Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Rozmawiać czy kontestować? Okrągły Stół na podziemnych łamach

Jan Olaszek

W chwili, gdy władze PRL złożyły opozycji ofertę rozmów przy Okrągłym Stole, na łamach podziemnej prasy zaczęła się gorąca debata.

Brutalne spacyfikowanie wiosennych protestów sprawiło, że postawa władz w sierpniu 1988 r. zaskoczyła dużą część opozycji. Władze PRL, a konkretnie szef MSW Czesław Kiszczak, zaprosiły Lecha Wałęsę na rozmowę, w wyniku czego zakończyła się letnia fala strajków. Pojawiła się wówczas perspektywa negocjacji opozycji z rządzącymi. Pod wpływem pokojowego wygaszenia protestów latem 1988 r. działacze opozycji oraz podziemni dziennikarze stanęli przed poważnym dylematem dotyczącym podejścia do polityki władz PRL. Rozmawiać czy kontestować? Propozycja Kiszczaka wywołała wśród dziennikarzy prasy opozycyjnej bardzo różne reakcje. Mało kto związany z najpopularniejszymi pismami miał jednoznaczne zdanie na tak bądź na nie.

Z pewnością cała sytuacja w wielu osobach obudziła nadzieje na zmiany. Na przykład kierujący redakcją „Woli” Michał Boni z jednej strony podkreślał w piśmie, że reaktywacja NSZZ „Solidarność” wobec dynamicznego rozwoju sytuacji może się okazać niewystarczająca nawet jako program minimum, i liczył na to, że takie pertraktacje mogą być początkiem o wiele szerszych zmian. Jednocześnie jednak jego pismo – co znajdowało wyraz również w jego tekstach – bardzo nieufnie podchodziło do działań władz PRL, zwracając uwagę na sprawy, w których nie można ustępować, i na potrzebę zachowania możliwości „odejścia od stołu” w odpowiednim momencie. Podobne stanowisko jak redakcja „Woli” wyrażała większość pism najpopularniejszych pism podziemnej „Solidarności” w Warszawie. Duża część związanych z nimi publicystów popierała ideę rozmów Okrągłego Stołu, podkreślając przy tym, że nie powinno być to porozumienie za wszelką cenę.

Rozmawiać, ale…

Niezależnie od nadziei związanych z rozmowami podziemni publicyści wyrażali bardzo krytyczną ocenę postaw władzy. Szczególnie symbolicznego wymiaru nabrała kwestia likwidacji Stoczni Gdańskiej przez rząd Mieczysława Rakowskiego. Na łamach „Woli” komentował ten krok władz Piotr Stasiński: „Likwidacja Stoczni to próba wykopnięcia spod Wałęsy krzesła, na którym miałby usiąść przy Okrągłym Stole. Ze strony władzy jest to czyn w najwyższym stopniu nielojalny i podstępny. Pryskają ostatnie złudzenia co do możliwości porozumienia się z władzą w tej chwili, gdy woli ona zadrwić sobie z politycznego znaczenia Lecha Wałęsy, niż wysłuchać jego argumentów w równoprawnych negocjacjach”.

„Ceną za legalizację Solidarności będzie udział w niedemokratycznych wyborach do Sejmu. Oznacza to legitymizację władzy komunistów za pomocą moralnego autorytetu Solidarności” – pisał to nawet najmocniej popierający rozmowy „Tygodnik Mazowsze”

