochodzi ciało, a emocje konkretyzują się i biorą górę”. To raczej akt sam w sobie pochłania jednostkę – „zamieszki dają bezpośredni dostęp do namacalnego przeżycia rzeczywistości”12. Polityka – w znaczeniu racjonalnego układu – w tej odurzającej chwili jest o tyle drugorzędna, że przemoc karmi się nade wszystko afektami wibrującymi w ciele. „Zamieszki nie odpowiadają na precyzyjne, strategiczne cele”, ale hipnotyzują ciało, stając się zmysłowym doświadczaniem polityki.
W ujęciu Huëta nie chodzi ani o dewaluowanie racjonalności uczestników demonstracji, ani o umniejszanie społecznej sprawie – raczej o poszerzenie granic rozumienia przemocy i polityki. Huët wtóruje tym filozoficznym głosom, które – jak Jacques Rancière – widzą w polityce przestrzeń pełną afektów, wykraczającą poza racjonalności, argumenty, opinie. Mówiąc o zamieszkach w trakcie manifestacji, mamy więc do czynienia z mieszanką doświadczeń metafizycznych i niszczycielskiej pasji, która czerpie z poczucia egzystencjalnych braków.
Karnawałowy porządek
Przychodzi jednak taki moment, gdy polityczne żądania, reformy wielkiej wagi, a nawet i prywatne doświadczenie pustki, tracą na ważności w obliczu tworzonego spektaklu.
Niektóre zdjęcia z paryskich manifestacji są piękne – pięknem industrialnym, surowym, pełnym napięcia. Splątane linie barykad, kolorowe dymy, płomienie, jaskrawa żółć kamizelek, czarne niebo. W tłumie estetyczne doznania muszą być jeszcze intensywniejsze. Świadomość współtworzenia widowiska (a więc i fakt bycia obserwowanym) odurza, zaostrza apetyt. „Uczestnicy zamieszek czują potrzebę podkręcenia ich rewolty, więc przekształcają ją w spektakl”13: skandują hasła, krzyczą, odpalają barwne petardy, podpalają śmietniki. Celem jednak nie jest bezpośrednie starcie z policją i fizyczne skrzywdzenie kogokolwiek – dewastacja ulic to sposób na pozostawienie efektownego śladu. Spektakl ma bowiem imponować, budzić lęk, odstraszać.
Podążając dalej tropem afektów i impulsów, można przyrównać czas zamieszek do Bachtinowskiego karnawału, w którym unieważnia się na jakiś czas panujące na co dzień społeczne układy. Władza – sprawowana zazwyczaj subtelnie, wyrażająca się w dialogu i sterylnych regulacjach – podlega teraz karnawałowemu prawu odwrócenia: biega za manifestantami, wdaje się w bójki, ukrywa, czyha.
Z drugiej strony, służby porządkowe są prowokowane i obrażane. Prawdopodobnie ci sami ludzie bez wsparcia grupy i poza kontekstem manifestacji nigdy by się na to nie odważyli. Na chwilę wszystkich, wyjątkowo, obowiązuje ten sam groteskowy porządek. Funkcjonariusze przejmują zasady gry ustanowione przez wandali; gry, w której hasła „deontologii policji”, „państwa prawa”, „negocjacji” nie mają (i nie dają) żadnej mocy.
W koncepcji karnawału nie chodzi jednak nigdy o czystą destrukcję zastanego porządku, a jedynie o jego naruszenie. W omawianym francuskim przypadku chodziłoby o zasygnalizowanie niedostatków w działaniu państwa i zaniedbania społecznych potrzeb. Zamieszki – jakkolwiek barwne i emocjonujące – zawsze są wyrazem jakiegoś braku, niedoskonałą artykulacją „chłodnej złości wymierzonej w konkretne symbole”14. Zamieszki to ostateczna deklaracja bezsilności.
Zwrócenie uwagi na pociągającą estetykę i energię przemocy nie jest próbą jej zlekceważenia czy uczynienia mniej groźną. Wręcz przeciwnie – wydobycie tego odurzającego, uzależniającego aspektu tylko komplikuje jej naturę i wskazuje, dlaczego tak ciężko ją okiełznać.
