Dorota Masłowska zwraca uwagę na rozpędzony konsumpcjonizm, który nie zaspokaja niczyjego głodu i nie wypełnia pustki. W „Innych ludziach” Korpo-Polskę i Polskę B łączy niemożność stworzenia wspólnoty i poczucie nieszczęścia. Naprawdę tacy jesteśmy?
Nieposiadająca konta na Instagramie, nieangażująca się w pisanie postów i komentarzy na Facebooku Dorota Masłowska powraca z kolejną książką, w której portretuje dwa narody: korpo-Polskę i Polskę B. Niczym MC Doris (jej oficjalny pseudonim muzyczny) miksuje domowo-uliczne sytuacje, których bohaterami są schematyczne, intensywne postacie.
Hiphopowy język narzuca wyraźny rytm, dyktuje tempo czytania i przedstawia mroczny obraz społeczeństwa. Społeczeństwa postkomunistycznego, w którym agresywny kapitalizm zdążył już zebrać swoje żniwa i – trafiając na katolicki, mizoginistyczny i często homofobiczny grunt – spowodował wynaturzenia, zaburzył panujący porządek.
„Inni ludzie” to sztuka teatralna, powieść, poemat prowincjonalny, czy musical? Autorka znów wymyka się konwencjom, przestawiając narracyjne tryby na swój sposób. Z potrzeby ujednolicenia postanowiłam nazwać jej książkę powieścią-poematem, bo wydaje mi się to najtrafniejszym określeniem.
Masłowska jest niekwestionowaną mistrzynią języka. Przechadza się po ulicach i klatkach schodowych, wchodzi do zatłoczonych busów i supermarketów, czerpiąc ze zwykłego życia pełnymi garściami. Język „Innych ludzi” pozostaje żywy, autentyczny i wyraża prawdziwe emocje, bo przecież ludzie przedstawieni w powieści-poemacie nie dbają o formy. Znajdziemy więc błędy językowe – niepoprawne używanie sformułowań w stylu „dedykować”, „bynajmniej”; odnajdziemy nawiązania do popkultury i zapożyczenia typowe dla uzusu korporacji. Hiphopowy styl narracji jest demokratyczny, dostępny dla każdego.
„Inni ludzie” rozszczelniają nasze wyobrażenia o dziele literackim poprzez wtłoczeniu do języka polskiego bogatych zasobów symboliki osiedlowej (Kamila „tatuaż z Małym Powstańcem na żylastej ręce” ) czy „instagramowej” (Iwona, która „wchodzi na ich szczęścia Instagram, klika w co popadnie, zaznacz wszystko”). Całości dopełniają ilustracje Maćka Chorążego. To piękno w codzienności, dosłowności fizjologiczne podniesione do rangi sacrum. Widzimy więc kondoma zawiniętego w papier toaletowy, opaloną fifkę i brudne skarpetki, a wszystko to złożone w kształt róży.
Masłowska jest niekwestionowaną mistrzynią języka
Same postaci są z kolei jakby wyjęte z groteskowego komiksu. Przedstawicielka bogatszej klasy średniej ma na imię Iwona. To zdradzana przez męża mieszkanka luksusowego apartamentu na zamkniętym osiedlu, uzależniona od xanaxu, social mediów i inwestowania w swoje ciało. Sylicon w piersiach nie zdołał wypełnić pustki powstałej po odkryciu romansu Macieja z „brzydszą, ale śmiejącą się z jego żartów” dziewczyną. Je wędzone bio tofu w pięciu rodzajach, chodzi do bioenergoterapeutki, wsiąka w social media i nie wierzy w nic. Braki zapełnia wyjazdami za granicę, praktykowaniem mindfulness, jogą. Maciek mówi o Iwonie: „Sexy jak kredyt, sexy jak kolejna rata plus odsetki”.
Masłowska pokazuje najbardziej przejaskrawiony wycinek z klasy średniej: aspiracje do posiadania modnych rzeczy, wycieczek w dobrze wyglądające na zdjęciach miejsca, lunche i brunche w modnych knajpach. Mimo tylu barw i nałożonych filtrów świat przedstawiony pozostaje nudny i mało wyrazisty. Klasa średnia je awokado, przegląda okazje na Tripadvisorze, zakłada Pinteresta i stylizowane na folklorystyczne buty. Klasa średnia szuka wrażeń, więc sięga po extasy. Ma depresje, więc połyka pigułki. Pracuje w korpo, więc nie chce już pracować nad związkiem, miłością czy rodziną. Jest zmęczona. Hipsterzy-normalsi zakładają czarne golfy i dżinsowe spodnie, panuje moda na unisex i udające mięso wegańskie jackfruity.
Ten drugi świat – „innych ludzi” – jest natomiast przepełniony kontrastami, pozostaje intensywny, kolorowy, krzykliwy. Nastawiony na seks, na wyraźny podział ról żeńskich i męskich. „Normalna” para to dziewczyna ze skórą spaloną na solarium, paradująca w niskich biodrówkach u boku posiadającego szybki samochód oraz nad wyraz rozrośnięte mięśnie samca alfa. W tym świecie nie ma depresji, nie ma falafelków. Jest życie.
Przedstawicielem niższej klasy jest Kamil – aspirujący raper, dres z wytatuowanym na ramieniu Małym Powstańcem. Potrzebę bliskości zaspokaja mu szybki, agresywny seks z dziewczyną zaczepioną w Rossmanie (której największą aspiracją jest zostanie influencerką). Handluje prochami, próbuje dopalaczy, wdaje się w ostre konflikty i wciąż żyje w poczuciu, że kiedyś wyda płytę.