Nawet entuzjaści rozmów dostrzegali związane z nimi niebezpieczeństwa. Zdecydowanie popierający rozmowy Jacek Kuroń zdawał sobie sprawę, że ich skutkiem może być podtrzymanie uprzywilejowania politycznego i ekonomicznego ludzi związanych z władzą. Pisał o tym na łamach „Tygodnika Mazowsze”. Uznawał to jednak za koszt, który trzeba ponieść, żeby cały proces porozumienia miał szansę powodzenia i przyniósł dalsze pokojowe przemiany. Podziemni dziennikarze często podkreślali, że podjęcie rozmów nie może oznaczać wyparcia się swojej opozycyjnej tożsamości, ale pewną cenę trzeba będzie za to zapłacić. Przyznawał to nawet najmocniej popierający rozmowy „Tygodnik Mazowsze” w styczniu 1989 r.: „Ceną za legalizację Solidarności będzie udział w niedemokratycznych wyborach do Sejmu. Oznacza to legitymizację władzy komunistów za pomocą moralnego autorytetu Solidarności”. Podkreślano, że ta sytuacja nie może się stać trwała – ma być jednorazowa, na czas trudnego etapu przejściowego. W ten sposób wprost wyłożono filozofię porozumienia przyświecającą ówczesnym liderom „Solidarności”. Ona wyznaczała linię programową „Tygodnika Mazowsze”, który zdecydowanie popierał dążenie do rozmów zarówno jesienią 1988 r., jak i w pierwszych miesiącach roku kolejnego.

Podobne stanowisko – akceptujące rozmowy, lecz zwracające uwagę na koszty – zajmowała w tym okresie redakcja „KOS-a”. Relacjonujący przebieg rozmów dla tego pisma Konstanty Gebert pisał o oporze władz, przejawiającym się m.in. w blokowaniu zmian systemu medialnego, a całą sytuację charakteryzował jako niepewną. Jeden z pozostałych redaktorów „KOS-a” odebrał sprawozdanie Geberta jako zbyt optymistyczne i pomijające niektóre wydarzenia. Pod jego tekstem zamieścił nawet notkę z pytaniem, dlaczego w tekście Geberta nie pojawiła się informacja o wystąpieniu Władysława Siły-Nowickiego, który w czasie rozmów chciał wiedzieć, dlaczego przy Okrągłym Stole zabrakło miejsca dla innych odłamów opozycji i „Solidarności”. Autor notki dawał do zrozumienia, że nieobecne tam nurty opozycji „Dawid Warszawski” najwyraźniej uznaje za jej margines. Piszący wówczas wiele o obradach Okrągłego Stołu Gebert krytykował zarówno opozycję kontestującą obrady, jak i niekiedy przedstawicieli obu stron w nich uczestniczących.

Dla publicystów „KOS-a” ważne było to, by porozumienie z władzą nie zostało podjęte ponad głowami społeczeństwa. Pisał o tym już wcześniej Gebert, na początku 1989 r. podnosiła zaś tę kwestię współpracująca z pismem katolicka publicystka Halina Bortnowska. Artykuł pod wymownym tytułem „Aby opozycja była opozycją” kończyła następującymi słowami: „Aby opozycja była nadal opozycją, płacąc rachunek wystawiony przez władze, musi zachować nie za bardzo naruszony kredyt u społeczeństwa i z nim także się rozliczać uczciwie i cierpliwie wobec niecierpliwych”.

Pluralizm na łamach

Bardzo zróżnicowane oceny pojawiały się na łamach „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych”. Ostrożny w wyciąganiu daleko idących wniosków pozostawał Jacek Maziarski, który we wrześniu pisał: „Rozmowy »okrągłego stołu« przewidziano na połowę października. Do tej pory wiele może się jeszcze zdarzyć, należałoby więc przestrzec optymistów, których nigdy u nas nie brakowało, przed wyciągnięciem zbyt daleko idących wniosków z pomyślnego początku dialogu między »Solidarnością« i władzą. Gra jest bowiem trudna i delikatna, a kłopot polega na tym, że każdy może się do niej wtrącić. Z góry można przewidzieć, że czeka nas nerwowy okres napięć, prowokacji i gwałtownych wolt”.