Wierna towarzyszka. Bez konkluzji
Francuski problem z nadużyciem siły, do jakiego dochodzi przez ostatnie dwa lata w trakcie manifestacji, nie różni się u podstaw od problemu wszystkich demokratycznych społeczeństw. Z przemocy fizycznej nie możemy ani całkowicie zrezygnować, ani jej otwarcie przyklasnąć. Polityka przypomina balansowanie na linie między tym, co w jej odczuciu konieczne, a tym, co jest już nadwyrężeniem zasad. Państwo posiada oczywiście monopol na przemoc, o czym mówił Max Weber, ale cała sztuka polega na umiejętnym zarządzaniu swoją władzą. Jak daleko można posunąć się w represjach, aby ciągle były prawomocne? Jak długo można wykorzystywać argument, że to agresja manifestujących legitymizuje agresję policji?
Dochodzimy więc do momentu, w którym przemoc jest nie tylko zjawiskiem wymagającym podjęcia odpowiednich kroków, lecz także narzędziem – tak w rękach władzy, jak i obywatela.
Nic tak nie służy polityce jak jasno zdefiniowany wróg. Wskazanie zagrożenia tworzy dla rządu zawsze nową szansę, aby wyjść z inicjatywą (zbawiennego) rozwiązania i ujarzmienia chaosu15. Przemoc w przestrzeni publicznej staje się również niejako pretekstem do uciszenia niewygodnych głosów. W wypowiedziach francuskich polityków pojedyncze akty agresji ze strony manifestantów urastają do rangi normy. Odmieniane są przez wszystkie przypadki, przesłaniając główny cel (w większości jednak pokojowych) protestów, unieważniając konkretne postulaty, z którymi ludzie wychodzą na ulicę.
Ci, którzy bezpośrednio uciekają się do fizycznej agresji, z punktu widzenia socjologii widzą natomiast w przemocy ostatnią szansę na bycie usłyszanym. Korzystają z niej, aby w odurzającym spektaklu dać wyraz swojej desperacji, uobecnić dręczącą pustkę.
Przemoc, trochę podstępnie, staje się zatem kolejnym aktorem w społeczno-politycznej rozgrywce. Niepożądanym, ale z jakichś powodów niestety nam niezbędnym.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, wiosna 2020
1 Dane pochodzą z dwóch rozmów odbytych na antenie radia France Culture: z socjologiem Jean-François Dortier, założycielem magazynu Sciences Humaines (10.04.2019 r.), oraz socjologiem Sebastianem Roché z CNRS, autorem książki De la police en démocratie (7.01.2020 r.).
2 Na ten temat wypowiadali się m.in. Laurent Mucchielli, socjolog z CNRS, specjalista od socjologii przestępczości i polityki bezpieczeństwa czy Olivier Cahn, specjalista od prawa karnego, wykładowca na wydziale prawa na Uniwersytecie Cergy-Pontoise.
3 Zob. mój tekst Kompromitacja w pięciu aktach w portalu Więź, pl, www.wiez.com.pl/2018/12/28/kompromitacja-w-pieciu-aktach.
4 Francuską historię zamieszek opisuje Laurent Mucchielli w książce Les violences politiques en Europe. Un état des lieux [Przemoc polityczna w Europie. Przegląd], pod red. X. Crettiez i L. Mucchelli, Paris 2010.
5 Zob. R. Girard, Sacrum i przemoc, tłum. M. Plecińska, Poznań 1993.
6 Zob. na przykład dzieła: Sacrum i przemoc, tłum. M. Plecińska, Poznań 1993 lub Kozioł ofiarny, tłum. M. Goszczyńska, Łódź 1987.
7 Ch. Taylor, Nowoczesne imaginaria społeczne, tłum. A. Puchejda, K. Szymaniak, Kraków 2010, s. 117.
8 Oliviera Fillieule – politolog i socjolog na CNRS; Fabien Jobard – socjolog związany z CNRS i Centre Marc Bloch w Berlinie.