Korpo-Polskę i Polskę B łączy u Masłowskiej niemożność stworzenia wspólnoty i poczucie nieszczęścia. Posiadanie milionów na koncie, osiągnięcie satysfakcjonującego poziomu dobrobytu nie sprawiają wcale, że rozjaśnia się wewnętrzny mrok. Pisarka, przechadzając się z lustrem po dziedzińcu (a raczej, parafrazując jej język, „po dzielni”), zwraca uwagę na wszechogarniający, rozpędzony konsumpcjonizm, który nie zaspokaja niczyjego głodu, nie wypełnia pustki:
Czemu źli muszą być źli, a dobzi muszą być dobzi?
Zakonnica: Też bym chciała czasem kogoś napaść, czy pobić. (…)
Staruszka: Też bym chciała czasem komuś wyrwać torebkę i z nią pobiec.
Dwa przedzielone grubą kreską światy nie przenikają się, lecz gwałtownie przecinają. Zetknięcie następuje w dramatycznych momentach życia bohaterów. Maciej, mąż Iwony, nawiązuje kontakt z przedstawicielem klasy niższej w momencie zakupu narkotyków, Iwona natomiast podczas zemsty na zdradzającym mężu. Szybki, brutalny, brudny i pozbawiony emocji seks z Kamilem to przecież symbol rozpaczliwej chęci zburzenia muru dzielącego oba światy. Tak jakby intensywna, pełna agresji bliskość mogła na moment zbliżyć obie klasy i pozwoliła zapomnieć o nieszczęściu.
W zarysie społeczeństwa przedstawionego przez Masłowską uderza najbardziej odarcie świata z miłości. Zarówno w dusznych, osnutych smogiem blokowiskach, jak i w wypełnionych Almi Decor loftach, miłość kupowana jest za pieniądze, różowe Carlo Rossi i odrobinę życzliwego spojrzenia. Ludzie pragną bliskości, zmęczeni kolekcjonowaniem aprobaty na Facebooku, zaczynają zdawać sobie sprawę ze sztucznych podziałów i dziur, których nic nie jest w stanie zalepić.
Masłowska jako główny problem stojący na przeszkodzie integracji wskazuje brak poczucia przynależności, chęci budowania wspólnoty. Osamotnieni, odizolowani od siebie, żyjący w plastikowym świecie Instagrama, e-zakupów w Tesco i Pudelka dążymy do czegoś, co staje się coraz mniej uchwytne. Konsumujemy swoje relacje, emocje, poczucie własnej wartości. Zgubiliśmy się gdzieś, źle interpretując naszą wolność i dobrobyt.
Świat przedstawiony przez Masłowską szybko się zdezaktualizuje. Jest zbyt uproszczony i pozbawiony perspektyw na przyszłość
Pisarka wybiera fragment świata, opisuje go, ale nie usiłuje nad nim zapanować. Chaos ostatecznie zwycięża, nie dostajemy do ręki rozwiązania i nie wiemy, czy to miało być celem powieści-poematu.
Granica między dwoma światami jest tak mało subtelna, że zadaję sobie pytanie – czy na pewno prawdziwa? Czytając, łatwo zapomnieć o czynnikach, które mogłyby ją złagodzić. Czy naprawdę staliśmy się takim społeczeństwem? Czy „Inny ludzie” przedstawiają nasze odbicie lustrzane, czy autorka zabrała raczej na ulicę krzywe zwierciadło z gabinetu luster? Czy naszym priorytetem naprawdę jest zrobienie idealnego instastory, utrzymanie perfekcyjnego sześciopaku, umiejętne ukrywanie bulimii i walki z samotnością w złotych klatkach?
„Inni ludzie” chcą przedstawić portret mojego pokolenia. Jestem już zmęczona takimi opisami. W rzeczywistości ja i moi rówieśnicy coraz częściej zadajemy sobie pytania o sens życia. Coraz chętniej uciekamy na łono natury, coraz bardziej pragniemy spokoju i bezwarunkowej miłości. Nie żyję w świecie autorki „Innych ludzi” i mam nadzieję, że nie będę musiała w nim żyć.
Justyna Sobolewska pisze na łamach „Polityki”, że „Masłowska przystawia lustro niebezpiecznie blisko”. To nie wystarcza. „Sztuka jest śpieszącym się lustrem, podobnie jak zdarza się to niektórym zegarom” – mówi Franz Kafka. Świat przedstawiony przez Masłowską szybko się zdezaktualizuje. Jest zbyt uproszczony i pozbawiony perspektyw na przyszłość. A ja chcę pytać: co dalej?
Przenikliwa recenzja. Chyba jednak nie do końca sprawiedliwa. Masłowska jest wybitną pisarką, obdarzoną niezwykłym darem obserwacji, słuchem i wyczuciem języka jako środka komunikacji i narzędzia poznania – porównałbym ją z Białoszewskim. Dlatego ta jej poruszająca powieść-poemat, pisana jakby hip-hopem, to coś więcej niż lustro czy krzywe zwierciadło. Pisarka po mistrzowsku bawi się językiem, ale nie swoimi bohaterami: nie oszczędza ich, ale nimi nie gardzi, wręcz przeciwnie – odnosi się do nich ze współczuciem, niemal z czułością. W tym według mnie kryje się nadzieja. Dorota Masłowska ma wiele do powiedzenia o świecie, w jakim żyjemy, ale ma też coś istotnego do powiedzenia o samym człowieku. Jest pisarką z prawdziwego zdarzenia.