W kolejnym numerze „PWA” przedrukował za „Kulturą” paryską znacznie bardziej sceptyczny w ocenach artykuł, którego autor wykazywał, że propozycja rozmów oznaczała zwycięstwo „Solidarności” jedynie w sferze symbolicznej, w sferze realnej natomiast odniosła je władza, gdyż nie musiała iść na żadne ustępstwa ani podejmować zobowiązań poza obietnicą rozmów. Autor ten podkreślał, że negocjacje nie powinny osłabić opozycji i należy tego pilnować, zarazem jednak trzeba poprzeć ich uczestników, żeby uniknąć rozłamu. Z kolei znacznie bardziej optymistyczny pozostawał Wojciech Giełżyński, wieszczący upadek władz i zapewniający, że nadszedł moment, w którym nie czas na konflikty, ale na jedność i wyraźne poparcie dla przywództwa „Solidarności”.

Tuż przed rozpoczęciem rozmów publicyści związani z pismem mieli wiele obaw co do ich skutku, lecz nawoływali do spokoju. Maziarski pisał wówczas: „W obliczu niepewności potrzebne jest przede wszystkim powściągnięcie temperamentów, wybujałych ambicji i odśrodkowych tendencji. Szanse powodzenia daje tylko konsolidacja Związku wokół kierownictwa, czyli po prostu udzielenie Lechowi Wałęsie kredytu zaufania. Jest to konkluzja banalna, ale niestety trzeba wciąż o niej przypominać”. Niedługo później w piśmie pojawił się tekst „Czy ludzie to kupią”, analizujący, jak opozycja powinna zareagować na propozycję częściowo wolnych wyborów. Był to głos dość pesymistyczny. Zdaniem autora zaakceptowanie propozycji przez władze groziłoby skompromitowaniem głównego nurtu „Solidarności” i wzrostem poparcia dla radykałów, ale odrzucenie kompromisu również kompromitowałoby opozycję.

Jednocześnie na łamy pisma dopuszczano nurt opozycji jednoznacznie kontestujący rozmowy. W tym samym numerze pismo przedrukowano ulotkę sygnowaną przez Liberalno-Demokratyczną Partię „Niepodległość” i Solidarność Walczącą, której przekaz nie pozostawiał wątpliwości co do ich stanowiska: „Lech Wałęsa jest przewodniczącym związku zawodowego, a nie przywódcą narodowym. On i dobrani przez niego ludzie mogą ubiegać się o przywrócenie związku zawodowego i innych lojalnych wobec siebie organizacji, mogą starać się wprowadzić rozwiązania korzystne, ich zdaniem, dla związku zawodowego. Odmawiamy im natomiast prawa zawierania z PZPR paktów koalicyjnych w imieniu społeczeństwa polskiego, ogłaszania ogólnospołecznych pojednań z komunistami w imieniu Polski”.

Przesłanie i retoryka tego dokumentu wyraźnie różniła się od artykułów głównych publicystów „PWA”. Jego wydrukowanie świadczy o chęci zwrócenia uwagi na pluralizm polityczny opozycji. Zresztą publicyści „PWA” dostrzegali racje przedstawicieli nurtu opozycji krytycznego wobec Okrągłego Stołu, co nie znaczy, że się z nimi w pełni zgadzali. Maziarski komentował rozpoczęcie przez KPN odrębnej od „Solidarności” kampanii wyborczej jako krok zrozumiały z punktu widzenia tej partii, lecz wskazywał, że może to doprowadzić do atomizacji obozu opozycji demokratycznej. „Na czymś takim zależało właśnie władzy” – stwierdził publicysta „PWA”. Było to jednak jego zdaniem w dużej mierze skutkiem działań przywódców głównego nurtu opozycji, którzy godząc się na częściowo wolne wybory, wykroczyli poza mandat reprezentantów związku nominowanych przez Wałęsę.

O pluralizmie „PWA” świadczyła z jednej strony polemika z jego zarzutami wobec przywódców „Solidarności” sporządzona przez Giełżyńskiego; z drugiej – wydrukowany przez pismo list, który z kolei brał w obronę działaczy KPN. Redaktorzy i publicyści „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych” reprezentowali szerokie spektrum poglądów na sens rozmów z władzami PRL.