9 Zob. tekst O. Fillieule i F. Jobard na portalu współpracującym z Collège de France, www.laviedesidees.fr/un-splendide-isolement.html.
10 Ch. Taylor, dz. cyt., s. 73.
11 Określenie Charlesa Taylora.
12 R. Huët, Le vertige de l’émeute, Paris 2019, s. 37.
13 Tamże, s. 71.
14 Tamże, s. 81.
15 Mówił o tym m.in. socjolog Jean-François Dortier na antenie France Culture, 10.04.2019, www.franceculture.fr/societe/la-societe-est-elle-plus-violente-quavant.
Ruch żółtych Kamizelek (Jilles Joune) i rozruchy nie były ostatnim zrywem oddolnym. Gdzieś około około roku 2015 (za czasów prezydenta Francji François’a Holland’a) jego minister (o ile pamiętam ds. ekologii) Ségolène Royal planowała wprowadzić podatek ekologiczny (jakiś zawarty w paliwie) za poruszanie się po drogach. Postawiono w całej Francji wiele pomostów i zamontowano na nich elektronikę do automatycznego pobierania tego podatku (nie mylić z winietami – bo tylko sposób pobierania opłat podobny). Były wielkie protesty CZERWONYCH CZAPECZEK (głównie w regionie Bretanii, gdzie ludzie mówią po części nawet innym językiem bretońskim (z języków celtyckich). Protesty rozlały się na Paryż i inne regiony. Dewastowano te pomosty, podpalano radiowozy, podpalano fotoradary. Rząd po kilku-miesięcznych protestach i dosyć dużych stratach zrezygnował z tego podatku i musiał wydać kilka milionów € na demontaż tych pomostów. Ludzie tutaj potrafią się czasem władzy postawić. Oby obecny (spokój siedzenia w domach) i afera z covid-19 nie przerodziła się w ROZRUCHY?
W październiku 2019 kiedy rząd prezydenta Emanuel’a Macron’a wpadł na pomysł zmiany ustawy emerytalnej (niezmienianej od 1945) wszystkie francuskie związki zawodowe (a we Francji ruch związkowy jest bardzo silny) wyszły na ulicę w protestach i razem z Żółtymi Kamizelkami protestowały setki tysięcy. Policja z coraz to gwałtowniejszą siłą rozpraszała demonstrantów używając nieproporcjonalnej siły.
Teraz informacje z wczoraj i moje obserwacje. Dotyczy to małego miasteczka w środkowej Francji, gdzie policja przed covid-19 była dla obywateli jak brat, pomoc itp. Pewnie wyrazicie wielkie ZDZIWIENIE? Policja przyjacielska dla współobywateli? -tak i jeśli nawet z jakiegoś powodu kierowca był odprowadzany na komisariat – to oficer dyżurny na samym wejściu pytał się tego spisywanego „czy funkcjonariusze zachowywali się wobec niego grzecznie?” Ale takie zachowanie już staje się historią, bo nawet dawniej podczas rutynowych kontroli kierowców, kontrole te były tak przeprowadzane, by innym użytkownikom ruchu nie utrudniać życia. Samochód podczas kontroli był kierowany w zatoczkę. Wczoraj celowo Policja zrobiła blokadę ulicy i tworząc celowo korek sprawdzała przyczynę przemieszczania się współobywateli. Kontrole Policji – to normalka, ale to co wczoraj zaobserwowałem – to celowa MANIPULACJA i CELOWA PROWOKACJA. Sprawdzić jak po 2 tygodniach przymusowego siedzenia w domach z powodu (lub nie powodu) covid-19 i przedłużenia do 15 kwietnia 2020 roku tego ograniczenia poruszania się zareagują mieszkańcy.
… i to CELOWO BLOKUJĄC całą ulicę. Tego wcześniej nie widziano w tej małej miejscowości liczącej 26500 mieszkańców. Sprawdzanie ile jeszcze i jak mocno można DOKRĘCAĆ ŚRUBĘ?
No zobaczymy czy to nie przypadkiem prowokacja władz by zaczęły się ROZRUCHY?