Krytyka, ale nie kontestacja

Do nurtu krytycznego wobec Okrągłego Stołu należała redakcja „Wiadomości”. Na początku nie kontestowała ona jednak idei rozmów, wręcz przeciwnie, przyjmowała je z satysfakcją i przestrzegała przed nadmiernym radykalizmem. Jednocześnie prezentowała dość pesymistyczne nastawienie. Warunkiem rozmów, zdaniem twórców pisma, nie powinny być pewne koncesje na rzecz opozycji, lecz realna zmiana systemu politycznego i uzyskanie konkretnych korzyści dla społeczeństwa.

„Bezpośrednią przyczyną ostatnich strajków była dramatyczna sytuacja bytowa i socjalna olbrzymich grup społecznych. Spowodowana jest ona polityką gospodarczą władz. Ustępstwa polityczne – zwłaszcza jeśli miałyby być jedynie pozorne – nie usuną źródeł narastającego buntu. Będzie on tylko coraz bardziej anarchiczny i niszczący. Dlatego najważniejszą kwestią jakiegokolwiek »okrągłego stołu« ‒ obok pluralizmu związkowego i społecznego – musi być przyszła polityka gospodarcza i polski model gospodarowania. Jeśli to nie ulegnie zmianie, wszelkie rozmowy są na nic” – przestrzegały „Wiadomości” we wrześniu 1988 r.  Redakcja „Wiadomości” nadal publikowała – obok innych – dokumenty Grupy Roboczej, co tłumaczyła w październiku 1988 r. chęcią zapewnienia czytelnikom jak najszerszej informacji o stanowiskach poszczególnych nurtów obecnych w „Solidarności”.

Ogólnie biorąc, redakcja „Wiadomości” w sytuacji z jesieni 1988 r. widziała pewną szansę na pozytywne zmiany w Polsce, łącznie z odzyskaniem niepodległości. Antoni Macierewicz w tekście rocznicowym z okazji siedemdziesięciolecia odzyskania przez Polskę niepodległości wskazywał na pewne analogie historyczne. „W chwilach zamętu i wielkiej przemiany nawet państwowość niesuwerenna i stworzona przez zaborcę może stać się punktem wyjścia do odzyskania niepodległości. W ostatecznym rachunku zależy to od uczciwości intencji i siły tych, którzy tą państwowością kierują w momencie krytycznym, oraz od celów, jakie stawia naród” – pisał naczelny „Wiadomości”. Stwierdzał, że wielkie mocarstwa grają sprawą polską. „W momencie przełomowym największym wrogiem jest chaos, a najlepszą drogą do skupienia narodu wokół walki o własne państwo jest wyłonienie jego przedstawicieli w wolnych i demokratycznych wyborach, tak aby decyzje podejmowane były przez reprezentację społeczeństwa, a nie samozwańcze grupy i kliki”. Ostatnie zdanie z pewnością mogło być odczytywane jako krytyka głównego nurtu „Solidarności”, a zwłaszcza odgrywającego w nim dużą rolę środowiska lewicy korowskiej, z którym Macierewicz był od dawna skłócony.

Krytycyzm redakcji „Wiadomości” wzrósł wraz z impasem w negocjacjach, który nastąpił jesienią 1988 r. Świadczy o tym chociażby zapis rozmowy Macierewicza z Janem Olszewskim, opublikowany w końcu listopada 1988 r. Obaj rozmówcy szczególnie krytycznie oceniali to, że przedstawiciele opozycji nie porzucili planu rozmów po ogłoszeniu przez rząd Mieczysława Rakowskiego decyzji o zamknięciu Stoczni Gdańskiej. Macierewicz i Olszewski postawę doradców „Solidarności” opisywali w kategoriach naiwności i zbytniego optymizmu. Tytuł wywiadu „Bez złudzeń” oddawał ich stosunek do negocjacji z władzami, a jednocześnie sugerował, że zwolennicy dialogu kierowali się właśnie złudzeniami, a nie trzeźwą oceną sytuacji. Macierewicz niedługo później, chociaż był sceptyczny do pomysłu debaty Wałęsy z Miodowiczem, po jej wyemitowaniu bardzo pozytywnie oceniał na łamach pisma pierwszego z nich. Podobnie debatę oceniał na łamach pisma Piotr Zakrzewski.

Znaczna część krytyki obecnej w „Wiadomościach” dotyczyła nie tyle samej idei rozmów, ile braku reprezentatywności przedstawicieli strony opozycyjnej. Na początku 1989 r. Ludwik Dorn zwracał w piśmie uwagę, że kierownictwo „Solidarności”, które ma podjąć rozmowy z władzą, nie reprezentuje całego ruchu. W jego przekonaniu od początku postępowało w „Solidarności” dążenie do zmonopolizowania całego ruchu przez jedno tylko środowisko. Nie zostało ono w jego artykule nazwane wprost, ale dość czytelne było, że miał na myśli korowską lewicę. Dorn krytykował Wałęsę za nieumiejętność przeciwstawienia się temu środowisku. Podkreślał, że ma on mandat jako przewodniczy związku do rozmów na temat jego relegalizacji, lecz do niczego więcej. „Negocjujących z władzami nie należy z góry dyskredytować. Należy im jednak patrzeć na ręce. A w razie czego tęgo walić po łapach” – puentował Dorn.

Już w trakcie rozmów Okrągłego Stołu Zakrzewski w prowadzonej przez siebie rubryce „Kronika 7 dni”, utrzymanej zwykle w tonie humorystyczno-ironicznym, opisywał atmosferę rozmów przedstawicieli władzy i opozycji: „»My już się znamy z korespondencji« ‒ powiedział Adam Michnik, ściskając dłoń generała Kiszczaka. »Mam nadzieję, że poznamy się lepiej« ‒ z dyplomatyczną kurtuazją odrzekł generał. O tej wymianie zdań dowiedziało się pół świata. Spektakl zwany okrągłym stołem wzbudził bowiem duże zainteresowanie. Dla Polaków, a już szczególnie miłośników Matejki, symboliczne obrazy, od których aż się w Sali kolumnowej roiło, także były niezwykle malownicze. Oto Frasyniuk i Bujak, najsławniejsi atamani podziemia, w pełnym świetle wymieniają uśmiechy z generałem policji. Oto Profesor Przecławska z błyskiem kobiecej ciekawości w oku wbija wzrok w górnika dołowego Alojzego Pietrzyka, który siedzi między głównymi kontrrewolucjonistami PRL Kuroniem i Michnikiem. Zdenerwowane i napięte twarze Wałęsy i Miodowicza kontrastują w obliczem zwalistego Stanisława Cioska – »Wielkiego Szu« negocjacji. Zaiste godne to obrazy pędzla Matejki. Albo i Dudy-Gracza”.

Zakrzewski opisywał początek rozmów, nie pomijając takich wydarzeń, jak wniosek o uczczenie minutą ciszy dwóch zamordowanych księży, zgłoszony przez Siłę-Nowickiego, oraz jego wypowiedź o niereprezentatywności opozycji i o kwestii Katynia. Publicysta „Wiadomości” zwracał uwagę, że głos ten ocenzurowali nie tylko rzecznicy prasowi strony rządowej, lecz także Janusz Onyszkiewicz. „Wystąpienie mecenasa nie nadawało się dla uszu i oczu tzw. opinii publicznej” – komentował nie bez złośliwości Zakrzewski. W kolejnym numerze wskazywano, że wystąpienie Siły-Nowickiego nie zostało opublikowane w całości przez żadne czasopismo, omówiono je zaś pokrótce jedynie na łamach „Tygodnika Mazowsze” oraz – w sposób mylący – w depeszy Polskiej Agencji Prasowej. W tym samym numerze wystąpienia mecenasa Siły-Nowickiego ukazały się na łamach „Wiadomości”.

„Zostawmy złośliwości na boku. To porozumienie zapowiadało się od dawna i dobrze się stało, że jest wreszcie finalizowane. Nie da wprawdzie Polsce ani demokracji, ani niepodległości. Może jednak stworzyć lepsze warunki do gospodarczej odbudowy kraju, organizowania struktur społecznych i politycznych dla odzyskania niepodległości niezbędnych” – pisał Antoni Macierewicz

Krytyka przedstawicieli „Solidarności” uczestniczących w rozmowach Okrągłego Stołu mimo wszystko nie była pryncypialna i nie sprowadzała się do jego całkowitej kontestacji. Macierewicz w lutym 1989 r. pisał, że obradom Okrągłego Stołu towarzyszą uczucia nadziei i nieufności, aczkolwiek zaznaczał od razu, że tych drugich jest coraz więcej. W jego tekście nie obyło się bez krytyki wobec działaczy opozycji. „To prawda, że widowiskowy zwrot, jakiego dokonała PZPR w ostatnich tygodniach, równać się może tylko z zaskakującą woltą tych działaczy opozycji, którzy kierują »Solidarnością«. Czy jednak te przemiany są rzeczywiście tak nagłe i zaskakujące? Przynajmniej od jesieni 1986 r. dążenia »liberałów« partyjnych i lewicy opozycyjnej były dosyć jasne. Wtedy to właśnie Jan Lityński pisał przecież w »T[ygodniku] M[azowsze]«, że popełniał wraz z kolegami błąd, gdy siedząc w więzieniu, widział w przesłuchaniach rutynową czynność policyjną. W istocie bowiem były to rokowania polityczne. Złośliwi twierdzą, że i dzisiaj koledzy polityczni Lityńskiego błądzą – sądzą, że prowadzą rokowania polityczne, gdy w istocie poddawani są tylko przesłuchaniom. Ale zostawmy złośliwości na boku. To porozumienie zapowiadało się od dawna i dobrze się stało, że jest wreszcie finalizowane. Nie da wprawdzie Polsce ani demokracji, ani niepodległości. Może jednak stworzyć lepsze warunki do gospodarczej odbudowy kraju, organizowania struktur społecznych i politycznych dla odzyskania niepodległości niezbędnych. Dlatego uważam, że miejsce nieufności i dystansowania się od »okrągłego stołu« zająć powinna intensywna akcja polityczna. Milcząca i zdezorientowana większość powinna – miast narzekać, że elity porozumiewają się ponad głowami narodu – utworzyć własne organizacje polityczne i przedstawić własne programy”.

Dotyczyło to zarówno związku zawodowego, jak i struktur typowo politycznych. Macierewicz był przekonany, że w ich ramach coraz bardziej będzie się rozwijał nurt katolicki, z którym się wówczas identyfikował. Uważał, że opozycja nie powinna godzić się na wybory częściowo demokratyczne, ale poczekać, aż uda się przeprowadzić całkowicie wolne. Obecna na łamach „Wiadomości” krytyka posunięć kierownictwa „Solidarności” dotyczyła raczej konkretnych posunięć, składu negocjatorów czy przedmiotu rozmów niż samej idei negocjacji z władzami. Nie była wymierzona bezpośrednio w Lecha Wałęsę, ale głównie w nurt opozycji wywodzący się z lewicy korowskiej, z którym środowisko Macierewicza pozostawało w sporze od drugiej połowy lat siedemdziesiątych.

Tworzący do listopada 1988 r. „CDN – Głos Wolnego Robotnika” zespół Marka Rapackiego wobec rozmów Okrągłego Stołu występował jako reprezentant „opozycji wewnętrznej” w mazowieckiej „Solidarności”. Widać to było również w ukazującej się na jego łamach publicystyce. Redakcja przedrukowała za „Kulturą” paryską ten sam co „PWA” artykuł na temat Okrągłego Stołu, zawierający dość negatywną ocenę zakończenia strajków i jednocześnie apel o poparcie negocjacji. Inne teksty miały bardziej wyraźną wymowę. Pod koniec października 1988 r. Dariusz Fikus sceptycznie oceniał szanse na rozpoczęcie rozmów, wskazując na ataki propagandowe, które spotykały liderów opozycji, oraz próby ustalania przez władze PRL składu delegacji strony opozycyjnej.

„Wszystko wskazuje, że w tej sytuacji nie ma mowy, aby rozmowy rozpoczęły się w najbliższym czasie. Opozycja została wystawiona do wiatru i musi wyciągnąć z tego właściwe wnioski. Partner nie po raz pierwszy okazał się niewiarygodny, nieodpowiedzialny i chytry jak lis. Osiągnął cel, który na krótką metę wyraźnie go satysfakcjonuje. Posługując się marchewką, uspokoił rękami »S« nastroje strajkowe, obiecał złote góry, różnicując i kłócąc opozycję, kompromitując przy okazji niektórych ludzi, którzy może zbyt szybko zawierzyli, że po stronie władzy istnieje gotowość negocjacji. Jaki będzie rezultat tej przepychanki w dłuższej perspektywie, trudno przewidzieć. Jedno jest pewne. Opozycja, skupiwszy się wokół Wałęsy, oddaliła się nieco od swojej bazy członkowskiej. Trzeba zamiast kuluarowych obrad powrócić do hal fabrycznych i zakładów pracy. Tam bowiem, nie na ministerialnych pokojach, rozgrywała się będzie prawdziwa walka o związek, demokrację i praworządność, a także, co równie ważne, o ów suty stół” – komentował Fikus.

W krytyce tej zwracano uwagę na błędy kierownictwa „Solidarności”, bez zarzucania jego członkom złych intencji. Te ostatnie na łamach pisma przypisywano natomiast w sposób jednoznaczny władzom PRL. Jako przykład przywoływano w piśmie m.in. decyzję o likwidacji Stoczni Gdańskiej.

Kontestacja, wizja spisku

Ta retoryka umiarkowanej krytyki nie tyle samego kierownictwa „Solidarności”, ile raczej obranej przez niej strategii przeszła do historii wraz z przejęciem redakcji „CDN – Głosu Wolnego Robotnika” przed Edwarda Mizikowskiego i Krzysztofa Wolfa. Wówczas nastąpiła zdecydowana zmiana linii programowej pisma. Od tej pory oceny władz „Solidarności” na łamach pisma stały się znacznie ostrzejsze. Jednoznacznej krytyce poddawano przywódców Regionu Mazowsze i strategię kierownictwa całego związku. Głównym obiektem krytyki było dążenie do porozumienia z władzami PRL.

W pierwszym wydanym przez nowy zespół numerze Edward Mizikowski polemizował z wypowiedzią Bronisława Geremka o potrzebie nastawiania się na kompromis. „Doc. Geremek nie ma racji. Solidarność pozostanie Solidarnością tylko o tyle, o ile będzie oddawała klimat społeczny kraju, a filozofia kompromisu i porozumienia jest prywatną linią polityczną doradców, która może być przyjęta przez członków »Solidarności« bądź przez nich odrzucona, i o tym należy pamiętać” – stwierdził Mizikowski, adresując te uwagi do Regionu Mazowsze, ale jego słowa zdawały się mieć szerszy wydźwięk. Radykalny przywódca MRKS pisał o likwidowaniu demokracji związkowej przez „małą grupę” działaczy, „mafijnej sytuacji samych swoich”, którzy mieli rozdawać pieniądze i przywileje „tylko sobie posłusznym”.

Znalazło się nawet miejsce do zestawienia kierownictwa związku z komunistami: „Wiara w to, że przywódcy nie muszą wyrażać woli tych, których reprezentują, ponieważ znają się lepiej, nie jest nowa. Już 44 lata temu tacy fachowcy się znaleźli i wrobili nas w swój obłęd po uszy”. Mizikowski zdecydowanie odciął się w tekście od Okrągłego Stołu. Z czasem oceny pojawiające się na łamach „CDN – Głosu Wolnego Robotnika” nabrały jeszcze ostrzejszej wymowy.

Sceptycyzm i nadzieja

Z lektury głównych pism informacyjnych solidarnościowego podziemia w Warszawie wyłania się dość spójny obraz relacji między poszczególnymi nurtami ruchu opozycyjnego. Czas od pierwszego spotkania Lecha Wałęsy z Czesławem Kiszczakiem do zakończenia rozmów Okrągłego Stołu sprzyjał zwiększaniu się różnic między nimi. Następował podział opozycji na zwolenników i przeciwników rozmów. Jednocześnie jednak różnice dzielące środowiska wydające te pisma nie były na ogół tak duże i trudno w odniesieniu do większości z nich mówić o całkowitej polaryzacji. Zwolennicy Okrągłego Stołu nie pozostawali wobec niego bezkrytyczni i często zwracali uwagę na te same wady tego rozwiązania co ich przeciwnicy. Ci drudzy z kolei dostrzegali również plusy kompromisu zawartego z władzą i nie potępiali jego zwolenników, raczej wskazywali na popełniane przez nich błędy. Polaryzacja postaw poszczególnych środowisk dokonywała się w następnych miesiącach i latach.

Wesprzyj Więź

Również kolejne etapy przemian – wybory 4 czerwca i utworzenie rządu Mazowieckiego – podziemne pisma starały się komentować i robiły to w coraz bardziej zróżnicowany sposób. Część przestała się wówczas ukazywać. Prasa konspiracyjna odgrywała pewną rolę w kampanii wyborczej w 1989 r., ale znacznie większe znaczenie miała „Gazeta Wyborcza” i inne pisma powstałe w związku z wyborami. Charakterystyczne, że dłużej wychodziły tytuły krytyków nowego porządku, takie jak „CDN – Głosu Wolnego Robotnika” i „Wiadomości”. Samo wydawanie przez nich nadal pism w podziemiu miało wyraźną wymowę – nasza walka się nie skończyła, my walczymy nadal. Nieco inaczej było w wypadku „Przeglądu Wiadomości Agencyjnych”, którego redakcja o ambicjach dziennikarskich chciała go przeistoczyć w regularną oficjalnie ukazującą się gazetę, co ostatecznie jednak się nie udało. Spory z okresu przełomu znajdowały kontynuację – często w bardziej zwulgaryzowanej formie – w okresie „wojny na górze” oraz w kolejnych konfliktach politycznych już w III Rzeczypospolitej.

Niektórzy podziemni dziennikarze uczestniczyli w relacjonowaniu obrad Okrągłego Stołu. Pojawiali się na nich jako przedstawiciele prasy niezależnej. Rozgrywały się wówczas sceny, które kilka lat wcześniej trudno było sobie wyobrazić. Na jednym ze zdjęć uchwycony został Konstanty Gebert. W klapie marynarki opozycyjnego publicysty widać plakietkę pisma „KOS”. Był to wyraźny sygnał, że podziemne dziennikarstwo wychodzi „na powierzchnię”.

Artykuł jest oparty na fragmencie książki Jana Olaszka „Podziemne dziennikarstwo. Funkcjonowanie głównych pism informacyjnych podziemnej »Solidarności« w Warszawie w latach 1981-1989”, Instytutu Pamięci Narodowej, Warszawa 2018

Podziel się

Wiadomość